W czasie poludniowego posilku Murzyni pochlaniali olbrzymie ilosci miesiwa, odpoczywali lezac, by po chwili znow rozpoczac jedzenie. Obzarstwo przeplatane snem i tancami trwalo przez caly dzien. Wilmowski mial zamiar wyruszyc w droge na noc, lecz tragarze nie chcieli nawet o tym slyszec. Zal im bylo odchodzic od ledwo napoczetego hipopotama.
– Soko sa bardzo madre i nie uciekna nam z lasu – tlumaczyli z zapalem. – Hipopotam natomiast nie ma rozumu i zaraz sie popsuje, wtedy jego mieso bedzie do niczego. Trzeba teraz jesc mnostwo duzo.
Brzuch malego Samba nabrzmial jak wielki beben. Tomek spogladajac na niego twierdzil, ze teraz moglby zastapic tam-tam, gdyby zaszla potrzeba nadania jakichs sygnalow. Mlody Murzyn nie przejmowal sie tymi kpinami. Napychal sie miesiwem, a w przerwach miedzy jedzeniem ukladal piesni na czesc sytosci i lenistwa.
Wszystko wszakze na tym swiecie musi miec swoj poczatek i koniec. Totez nastepnego dnia okolo poludnia Wilmowski kategorycznie rozkazal Murzynom przygotowac sie do wymarszu. Z wielkim zalem przystapili do zwijania obozu. Nim podjeli z ziemi pakunki, natarli swe ciala tluszczem. Karawana ruszyla w droge, lecz tragarze smetnym wzrokiem spogladali za siebie na jezioro, gdzie zostal hipopotam. Niebawem zanucili piesn o glupocie bialych ludzi marnotrawiacych tyle dobrego miesiwa.
Sprytny Sambo nie martwil sie zbyt dlugo. Na stepie czesto sie pojawialy antylopy i bawoly. W pewnej chwili lowcy ujrzeli w dali zabawnie kolyszace sie ponad wysoka trawa glowy zyraf; Sambo logicznie wiec rozumowal, ze na razie nie grozi im glod, lowcy maja doskonala bron palna i zylka mysliwska powinna naklonic ich niebawem do nowego polowania.
Cierpliwosc Samba zostala wystawiona na ciezka probe. Hunter bez przerwy popedzal tragarzy. Z uporem dazyl na polnoc ku malenkiej osadzie Beni, dokad karawana dotarla jeszcze przed zachodem slonca. Murzyni zmeczeni szybkim marszem niedbale rozlozyli oboz na skraju wioski, po czym pokotem legli na goracej ziemi.
Po dluzszej chwili wytchnienia zabrali sie do przyrzadzania wieczerzy. Tymczasem Wilmowski, Smuga i Hunter udali sie do osiedla zamieszkalego przez dwoch Grekow, kilku Indusow i kilkudziesieciu Murzynow. Wilmowski pragnal wynajac dwoch lub trzech przewodnikow znajacych dzungle Ituri. Ponadto mial zamiar kupic troche konserw. O ile uzupelnienie zapasow nie przedstawialo wiekszych trudnosci, o tyle wynajecie przewodnikow okazalo sie nielatwe. Murzyni, zaledwie sie dowiedzieli, ze lowcy maja zamiar chwytac zywe goryle, jednoglosnie odmowili udzialu w wyprawie. Goryle i zdradliwi Pigmejczycy Bambutte napawali ich wielka obawa. Twierdzili, ze w dzungli Ituri nigdy nie zaznaja spokoju. Po dlugich namowach, jak i obiecaniu sutego wynagrodzenia, udalo sie w koncu lowcom zwerbowac jednego przewodnika. Aby w koncu i on w ostatniej chwili nie zmienil decyzji. Hunter natychmiast zabral go do obozu i oznajmil, ze karawana wyrusza w droge o swicie. Okazalo sie niebawem, ze przezornosc ta nie wyszla lowcom na dobre.
Nowy przewodnik mianowicie, Matomba, gadatliwoscia swoja posial obawe w sercach dotad meznych tragarzy. Siedzac przy ognisku szeroko rozprawial o czyhajacych w dzungli niebezpieczenstwach. Wedlug jego relacji Pigmejczycy byli okropnymi ludozercami. Podobno nieraz w ich szalasach znajdowano pozostalosci uczt kanibalskich. Przewodnik twierdzil, ze sam widzial, jak Pigmejczycy uzywali ludzkich czerepow jako naczyn do picia wody. Opowiadal rowniez o napadach karlow na wsie murzynskie. Podczas gdy mezczyzni walczyli, razac napadnietych zatrutymi strzalami, kobiety-karlice doszczetnie rabowaly zasiane pola i unosily w dzungle plony. Niesamowite opowiesci o napadach, zasadzkach, zatrutych strzalach, okrucienstwie i ludozerstwie wywolaly zamierzony efekt.
– O, ooo! Bambutte niechybnie zabija bialych lowcow, a potem pomorduja i zjedza nas wszystkich – biadolili Murzyni. – Kabaka skazal nas na okropna smierc!
– Wracajcie do domow – podszepnal nowy przewodnik. – Po co mielibyscie sluzyc Bambutte za tluste krowy na ich ucztach?
– Nie mozemy teraz wracac – jeczeli Bugandczycy. – Katikiro kaze nas powiesic, jezeli opuscimy bialych lowcow. O, matko! Sam to nam powiedzial!
– Zle z wami, zle z nami wszystkimi – powtorzyl przewodnik.
Sambo sluchal z zapartym tchem i skora cierpla mu na plecach. Wierny bialym lowcom, postanowil natychmiast przestrzec ich przed grozacym niebezpieczenstwem. Pobiegl wiec do Tomka. Szczekajac z przerazenia zebami powtorzyl wszystko, co uslyszal od nowego przewodnika. Mocno opalona twarz Tomka poszarzala pod wplywem slow mlodego Samba, lecz mimo to odparl meznie:
– Wiesz co, Sambo? To tylko strach ma wielkie oczy. Przewodnik niepotrzebnie straszy naszych ludzi tymi niesamowitymi opowiesciami.
– O, bialy buana, ty naprawde jestes mezny jak lew i silny jak slon – szepnal Sambo, z uwielbieniem patrzac na chlopca. – Oni rowniez mowia, ze w dzungli nawet ptak-miodownik zamiast do miodu wiedzie ludzi w zasadzke.
– Nie slyszalem o takich ptakach, najlepiej uczynimy, gdy powtorzymy wszystko memu ojcu.
– Tak, tak, powiedzmy wszystko zaraz.
Obydwaj udali sie natychmiast do namiotu, gdzie pochyleni nad mapa naradzali sie czterej lowcy. Tomek jednym tchem powtorzyl relacje zaslyszane przez Samba.
– To prawda, tak mowi Matomba – przytakiwal mlody Murzyn.
Smuga, jakby nie zwazajac na ich podniecenie, usmiechnal sie i rzekl:
– Wyglada mi na to, ze najbardziej sie boi nasz nowy przewodnik. Murzyni sa bardzo sklonni do przesady. Pigmejczycy niechetnie obcuja nie tylko z bialymi, lecz nawet z innymi plemionami murzynskimi. Dlatego tez opowiada sie o nich tyle nieprawdopodobnych historii. Nasluchalem sie wiele od Stanleya, ktory wsrod ustawicznych walk z roznymi plemionami przewedrowal Kongo wszerz, spieszac na pomoc Eminowi-paszy. Wprawdzie Pigmejczycy sa zdradliwi, nieufni i bardzo wojowniczy, lecz nie slyszalem, aby uprawiali ludozerstwo. Czerepy, rzekomo ludzkich glow, uzywane przez karlow do picia wody pochodza z zabitych malp. Plemiona zamieszkujace dzungle zywia sie malpami, poniewaz polowanie na inne zwierzeta nie jest dla nich latwe.
– Jeden kumpel mowil mi, ze malpie mieso smakuje tak jak ludzkie – zauwazyl bosman Nowicki.
– Wszystko jedno, jak ono smakuje – przerwal Hunter. – Najlepiej bedzie, jesli Matomba polozy sie juz spac i przestanie straszyc ludzi.
– Co mowili na to wszystko Masajowie? – zaciekawil sie Wilmowski.
– Mescherje zaraz rozstawil swoich ludzi na czatach naokolo obozu – odparl Tomek.
– Ha, wiec i on sie obawial, zeby tragarze nas nie opuscili w nocy – wtracil Hunter. – No, jesli Mescherje czuwa, to my mozemy spac spokojnie, co teraz przyda sie nam wszystkim, gdyz jeszcze przedswitem ruszamy w droge.
– Czy pan jest zdania, ze mozemy calkowicie zaufac Mescherje? – zapytal Wilmowski.
– Masajowie uwazaja siebie za wyzsza kaste ludzi, przez sama wiec dume nie beda prowadzili konszachtow z innymi Murzynami. Poza tym wojownik masajski nigdy nie okazuje strachu – zapewnil Hunter. – Znam Mescherje nie od dzisiaj.
– Kladzmy sie wiec na spoczynek, mamy przeciez wyruszyc jeszcze przed switem – zakonczyl Smuga.
– Przejde sie po obozie i pogadam z Murzynami – powiedzial Hunter przypasujac rewolwer.
– Czekaj pan, nie jestem spiacy, mozemy wiec pojsc razem – odezwal sie bosman. – Prawde rzeklszy, lubie posluchac takiej strachliwej gadaniny.
Tomek zachichotal i wysunal sie z namiotu za Sambem. On rowniez przepadal za wszelkimi opowiesciami. Hunter obszedl caly oboz, porozmawial z Masajami, a potem udal sie do swego namiotu. Natomiast bosman, Tomek i Sambo zblizyli sie do tragarzy, ktorzy szerokim kolem obsiedli ognisko. Bugandczycy skwapliwie zrobili im wygodne miejsca, poniewaz widok olbrzymiego, zawsze wesolego marynarza napawal ich dziwna ufnoscia i poczuciem bezpieczenstwa. Trojka przyjaciol przyjela zaproszenie, a humorystyczne opowiesci bosmana wkrotce wprawily Murzynow w dobry nastroj. Pozno juz bylo, lecz rozochoceni tragarze nie spieszyli sie na spoczynek.
Jeden z nich zwrocil sie do bosmana:
– Silny i madry jestes, bialy buana, powiedz wiec, co to jest: mala, stroma gora, na ktora zaden czlowiek nie moze sie wspiac?
Bosman nie znal murzynskich dowcipow. Po kilku nieudanych odpowiedziach przyznal sie, ze nie wie. Wtedy Murzyn zawolal:
– Jajo!
Wszyscy inni smiali sie i z radosci uderzali rekoma o uda. Potem zapytal ktos inny:
– Bialy buana, moze to uda ci sie odgadnac: co to jest, co mozna dzielic, a przeciez nikt nie pozna, gdzie to bylo dzielone?
Bosman rozesmial sie i odparl:
– Woda!
Pochwalne okrzyki nagrodzily trafna odpowiedz; zabawa bylaby sie przeciagnela, gdyby nie marynarz, ktory spojrzal na niebo i zauwazyl:
– Nie wypoczniemy przed droga, gwiazdy bledna, wkrotce nastapi dzien.
– Tak, tak, one gasna, bo w dzien sa niepotrzebne. Mala dziewczynka modlila sie, aby swiecily tylko w nocy – wtracil Sambo.
– Co ty opowiadasz? O jakiej dziewczynce mowisz? – zapytal Tomek.
– Bialy buana nie wie, skad sie gwiazdy wziely tam w gorze? – odparl Sambo pytaniem.
– Ty tez nie wiesz!
– Sambo madry, Sambo wie!
– To opowiedz nam jeszcze o tym i pojdziemy spac – zaproponowal Tomek.
Sambo usadowil sie wygodnie i rozpoczal murzynska legende o pochodzeniu gwiazd:
– W pewnej wiosce nie bylo nic do jedzenia. Mala dziewczynka byla bardzo glodna, wiec jej ojciec udal sie na dalekie lowy. Nie wrocil przez caly dzien. W koncu nastala czarna noc. Mala dziewczynka, ktora oczekiwala w wiosce na powrot ojca, zaczela sie obawiac, ze wsrod ciemnej nocy nie znajdzie on drogi do domu.
Modlila sie wiec bardzo do dobrych duchow, a potem wziela z ogniska garsc rozzarzonego popiolu i rzucila go w gore, aby przyswiecal ojcu podczas wedrowki. Mala dziewczynka modlila sie tak goraco, ze dobre duchy wysluchaly jej prosb i przemienily zarzacy sie popiol w blyszczace gwiazdy. Od tej pory tkwia one w gorze nad nami. Niektore przybieraja przerozne ksztalty, na przyklad kwiatow lub zwierzat, i co noc wskazuja droge zblakanym w ciemnosciach wedrowcom.
LESNI LUDZIE
Na polnoc i zachod od Beni rozciagala sie sawanna porosla wysoka trawa. Za nia, na przestrzeni setek tysiecy kilometrow kwadratowych, rozposcieraly sie dziewicze lasy. Spiekana sloncem sawanna stanowila olbrzymi, naturalny zwierzyniec Afryki. Jak wiatr przebiegaly tam niezliczone stada antylop, to znow szarzowaly na oslep grozne bawoly afrykanskie badz nosorozce, a za trawozerna zwierzyna chylkiem pomykaly lwy i inne drapiezniki.
Zanim slonce wzeszlo nad pasmem stromych, iskrzacych sie skal Ruwenzori, lowcy zdazyli minac waski pas sawanny. Wilgotny oddech dzungli musnal spotniale w marszu twarze.
Po raz pierwszy wkraczal Tomek na dluzszy czas w dziewicza dzungle afrykanska, tak nieprzystepna dla bialego czlowieka. Nowy przewodnik, Matomba, poprowadzil karawane waska sciezka wijaca sie poprzez naturalny tunel wsrod drzew-olbrzymow, powiklanych pnaczy, krzewow i wysokiej trawy. Chociaz byl juz dzien, lowcom wydalo sie, ze slonce nagle zaszlo; wierzcholki poteznych drzew laczyly pasozytnicze liany, tworzac ledwie przepuszczajacy dzienne swiatlo dach. Od czasu do czasu w lesnym mroku przeswitywal niesmialo blysk niebieskiego nieba i kladl sie na ciemnej plataninie bujnej roslinnosci tropikalnej. Z galezi drzew, jak rece potwornych straszydel, zwisaly dlugie pasma suchego mchu i trawy.
Obydwa konie ocalale od ukaszen tse-tse pozostawil Wilmowski w Beni, gdyz w dzungli nie na wiele by sie lowcom przydaly. Tak wiec, ze wzgledu na oslabionego jeszcze Smuge, karawana szla powoli, ku zadowoleniu tragarzy nieufnie rozgladajacych sie po mrocznej gestwinie. W pierwszej chwili po wkroczeniu do dzungli mimo woli sciszali glos, jakby w obawie, ze wywabia z gaszczu czyhajace na nich lesne demony.
Tomek szybko ochlonal z pierwszego wrazenia. Pokpiwal nawet w duchu ze swych uprzednich obaw, obserwujac niczym nie zmacony spokoj objuczonych oslow.
“Nie jestem pewny, czy klapouchy slusznie uchodza za najmniej madre stworzenia na swiecie – rozumowal. – Dlaczego wiec mialbym byc glupszy od oslow, ktore w obliczu kazdego niebezpieczenstwa zdobywaja sie zawsze na tyle spokoju? A poza tym, czego tu sie bac?”
Jakby na zlosc przypomnialy mu sie teraz wszystkie straszliwe opowiesci zaslyszane od Murzynow. Ciche warkniecie Dinga przywrocilo go rzeczywistosci. Nagle gruby kawal suchej galezi spadl na sciezke. Bylby uderzyl psa w leb, gdyby nie uskoczyl w bok. Tomek zadarl glowe do gory. Wysoko nad ziemia ujrzal brunatne, niewielkie zwierzatka przeskakujace z galezi na galaz. Malpy, one to bowiem byly, wrzasnely z uciechy widzac psa gniewnie szczerzacego kly. Tomek pogrozil im piescia, a wtedy z drzewa znow sie posypaly pociski.
– Popatrz, brachu, jak to nas kuzyni witaja! – smial sie bosman.
– Ja tam sie do takich kuzynow nie przyznaje – odburknal Tomek, lecz zaraz rozesmial sie szeroko, widzac, ze bosman zaledwie zdolal uskoczyc przed grubym kawalem galezi spuszczonym przez malpy wprost na jego glowe.
– Masz racje, czort z takimi kuzynami – zachnal sie marynarz. – Chodzmy lepiej predzej, bo towarzysze gotowi nas tutaj pogubic.
Pognali za karawana smiejac sie z zabawnej przygody. Tymczasem wedrowka stawala sie coraz bardziej uciazliwa. Dosyc wyrazna dotad sciezka rozplynela sie w lesnym gaszczu jak woda. Matomba przystanal bezradnie.
– Sciezka sie skonczyla – poinformowal lowcow, jakby sami nie widzieli, ze dalej beda musieli sie przedzierac przez dzungle nie tknieta stopa ludzka.
Zgodnie z rada Matomby, nalezalo sie posuwac na polnocny zachod. Tam, wedlug jego zapewnien, najlatwiej mozna bylo napotkac lesnych ludzi, jak nazywal goryle. Dwaj Masajowie wydobyli wiec dlugie, ostre jak brzytwy noze i zaczeli wycinac w gaszczu droge. Podczas wedrowki przed karawana otwieraly sie czasem blotniste polany, czasem znow natrafiano na dosc wygodne, naturalne galerie ciagnace sie w glab dzungli. Minelo juz poludnie, a Hunter ustawicznie przynaglal do szybkiego marszu. Obecnie karawana posuwala sie przez stosunkowo mlody las.
Naraz Masajowie torujacy nozem droge zatrzymali sie niezdecydowani.
– Ruszajcie naprzod! – przynaglil Hunter.
– Dobrze, ale powiedz, buana, w ktora strone mamy isc? – odparl Masaj.
Hunter wysunal sie na czolo karawany, a za nim podazyli nasi lowcy z Tomkiem na przedzie.
– Oho, zaraz napotkamy jakas wioske murzynska – powiedzial chlopiec. – Widac, ze jej mieszkancy utorowali droge przez las.
Mezczyzni wybuchneli smiechem.
– W ten sposob jedynie krolowie dzungli moga sobie wydeptywac droge przez las. Tedy po prostu przeszlo stado sloni – wyjasnil Hunter.
Tomek zdumiony spogladal na dosc szeroki korytarz.
– Wiec to naprawde slonie utorowaly te droge? – jeszcze raz zapytal.
– Tak, Tomku, tylko stado sloni potrafi spowodowac tak wielkie spustoszenie w mlodym lesie – zapewnil Smuga. – Na podmoklym gruncie drzewa plytko zapuszczaja w ziemie korzenie. Dlatego wlasnie nie sa w stanie oprzec sie niszczycielskiej sile sloni.
– Ktoredy mamy pojsc, buana? – zagadnal Masaj.
Hunter zbadal wielkie slady zwierzat, po czym zadecydowal:
– Slonie powedrowaly na zachod jakies dwie, trzy godziny temu, mozemy wiec skorzystac z tej drogi bez narazania sie na spotkanie z nimi.
Karawana ruszyla droga utorowana przez olbrzymy, nazwana przez Tomka Aleja Sloni. Hunter nie musial teraz przynaglac tragarzy do pospiechu. Biegli niemal bez wytchnienia, trwozliwie rozgladajac sie wokolo, czy przypadkiem nie ujrza sloni wynurzajacych sie z gestwiny. Po dwoch godzinach szybkiego marszu lowcy dotarli do przecinajacego las strumyka.
Na przeciwnym brzegu, na znacznej przestrzeni, lezaly na ziemi drzewa mimozowe i palmy oliwne wyrwane z korzeniami. Latwo bylo sie domyslic, ze tam wlasnie gospodarowalo duze stado sloni; swiadczyly o tym mimozy objedzone z lisci oraz porozrywane poteznymi klami pnie palm oliwnych, z ktorych miazsz byl wyjedzony.
Karawana przystanela nad strumykiem. Hunter uznal, ze niebezpiecznie byloby wedrowac dalej sladem sloni. Olbrzymie zwierzeta nasyciwszy glod odpoczywaly zapewne gdzies w poblizu; nie warto bylo ryzykowac spotkania z nimi. Jednoczesnie tropiciel polecil Tomkowi trzymac Dinga na smyczy, poniewaz slonie na widok psa zawsze wpadaja w bojowy szal.
Po krotkim postoju lowcy powedrowali wzdluz strumyka. Dopiero tuz przed zapadnieciem ciemnosci zatrzymali sie w gaszczu na nocleg. Trudno tu bylo marzyc o wygodnym wypoczynku. Nie rozbijano nawet namiotow. Murzyni sklecili napredce szalasy z galezi, po czym wszyscy posilili sie sucharami i konserwami. Jedynie dla Smugi przygotowano wygodne poslanie. Reszta lowcow rozsiadla sie przy ogniskach. Chmary komarow dawaly sie im we znaki, podsycali wiec ogien wilgotnymi galazkami, ktore palily sie wolno i gryzacym dymem odstraszaly owady.
– Caly dzionek wedrujemy po dzungli, a goryli ani widu, ani slychu – rozpoczal bosman utyskiwanie. – Tyle roznych zwierzakow kiwalo na nas ogonami w sawannie, coz jednak z tego, kiedy wyscie sie koniecznie uparli na te malpoludy!
– Juz pan narzeka, bosmanie? – zdziwil sie Hunter. – O ile dobrze sobie przypominam, to wysmiewal pan kiedys moje zastrzezenia co do lowow na goryle i… okapi.
– Pan bosman zawsze musi zrzedzic, to tak z przyzwyczajenia, zalozylbym sie jednak… – Tomek przerwal swe wywody zastanawiajac sie, o co moglby sie zalozyc z marynarzem, lecz zaraz usmiechnal sie i skonczyl: – Zalozylbym sie jednak o butelke jamajki, ze teraz po prostu usycha z ciekawosci, aby jak najpredzej ujrzec goryla. Czy nie tak jest, prosze pana?
– Pocaluj goryla w nos! – odcial sie bosman. – Gdybym nie byl ciekaw malpoludow, to bym sie nie wloczyl calymi tygodniami po tych wertepach.
– Nie pomylilem sie wiec, ale ja rowniez chcialbym je zobaczyc. Okropnie jestem ciekaw, w jaki sposob bedziemy chwytali goryle.
– W korcu maku szukaliscie sie obydwaj z bosmanem – wesolo wtracil Wilmowski. – Dla zaspokojenia ciekawosci wsliznelibyscie sie nawet do zoladka hipopotama.
– Moze to i prawda, ale to my wlasnie wysledzilismy handlarza niewolnikow. A kto potem odkryl przygotowana przez niego zasadzke? – puszyl sie chlopiec. – Dlatego powiedzcie nam lepiej, w jaki sposob lowi sie goryle.
Rozweselony Hunter zawolal Santuru, ofiarowal mu spora porcje tytoniu, po czym zagadnal:
– Powiedz, Santuru, czy chwytales moze juz kiedys malpy?
– Santuru lapal szympansy dla kabaki – odparl Murzyn pykajac fajeczke.
– Maly bialy buana chcialby wiedziec, w jaki sposob najlatwiej bedzie mozna schwytac soko – powiedzial Hunter.
– Malpy, tak jak ludzie, lubia bardzo piwo. Musimy tylko znalezc mieszkanie soko, a potem zrobimy mocne piwo i postawimy je jak najblizej. Potem zarzekamy, az soko je wypija i beda udawac pijanego czlowieka – wyjasnil Santuru.
– Patrzcie, jaki cwaniak! – zawolal bosman i zaciekawiony przysunal sie do Murzyna. – Powiedz jeszcze, brachu, w jaki sposob znajdziemy te afrykanskie malpoludy?
– One lubia jesc slodkie owoce i pic wode. Tam trzeba szukac.
– Tos odkryl niemal Ameryke. Kazde zwierze musi jesc i pic – oburzyl sie bosman.
– No tak, totez przebywa tam, gdzie znajduje pokarm – wyjasnil Hunter. – Goryle sa zwierzetami roslinozernymi. Zywia sie jagodami, brzoskwiniami, bananami, ananasami i korzeniami roslin, ktore pochlaniaja w duzej ilosci. Gdy juz wyzra wszystko w jednym miejscu, przyparte glodem przenosza sie gdzie indziej.
– Zeby wiec trafic na slad goryli, musimy poszukac okolic obfitujacych w ulubiony przez nie pokarm – zawolal Tomek.
– Trafiles w sedno – powiedzial Hunter.
– Czy malpoludy buduja mieszkania na drzewach? – zapytal bosman.
– Z tego, co sam zaobserwowalem, z malp afrykanskich jedynie szympansy buduja swego rodzaju daszki. Byc moze czynia to rowniez goryle – odparl Hunter.
– Czy goryle zyja rodzinami? – dopytywal sie Tomek.
– Przewaznie koczuja rodzinami, lecz czasem lacza sie rowniez w stada. Malo jeszcze wiemy o ich sposobie zycia. Nielatwo obserwowac w dzungli zywe goryle.