Akademia Pana Kleksa - Brzechwa Jan 12 стр.


Alojzy milczal, sledzac z przerazeniem czynnosci pana Kleksa.

Pan Kleks ujal go tymczasem oburacz za glowe i pokrecil nia w lewa strone. Sruba lekko ustapila i niebawem glowa Alojzego zostala oddzielona od tulowia. Wowczas pan Kleks odsrubowal ciemie i wysypal z glowy cala jej zawartosc. Byly tam litery, plytki dzwiekowe, szklane rurki oraz mnostwo kolek i sprezynek.

Wreszcie pan Kleks rozebral na czesci tulow Alojzego, czesci te ulozyl wraz z glowa w walizce i walizke zamknal.

Wszyscy odetchnelismy z ulga: Alojzy – ta niegodziwa karykatura czlowieka – przestal istniec.

Jeden tylko Anatol mial lzy w oczach.

– Moj Boze – szeptal – moj Boze, co teraz powiem Filipowi? Przeciez kazal mi pilnowac i strzec Alojzego. Taka piekna lalka… Taka piekna!

Tymczasem pan Kleks na nowo skurczyl sie i zmalal. Zwrocil do nas swoja twarzyczke dziecka i rzekl:

– Nie przejmujcie sie, chlopcy, tym wszystkim. Domyslalem sie, ze takie wlasnie bedzie zakonczenie naszej bajki. Niebawem bedzie juz po wszystkim. Alojzy wykradl mi moje sekrety. Na tych porcelanowych tabliczkach, ktore podepal i potlukl, wypisana byla cala wiedza, ktora przekazal mi doktor Paj-Chi-Wo. Skonczylo sie odtad gotowanie kolorowych szkielek, unoszenie sie w powietrzu, odgadywanie waszych mysli, powiekszanie przedmiotow, leczenie chorych sprzetow. Utracilem wszystkie moje umiejetnosci, z ktorych slynalem w sasiednich bajkach i ktore wslawily mnie i moja Akademie. Zamiast jednak martwic sie, zaspiewajmy sobie lepiej kolede. Zgoda?

Zanim pan Kleks zdazyl zaintonowac piesn, otworzyly sie drzwi i wszedl fryzjer Filip. Czapke i futro mial pokryte sniegiem. Byl czerwony od mrozu i wscieklosci.

– Czemuz to nie otwieracie bramy? – wolal trzesac sie z gniewu. – Musialem przelazic przez mur, zeby sie do was dostac. Durnie! Dosyc mam tej calej waszej Akademii! Anatolu, zabieram cie do domu. Gdzie Alojzy?

Anatol niesmialo zblizyl sie do Filipa.

– Alojzy… Alojzy… tam… w tej walizce – wybelkotal z przerazeniem w glosie.

Filip podbiegl do walizki, otworzyl ja, spojrzal i zachwial sie na widok zepsutej lalki.

– A wiec tak, panie Kleks! – syknal przez zeby. – Tak pan dotrzymal naszej umowy? Dwadziescia lat pracowalem nad moja lalka, znosilem panu piegi i kolorowe szkielka, oddalem panu caly moj majatek, aby mogl pan stworzyc te glupia Akademie. Mial pan za to z Alojzego zrobic czlowieka. I co pan zrobil? Zmarnowal pan caly trud, caly wysilek mojego zycia! Nie ujdzie to panu plazem, nie, panie Kleks. Ja panu pokaze, co potrafi Filip, kiedy chce sie zemscic. Ja panu pokaze!

Po tych slowach wyjal z bocznej kieszeni dluga brzytwe, otworzyl ja i zblizyl sie do choinki.

Pan Kleks obserwowal go w milczeniu i stal sie tylko jeszcze mniejszy, anizeli byl przedtem.

Filip, nie powstrzymywany przez nikogo, zabral sie do roboty. Ostrzem brzytwy obcinal po kolei wszystkie plomyki swiec jarzacych sie na choince i chowal je do kieszeni futra.

W miare znikania plomykow w sali poczelo sie sciemniac, az wreszcie zapadl zupelny mrok. Co sie dzialo dalej, nie wiem. Ogarniety trwoga wybieglem na schody i nie wiedzac nawet kiedy i jak znalazlem sie na dziedzincu.

Byla piekna, mrozna noc grudniowa. Snieg przestal padac i w swietle ksiezyca iskrzyla sie jego biel.

Cala Akademia, jej mury i park widoczne byly jak na dloni.

Mignela mi przed oczami postac Anastazego, a po chwili uslyszalem zgrzyt zamka. Anastazy otworzyl brame i jak przez sen zobaczylem przesuwajace sie przede mna wydluzone cienie moich kolegow.

Chcialem krzyknac: "Do widzenia, chlopcy!", ale glos zamarl mi w krtani.

POZEGNANIE Z BAJKA

Ksiezyc razil mnie w oczy i oblewal swoim tajemniczym blaskiem.

Usiadlem na lawce, gdyz poczulem nagle okropne znuzenie. Calym wysilkiem woli panowalem nad soba, aby nie usnac.

W tej samej jednak chwili uderzyla mnie rzecz niezwykla: gmach Akademii nie byl juz dawnym wspanialym gmachem. Nie spostrzeglem zupelnie, ze zmniejszyl sie o polowe i nadal kurczyl sie w moich oczach. To samo stalo sie z parkiem i z otaczajacym go murem.

Szumialo mi w uszach, a przed oczami fruwaly czerwone platki.

Gmach Akademii zmniejszal sie bez przerwy.

Gdy byl juz wielkosci zwyczajnej szafy, z drzwi jego wyszla jakas malenka postac ktora zblizyla sie do mnie. Byl to pan Kleks. Taki sam pan Kleks, jakim widzialem go niegdys w szklance.

Tymczasem niebo nade mna sie obnizylo i ksiezyc wisial na nim jak lampa na suficie. Mur otaczajacy Akademie przyblizyl sie i wyraznie rozroznialem w nim furtki prowadzace do sasiednich bajek.

Czas uplywal i wszystko dokola mnie kurczylo sie coraz bardziej. Powieki mi sie kleily i ogarnela mnie taka sennosc, ze niepostrzezenie usnalem.

Gdy po chwili otworzylem oczy, przeobrazenie otaczajacych mnie przedmiotow dobiegalo konca.

Znajdowalem sie w pokoju oswietlonym z gory duza kulista lampa. Gmach Akademii przemienil sie w klatke, w ktorej siedzial zamyslony Mateusz. W miejscu gdzie przypadal park, lezal piekny zielony dywan, haftowany w drzewa, krzaki i kwiaty. Tam, gdzie byl mur, stala biblioteka, a furtki w murze zamienily sie w grzbiety ksiazek, na ktorych wycisniete byly zlotymi literami ich tytuly. Znajdowaly sie tam wszystkie bajki pana Andersena i braci Grimm, bajka o dziadku do orzechow, o rybaku i rybaczce, o wilku, ktory udawal zebraka, o krasnoludkach i sierotce Marysi, o Kaczce Dziwaczce i wiele, wiele innych.

Siedzialem na tapczanie, a u mych stop na podlodze stal pan Kleks. Byl juz nie wiekszy niz moj maly palec. Rak i nog jego nie moglem zupelnie rozroznic i wlasciwie jedynie lysa glowka jasniala w swietle lampy.

Ujalem go delikatnie w dwa palce i postawilem na swojej dloni. Ledwie doslyszalnym glosem pan Kleks rzekl do mnie:

– Badz zdrow, Adasiu, musimy sie pozegnac. Jestes milym i dzielnym chlopcem. Zycze ci powodzenia w zyciu. Kto wie, moze spotkamy sie jeszcze w jakiejs innej bajce.

Po tych slowach pan Kleks stal sie znow o polowe mniejszy. Byl wielkosci sliwki, a potem – potem juz tylko wielkosci orzecha laskowego.

I nagle zaszla rzecz najmniej oczekiwana.

Przedmiot wielkosci orzecha laskowego przestal byc panem Kleksem. A stal sie guzikiem. Po prostu zwyczajnym guzikiem, ktory polyskiwal bladorozowa powierzchnia.

Mateusz, zdawalo sie, czekal tylko na ten moment.

Wyfrunal z klatki, usiadl mi na ramieniu, potem zeskoczyl na moja dlon, porwal w dziob guzik i sfrunal z nim na podloge.

Czyz nie domysliliscie sie jeszcze, ze byl to guzik od cudownej czapki bogdychanow, cudowny guzik doktora Paj-Chi-Wo, majacy przywrocic Mateuszowi jego ksiazeca postac? Czyz nie przyszlo wam dotychczas na mysl, ze pan Kleks byl owym guzikiem, ktory doktor Paj-Chi-Wo przeobrazil w czlowieka?

Jezeli chodzi o mnie, uprzytomnilem sobie to dopiero wowczas, gdy dostrzeglem stopniowe przemiany Mateusza. Poczal on mianowicie peczniec i powiekszac sie. Skrzydla jely pomalu przybierac ksztalt ludzkich ramion, nogi wydluzyly sie, na miejscu dzioba zaznaczyly sie zarysy twarzy.

Przybierajac coraz bardziej na wzroscie, Mateusz juz po kilku minutach stal sie wiekszy ode mnie. Zanim zdazylem zdac sobie sprawe z zachodzacych w mych oczach wydarzen, ujrzalem przed soba wytwornego pana w wieku lat czterdziestu, o wlosach przyproszonych lekka siwizna.

Sklonilem sie przed nim nisko i rzeklem:

– Ciesze sie, ze moge powitac Wasza Ksiazeca Mosc. Sadze, ze Wasza Ksiazeca Mosc zasiadzie niebawem na tronie swojego ojca.

Przemowienie moje nie bardzo bylo udane, ale przeciez nie mialem nawet czasu, aby je sobie obmyslic i przygotowac. Mateusz, przeobrazony w czlowieka, wysluchal mych slow z powaga, a potem nagle rozesmial sie serdecznie, poglaskal mnie po twarzy i rzekl:

– Kochany chlopcze! Nie jestem zadnym ksieciem. Po prostu opowiedzialem ci bajke, a tys uwierzyl w jej prawdziwosc. Historia o krolu wilkow byla przeze mnie zmyslona.

– No, a ksiaze? A doktor Paj-Chi-Wo? – zapytalem zdziwiony.

– Bajka zawsze jest tylko bajka, moj chlopcze – odrzekl z usmiechem.

– Kim wiec jestes, Mateuszu? Co to wszystko ma znaczyc?! – zawolalem gubiac sie juz zupelnie.

– Jestem autorem historii o panu Kleksie – odparl szpakowaty pan. – Napisalem te opowiesc, gdyz ogromnie lubie opowiesci fantastyczne i piszac je, sam bawie sie znakomicie.

Z tymi slowy wzial ze stolu otwarta ksiazke, ktora tam lezala, zamknal ja i wstawil do biblioteki obok innych bajek.

Na grzbiecie tej ksiazki widnial napis:

Akademia pana Kleksa

Назад