Podwodny Zabójca - Cussler Clive 13 стр.


Mężczyzna uśmiechnął się jeszcze szerzej i przygotował do następnego pchnięcia zakrwawionym nożem. Austin zareagował odruchowo. Zamachnął się rurą jak baseballista, odbijający piłkę. Rozległ się trzask miażdżonej kości i chrząstki nosowej. Krew trysnęła niczym z fontanny. Austin nie mógł w to uwierzyć! Po ciosie, który powaliłby jelenia, przeciwnik nadal trzymał się na nogach. Ale jego oczy zmętniały, chwilę później wypuścił z ręki nóż i osunął się na ziemię.

Austin wystartował sprintem do drzwi, ale usłyszał krzyki i zanurkował pod zbiornik z rybami. Do budynku wpadło kilku ochroniarzy. Zobaczyli czerwone światła alarmowe i rzucili się do zbiorników. Austin wystawił głowę. Od strony portu dochodziły podniecone głosy. Wysunął się z kryjówki, popędził wzdłuż ściany pawilonu i dobiegł do głównego kompleksu wylęgarni. Ochroniarze skoncentrowali się na zniszczeniach, które po sobie zostawił, i dzięki temu zdołał dotrzeć do magazynu z karmą dla ryb.

Odetchnął z ulgą, kiedy zobaczył, że w hali nikogo nie ma. Niedługo zapuści się w labirynt grot. Przyciskał rękę do rany, ale nie mógł całkowicie zatamować krwawienia. Co gorsza, zostawiał za sobą krwawy ślad. W oddali zaczęła wyć syrena. Kiedy mijał wózek widłowy, wpadł na pomysł. Nie będzie ułatwiał zadania tym facetom.

Wskoczył na siedzenie wózka, uruchomił silnik, wycelował widły w wysoki stos pudeł z karmą i wdepnął gaz. Pojazd wyrwał do przodu, uderzył w kartony i przewrócił je. Pudła zwaliły się na przenośnik taśmowy i zablokowały przejście. Austin przewrócił jeszcze kilka stosów przed drzwiami i wrotami garażowymi. Na zakończenie wbił widły wózka w skrzynkę sterowniczą przenośnika.

Chwilę później biegł przez groty. Zatrzymał się w głównej galerii rysunków i nasłuchiwał. Oprócz własnego ciężkiego oddechu słyszał krzyki. Co gorsza, szczekały psy. Jego prymitywna barykada nie na wiele się zdała. Pobiegł dalej za podskakującym snopem światła swojej latarki. W pośpiechu pomylił rysunki ryb, musiał zawrócić, szukać drogi i stracił cenne sekundy. Krzyki i szczekanie były coraz głośniejsze. Widział już za sobą światła latarek. Jaskinie zwielokrotniały hałas, głosy odbijały się echem. Miał wrażenie, że ściga go cała armia.

Rozległ się terkot broni automatycznej. Austin padł na ziemię i pociski trafiły w ścianę. Starając się ignorować przeszywający ból w zranionej piersi, wstał. Znowu do niego strzelano, ale zdążył schować się za zakrętem. Kilka sekund później przeciskał się przez ostatni, wąski korytarz. Wydostał się na zewnątrz i zbiegł do łodzi.

Silnik zakrztusił się przy próbie startu. Austin sięgnął ręką do zimnej wody, oczyścił śrubę z wodorostów i spróbował jeszcze raz. Tym razem silnik zaskoczył. Kiedy odbił od brzegu i skierował łódź w stronę kanału prowadzącego do Wrót Syreny, na krawędzi laguny pojawiły się dwie czarne sylwetki. Ich latarki oświetliły Austina, ale również wlot przesmyku.

Skierował tam dziób łodzi. Uderzył najpierw jedną, potem drugą burtą o brzegi kanału. Zobaczył przed sobą szare światło dzienne i wpłynął do Wrót Syreny. Obrócił mocno kołem sterowym. Łódź skręciła ostro w prawo, w kierunku wyjścia na morze, ale powróciły już tam diabelskie wiry i silne prądy. Łódź sunęła bokiem ku nieuchronnej kolizji z przeciwległą ścianą, ale następna fala skierowała ją szczęśliwie z powrotem w stronę wylotu kanału.

Austin pchnął przepustnicę, żeby przywrócić łodzi zdolność manewrową. Szarpnął kołem sterowym, by ominąć wyszczerbione skały, które przy zderzeniu przecięłyby łódź na pół. Śruba zawadziła o dno. Łódź straciła prędkość i morze cofnęło ją do groty. Austin desperacko wycelował dziób w rozwidlenie fal, które oznaczało spokojniejsze miejsce między prądami.

W tym samym momencie zauważył, że ma towarzystwo. Przeciwnicy dostali się tu półkami skalnymi wzdłuż kanału. Czekali zaledwie kilka metrów przed jego nadpływającą łodzią.

Był teraz łatwym celem. Jeden z mężczyzn przyłożył karabin do ramienia, ale jego towarzysz odepchnął lufę w dół. Odczepił od pasa granat i kilka razy podrzucił go lekko, jak rozgrzewający się miotacz piłkę baseballową. Kiedy Austin przepływał obok, wyciągnął zawleczkę, nie puszczając dźwigni. Austin patrzył to na granat, to na bezlitosną twarz przeciwnika, który wcześniej dźgnął go nożem. Nos ochroniarza był czerwoną miazgą, na jego policzkach krzepły strużki krwi. Musiał strasznie cierpieć z bólu, ale uśmiechał się szeroko, gdy leniwym łukiem wrzucał granat do łodzi Austina. Potem razem z kolegą dał nura za występ skalny i zatkał uszy.

Granat wpadł do łodzi i zatrzymał się u stóp Austina. Kurt wycisnął z silnika resztkę mocy. Łódź skręciła pod ostrym kątem i granat stoczył się po przechylonym pokładzie pod burtę.

Łódź wystrzeliła z półkolistych Wrót Syreny na otwartą przestrzeń. Austin znalazł się między młotem i kowadłem: albo za moment zostanie rozerwany na kawałki, albo za kilka minut zamarznie na śmierć w zimnym morzu. Instynktownie wybrał to drugie. Wyskoczył za burtę.

Zanurzył się w lodowatej wodzie i sekundę później usłyszał przytłumiony wybuch granatu. Potem eksplodował zbiornik paliwa. Austin został pod powierzchnią najdłużej jak mógł i wynurzył się w deszczu drewnianych szczątków. Łódź przestała istnieć. Znów zanurkował, żeby uniknąć płonącego paliwa na powierzchni. Kiedy wyłonił się z wody drugi raz, był zdrętwiały z zimna, ale instynkt przetrwania działał. Zaczął płynąć w kierunku lądu, jednak po kilku ruchach stawy odmówiły mu posłuszeństwa, jakby ktoś napełnił je lodem.

Ponad grzbietami fal dostrzegł niewyraźnie łódź pędzącą w jego stronę. Bez wątpienia zbliżali się przeciwnicy, żeby go wykończyć. Roześmiał się gardłowo. Zanim tu dopłyną, będzie topielcem.

13

Podróż Austina na tamten świat została jednak przerwana, zanim zdążył zniknąć pod powierzchnią wody. Zza burty motorówki wysunęła się ręka i złapała go za włosy. Zęby szczękały mu jak kastaniety, miał wrażenie, że go skalpują. Inne ręce chwyciły Austina pod pachy i za kołnierz i wyciągnęły z morza. Prychał i kaszlał niczym kociak wyłowiony ze studni.

Wciąż miał nogi w wodzie, gdy motorówka pomknęła ponad falami z wysoko zadartym dziobem i rykiem silnika. Półprzytomny Austin z zaskoczeniem zobaczył, że podpływają do burty niebieskiego jachtu. Wciągnięto go na pokład i zaniesiono do jakiegoś pomieszczenia, najwyraźniej ambulatorium. Tam zdjęto mu mokre ubranie i owinięto go w ciepłe ręczniki. Obejrzał go mężczyzna ze stetoskopem. Potem wpakowano Austina do sauny, gdzie wreszcie mógł poruszyć palcami rąk i nóg. Zbadano go drugi raz i ubrano w miękki niebieski dres. Wyglądało na to, że będzie żył.

Jego powrót do życia obserwowali czujnie dwaj mężczyźni zbudowani jak zawodowi zapaśnicy. Rozmawiali ze sobą po hiszpańsku. Ci sami goryle eskortowali go, gdy szedł na miękkich nogach do luksusowej kajuty. Posadzili Austina w wygodnym fotelu wypoczynkowym, przykryli miękkim kocem i zostawili, żeby odpoczął.

Zapadł w ciężki sen. Kiedy się obudził, zobaczył, że w fotelu klubowym siedzi jakiś mężczyzna i obserwuje go z niewielkiej odległości jak preparat na szkiełku mikroskopowym.

Uśmiechnął się szeroko, gdy Austin zatrzepotał powiekami.

– Świetnie. Ocknął się pan – powiedział. Miał głęboki, dźwięczny głos i mówił amerykańskim angielskim zaledwie ze śladem obcego akcentu.

Sięgnął po srebrną piersiówkę na stoliku obok i nalał Austinowi drinka. Kurt wziął drżącymi palcami kieliszek, zakręcił bursztynowym płynem na jego dnie, wciągnął mocny zapach i wypił solidny łyk. Palący alkohol spłynął mu do gardła i po jego ciele rozeszło się ciepło.

Austin zerknął na płaską butelkę.

– Za dobre na płyn do chłodnicy, ale efekt jest taki sam.

Mężczyzna zachichotał i pociągnął łyk z piersiówki.

– Zielona izarra ma sto procent alkoholu – wyjaśnił i otarł usta wierzchem dłoni. – Zwykle podaje się ją w kieliszkach niewiele większych od pańskiego kciuka. Ale pomyśleliśmy, że trochę większa porcja wyjdzie panu na zdrowie. Jak rana?

Austin dotknął żeber. Miał pod koszulą sztywny bandaż, nie czuł żadnego bólu, nawet gdy naciskał ranę palcami. Przypomniał sobie biały błysk, kiedy nóż z kości słoniowej przebijał mu skórę.

– Bardzo źle to wyglądało?

– Centymetr głębiej i pochowalibyśmy pana w morzu.

– Czuję się całkiem dobrze.

– Mój lekarz okrętowy to ekspert od urazów. Zaszył i zamroził ranę.

Austin rozejrzał się. Wracała mu pamięć.

– Lekarz okrętowy? Jestem na niebieskim jachcie, tak?

– Zgadza się. Nazywam się Balthazar Aguirrez. To mój statek.

Z potężną klatką piersiową i wielkimi dłońmi Aguirrez wyglądał bardziej na robotnika portowego niż właściciela jachtu wartego zapewne kilka milionów dolarów. Miał wysokie czoło, gęste czarne brwi, wydatny nos, szerokie, uśmiechnięte usta, podbródek jak półka skalna i oczy o barwie dojrzałych oliwek. Był w jasnoniebieskim dresie, identycznym jak ten, który pożyczono Austinowi. Na gęstych, szpakowatych włosach miał przekrzywiony czarny beret.

– Miło mi pana poznać, panie Aguirrez. Nazywam się Kurt Austin. Dzięki za gościnność.

Aguirrez omal nie zmiażdżył mu ręki w uścisku.

– Nie ma o czym mówić, panie Austin. Lubimy przyjmować gości. – W jego ciemnych oczach błysnęła wesołość. – Choć większość wchodzi na pokład w bardziej konwencjonalny sposób. Jeszcze kieliszek izarry?

Austin odmówił gestem. Chciał mieć jasną głowę.

– Może zdecyduje się pan po jedzeniu. Jest pan głodny?

Kurt nie miał nic w ustach od skromnego śniadania.

– Przypomniał mi pan, że tak. Nie pogardziłbym kanapką.

– Byłbym kiepskim gospodarzem, gdybym poczęstował pana tylko kanapką. Jeśli czuje się pan na siłach, zapraszam na lekki posiłek do salonu.

Austin podniósł się z fotela. Trochę kręciło mu się w głowie.

– Poradzę sobie.

– Doskonale – odrzekł Aguirrez. – Proszę przyjść, kiedy będzie pan gotów. – Wstał i wyszedł z kajuty.

Austin popatrzył na zamknięte drzwi i potrząsnął głową. Wciąż był lekko zamroczony i osłabiony z upływu krwi. Wszedł do łazienki i spojrzał w lustro. Wyglądał jak upiór. Nic dziwnego. Dostał nożem, strzelano do niego i omal nie utonął. Przemył twarz zimną, potem gorącą wodą. Zauważył elektryczną maszynkę do golenia i usunął zarost z twarzy. Kiedy wrócił do kajuty, okazało się, że ma towarzystwo.

Czekali na niego ponurzy goryle, którzy eskortowali go wcześniej. Jeden otworzył drzwi i ruszył przodem, drugi szedł z tyłu. Spacer pozwolił Austinowi rozruszać się. Z każdym krokiem mocniej trzymał się na nogach. Doszli do salonu na głównym pokładzie i jeden z mężczyzn dał znak, żeby wszedł do środka. Sami nie przekroczyli progu.

Austin widział wiele jachtów i wszystkie miały podobny wystrój. Normą był chrom, skóra i nowoczesne kształty. Ale salon “Navarry” przypominał wnętrze wiejskiego domu na południu Europy.

Białe stiukowe ściany przecinały grubo ciosane belki, na podłodze leżała czerwona terakota. W dużym kamiennym kominku potrzaskiwał ogień. Powyżej wisiały obrazy. Jeden przedstawiał mężczyzn przy grze w jai alai. Podszedł do martwej natury z owocami i studiował podpis, gdy usłyszał głęboki głos:

– Interesuje się pan sztuką, panie Austin?

Aguirrez podszedł do niego od tyłu. Poruszał się bezszelestnie.

– Kolekcjonuję pistolety pojedynkowe – odparł Austin. – Myślę, że to też rodzaj sztuki.

– Bezwzględnie! Śmiercionośny rodzaj sztuki. Tego Cezanne’a dołączyłem do mojej małej kolekcji w zeszłym roku. Inne obrazy kupiłem na aukcjach i od osób prywatnych.

Austin przeszedł wolno obok Gauguinów, Degasów, Manetów i Monetów. “Mała kolekcja” była większa niż w wielu muzeach. Podszedł do innej ściany z dużymi fotografiami.

– To też dzieła sztuki?

Aguirrez wzruszył ramionami.

– Kilka moich holdingów. Stocznie, huty – powiedział tonem zmęczonego kelnera, który recytuje dania z menu. – Ale dość o interesach. – Wziął Austina pod ramię. – Kolacja gotowa.

Wprowadził gościa przez rozsuwane drzwi do eleganckiej jadalni. Na środku stał owalny mahoniowy stół nakryty dla dwunastu osób. Aguirrez zdjął beret i szybkim ruchem rzucił go płasko przez pokój na krzesło. Wskazał wytwornym gestem dwa miejsca naprzeciw siebie przy jednym końcu stołu. Kiedy obaj usiedli, pojawił się kelner i napełnił winem wysokie kielichy.

– Myślę, że będzie panu smakowała ta mocna hiszpańska rioja – powiedział Aguirrez i wzniósł toast: – Za sztukę.

– Za gospodarza i załogę “Navarry”.

– Bardzo pan uprzejmy – odrzekł Aguirrez z wyraźną aprobatą. Zabłysły mu oczy. – Doskonale. Widzę, że możemy zaczynać ucztę.

Nie było zakąsek, od razu podano danie główne: fasolę, paprykę i żeberka wieprzowe z kapustą. Austin pochwalił szefa kuchni i zapytał, co to za potrawa.

– Alubias de tolosa – odpowiedział Aguirrez. – My, Baskowie, traktujemy ją z niemal mistyczną czcią.

– Bask! No, oczywiście! Nawarra to baskijski region. I ten obraz z grą jai alai. I czarny beret.

– Jestem pod wrażeniem, panie Austin! Dużo pan wie o moim narodzie.

– Każdy, kto interesuje się morzem, wie, że Baskowie byli największymi odkrywcami, żeglarzami i budowniczymi statków na świecie.

Aguirrez zaklaskał.

– Brawo. – Nalał Austinowi wina i pochylił się do przodu. – A na czym polega pańskie zainteresowanie morzem? – Nadal się uśmiechał, ale przeszywał Austina przenikliwym spojrzeniem.

Austin podziwiał, w jak zręczny Aguirrez potrafił zmienić temat. Postanowił nie odkrywać kart, dopóki nie pozna lepiej swojego gospodarza i nie dowie się, dlaczego niebieski jacht zakotwiczył w pobliżu hodowli ryb Oceanusa.

– Jestem specjalistą od ratownictwa morskiego – odparł. – Pracowałem nad pewnym projektem na Wyspach Owczych. Przyjechałem do Skaalshavn na ryby.

Aguirrez odchylił się do tyłu i wybuchnął śmiechem.

– Przepraszam za złe maniery – powiedział ze łzami w oczach – ale to moi ludzie złowili pana w morzu.

Austin uśmiechnął się z zakłopotaniem.

– Nie miałem w planach zimnej kąpieli. Aguirrez spoważniał.

– O ile dobrze widzieliśmy, na pańskiej łodzi doszło do eksplozji.

– Przewietrzanie komory silnikowej było niewystarczające i zebrały się opary benzyny – wyjaśnił Austin. – Zdarza się to czasem na łodziach z wbudowanym silnikiem.

Aguirrez pokiwał głową.

– Dziwne. Z moich doświadczeń wynika, że takie eksplozje zdarzają się zwykle wtedy, gdy łódź stoi w porcie. Niewątpliwie zranił pana odłamek metalu.

– Niewątpliwie – odrzekł Austin z miną pokerzysty. Dobrze wiedział, że lekarz okrętowy musiał zauważyć, że na jego skórze nie ma śladów poparzeń i ranę spowodowało cienkie ostrze, a nie poszarpany kawałek metalu. Nie miał pojęcia, dlaczego Aguirrez bawi się z nim w kotka i myszkę, ale włączył się do zabawy. – Miałem szczęście, że byliście w pobliżu.

Aguirrez przytaknął z powagą.

– Obserwowaliśmy pańskie wcześniejsze spotkanie z łodzią patrolową i widzieliśmy, że popłynął pan wzdłuż wybrzeża. Kiedy później okrążyliśmy cypel, zniknął pan. Niedługo potem wyskoczył pan z groty morskiej jak wystrzelony z armaty. – Klasnął w wielkie dłonie. – Bum! Pańska łódź w kawałkach, a pan w wodzie.

Austin uśmiechnął się lekko.

– Trafne podsumowanie.

Aguirrez poczęstował go krótkim, grubym cygarem, ale Austin nie miał na nie ochoty. Bask zapalił sam. Ciemne cygaro śmierdziało jak składowisko toksycznych odpadów.

– No więc, mój przyjacielu – powiedział, wypuszczając nosem dym – dostał się pan do grot?

Austin udał głupiego.

– Do grot?

– Na litość boską, człowieku, dlatego tu jestem, szukam grot. Na pewno zastanawiał się pan, co mój jacht robi na tym odludziu.

– Owszem.

– Więc wyjaśnię panu. Dobrze mi idzie w interesach…

– Skromnie powiedziane. Jest pan bardzo bogaty. Gratuluję.

– Dziękuję. Mój majątek umożliwia mi robienie tego, co lubię. Niektórzy wydają pieniądze na piękne młode kobiety. Ja jestem archeologiem amatorem.

Назад Дальше