Zapalka Na Zakrecie - Siesicka Krystyna 2 стр.


– Tak! Piotr, pojdziesz ze mna na korty po obiedzie?

– Oczywiscie! Jezeli wszyscy ida, to i ja takze!

– Wlasciwie nie moge o tym spokojnie myslec – powiedzial Tomek, kiedy szlismy w kierunku mojego domu.

– Dlaczego Miska to robi? Miska przywiazuje go do siebie zupelnie niepotrzebnie! Jest przeciez dostatecznie nieszczesliwy.

– Nie sadzisz chyba, ze Miska poglebia jego nieszczescie?

Tomasz zatrzymal sie.

– Wlasnie tak sadze, jesli chcesz wiedziec! Piotr jest inteligentny, Piotr swietnie wie, ze ze strony Miski nie moze to byc nic trwalego!

– Dlaczego nie moze?

– Chociazby dlatego, ze w naszym wieku nie ma trwalych uczuc! Masz chyba cos na ten temat do powiedzenia?

– Nie mowimy o mnie, mowimy o Misce! Miska kocha Piotra od dawna! Miala trzynascie lat, kiedy powiedziala mi o tym po raz pierwszy, tu w Osadzie. Sa ze soba przez dwa miesiace w roku, pisuja do siebie i to wszystko jakos sie trzyma. Miska go kocha.

– Z litosci?

Na to pytanie nie odpowiedzialam. Sama zadawalam je sobie czesto.

– Widzisz! Ty tez sie boisz, ze ona go kocha z litosci! Piotr na pewno takze obawia sie tego. W tej chwili on ma dwadziescia lat, ona siedemnascie, Piotr jest prawie niewidomy, Miska… no, coz! Miske ponosi serce! Za duzo w tym patosu jak na moj gust!

– Mysle, ze oni twojego gustu w ogole nie biora pod uwage – obruszylam sie.

Szlismy sciezka po zboczu, moj dom byl juz niedaleko. Tomasz rozesmial sie.

– A tobie, oczywiscie, strasznie sie to wszystko podoba, co? I uwazasz mnie za cynika; tylko dlatego, ze osmielam sie krytykowac… hm… bogactwo uczuc tej desperackiej pary! Dalibog, jak o tym mysle, zaluje, ze nie jestem slepy!

– Jestes za to idiota, a to takze pewna forma kalectwa. Masz u mnie szanse!

– Zmienilas sie… – warknal Tomasz ze zloscia – zjasnialy ci wlosy i wyszczuplaly lydki! Ale jezyk masz ostry jak dawniej!

– Zawsze byl moja chluba, nogi natomiast nigdy!

W ogrodzie przed domem gospodyni rozwieszala na sznurze bielizne.

– No co – zawolala widzac Tomasza – doczekal sie pan?

– Doczekalem sie! – przyznal Tomek. Wypadlo to tak zabawnie, ze zaczelam sie smiac.

Wzruszyl ramionami.

– Na razie, Tomek! Ide na gore!

– Na razie, Mada! Ciao!

Po schodach szlam powoli. Mama na pewno zapyta, jak bylo? Bylo zupelnie inaczej, niz to sobie wyobrazalam. Po pierwsze nasza paczka, ktora zawsze chodzila grupa albo gesiego, juz dzis ustawila sie parami. Mialam wiec do wyboru: albo uznac Tomka za swojego partnera i przyjac go takim, jakim byl, albo nie uznac go wcale.

Drzwi do naszego pokoju uchylily sie.

– Pospiesz sie – fuknela Alka – gospodyni juz przyniosla obiad!

– Zapisalam nas do czytelni i wzielam trzy ksiazki! – zakomunikowala mama, kiedy usiadlam przy stole. – Dla ciebie, Mada, Hemingwaya! Zadowolona jestes?

– Komu bije dzwon?

– Tak.

– To swietnie!

Mama nie zapytala o nic. Umiala sie znalezc – jak powiadala zawsze moja babcia Emilia, kiedy ktos umiejetnie wylawirowal z niewygodnnej sytuacji.

Pierwszy tydzien wakacji byl nijaki. Wybralam druga ewentualnosc i w naszym towarzystwie manifestowalam swoja niezaleznosc, splendid isolation, zeby znowu powolac sie na babcie! Byla to pozycja dumna, ale niewygodna. Oczywiscie bralam udzial we wszystkich wspolnie organizowanych wypadach do lasu czy na przystan. Grywalam w siatkowke, w tenisa, laskawie pozwalalam Tomkowi odprowadzac sie na obiad. Ale kiedy nadchodzil wieczor, zostawalam w domu. Nie dla mnie byly te spacery o zmierzchu, wloczenie sie nad brzegiem jeziora – tu dwoje, tam dwoje!

Ktoregos dnia umowilysmy sie z Miska i Ewa, ze pojdziemy sobie na spacer same, bez chlopcow.

– No, nareszcie nie bedziemy sie musialy wysilac!- odetchnela Ewka, kiedy spotkalysmy sie przy kosciele.

– Boze, ile ja sie musze nameczyc, zeby robic z siebie madrzejsza niz jestem, dowcipniejsza niz jestem, ladniejsza niz jestem! Maciek ma w stosunku do mnie wygorowane ambicje!- narzekala, a przeciez cieszylo ja to.

Miska szla obok mnie wymachujac wielka, kolorowa torba.

– Komary sa o wiele bardziej drapiezne niz w zeszlym roku! – stwierdzila nieoczekiwanie. – To samo mozna powiedziec o naszych chlopcach! Zauwazylyscie, ze na plazy Julek bez przerwy wmawia w Marianne, ze powinna mocniej natluszczac plecy? Gdyby to od niego zalezalo, wsmarowalby w nia trzy tubki kremu na godzine! Biedna Manka wieczorami musi chyba nozem zeskrobywac te kilogramy tluszczu, ktore Julek w nia wciska!

Obraz Marianny skrobiacej nozem plecy tak silnie podzialal na nasze wyobraznie, ze wszystkie trzy dostalysmy histerycznego ataku smiechu. Oparlysmy sie o slup ogloszeniowy i po chwili pialysmy jak mlode koguty.

I wlasnie wtedy pierwszy raz zobaczylam Marcina. Wyszedl z czytelni i stanal na wprost nas. Ewka uspokoila sie blyskawicznie.

– Cicho badzcie, wariatki! – syknela ostrzegawczo.

Na Miske i na mnie podzialalo to jak kubel zimnej wody. Z jednej ostatecznosci przeszlysmy w druga. Stalysmy teraz nagle oniemiale i wpatrywalysmy sie w Marcina jak w "Bitwe pod Grunwaldem". Usmiechnal sie niepewnie i po sekundzie wahania przeszedl obok nas, kierujac sie w strone kiosku z owocami.

– Chryste – jeknela Ewa – zupelnie Parys i trzy boginie! Zachowalysmy sie jak pomylone! Ale widzialyscie, jak on na mnie patrzyl?

– Na ciebie? – zdziwila sie Miska. – Wlasciwie bylam pewna, ze mnie sie przyglada!

– Zupelnie wyraznie patrzyl na mnie! – stwierdzilam.

I znowu zaczelysmy sie smiac. Tymczasem nasz Parys, obarczony dwiema torbami pelnymi bulgarskich pomidorow, przeszedl znowu obok. Kiedy odszedl juz dosc daleko, Ewa oparla sie o slup i wykrztusila:

– Bla… blagam, uspokojcie sie! Ja juz nie moge!

Po chwili opanowalysmy sie.

– Piekna historia! – zaczela wydziwiac Miska. – Pomyslal sobie, ze pierwszy raz w zyciu ogladalysmy przystojnego chlopca! Ale ze byl przystojny, to fakt, nie? Wygladal jak taki mlody Cygan, ktorego przez pomylke ubrali w spodnie z kantami jak ostrze noza!

– Masz racje, ze pasowalby do cyganskiego wozu! – przyznalam. – Ale on chyba pierwszy raz w Osadzie, nigdy go nie widzialam!

– Pierwszy raz! Mieszkaja w tym domu pod lasem, on i jego matka. Tez bardzo przystojna babka, widuje ich czesto, bo przechodza obok naszych okien. Gospodyni z tamtego domu przychodzi czasem do mojej, ot tak, na ploty…

– I co? – przynaglala Ewke Miska. – Gadaj, nie widzisz, ze konamy z ciekawosci! Mowila cos o nich?

– Mowila, ze on sie obcial przy maturze czy ze go nie dopuscili, bo narozrabial… tak dobrze, to ja nie wiem! Mowila, wiecie, ze ten Marcin…

– Marcin? – przerwalam – dobre imie!

– …ze on tu jest tak jakby za kare. Mial jechac z ojcem za granice, ale po hecy z matura wyladowal z matka w Osadzie. Nic wiecej nie wiem, przysiegam!

– Przypomnij sobie cos jeszcze, skarbnico wiedzy! – prosilam. – Czuje, ze Parys bedzie mi sie snil dzis w nocy, potrzebne mi do tego dalsze realia!

– Nic sobie nie przypomne, slowiczku, reszte musisz sobie dospiewac sama! Tylko nie fantazjuj zbytnio, Parys wyglada mi na odludka! Jeszcze przed waszym przyjazdem, kiedy bylismy tu tylko we trojke: Tomasz, Julek i ja, chlopcy proponowali mu korty. Widzieli, ze poprzedniego dnia gral z matka. Nie zgodzil sie. Chlopcy opowiadali pozniej, ze nawet nie wysilal sie na tlumaczenie. Po prostu podziekowal za propozycje i szybko splynal.

Miska spojrzala na mnie bystro.

– Czuje, Mada, ze budzi sie w tobie chec walki! Cicho badz, Ewa, nie przeszkadzaj dziewicy! Ona mobilizuje teraz swoj orez! Tratatata! Tratatata! Jutro do szturmu uderzy! Ktora bron rzucisz na pierwszy ogien? Piechote, konnice czy artylerie?

Wybralam Hemingwaya. Postanowilam wymienic ksiazke w dwa dni pozniej, o tej porze, o ktorej spotkalysmy Marcina wychodzacego z czytelni. Moje rozumowanie okazalo sie bezbledne. Kiedy weszlam, Marcin juz tam byl. Zawiodla natomiast strategia. Stanelam obok niego i dlugo wybieralam ksiazki. Marcin tez przerzucal je po dziesiec razy, ale na mnie nawet nie spojrzal. Bylam wsciekla, bo juz cieszylam sie chwila, kiedy przedefiluje z nim przed oczyma Miski i Ewy! Tomaszowi tez chetnie pokazalabym sie w towarzystwie Marcina, bo jak na zlosc tego ranka przyprowadzil na plaze czarnowlosa pieknosc imieniem Inez! Byla to wlasnie ta dziewczyna, ktora swoimi ciuchami zatrwozyla nasza gosposie. Coz z tego? Kiedy chcac zrobic na Marcinie odpowiednie wrazenie poprosilam bibliotekarke o ktoras z ksiazek Faulknera, on zdecydowal sie na kryminal Agaty i wyszedl. A ja zostalam jak idiotka z Absalomie w reku! Z Absalomie Faulknera, ktorego nie znosilam, nie rozumialam i nie mialam ochoty czytac!

Do konca dnia chodzilam wsciekla. Ewie nie powiedzialam o spotkaniu w czytelni, ale Misce odraportowalam wszystko. Siedzialysmy po poludniu na lawce przed kosciolem i opalalysmy nogi.

– Cos ty sie tak na niego uparla? Podoba ci sie rzeczywiscie czy tylko tak na przekor wszystkiemu?

– Oj, Miska, jak mi sie moze podobac czy nie podobac chlopak, ktorego nie znam? Jasne, ze na przekor wszystkiemu!

– Swoja droga, jakie my jestesmy dziwne!

– zastanowila sie Miska. – Jak nam cos daja, to nie bierzemy, a jak tylko napotykamy trudnosci, zaraz ogarniaja nas mordercze apetyty. Nawet gdybysmy mialy zwymiotowac po konsumpcji.

– Tobie i daja,i masz apetyt!

– Mnie i daja, i mam apetyt… tak, ale wy sie bawicie, a ja nie moge!

– Ty juz musisz byc konsekwentna!

Miska rozesmiala sie.

– Och, jak dobrze, ze Piotr nie slyszy tego, co mowisz. Mada! Musialam mu dac slowo, ze nigdy w zyciu nie bede w stosunku do niego konsekwentna. Uwaza, ze ta chwila, kiedy zaczne byc konsekwentna, bedzie koncem naszej milosci.

– Moze w waszym przypadku… – zastanowilam sie- bo jest taki szczegolny. Ale w moim pojeciu te dwa uczucia sa nierozerwalne! Wydaje mi sie, ze kiedy pokocham kogos naprawde, od razu stane sie konsekwentna…

– Ja tez tak uwazam – zgodzila sie Miska – ale Piotr rozumuje ze swojego punktu widzenia. Boze, jak to paradoksalnie brzmi: jego punkt widzenia! A zreszta… Zastanowmy sie lepiej, co zrobic z tym calym Marcinem!

Ale po rozmowie z Miska odechcialo mi sie lamac naszego Parysa.

– Ech, chyba dam temu spokoj!

– Cos ty? Co ci szkodzi odrobina sportowej zaprawy! Wyobraz sobie mine Ewki i Tomka!

– Wyobrazalam sobie dosc dokladnie, kiedy weszlam do czytelni! Ale wiesz, Miska, wszystko to jest takie male i niewazne!

Po chwili jednak ogarnal mnie znowu duch walki. W nasza strone szedl Parys.

– Na Faulknera nie dal sie zlapac, wyciagaj nogi!- syknela Miska.

– Przezorniej bedzie, jezeli je schowam! Chociaz Tomulek stwierdzil, ze mi lydki wyszczuplaly. Miska, on siada na sasiedniej lawce… – mamrotalam cicho.

Marcin spojrzal na nas obojetnym wzrokiem, wyjal z kieszeni "Przeglad Sportowy".

– Kontempluje Walaska… – stwierdzilam – i Bogu dzieki! W gruncie rzeczy, gdyby nas zaczepil, powiedzialabym, ze nie uznaje takich znajomosci!

– O co ci wiec chodzi? Chcesz, zeby podszedl do ciebie z bukietem roz i wykrztusil lamiacym sie ze wzruszenia glosem: "O pani! Wybacz mi moja czelnosc…"

– Daj spokoj, Miska, bo on gotow uslyszec.

– Nic nie uslyszy, skarbie! Jest tak pochloniety prawym sierpowym Bendiga i bicepsami Jedrzejowskiego, ze nie zauwazy twoich lydek, nawet gdybys mu je polozyla na "Przegladzie Sportowym"!

– Sluchaj, zabieramy sie stad… – zdecydowalam. – Juz ja wymysle jakis sposob na niego! Ale glupiej cizi nie bede z siebie robic!

Miska wsunela na nogi klapki.

– Masz racje – zgodzila sie – rzecz nie jest twarzowa!

Przeszlysmy obok Marcina wpatrzone w wieze kosciola. Wieczorem mordowalam Faulknera. Z nudow. Mama zrobila sobie maseczke ze swiezych poziomek i siedziala przy stole upstrzona czerwonymi cetkami. Resztka waty zmywala emalie z paznokci. Przygladalam sie jej znad ksiazki.

– Za malo masz tej waty, mamo! Moze wyskoczyc do kiosku?

– Masz ochote przeleciec sie?

– Mam ochote pojsc po wate, jezeli jest ci potrzebna… – sprostowalam.

– Dziekuje, wytarczy mi to, co jest w domu. Mama wstala, zmyla z twarzy poziomki. Byla juz w pizamie, zwykle kladla sie wczesniej, odrabiajac caloroczne zaleglosci. Alusia grala w durnia u sasiadow z przeciwka. Halasliwy rechot jej paczki dobiegal do nas przez okno. I pomyslec, ze tak niedawno…

– Wiesz co… – powiedziala mama wyjmujac z szafy sukienke – pojdziemy sobie gdzies na herbate! We dwie! Co ty na to?

Z ulga zamknelam Faulknera.

– Pomysl jest.

– No! To ubieraj sie!

Nie uplynelo dziesiec minut, jak szlysmy juz w strone centrum Osady.

– Pojdziemy pod,,Parasole"! – zaproponowala mama.

Nie chcialam pod "Parasole". Oni wszyscy lubili tam zagladac od czasu do czasu, nie mialam ochoty na zadne spotkania.

– A moze lepiej do Bistro?

– Jak wolisz…

Zastanawialam sie niekiedy, jak ulozyloby sie to wszystko, gdybysmy tego wieczora nie poszly do Bistro. Moze tak samo, moze zupelnie inaczej. Ile wielkich spraw w zyciu czlowieka zalezy od malenkich, niedostrzegalnych nieomal decyzji?

Bistro bylo mala cukiernia polozona na uboczu Osady. A jednak przejsc obok niego musieli i ci, ktorzy wracali z kortow; i ci, ktorzy wracali znad jeziora. Dlatego pewnie bylo tam zawsze pelno, chociaz kawe podawano bardzo podla.

Zamowilysmy herbate.

– Tlok tu jak na odpuscie – powiedziala mama wyciagajac papierosy – ale lubie czasami posiedziec posrod zupelnie obcych ludzi, poobserwowac, posluchac… Spojrz, jaka wytworna jest ta pani, ktora weszla w tej chwili!

Rzeczywiscie. W drzwiach stala kobieta wyjatkowo ladna i wyjatkowo dobrze ubrana. Nie, nic w niej nie bylo udziwnionego, przeciwnie, kazdy szczegol jej ubrania uderzal prostota i to moze stanowilo zasadniczy kontrast z odwaznymi kolorami i fantazyjnym krojem sukienek, ktore mialy tu na sobie inne kobiety. Mama wpatrywala sie w nia jak urzeczona. Moze tamta spostrzegla to, moze znowu zagral przypadek. Przesunela sie miedzy stolikami i stanela przy naszym. Usmiechnela sie do mamy przepraszajaco.

– Czy moglabym przysiasc sie do pan? Taki tu tlok! Umowilam sie i musze chociaz zaczekac!

– Prosze bardzo – mama zdjela torbe z wolnego krzesla – na pewno nie bedzie nam pani przeszkadzac!

– Ja juz nawet nic nie bede zamawiac, zeby nie przedluzac sprawy! – zapewnila.

– Alez niech pani zamowi! My i tak niedlugo zwolnimy stolik i bedzie pani mogla tu zostac…

– Bardzo pani mila… – podziekowala.

Mama wygladala przy niej jak wrobelek. Szary, niepozorny. Wygladala, ale czy czula to? Zrobilo mi sie strasznie przykro, kiedy pomyslalam, ze mogla spostrzec to sama! Siedzialysmy we trzy nie mowiac ani slowa. Mama widac uznala to za krepujace, bo zapytala mnie banalnie:

– Nad czym tak rozmyslasz, Mada?

Rozesmialam sie, na pewno troche sztucznie.

– Prawde mowiac, myslalam o tobie!

– Powinna sie pani cieszyc! – powiedziala tamta.- To dobrze, jak corka mysli o matce…

Widac byla rozmowna z natury, bo zwrocila sie do mnie z pytaniem:

– Pani ma takie dziwne imie… a moze ja sie przeslyszalam?

– Mada, Magdalena!

– Ach, Magdalena! Skrot oryginalny! Sama go pani wymyslila?

– Nie. Mama.

– Ja poprosze dwie kawy! – zwrocila sie do kelnerki, a pozniej do mamy:

– Korzystam zatem z pani propozycji!

Nagle zauwazylam, ze ktos staje obok mnie. Podnioslam glowe i w pierwszej chwili nie moglam zrozumiec, co tu sie dzieje…

– Panie byly tak uprzejme i pozwolily mi usiasc…- powiedziala matka Marcina.

On sam, widac, nie mogl sie zorientowac, czy jestesmy znajomymi jego matki, czy tez kims zupelnie obcym. Zawahal sie wyraznie, ale na wszelki wypadek nachylil sie w kierunku mojej mamy ruchem, na ktory automatycznie zareagowala wyciagnieciem reki. Jakos to tak przezabawnie wypadlo! Wymamrotal swoje nazwisko, ktorego nie doslyszalam. Pozniej odwrocil sie w moja strone.

– Marcin! – powiedzial glosno.

– Magdalena! – odparlam strzelajac okiem w kierunku jego mamy. Spostrzegla to.

– Pani ma na imie Mada! Prawda, jak ladnie?

Skinal glowa z kamiennym wyrazem twarzy, ale w jego wzroku dostrzeglam lekkie rozbawienie. "Moze przypomina sobie, jak glupio wygladalam wtedy, pod slupem ogloszeniowym?" – pomyslalam.

Nieoczekiwany wyskok Marcina w jakis sposob zobowiazal nasze mamy do podjecia tej przypadkowo narzuconej znajomosci. Rozmawialy dosc banalnie i po stwierdzeniu, ze poczatek lata byl wyjatkowo udany, ustalily prognoze pogody na nastepny tydzien, zgodnie stwierdzajac, ze od swietej Anny zaczna sie z pewnoscia chlodniejsze wieczory. Potem utknely.

Назад Дальше