– W zamkniętych hodowlach nie, ale ryby transgeniczne mogą uciec, jeśli umieści się je w klatkach na otwartych wodach. Są agresywne i wiecznie głodne. Rządowy ośrodek badawczy rybołówstwa w Vancouver jest strzeżony jak Fort Knox. Mamy tam alarmy elektroniczne, ochroniarzy i zbiorniki rybne o podwójnych ścianach. Jednak w prywatnym ośrodku mogą nie zachowywać takich ostrożności.
Gamay skinęła głową.
– W wodach amerykańskich mamy inwazję zagranicznych gatunków, co może mieć katastrofalne skutki. Na przykład pojawiły się azjatyckie węgorze błotne – żarłoczne stworzenia, potrafiące pełzać po suchym lądzie. W rzece Missisipi żyją karpie azjatyckie, gotowe wkrótce przedostać się do jeziora Michigan. Mają metr dwadzieścia długości i krążą o nich opowieści, że wyskakują z wody i strącają ludzi z łodzi. Ale naprawdę niepokojące jest to, że wchłaniają plankton jak odkurzacze. Są jeszcze ryby-lwy, prawdziwa ciekawostka. Mają kolce grzbietowe trujące dla człowieka i walczą o pokarm z miejscowymi gatunkami.
– Otóż to, ale sytuacja z rybami transgenicznymi jest bardziej skomplikowana niż walka o pożywienie. Niektórzy moi koledzy obawiają się efektu “genu trojańskiego”. Oczywiście pamięta pani historię o koniu trojańskim.
– Drewniany koń pełen greckich żołnierzy – wtrącił się Paul. – Trojanie myśleli, że to podarunek, wciągnęli go za mury swojego miasta i to był koniec Troi.
– W tym wypadku to odpowiednia analogia – przytaknął Throckmorton.
Postukał palcem w okładkę grubego raportu, leżącego na stole.
– Opublikowała to English Nature, grupa doradców rządu brytyjskiego do spraw zasobów naturalnych. Są tu wyniki dwukrotnych badań naukowych. English Nature jest przeciwna hodowli ryb transgenicznych, chyba że będą sterylizowane. Komisja Izby Lordów chce całkowitego zakazu hodowli ryb modyfikowanych genetycznie. Pierwsze badania przeprowadzono na uniwersytecie Purdue. Naukowcy odkryli, że męski osobnik ryby transgenicznej ma czterokrotnie większą zdolność zapładniania, a osobniki żeńskie wolą większych partnerów.
– I kto mówi, że wielkość nie jest ważna? – odezwał się Paul ze swoim typowym poczuciem humoru.
– W środowisku ryb jest bardzo ważna. Naukowcy badali japońską medakę. Jej potomstwo transgeniczne było o dwadzieścia dwa procent większe od rodzeństwa. Te duże osobniki męskie zapładniały osiemdziesiąt procent ryb, mniejsze tylko dwadzieścia.
Gamay pochyliła się do przodu i zmarszczyła brwi.
– To byłaby klęska dla naturalnej populacji.
– Gorzej niż klęska. Prawdziwa katastrofa. Jedna ryba transgeniczna w populacji stu tysięcy sztuk doprowadziłaby do tego, że w szesnastym pokoleniu pięćdziesiąt procent populacji stanowiłyby ryby zmodyfikowane genetycznie.
– Co nie jest długim okresem w środowisku ryb – zauważyła Gamay.
Throckmorton przytaknął.
– Można to jeszcze przyspieszyć. Symulacje komputerowe pokazują, że jeśli do populacji sześćdziesięciu tysięcy ryb wprowadzi się sześćdziesiąt sztuk o zmienionym DNA, to zaledwie w czterdziestym pokoleniu wyginą zwykłe ryby.
– Mówił pan, że był też drugi cykl badań.
Throckmorton zatarł ręce.
– A, tak. Wypadł jeszcze lepiej. Naukowcy z uniwersytetów w Alabamie i Kalifornii wprowadzili łososiowe geny promotora wzrostu do organizmów niektórych zębaczy z kanału La Manche. Okazało się, że te ryby transgeniczne potrafią łatwiej unikać drapieżników niż ich naturalne odpowiedniki.
– Krótko mówiąc, obawia się pan, że któreś z tych superryb mogą wydostać się na wolność, gdzie zapłodnią i przeżyją naturalne gatunki i szybko doprowadzą do ich wyginięcia.
– Zgadza się.
Paul z niedowierzaniem pokręcił głową.
– Więc po co rządy i różne firmy bawią się tym genetycznym dynamitem?
– Rozumiem, o co panu chodzi, ale w rękach profesjonalistów ten dynamit może być wyjątkowo użyteczny – Throckmorton wstał. – Chodźmy do warsztatu doktora Frankensteina…
Zaprowadził Troutów w drugi koniec pracowni. Ryby w akwariach miały długość od ludzkiego palca do ponad metra. Zatrzymał się przed jednym z większych akwariów. Ryba o srebrzystej łusce i ciemnym grzbiecie pływała wolno od jednego jego krańca do drugiego.
– I co państwo myślą o naszym ostatnim genetycznie zmodyfikowanym potworze?
Gamay przysunęła się tak blisko, że omal nie dotknęła nosem szyby.
– Wygląda jak dobrze odżywiony łosoś atlantycki. Może trochę większy w obwodzie od normalnego.
– Wygląd może być mylący. Na ile ocenia pani wiek tego przystojniaka?
– Na jakiś rok.
– Wylągł się zaledwie kilka tygodni temu.
– Niemożliwe!
– Zgodziłbym się z panią, gdybym osobiście nie odbierał porodu. Patrzy pani na maszynę do pochłaniania pokarmu. Udało nam się przyspieszyć jego metabolizm. Gdyby to stworzenie żyło na wolności, szybko pożarłoby naturalną populację. Jego mały mózg w kółko wykrzykuje jedną wiadomość: “Jestem głodny, nakarm mnie!” Proszę zobaczyć.
Throckmorton otworzył chłodziarkę, wyjął wiadro małych rybek na przynętę i cisnął garść do akwarium. Łosoś rzucił się na pokarm i momentalnie wszystko pożarł. Potem pochłonął pływające resztki.
Paul patrzył na to wytrzeszczonymi oczami.
– Wychowałem się na kutrze rybackim. Widziałem rekiny, rzucające się na dorsze na haczyku, i ławice błękitków, goniące przynętę aż do brzegu, ale jeszcze nie spotkałem się z czymś takim. Jest pan pewien, że to pańskie maleństwo nie dostało genów piranii?
– Nie zrobiliśmy nic aż tak skomplikowanego, choć dokonaliśmy również pewnych zmian fizycznych. Łososie mają słabe, łamliwe zęby, więc temu daliśmy ostrzejsze i mocniejsze, żeby mógł szybciej jeść.
– Niesamowite – powiedziała Gamay.
– Ta ryba jest tylko trochę zmodyfikowana. Stworzyliśmy też istne potwory, prawdziwe Frankenfishe. Natychmiast je zniszczyliśmy, więc nie było mowy, żeby wydostały się na wolność. Okazało się, że możemy kontrolować wielkość, ale zaniepokoiła mnie agresja naszych stworzeń, choć wyglądały całkiem normalnie.
– Ryba, którą złowiliśmy – powiedziała Gamay – była agresywna i nie miała normalnej wielkości.
Na twarz Throckmortona powrócił wyraz niepokoju.
– Nasuwa się tylko jeden wniosek. Wasza diabłoryba była mutantem stworzonym w laboratorium. Ktoś prowadzi badania, które wymykają się spod kontroli. Zamiast niszczyć mutanty, pozwala im żyć na wolności. Szkoda, że tamta ryba przepadła. Mogę mieć tylko nadzieję, że była wysterylizowana.
– Co by się stało, gdyby taka genetycznie zmodyfikowana ryba zaczęła się rozmnażać?
– Ryby transgeniczne to w zasadzie obce gatunki. To tak, jakby przywieźć z Marsa jakieś formy życia i wprowadzić do naszego środowiska naturalnego. Obawiam się strat ekologicznych i ekonomicznych na niespotykaną skalę. Takie ryby mogą doprowadzić do ruiny całe floty rybackie, spowodować takie problemy, jakie miał pan Neal i jego koledzy, zniszczyć równowagę w naszych wodach przybrzeżnych, gdzie są najbardziej wydajne łowiska. Nie mam pojęcia, jakie byłyby długofalowe skutki.
– Zabawię się w adwokata diabła – zaproponowała po krótkim namyśle Gamay. – Przypuśćmy, że te superryby zajęłyby miejsce naturalnej populacji. Rybacy zastąpiliby drapieżniki, utrzymujące ich liczebność w rozsądnych granicach. Nadal łowiliby ryby i sprzedawali je. Tyle że większe.
– I groźniejsze – zauważył Paul.
– Jest zbyt wiele niewiadomych, by podejmować takie ryzyko – odparł Throckmorton. – W Norwegii hybrydowe łososie uciekły do morza i z powodzeniem zapłodniły miejscowe ryby, ale były gorzej przystosowane do życia na wolności. Więc może się zdarzyć, że superryby zastępujące naturalne gatunki wymrą, eliminując siebie i dziko żyjącą populację.
– Mój drogi Throckmortonie – rozległ się sardoniczny głos – próbujesz nastraszyć tych biednych ludzi swoimi przerażającymi ostrzeżeniami?
Mężczyzna w laboratoryjnym fartuchu wśliznął się cicho do pracowni i obserwował całą scenę z szerokim uśmiechem na twarzy. Profesor Throckmorton rozpromienił się.
– Frederick! – Odwrócił się do Troutów. – To mój szacowny kolega, doktor Barker. Fredericku, to doktorostwo Trout z NUMA. – Potem dodał teatralnym szeptem: – Mogą mnie nazywać Frankensteinem, ale to jest doktor Strangelove.
Obaj mężczyźni roześmiali się z żartu. Barker podszedł i uścisnął gościom dłonie. Był po pięćdziesiątce, miał imponującą sylwetkę, ogoloną głowę i jasną karnację. Oczy ukrywał za przeciwsłonecznymi okularami.
– To wielka przyjemność poznać kogoś z NUMA. Proszę nie dać się nastraszyć Throckmortonowi. Po wysłuchaniu go już nigdy nie zjedzą państwo łososia amondine. Co państwa do nas sprowadza?
– Jesteśmy na wakacjach i dowiedzieliśmy się o pracy doktora Throcmortona – wyjaśniła Gamay. – Jestem biologiem morskim i pomyślałam, że może to zainteresować NUMA.
– Urlop poświęcony na pracę zawodową! Pozwolą państwo, że zadam kłam oszczerstwom, które padły tu przed chwilą. Jestem wielkim zwolennikiem ryb transgenicznych, co czyni ze mnie podejrzanego typa w oczach mojego przyjaciela.
– Doktor jest więcej niż ich zwolennikiem. Współpracuje z pewnymi firmami, które chciałyby wprowadzić te stworzenia na rynek.
– Robisz z tego jakąś aferę, Throckmorton. Mój przyjaciel zapomniał dodać, że pracuję przy pełnej aprobacie i wsparciu finansowym rządu kanadyjskiego.
– Doktor Barker chciałby stworzyć takiego łososia, żeby inaczej smakował każdego dnia tygodnia.
– To niezły pomysł, Throckmorton. Mogę go wykorzystać?
– Pod warunkiem, że weźmiesz na siebie pełną odpowiedzialność za stworzenie takiego potwora.
– Profesor jest zbyt ostrożny. – Barker wskazał akwarium. – Ten okaz to dowód, że nie trzeba tworzyć ryb transgenicznych o monstrualnych rozmiarach. I jak sam powiedział, ryby zmodyfikowane genetycznie są gorzej przystosowane do życia na wolności. Łatwo je wysterylizować, żeby się nie rozmnażały.
– Tak, ale techniki sterylizacyjne zapewniają mniej niż jeden procent skuteczności. Nie byłbyś taki beztroski, gdybyś usłyszał wiadomość, którą przy wieźli mi państwo Trout.
Throckmorton poprosił Troutów o powtórzenie opowieści i ponowne pokazanie kasety wideo. Kiedy skończyli, zapytał:
– I co ty na to, Fredericku?
Barker pokręcił głową.
– Niestety, to częściowo moja wina. Nie porozmawiałem z Nealem, kiedy dzwonił. Mielibyśmy jakieś ostrzeżenie.
– I co o tym myślisz?
Barker przestał się uśmiechać.
– Gdyby nie relacja fachowców i kaseta wideo, nie uwierzyłbym. Wszystko wskazuje na to, że popełniono błąd przy jakimś eksperymencie transgenicznym.
– Kto mógł być na tyle nieodpowiedzialny, żeby pozwolić takiej rybie uciec na wolność? Jeśli wierzyć rybakom, tych stworzeń jest więcej. Natychmiast musimy tam kogoś wysłać.
– Całkowicie się z tobą zgadzam. To pewne, że ta biała diabłoryba już walczy z naturalnymi gatunkami o pożywienie. Czy może przekazać dalej swoje geny, to już inna sprawa.
– Cały czas niepokoi mnie nieprzewidywalność tego wszystkiego – powiedział Throckmorton.
Barker zerknął na zegarek.
– Przewidywalne jest natomiast to, że za kilka minut zaczynam następny wykład. – Skłonił się lekko i podał rękę Paulowi i Gamay. – Przepraszam, ale muszę uciekać. Miło było poznać państwa.
– Pański kolega jest fascynujący – stwierdziła Gamay. – Wygląda bardziej na zawodowego zapaśnika niż na genetyka.
– O tak. Frederick jest jedyny w swoim rodzaju. Studentki go uwielbiają. Jeździ po mieście na motocyklu i uważają, że jest super.
– Ma coś z oczami?
– Oczywiście zauważyła pani okulary przeciwsłoneczne. Frederick cierpi na albinizm. Jak widać po braku opalenizny, unika słońca i ma oczy bardzo wrażliwe na światło. Jednak choroba nie przeszkadza mu w robieniu kariery. Jest geniuszem, choć w przeciwieństwie do mnie wykorzystuje swoją wiedzę do pracy w sektorze prywatnym. Zapewne zostanie milionerem. W każdym razie obaj jesteśmy państwu wdzięczni za zaalarmowanie nas. Natychmiast biorę się za organizowanie grupy terenowej.
– Zajęliśmy panu już zbyt dużo czasu – odrzekła Gamay.
– Ależ nie. Przyjemnie było porozmawiać. Mam nadzieję, że jeszcze się zobaczymy.
Throckmorton zapytał, czy mógłby skopiować nagranie wideo. Wkrótce potem Paul i Gamay jechali taksówką do hotelu.
– Interesujące popołudnie – powiedział Paul.
– Bardziej niż myślisz. Przy kopiowaniu kasety zapytałam Throckmortona, dla kogo pracuje Barker. Pomyślałam, że nie zaszkodzi mieć jeden trop więcej. Firma nazywa się Aurora.
Paul ziewnął.
– Ładna nazwa. Co jeszcze powiedział?
Gamay uśmiechnęła się tajemniczo.
– Że Aurora należy do większej firmy.
Paul zamrugał oczyma.
– Tylko mi nie mów…
Skinęła głową.
– Do Oceanusa.
Paul zastanowił się.
– Próbowałem na to spojrzeć tak, jakbym tworzył grafikę komputerową, ale ten problem bardziej przypomina rysunkową zagadkę dla dzieci. Barker to jedna kropka. Faceci, którzy próbowali zepchnąć nas z szosy, to druga. Jeśli obie połączymy, będziemy mogli zacząć rysować obrazek. Więc kierunek naszych działań jest bardzo wyraźny.
– To znaczy? – zapytała sceptycznie Gamay.
Paul wyszczerzył zęby w uśmiechu.
– Musimy mieć więcej kropek.
23
Ryan zaproponował spotkanie w miejscu odległym tylko o kilka minut drogi od centrali NUMA. Austin dojechał wzdłuż George Washington Parkway do znaku wskazującego Theodore Roosevelt Island. Zaparkował samochód, przeszedł przez most dla pieszych nad wąskim kanałem Little River i dotarł do Roosevelt Memorial, szerokiego placu, otoczonego niskimi ławkami. Ryan stał plecami do brązowego pomnika prezydenta i najwyraźniej wypatrywał Austina. Pomachał do niego.
– Dzięki, że przyszedłeś, Kurt.
Odwrócił się i spojrzał w górę na pomnik. Prezydent stał na szeroko rozstawionych nogach z zaciśniętą pięścią, uniesioną wysoko w górę.
– To stary Teddy na tym cokole wpakował mnie w ten zwariowany interes. Objął ochroną federalną miliony akrów ziemi, uratował zagrożone gatunki ptaków przed myśliwymi i zrobił z Wielkiego Kanionu park narodowy. Nie obawiał się naginania prawa, kiedy uważał, że działa dla dobra publicznego. Ilekroć mam wątpliwości na temat tego, co robię, myślę o tym facecie, patrzącym surowo na dzisiejszych ważniaków.
Austin nie mógł się pozbyć wrażenia, że Ryan pozuje do zdjęcia.
– Trudno uwierzyć, że masz wątpliwości na temat czegokolwiek, Marcus.
– Wierz mi, że mam. Zwłaszcza kiedy myślę o zadaniu, które sobie wyznaczyłem: o ochronie mórz i żyjących w nich stworzeń.
– O ile znam mitologię, stanowisko boga mórz jest zajęte od kilku tysięcy lat.
Ryan uśmiechnął się krzywo jak skarcone dziecko.
– Fakt, chyba czasami zachowuję się jak bóg. Ale mitologia mówi też, że bogowie zwykle sami zdobywali swoje stanowiska.
– Będę o tym pamiętał, jeśli kiedyś stracę posadę w NUMA. Therri powiedziała, że chcesz ze mną pogadać o czymś ważnym.
– Tak – odrzekł Ryan, patrząc ponad ramieniem Austina. – Zresztą ona już tu jest.
Therri szła przez plac z młodym, dwudziestoletnim mężczyzną. Miał czerwonawobrązową skórę, szeroką twarz i wystające kości policzkowe.
– Miło znów cię widzieć, Kurt – powiedziała Therri i wyciągnęła rękę. Przy świadkach zachowywała się jak na spotkaniu służbowym, ale jej oczy mówiły, że nie zapomniała pocałunku na dobranoc w Kopenhadze. Przynajmniej Austin miał taką nadzieję. – To Ben Nighthawk, asystent naukowy w naszym biurze.
Ryan zaproponował, żeby odeszli kawałek w bok od pomnika. Kiedy upewnił się, że są poza zasięgiem słuchu spacerujących turystów, przeszedł do rzeczy.
– Ben zdobył ważne informacje o Oceanusie.
Skinął głową i młody Indianin zaczął opowiadać.
– Pochodzę z maleńkiej wioski na północy Kanady. Leży na odludziu nad dużym jeziorem i zwykle jest tam bardzo spokojnie. Kilka miesięcy temu matka napisała mi w liście, że ktoś kupił cały teren po drugiej stronie jeziora. Jakaś duża korporacja. Po skończeniu college’u zamierzam walczyć z inwestycjami w kanadyjskich lasach, więc zainteresowała mnie wiadomość, że dzień i noc trwa tam budowa i całą dobę przylatują helikoptery i hydroplany. Poprosiłem matkę, żeby informowała mnie na bieżąco. Ostatni list przysłała ponad dwa tygodnie temu. Była bardzo zaniepokojona.