Alfred Hitchcock
PRZYGODY TRZECH DETEKTYWOW TOM 10
The Mystery Of The Moaning Cave
Arden William (wlasc. Lynds Dennis)
Przelozyla: ANNA IWANSKA
Wprowadzenie Alfreda Hitchcocka
Z prawdziwa przyjemnoscia witam Was u progu nowej przygody naszych Trzech Detektywow. Jesli dotad nie zawarliscie z nimi znajomosci, pozwolcie, ze Wam ich przedstawie teraz. A wiec sa to: Jupiter Jones, Pete Crenshaw i Bob Andrews. Mieszkaja w Rocky Beach, malym miescie w poblizu slawnego Hollywoodu.
Jakis czas temu chlopcy zalozyli zespol detektywistyczny i rozwiazuja przerozne tajemnicze zagadki, ktore pojawiaja sie na ich drodze. Mozgiem zespolu jest Jupiter Jones – logiczny umysl, wielkie opanowanie i upor w rozwiazywaniu najbardziej zawiklanych przypadkow. Drugim Detektywem jest Pete Crenshaw, zwinny i silny, bywa nieoceniony w niebezpiecznych sytuacjach. Trzecim czlonkiem zespolu jest Bob Andrews, najbardziej sposrod nich rozmilowany w nauce; wynajduje on potrzebne informacje w ksiazkach i dokumentach oraz prowadzi akta zespolu. Siedziba Trzech Detektywow jest stara przyczepa kempingowa, ukryta na terenie skladu zlomu. Sklad ten nalezy do wujostwa Jupitera, Matyldy i Tytusa Jonesow.
“Badamy wszystko” – to dewiza chlopcow, w mysl ktorej udadza sie tym razem na ranczo w gorach Kalifornii. Tam beda badac wydajaca jeki jaskinie i zajmowac sie legendarnym bandyta, ktory nie zgadza sie pozostac jedynie nie zyjaca od dawna postacia z ludowych opowiesci. Czytajac o ich niezwyklych, a czesto niebezpiecznych przygodach, bardziej nerwowym z Was trudno bedzie usiedziec na miejscu lub, co najmniej, powstrzymac sie od obgryzania paznokci. Ostrzegam!
A teraz, dosc wstepu! Za chwile wkroczymy w serce zdarzen.
Swiatla! Kamera! Akcja!
Alfred Hitchcock
ROZDZIAL 1. Jeczaca Dolina
– Aaaaauuuuu-uuuu-uu!
Niesamowity jek toczyl sie przez doline w zapadajacym zmierzchu.
– To wlasnie jest to – szepnal Pete Crenshaw. – Znowu sie zaczelo.
Pete, Jupiter Jones i Bob Andrews przycupneli na wysokim grzbiecie jednego ze wzgorz w odleglym zakatku Rancza Krzywe Y, polozonego o pareset metrow od wybrzeza Pacyfiku.
Jek rozlegl sie znowu, przeciagly, zawodzacy.
Dreszcz przebiegl Pete'owi po plecach.
– Nie dziwie sie, ze pracownicy chca odejsc z rancza – powiedzial do swych towarzyszy.
– Moze to dochodzi z latarni morskiej, ktora widzielismy po drodze – zasugerowal Bob. – To moze byc poglos syreny przeciwmglowej.
Jupiter potrzasnal glowa.
– Nie, Bob, nie sadze. To nie jest dzwiek syreny, a poza tym nie ma dzis mgly.
– Wiec co… – zaczal Bob, ale Jupitera nie bylo juz przy nim.
Korpulentny Pierwszy Detektyw biegl truchtem wzdluz wzgorza. Pete i Bob podniesli sie i ruszyli za nim.
Zachodzace slonce krylo sie juz za wzgorzami i doline oblewala mglista purpurowa poswiata.
Jupiter przeszedl okolo piecdziesieciu metrow i zatrzymal sie. Jekliwe zawodzenie rozbrzmialo ponownie. Sluchal uwaznie, otoczywszy dlonmi uszy.
– Co robimy, Jupe? – zapytal Pete niespokojnie.
Jupiter nie odpowiedzial. Zawrocil na piecie i przeszedl jakies sto metrow w przeciwnym kierunku.
– Czy bedziemy tak tylko chodzic tam i z powrotem po tym grzbiecie, Jupe? – zapytal Bob. Obaj z Pete'em byli juz zniecierpliwieni zachowaniem kolegi.
Jupiter wysluchal w skupieniu ponownego “Aaaauuuuu-uuu-u”, po czym odparl spokojnie:
– Nie, Bob, wlasnie zakonczylismy eksperyment.
– Jaki eksperyment?! – wybuchnal Pete. – Nie robilismy nic poza lazeniem to w lewo, to w prawo.
– Sluchalismy jeku w trzech roznych punktach – tlumaczyl Jupiter. – W myslach wytyczalem linie miedzy punktami, w ktorych stalem, a miejscem, z ktorego zdawal sie dochodzic dzwiek. Dokladnie tam, gdzie krzyzuja sie trzy linie jest jego zrodlo.
– Masz racje! – zrozumial nagle Bob. – To sie nazywa triangulacja. Inzynierowie posluguja sie nia przy pomiarach terenu.
– Wlasnie. Oczywiscie zrobilem to w sposob raczej prymitywny, ale powinno starczyc dla naszych potrzeb.
– Jakich potrzeb? – zapytal Pete. – To znaczy, co wlasciwie zmierzylismy?
– Ustalilismy, skad dochodzi dzwiek. Dochodzi z tej jaskini w skale, czyli Jaskini El Diablo – oswiadczyl Jupiter.
– Genialne! – wykrzyknal Pete ironicznie. – Przeciez wiedzielismy to juz od panstwa Daltonow.
Jupiter potrzasnal glowa.
– Dobry detektyw sprawdza informacje uzyskane od innych ludzi. Pan Hitchcock mowil nam wiele razy, ze nie mozna polegac na swiadkach. Jupiter mowil o rezyserze filmowym Alfredzie Hitchcocku. Kiedys mlodzi detektywi probowali znalezc dla niego nawiedzony dom, ktorego poszukiwal do filmu. Odtad laczyla go z chlopcami serdeczna przyjazn.
– Mysle, ze masz racje – powiedzial Pete. – Pan Hitchcock przekonal nas, ze swiadkowie w gruncie rzeczy malo widza.
– Albo slysza – dodal Jupiter. – Ale teraz nie mam watpliwosci, ze jek dochodzi z Jaskini El Diablo. Wszystko, co pozostaje nam do zrobienia, to odkryc, co jeczy i…
Nie skonczyl, gdyz jek odezwal sie znowu, niesamowity i przyprawiajacy o dreszcz, w mroku zacienionej doliny.
– Aaaa-uuuu-uu!
Tym razem dreszcz przeszedl nawet Jupitera. Pete przelknal glosno sline.
– Ale, Jupe, pan Dalton z szeryfem przeszukali juz trzy razy jaskinie i nic nie znalezli.
– Moze to jakies zwierze – zastanawial sie Bob.
– Nigdy nie slyszalem zwierzecia, ktore by wydawalo taki dzwiek – powiedzial Jupiter. – Poza tym szeryf i pan Dalton znalezliby jakies slady zwyklego zwierzecia. Sa doswiadczonymi mysliwymi.
– Zwyklego zwierzecia? – powtorzyl niespokojnie Pete.
– Moze to byc jakies zwierze nie znane w tych stronach, albo… – oczy Pierwszego Detektywa rozblysly – jest to El Diablo we wlasnej osobie!
– Och nie! – wykrzyknal Pete. – Nie wierzymy przeciez w duchy.
– Kto mowi o duchach? – rozesmial sie Jupiter.
– Ale El Diablo nie zyje od stu lat – zaprotestowal Bob. – Jesli nie chodzi ci o ducha, Jupe, to co masz na mysli?
Jupiter nie zdazyl odpowiedziec, gdyz nagle eksplozja wstrzasnela dolina, a niebo rozswietlily czerwone blyski.
– Co to moze byc, Jupe? – glos Boba drzal ze zdenerwowania.
– Nie mam pojecia.
Blyski ustaly, a odglos eksplozji zamieral powoli. Chlopcy patrzyli na siebie zaintrygowani.
Nagle Bob strzelil palcami.
– Wiem! To marynarka wojenna! Pamietasz, Jupe, kiedy jechalismy tu ciezarowka, widzielismy manewry okretow. Zaloze sie, ze cwicza strzelanie do celu wokol Channel Islands.
Pete rozesmial sie z ulga.
– No pewnie! Odbywaja te cwiczenia dwa razy do roku. Czytalem o tym w gazecie. Ostrzeliwuja nie zamieszkane wyspy tu w poblizu.
– Pisano o tym we wczorajszej gazecie – przytaknal Jupiter. – Nocne ostrzeliwanie. Chodzcie, wracamy na ranczo, chce dowiedziec sie czegos wiecej o tej dolinie.
Nie musial tego powtarzac dwa razy. Zrobilo sie juz zupelnie ciemno i chlopcy ochoczo pobiegli do pozostawionych przy drodze rowerow. Wtem z przeciwleglego konca doliny dobiegl glosny, dudniacy odglos, po ktorym nastapil przeciagly jek.
ROZDZIAL 2. Staruch
Jek zamarl w Jeczacej Dolinie.
– To nie byl jek z jaskini! – zawolal Pete.
– Nie! – przyznal Jupiter. – To byl krzyk czlowieka!
– I to czlowieka znajdujacego sie w opalach! – dodal Bob. – Chodzcie!
Krzyk dobiegal spod gory wznoszacej sie miedzy dolina, a oceanem – Diabelskiej Gory, zawdzieczajacej swa nazwe postrzepionemu na ksztalt rogow szczytowi.
Chlopcy pedzili przez doline. W poprzek stoku Diabelskiej Gory lezalo usypisko glazow i kamieni, ktore najwidoczniej swiezo sie stoczyly. Pyl wciaz unosil sie w powietrzu.
– Pomocy! – glos wolajacego byl slaby i drzacy.
Pete uklakl przy lezacym na ziemi siwowlosym mezczyznie. Jego nogi, skrecone pod dziwnym katem, byly przywalone kamieniami, a twarz wykrzywiona bolem.
– Prosze lezec spokojnie – powiedzial Pete. – Zaraz pana stad wydobedziemy.
Wstal i zwrocil sie do Jupitera:
– Mysle, ze ma zlamane nogi. Chodzmy lepiej szybko po pomoc.
– Idzcie, chlopcy, na Ranczo Krzywe Y – odezwal sie lezacy przez zacisniete z bolu zeby. – Ja tam pracuje. Powiedzcie panu Daltonowi, zeby przyslal tu ludzi.
Chlopcy popatrzyli po sobie. Kolejny wypadek przydarzyl sie ktoremus z pracownikow pana Daltona! Nie ma konca klopotom w Jeczacej Dolinie!
Pete spedzal wakacje u panstwa Daltonow, nowych wlascicieli Rancza Krzywe Y.
Jess Dalton byl doskonalym jezdzcem i dlugie lata utrzymywal sie dzieki swoim umiejetnosciom. Uczestniczyl w licznych rodeach, a takze pracowal w filmie, wystepujac w wielu westernach. W studio filmowym poznal pana Crenshawa, ojca Pete'a. Kiedy przyszedl czas na zaprzestanie wyczynow jezdzieckich, Jess za wszystkie swe oszczednosci kupil podupadle ranczo. Zaczal wlasnie odremontowywac zrujnowane zabudowania, gdy pojawily sie problemy.
Jeczaca Dolina zawdzieczala te dziwna nazwe starej indianskiej legendzie oraz pewnym tragicznym wydarzeniom, jakie zaszly w niej jeszcze w czasach panowania hiszpanskiego. Podobno kiedys, przed laty, wydawala z siebie dziwne zawodzace jeki. Potem jednak zamilkla, a teraz po piecdziesieciu latach zaczela jeczec na nowo. Jakby nie dosc bylo tego, by odstraszyc od rancza pracownikow, zaczely sie zdarzac wypadki.
Pierwsze zajscie mialo miejsce pewnego wieczoru, kiedy dwaj pracownicy jechali konno przez doline. W cichym zmierzchu rozbrzmial nagle ow zawodzacy jek i sploszone konie zrzucily jezdzcow. Jeden z nich zlamal reke, drugi zostal mocno poturbowany. Opowiadali, ze w dolinie straszy i lepiej sie trzymac od niej z daleka. Krotko po tym, stado koni wpadlo w panike w srodku nocy, bez widocznej przyczyny. Nastepnie jeden z pracownikow przysiegal, ze idac wieczorem przez doline, zobaczyl olbrzymi ksztalt wynurzajacy sie z Jaskini El Diablo. Zaraz potem dwu pracownikow zniklo bez wyjasnienia i mimo ze szeryf stwierdzil stanowczo, ze odnalazl ich w pobliskiej Santa Carla, malo kto dal temu wiare.
Przeszukanie jaskini nie przynioslo zadnych wyjasnien. Szeryf zaniechal dochodzenia – nie mogl wszak scigac duchow i walczyc z legendami.
Wtedy to Pete przybyl na ranczo i zastal panstwa Daltonow bardzo przygnebionych. Pracy bylo duzo, a rak do pracy wciaz ubywalo. Byli przekonani, ze istnieje jakas prosta przyczyna wszystkich zajsc, lecz jak dotad nie mogli jej znalezc.
Zorientowawszy sie w sytuacji, Pete nie zwlekal. Czym predzej zawiadomil Jupitera i Boba. Byla to, jak sadzil, sprawa do rozwiazania dla Trzech Detektywow. Rodziny obu chlopcow chetnie zgodzily sie na ich wyjazd na ranczo, a panstwo Daltonowie radzi byli ich goscic.
Krzywe Y polozone bylo niespelna dwadziescia kilometrow od nowoczesnego osrodka wypoczynkowego Santa Carla i niecale dwiescie kilometrow na polnoc od Rocky Beach. Teren rancza rozciagal sie az po wybrzeze oceanu, a okolice obfitowaly we wzgorza i gory, glebokie doliny i kaniony. Wzdluz wybrzeza Pacyfiku roilo sie od malych, odizolowanych zatoczek. Bylo to wymarzone miejsce na wakacje. Mozna bylo robic ciekawe wycieczki, plywac, lowic ryby, jezdzic konno.
Chlopcy jednak ani nie jezdzili konno, ani nie plywali, ani nie lowili ryb. Pochlonieci byli calkowicie rozwiklywaniem tajemnicy Jeczacej Doliny. Przeprowadzali wlasnie wstepne rozpoznanie, gdy kolejny nieszczesliwy wypadek sprowadzil ich do podnoza Diabelskiej Gory.
– Nic, tylko nieszczescie przynosi ta dolina – mamrotal ranny. – Nigdy nie powinienem tu przychodzic. Ten jek, wszystko przez ten jek…
– Nie, nie sadze – powiedzial Jupiter powaznie. – Mysle, ze to wstrzas po wystrzalach obluzowal kamienie i spowodowal lawine. Zbocze tej gory jest wyschniete i bardzo strome.
– To ten jek! – upieral sie mezczyzna.
– Chodzmy lepiej po pomoc – powiedzial Pete – sami nie damy rady zdjac z niego tej sterty kamieni.
W tym momencie dobieglo ich rzenie koni i dostrzegli trzech mezczyzn jadacych ku nim przez doline. Jeden z nich prowadzil konia luzem. Na przedzie jechal sam pan Dalton.
– Co sie stalo? – zapytal zsiadajac z konia.
Byl to wysoki, suchy mezczyzna, w jaskrawoczerwonej koszuli, wyblaklych dzinsach i kowbojskich butach z wytlaczanej skory, na podwyzszonym obcasie. Gleboka troska malowala sie na jego szczuplej, opalonej twarzy.
Chlopcy wyjasnili, jak znalezli rannego.
– Jak sie czujesz, Cardigo? – zapytal pan Dalton przyklekajac przy lezacym.
– Nogi mi polamalo – wystekal Cardigo. – Wynosze sie stad, mam dosc tej przekletej doliny.
– Mysle, ze wystrzaly spowodowaly obsuniecie sie kamieni – odezwal sie Jupiter.
– Oczywiscie – przytaknal pan Dalton. – Wytrzymaj jeszcze chwile, Cardigo. Uwolnimy cie migiem spod tych kamieni.
Zajelo im to istotnie kilka minut, po czym dwaj pomocnicy pana Daltona ruszyli po ciezarowke. Gdy podjechala na miejsce wypadku, uniesli ostroznie Cardiga i ulozyli na platformie. Ciezarowka odjechala do szpitala w Santa Carla, a chlopcy powrocili do swych rowerow.
Panowaly juz zupelne ciemnosci, gdy Jupiter, Bob i Pete ustawiali rowery za ogrodzeniem otaczajacym zabudowania rancza. Bylo tam piec budynkow: obszerna chata dla pracownikow, duza i mniejsza stajnia, pawilon w ktorym miescila sie kuchnia, i glowny dom – stary, pietrowy budynek, o drewnianej konstrukcji wypelnionej cegla, otoczony szerokim gankiem. Caly dom byl porosniety pnaczami o jasnoczerwonych i szkarlatnych kwiatach. Ogrodzenie dla koni otaczalo budynki rancza.
Na malym placu w poblizu kuchni zgromadzila sie grupa mezczyzn. Rozmawiali sciszonymi glosami, zapewne o wypadku. Ich twarze pelne byly strachu i zlosci.
Chlopcy zamierzali wlasnie wejsc do domu, gdy dobiegi ich czyjs ochryply glos.
– Gdziescie to byli, chlopcy?
Z ciemnosci wylonila sie niewielka, sztywna sylwetka i po chwili rozpoznali ostra, wysmagana wiatrem twarz Luka Hardina, rzadcy pana Daltona.
– To ranczo jest bardzo duze, mozna sie latwo zgubic – powiedzial.
– Przywyklismy do otwartych przestrzeni i gor, prosze pana – odparl Jupiter. – Nie ma potrzeby martwic sie o nas.
Rzadca podszedl do nich.
– Slyszalem, co was tu sprowadza. Ciekawi was Jeczaca Dolina, he? To nie jest dobre miejsce dla dzieci. Trzymajcie sie od niego z daleka, slyszycie?!
Nim zdazyli zaprotestowac, otworzyly sie drzwi i z domu wybiegla mala, energiczna kobieta, o siwych wlosach i mocno opalonej twarzy.
– Nonsens, Luke! – zawolala gniewnie. – Chlopcy nie sa dziecmi i zdaja sie miec wiecej rozsadku od ciebie.
– Jeczaca Dolina to nie jest dobre miejsce – powtorzyl Hardin uparcie.
– Dorosly mezczyzna, a boi sie jaskini! – wykrzyknela pani Dalton.
– Ja sie nie boje – powiedzial wolno Hardin. – Nie boje sie tez spojrzec prawdzie w oczy. Mieszkam w tej okolicy przez cale zycie. Jeszcze jako chlopiec nasluchalem sie historii o Jeczacej Dolinie. Nigdy w nie nie wierzylem, ale teraz nie jestem juz taki pewny…
– Bzdury! Glupie zabobony, dobrze o tym wiesz!