Prawiek i inne czasy - Tokarczuk Olga 15 стр.


Myślał nawet o tym, że kiedy już oczyści się świat z całego bałaganu, mógłby zabrać swoje dwie kobiety i osiedlić się tutaj, hodować karpie, prowadzić młyn.

Ponieważ Bóg czytał myśli Kurta jak mapę i zwykł był spełniać jego życzenia, pozwolił mu zostać w Prawieku na zawsze. Przeznaczył dla niego jedną z tych pojedynczych, przypadkowych kul, o których mówi się, że są noszone przez Boga.

Zanim ludzie z Prawieku odważyli się chować trupy po styczniowej ofensywie, nastała już wiosna i dlatego nikt nie rozpoznał w rozkładających się zwłokach niemieckiego żołnierza Kurta. Pochowano go w olszynie tuż przy księżych łąkach i leży tam do dziś.

Czas Genowefy

Genowefa prała białą bieliznę w Czarnej. Z zimna drętwiały jej ręce. Podnosiła je wysoko do słońca. Widziała między palcami Jeszkotle. Zobaczyła cztery wojskowe ciężarówki, które mijały kapliczkę świętego Rocha i jechały do rynku. Potem zniknęły za kasztanami przy kościele. Kiedy znowu zanurzyła dłonie w wodzie, usłyszała strzały. Prąd rzeki wyrwał jej z rąk prześcieradło. Pojedyncze strzały zamieniły się w terkot i Genowefie zaczęło walić serce. Biegła brzegiem za płynącym bezwładnie białym płótnem, aż zniknęło za zakrętem rzeki.

Nad Jeszkotlami pokazał się obłok dymu. Genowefa stała bezradnie w miejscu, z którego tak samo daleko było do domu, do wiadra z bielizną i do płonących Jeszkotli. Pomyślała o Misi i o dzieciach. Zaschło jej w ustach, kiedy biegła po wiadro.

– Matko Boska Jeszkotlowska, Matko Boska Jeszkotlowska… – powtórzyła kilka razy i z rozpaczą spojrzała na kościół po drugiej stronie rzeki. Stał tak samo jak przedtem.

Ciężarówki wjechały na błonie. Z jednej wysypali się żołnierze i zrobili szpaler. Potem zjawiły się następne, powiewając brezentowymi plandekami. Z cienia kasztanów wyłoniła się kolumna ludzi. Biegli, potykali się i wstawali, nieśli ze sobą jakieś walizki, pchali wózki. Żołnierze wpychali ludzi do samochodów. Działo się to tak szybko, że Genowefa nie pojęła zdarzenia, którego była świadkiem. Podniosła rękę do oczu, bo oślepiało ją zachodzące stonce, i dopiero wtedy zobaczyła starego Szloma w rozpiętym chałacie, jasnowłose dzieci Gerców i Kindelów, Szenbertową w niebieskiej sukience, jej córkę z niemowlęciem na ręku i maleńkiego rabina, którego podtrzymywano za ramiona. I zobaczyła Elego, zupełnie wyraźnie, jak trzymał za rękę swojego syna. A potem zrobiło się jakieś zamieszanie i tłum przerwał szpaler żołnierzy. Ludzie rozbiegali się we wszystkie strony, a ci, którzy byli już w ciężarówkach, wyskakiwali z nich. Genowefa kątem oka zobaczyła ogień u wylotu luf, a zaraz potem ogłuszył ją grom wielu automatycznych serii. Figurka mężczyzny, z której nie spuszczała wzroku, zachwiała się i upadła, tak samo jak inne, jak mnóstwo innych. Genowefa wypuściła z rąk wiadro i weszła do rzeki. Prąd szarpał jej spódnicę, podcinał nogi. Automaty ucichły, jakby się zmęczyły.

Kiedy Genowefa stanęła na drugim brzegu Czarnej, jedna załadowana ciężarówka jechała już w stronę drogi. Do drugiej w ciszy wchodzili ludzie. Widziała, jak podawali sobie pomocne ręce. Jeden z żołnierzy pojedynczymi strzałami dobijał leżących. Ruszyła kolejna ciężarówka.

Z ziemi poderwała się postać i próbowała biec w stronę rzeki. Genowefa natychmiast poznała, że to Rachela od Szenbertów, rówieśnica Misi. Trzymała na ręku niemowlę. Jeden z żołnierzy przyklęknął i bez pośpiechu mierzył do dziewczyny. Próbowała kluczyć niezdarnie. Żołnierz strzelił i Rachela zatrzymała się. Kołysała się chwilę na boki, a potem upadła. Genowefa patrzyła, jak żołnierz podbiegł i nogą odwrócił ją na wznak. Potem strzelił w biały becik i wrócił do ciężarówek.

Pod Genowefą ugięły się nogi, tak że musiała klęknąć.

Kiedy ciężarówki odjechały, z trudem wstała i ruszyła przez błonie. Nogi miała ciężkie, kamienne, nie chciały jej słuchać. Mokra spódnica ciągnęła ją do ziemi.

Eli leżał wtulony w trawę. Genowefa po raz pierwszy od wielu lat zobaczyła go znowu z bliska. Usiadła przy nim i nigdy już nie stanęła na własnych nogach.

Czas Szenbertów

Następnej nocy Michał obudził Pawła i razem gdzieś poszli. Misia nie mogła już usnąć. Wydawało jej się, że słyszy strzały, dalekie, niczyje, złowrogie. Matka leżała nieruchomo na łóżku z otwartymi oczami. Misia sprawdzała, czy oddycha.

Nad ranem mężczyźni wrócili z jakimiś ludźmi. Zaprowadzili ich do piwnicy i zamknęli.

– Zabiją nas wszystkich – powiedziała Pawłowi na ucho, gdy wrócił do łóżka. – Postawią nas pod ścianą, a dom podpalą.

– To zięć Szenbertów i jego siostra z dziećmi. Nikt więcej nie ocalał – odpowiedział.

Rano Misia zeszła do piwnicy z jedzeniem. Otwarła drzwi i powiedziała „dzień dobry". Zobaczyła ich wszystkich: tęgawą kobietę, kilkunastoletniego chłopca i dziewczynkę. Nie znała ich. Ale znała zięcia Szenbertów, męża Racheli. Stał do niej tyłem i monotonnie uderzał głową o ścianę.

– Co z nami będzie? – zapytała kobieta.

– Nie wiem – odparła Misia.

Mieszkali w czwartej, najciemniejszej piwnicy do Wielkanocy. Tylko raz kobieta z córką weszły na górę, żeby się wykąpać. Misia pomagała kobiecie rozczesywać długie czarne włosy. Michał schodził do nich co wieczór z jedzeniem i mapami. W drugi dzień świąt wyprowadził ich nocą na Taszów.

Kilka dni później stał przy płocie z sąsiadem Krasnym. Rozmawiali o ruskich, że ponoć są niedaleko. Michał nie pytał o syna Krasnych, który był w partyzantce. O tym się nie mówiło. Już na sam koniec Krasny odwrócił się i powiedział:

– Przy drodze na Taszów, w nowinach, leżą jacyś zabici Żydzi.

Czas Michała

Latem czterdziestego czwartego roku z Taszowa przyszli Rosjanie. Cały dzień ciągnęli Gościńcem. Wszystko pokryte było kurzem: ich ciężarówki, czołgi, działa, furgony, karabiny, ich mundury, włosy i twarze – wyglądali, jakby wyszli spod ziemi, jakby powstało uśpione w krainach władcy wschodu baśniowe wojsko.

Ludzie ustawiali się wzdłuż drogi i radośnie witali czoło kolumny. Twarze żołnierzy nie odpowiadały. Spojrzenia obojętnie przesuwały się po twarzach witających. Żołnierze mieli dziwaczne mundury, postrzępione na dole płaszcze, spod których migotały czasami zaskakujące kolory – amarantowe spodnie, wieczorowa czerń kamizelek i złoto zdobycznych zegarków.

Michał wyprowadził na ganek fotel na kółkach, w którym siedziała Genowefa.

– Gdzie dzieci? Michał, zabierz dzieci – powtarzała Genowefa niewyraźnie.

Michał wyszedł za płot i chwycił kurczowo ręce Antka i Adelki. Serce mu waliło.

Widział nie tę, lecz tamtą wojnę. Znowu miał przed oczami ogromne połacie kraju, które kiedyś przemierzył. To musiał być sen, bo tylko w snach wszystko powtarza się niby refren. Śnił mu się ten sam sen, rozległy, milczący, straszny, jak kolumny wojsk, jak przytłumione bólem wybuchy.

– Dziadku, kiedy będzie polskie wojsko? – zapytała Adelka i podniosła do góry chorągiewkę zrobioną z patyka i szmatek.

Zabrał ją wnuczce i rzucił w bez, a potem zawrócił dzieci do domu. Usiadł w kuchni przy oknie i patrzył na Kotuszów i Papiernię, gdzie wciąż stali Niemcy. Zdał sobie sprawę, że wolska droga jest teraz linią frontu. Dokładnie.

Do kuchni wpadł Izydor.

– Tato, chodź! Zatrzymali się jacyś oficerowie i chcą rozmawiać. Chodź!

Michał zesztywniał. Dał się Izydorowi sprowadzić ze schodów, przed dom. Zobaczył Misie, Genowefę, sąsiadów Krasnych i grupkę dzieci z całego Prawieku. W środku stał otwarty wojskowy samochód, w którym siedziało dwóch mężczyzn. Trzeci rozmawiał z Pawłem.

Paweł, jak zwykle, robił wrażenie, że wszystko rozumie. Kiedy zobaczył teścia, ożywił się.

– To nasz ojciec. Zna wasz język. Walczył w waszej armii.

– W naszej armii? – zdziwił się ruski.

Michał zobaczył jego twarz i zrobiło mu się gorąco. Serce biło mu gdzieś w gardle. Wiedział, że powinien teraz coś powiedzieć, ale jego język zamarł. Obracał go w ustach jak gorący kartofel. Próbował ukształtować nim jakieś słowo, choćby najprostsze, ale nie umiał, zapomniał.

Młody oficer przyglądał mu się z ciekawością. Spod żołnierskiego szynela wystawały czarne poły fraka. W skośnych oczach pojawił się błysk radości.

–  Nu, otiec, czto s wami? Czto s wami?Michał miał wrażenie, że to wszystko, ten skoś-

nooki oficer, ta droga, te kolumny zakurzonych żołnierzy, że to wszystko już się kiedyś zdarzyło, że zdarzyło się już kiedyś nawet toczto s wami.Wydało mu się, że czas zakręcił młynka. Ogarnęło go przerażenie.

–  Mienia zowut Michait Józefowkz Niebieski –powiedział drżącym głosem.

Czas Izydora

Ten młody skośnooki oficer nazywał się Iwan Mukta. Był adiutantem ponurego lejtnanta o przekrwionych oczach.

–  Wasz dom ponrawiłsia lejtnantu. Budiet kwartira –mówił wesoło i znosił do domu rzeczy lejtnanta.

Stroił przy tym miny, które rozśmieszały dzieci, ale nie Izydora.

Izydor przyglądał mu się z uwagą i myślał, że oto widzi kogoś naprawdę obcego. Niemcy, mimo że źli, wyglądali tak samo jak ludzie z Prawieku. Gdyby nie mundury, nie można by ich było odróżnić. Tak samo Żydzi z Jeszkotli, może skórę mieli trochę bardziej opaloną i ciemniejsze oczy. A Iwan Mukta byt inny, niepodobny do nikogo. Jego twarz była okrągła i pucołowata, o dziwnym kolorze – jakby patrzeć w nurt Czarnej w słoneczny dzień. Włosy Iwana czasem wydawały się granatowe, a usta przypominały morwy. Ze wszystkiego najdziwniejsze były oczy – wąskie jak szparki, schowane pod rozciągniętymi powiekami, czarne i przenikliwe. I nikt chyba nie wiedział, co wyrażają. Trudno było Izydorowi w nie patrzeć.

Iwan Mukta ulokował swojego lejtnanta w największym i najładniejszym pokoju na parterze, tam gdzie stał zegar.

Izydor znalazł sposób, żeby obserwować Rosjanina – wspinał się na krzak bzu i stamtąd zaglądał do pokoju. Ponury lejtnant patrzył w rozłożone na stole mapy albo trwał pochylony nad talerzem.

Za to Iwan Mukta był wszędzie. Kiedy już podał lejtnantowi śniadanie i wyczyścił mu buty, zabierał się do pomagania Misi w kuchni: rąbał drzewo, wynosił jedzenie kurom, zrywał porzeczki na kompot, zabawiał Adelkę, ciągnął wodę ze studni.

– To bardzo ładnie z pana strony, panie Iwanie, ale ja umiem radzić sobie sama – mówiła Misia na początku, lecz potem widocznie zaczęło jej się to podobać.

W ciągu pierwszych kilku tygodni Iwan Mukta nauczył się mówić po polsku.

Najważniejszym zadaniem Izydora stało się nie stracić Iwana Mukty z oczu. Obserwował go cały czas i bat się, że Rosjanin, spuszczony z oka, stanie się śmiertelnie niebezpieczny. Denerwowały go też umizgi Iwana do Misi. Życie jego siostry było zagrożone, Izydor szukał więc pretekstu, żeby być w kuchni. Czasami Iwan Mukta próbował zaczepić Izydora, ale chłopiec był tak tym poruszony, że ślinił się i jąkał ze zdwojoną energią.

– Taki się już urodził – wzdychała Misia. Iwan Mukta siadywał przy stole i pił herbatę

w wielkich ilościach. Przynosił ze sobą cukier – albo sypki, albo w brudnawych grudkach, które trzymał w ustach i zapijał herbatą. Wtedy opowiadał najciekawsze historie. Izydor manifestował całym swoim zachowaniem obojętność, ale z drugiej strony Rosjanin opowiadał takie ciekawe rzeczy… Izydor musiał utrzymywać pozory, że ma coś ważnego do zrobienia w kuchni. Trudno przez godzinę pić wodę albo podkładać pod blachę. Nieskończenie domyślna Misia podsuwała bratu miskę z ziemniakami, a w rękę wkładała mu nożyk. Kiedyś Izydor nabrał do płuc powietrza i wykrztusił znienacka:

– Ruscy mówią, że Boga nie ma.

Iwan Mukta odstawił szklankę i spojrzał na Izydora tymi swoimi nieprzeniknionymi oczyma.

– Nie o to chodzi, czy Bóg jest, czy go nie ma. To nie tak. Wierzyć – nie wierzyć, to jest pytanie.

– Ja wierzę, że jest – powiedział Izydor i walecznie wysunął brodę do przodu. -Jeżeli jest, to liczy mi się, że wierzę. Jeżeli nie ma, to przecież nic mnie nie kosztuje wierzyć.

– Dobrze myślisz – pochwalił go Iwan Mukta.

– Ale to jednak nie jest tak, że wiara nic nie kosztuje.

Misia gwałtownie zamieszała zupę drewnianą łyżką i chrząknęła.

– A pan? Co pan myśli? Jest Bóg czy go nie ma?

– To jest tak. – Iwan rozczapierzył cztery palce na wysokości twarzy, a Izydorowi wydawało się, że mrugnął do niego jednym okiem. Wysunął pierwszy palec:

– Albo Bóg jest i był, albo – tu dołączył drugi

– Boga nie ma i nie było. Albo też – pojawił się trzeci palec – Bóg był, ale już go nie ma. I na koniec – tu dziobnął Izydora czterema palcami – Boga jeszcze nie ma i dopiero się pojawi.

Назад Дальше