Księżyc w nowiu - Meyer Stephenie 13 стр.


6 Przyjaciele

Żeby zachować nasze plany w tajemnicy, wystarczyło zostawić motocykle w garażu – Billy na swoim wózku nigdy się tam nie zapuszczał, bo uniemożliwiała mu to nierówna powierzchnia podwórka.

Jacob otworzył drzwiczki rabbita, żebym miała gdzie usiąść, i od razu zabrał się do rozbierania czerwonego motoru przeznaczonego dla mnie. Pracując, bardzo się rozgadał, co było mi na rękę. Od czasu do czasu zadawałam mu, co najwyżej jakieś narzucające się pytanie. Opowiedział mi o tym, jak mu idzie w szkole, a potem przeszedł do opisu swoich dwóch najlepszych przyjaciół.

– Quil i Embry? – powtórzyłam. – Oryginalne imiona. Chłopak parsknął śmiechem.

– Quil odziedziczył swoje po pradziadku, a Embry to bodajże imię gwiazdy seriali sprzed lat. Ale nabijać się nie mam szans próbowałem raz czy dwa i dostałem takie manto, że mi się odechciało.

– Świetni kumple – zauważyłam z sarkazmem.

– Nie, to naprawdę równi goście. Tylko nie lubią, jak ktoś się z nich śmieje.

W tym samym momencie ktoś zawołał go z zewnątrz. – Jacob? Jesteś tam?

– To Billy? – Poderwałam się z miejsca.

– Nie. – Jacob zrobił zawstydzoną minę. Chyba się zarumienił, ale z powodu jego karnacji nie było to łatwe do ustalenia. – O wilku mowa.

– Jake? Hop, hop! To my!

Głos się przybliżył.

– Jestem, jestem! – odkrzyknął Jacob.

Po chwili do garażu weszło dwóch wysokich indiańskich chłopaków.

Jeden z nich był równie szczupły, jak mój przyjaciel, ale włosy miał krótsze, do ramion. Jego obcięty na jeża towarzysz nie dorównywał mu wzrostem, ale za to imponował mięśniami klatki piersiowej. Sądząc po tym, jak się nosił, był ze swojej muskulatury bardzo dumny.

Na mój widok obu zatkało. Chudzielec zaczął zerkać to na mnie to na Jacoba, a mięśniak przyjrzał mi się dokładnie.

– Cześć – przywitał się zmieszany Jacob.

– Cześć, cześć – odpowiedział powoli niższy z chłopaków, nie odrywając ode mnie wzroku. Na jego twarzy rozkwitł tak serdeczny uśmiech, że nie mogłam go nie odwzajemnić. – Hej – rzucił do mnie.

– Bello, poznaj Quila i Embry'ego – przedstawi! kolegów Jacob. – A to Bella, moja dobra znajoma.

Nowo przybyli wymienili między sobą znaczące spojrzenia.

– Ta Bella od Charliego? – upewnił się mięśniak.

– Tak, to ja – potwierdziłam.

– Quil Ateara. – Uścisnęliśmy sobie dłonie. Chyba pomylił moją ze sztangą.

– Miło cię poznać, Quil.

– Cześć, Bello. Jestem Embry. Embry Cali. – Chudzielec tylko pomachał mi nieśmiało i szybko schował rękę w kieszeni spodni. – Zresztą chyba sama się domyśliłaś.

– Nie było trudno. Ciebie też miło poznać, Embry.

– Co porabiacie? – spytał śmiało Quil. Cały czas nie odrywał ode mnie wzroku.

– Planujemy z Bella uruchomić te dwa motory – wyjawił Jacob, Magiczne słowo „motory” odwróciło uwagę chłopców od faktu, że zastali kumpla sam na sam z dziewczyną. Rzucili się oglądać maszyny, zasypując Jacoba gradem fachowych pytań. Nie znałam połowy używanych przez nich terminów. Doszłam do wniosku, że bez chromosomu Y nigdy nie będę w stanie w pełni zrozumieć ich ekscytacji.

Byli wciąż pogrążeni w rozmowie, kiedy zadecydowałam, że jeśli chcę zdążyć do domu przed Charliem, muszę się już zbierać. Z westchnieniem wygramoliłam się z rabbita.

Jacob podniósł głowę.

– Zanudzamy cię na śmierć, prawda? – spytał przepraszającym tonem.

– Nie, skąd. – Nie kłamałam. O dziwo, naprawdę dobrze się bawiłam. – Obowiązki wzywają. Wiesz, ten obiad dla Charliego.

– No tak… Tak sobie myślę, że do wieczora rozłożę oba na części i zobaczę, co trzeba będzie dokupić. Kiedy znowu wpadniesz?

– Mogę przyjść już jutro, jeśli nie masz nic przeciwko.

W niedziele zawsze się męczyłam. W końcu ile godzin można było przeznaczyć na prace domowe.

Quiz dźgnął Embry'ego w bok i rzucił mu kolejne porozumiewawcze spojrzenie. Jacob na szczęście nie patrzył w ich stronę.

– Bomba – ucieszył się.

– Może, że zrób listę i pojedziemy na zakupy – zaproponowałam.

Odrobinę posmutniał.

– Nadal mi głupio, że chcesz wszystko fundować.

Cmoknęłam zniecierpliwiona.

– To uczciwa wymiana: ja zapewniam części, ty robociznę i fachową wiedzę.

Embry wywrócił oczami.

– Nie, to jakoś nie w porządku – upierał się Jacob.

– Jake, gdybym zawiozła te motory do mechanika, to ile by sobie policzył, co?

Uśmiechnął się.

– Okej, okej.

– Nie wspominając o lekcjach nauki jazdy – przypomniałam.

Quiz rzucił jakiś komentarz, którego nie dosłyszałam. Jacob go po głowie.

– Ej, bo obaj wylecicie!

– Nie, nie – zaprotestowałam. – Oni zostają, a ja lecę. Do jutra Jacob.

Gdy tylko wyszłam z garażu, usłyszałam chóralne „uuu!”, a zaraz odgłosy przepychanki, przerywane okrzykami „auć!” i „hej!”.

– Jeśli jeden z was postawi na moim terenie choćby czubek palca u stopy…

Nie przerwałam marszu, więc nie dowiedziałam się, jak Jacob zakończył tę groźbę. Zachichotałam.

Boże! zachichotałam! Ze zdumienia otworzyłam szeroko oczy. Śmiałam się, naprawdę się śmiałam, i to będąc zupełnie sama. Poczułam się taka lekka, że zachichotałam raz jeszcze, tylko po to, by przedłużyć tę magiczną chwilę.

Udało mi się dojechać do domu przed Charliem. Kiedy wszedł do kuchni, przekładałam właśnie kawałki smażonego kurczaka z rondla na stos papierowych ręczników.

– Cześć, tato – przywitałam się radośnie.

Moja mina i ton głosu zaszokowały go, ale szybko się opanował.

– Cześć, skarbie – powiedział, niezdecydowany, jak się zachować. – Dobrze się bawiłaś u Blacków?

Zaczęłam nakrywać do stołu.

– Było fantastycznie.

– To dobrze. – Wciąż miał się na baczności. – Robiliście z Jacobem coś ciekawego?

Teraz to ja musiałam mieć się na baczności.

– Siedziałam z nim w garażu i przyglądałam się, jak pracuje Wiedziałeś, że remontuje starego volkswagena?

– Tak, Billy coś wspominał.

Przesłuchanie dobiegło końca, bo Charlie zasiadł do obiadu, ale nawet przeżuwając, podejrzliwie mi się przyglądał.

Po posiłku sprzątnęłam dwukrotnie kuchnię, celowo przeciągając każdą czynność, po czym przeniosłam się do saloniku, gdzie ojciec oglądał mecz hokejowy, i zasiadłam do odrabiania lekcji.

Zwlekałam z pójściem spać tak długo, jak to było możliwe. Wreszcie Charlie oświadczył, że już późno, a kiedy nie zareagowałam, wstał, przeciągnął się i wyszedł, gasząc za sobą światło. Podniosłam się z niechęcią.

Wchodząc po schodach, poczułam, że mój organizm opuszczają resztki dobrego samopoczucia, które pojawiło się tak niespodziewanie tego popołudnia, a jego miejsce zajmuje niemy strach przed tym, z czym zapewne miało być mi dane się zmierzyć.

Nie chroniła mnie dłużej warstwa otępienia. Nie wątpiłam, że nadchodząca noc będzie równie potworna, co poprzednia. Umywszy się, wsunęłam się pod kołdrę i zwinęłam w kłębek, przygotowana na powitanie pierwszej fali bólu. Zacisnęłam oczy… a kiedy je otworzyłam, był już ranek.

Przez szyby wlewało się do pokoju blade, srebrzyste świat Zaskoczona, długo wpatrywałam się w okno.

Po raz pierwszy od ponad czterech miesięcy nic mi się nie przyśniło, więc i nie obudziłam się z krzykiem. Nie umiałam określić, co przeważa w moim sercu: ulga czy szok.

Nie ruszyłam się z łóżka jeszcze przez kilka minut, pewna, że lada moment coś się jednak pojawi – jeśli nie ból, to dawne odrętwienie.

Czekałam, ale nic się nie działo. Czułam się jedynie nadzwyczaj wypoczęta.

Nie wierzyłam, że taki stan rzeczy będzie trwały. Stąpałam po lodzie – w każdej chwili mogłam na powrót znaleźć się w mrocznych głębinach. Samo rozglądanie się po pokoju oprzytomniałymi oczami (był taki czysty, jakby nikt w nim nie mieszkał) wydawało mi się być potencjalnie niebezpieczne.

Odpędziłam tę myśl i ubierając się, skupiłam się na tym, że jadę odwiedzić Jacoba. Nieśmiało kiełkowała we mnie nadzieja. Może miało być tak samo miło, co wczoraj? Może miałam znów w sobie dość energii, by rozmawiać w pełni naturalnie, a nie tylko mechanicznie potakiwać i sztucznie się uśmiechać? Może…Ale i w to nie byłam gotowa uwierzyć. Nie miałam zamiaru narażać się na tak wielkie rozczarowanie.

Przy śniadaniu Charlie nadal prowadził swoje obserwacje, był jedynie nieco bardziej dyskretny. Nie oderwał wzroku od jedzonych przez siebie jajek, dopóki nie uznał, że nie patrzę w jego stronę.

– Jakie masz plany na dzisiaj? – spytał, niby to od niechcenia. – Znowu jadę do Blacków.

– Ach, tak.

– A co? – udałam troskę. – Mogę zostać, jeśli chcesz. Rzucił mi spojrzenie pełne paniki.

– Nie, nie, jedź. Nie będę sam – Harry przyjdzie na mecz. – Może Harry mógłby przywieźć Billy'ego? – zasugerowałam przebiegle. Im mniej świadków, tym lepiej.

– Ty masz łeb. Zaraz do obu zadzwonię.

Nie byłam pewna, czy ten cały mecz to nic więcej jak pretekst, żeby wygonić mnie z domu, ale ojciec wyglądał na dostatecznie podekscytowanego. Kiedy poszedł zatelefonować, założyłam kurtkę. W kieszeni miałam książeczkę czekową. Czułam się z nią nie swojo. Nigdy wcześniej nie nosiłam jej przy sobie.

Na dworze lało jak z cebra. Widoczność była fatalna. Musiałam jechać jeszcze wolniej, niż to miałam w zwyczaju, a na prowadzącej do domu Blacków gruntowej drodze nieomal ugrzęzłam w błocie. Zanim jeszcze zgasiłam silnik, Jacob wybiegł mi na spotkanie z wielkim czarnym parasolem w dłoni.

Przytrzymał go nade mną, kiedy wysiadałam.

– Dzwonił Charlie – wyjaśnił z uśmiechem. – Powiedział, żeby ciebie wyglądać.

– Cześć.

Odwzajemniłam uśmiech zupełnie machinalnie i bez najmniejszego wysiłku. Chociaż deszcz był lodowaty, poczułam, że po moim ciele rozlewa się przyjemne ciepło.

– Miałaś świetny pomysł z tym zaproszeniem Billy'ego – ciągnął Jacob. – Przybij piątkę.

Musiałam wspiąć się na palce, żeby dosięgnąć jego podniesionej dłoni. Widząc moje wysiłki, roześmiał się.

Kilka minut później zjawił się Harry, żeby zabrać Billy'ego. Żeby zabić jakoś czas do wyjazdu mężczyzn, Jacob pokazał mi swój maleńki pokoik.

– To dokąd teraz pan rozkaże? – spytałam, kiedy zamknęły się za nimi drzwi.

Jacob wyjął z kieszeni kartkę papieru i starannie ją rozprostował.

– Zaczniemy od wysypiska, tak na wszelki wypadek. A nuż się nam poszczęści. Bo uprzedzam raz jeszcze, to droga impreza. Będziesz musiała zainwestować w te motory naprawdę dużo pieniędzy. – Moja twarz nawet nie drgnęła, więc dodał z powagą.

– W grę może wchodzi suma powyżej stu dolarów.

Wyciągnęłam książeczkę czekową i powachlowałam się nią nonszalancko.

– Mamy za co szaleć.

To był niezwykły dzień. Świetnie się bawiłam. Nawet na wysypisku – w deszczu, po kostki w błocie. Z początku zastanawiałam się czy to nie wynik szoku wywołanego moim oprzytomnieniem, ale stwierdziłam, że to naciągana koncepcja. Bardziej skłaniałam się ku hipotezie, że moje dobre samopoczucie jest efektem przebywania w towarzystwie Jacoba. Nie chodziło tylko o to, że traktował mnie inaczej niż pozostali. Owszem, zawsze bardzo cieszył się na mój widok i nie zerkał na mnie po kryjomu, żeby nakryć mnie na czymś sugerującym, że oszalałam lub wpadłam w depresję, ale to jak się do mnie odnosił, nie odgrywało decydującej roli. Liczyła się przede wszystkim jego osobowość. Jacob był niesłychanie wesołą osobą. Wrodzona radość życia biła od niego niczym aura i udzielała się każdemu, kto znalazł się w pobliżu. Przypominał słońce. Natura obdarzyła go wewnętrznym ciepłem, którym ogrzewał wszystkich szczodrze i bezwarunkowo.

Trudno się było dziwić, że nie mogłam się doczekać naszego spotkania.

Nie straciłam dobrego humoru nawet wtedy, kiedy chłopak zauważył, że w desce rozdzielczej mojej furgonetki zieje wielka dziura.

– Słyszałem, że dostałaś super radio – napomknął. – I co, zepsuło się?

– Tak – skłamałam.

Przyjrzał się otworowi.

– Kto ci je demontował? To wygląda na robotę złodzieja, a nie serwisanta.

– Sama je wyjęłam – wyznałam.

Jacob zachichotał.

– Chyba nie powinnaś tykać tych dwóch motorów.

– Proszę cię bardzo.

Zdaniem Jacoba, na wysypisku dopisało nam szczęście: zabraliśmy stamtąd z sobą kilkanaście poczerniałych od smaru części. Byłam pełna podziwu dla mojego przyjaciela za to, że potrafił powiedzieć, do czego służą.

Następnie udaliśmy się do sklepu Checker Auto Parts w Hoquiam. Jazda moją furgonetką na południe zajęła ponad dwie godziny, ale z Jacobem czas mijał szybko. Opowiadał o swoich znajomych i o szkole, a ja z własnej woli zadawałam mu wiele pytań, autentycznie zainteresowana jego życiem.

Tylko ja gadam – poskarżył się, skończywszy długą Opowieść o tym, jak to Quil wpakował się w tarapaty, gdy zaprosił na randkę dziewczynę faceta z ostatniej klasy. – Może teraz dla odmiany ty przejmiesz pałeczkę? Co słychać w Forks? Nie powiesz mi, że w La Push więcej się dzieje.

– Mylisz się – westchnęłam. – Twoi znajomi mają o wiele ciekawsze przygody od moich. I masz fajnych kumpli. Quil jest taki zabawny.

Jacob posmutniał.

Chyba mu się spodobałaś. Zaśmiałam się.

Jest dla mnie odrobinkę za młody.

Mój towarzysz jeszcze bardziej się zasępił.

– Między wami nie ma wcale takiej dużej różnicy wieku. Tylko rok z kawałkiem.

Podejrzewałam, że nie o Quilu już mowa. Postanowiłam sprowadzić wszystko do żartu.

– Teoretycznie tak, ale trzeba też brać pod uwagę to, że dziewczyny szybciej dojrzewają psychicznie. Jakby spojrzeć na to pod tym kątem, wyszłoby, że jestem od niego starsza o jakieś pięć, sześć lat.

Rozweseliłam go.

– Niech ci będzie, ale jeśli chcesz być taka wybredna, musisz wziąć poprawkę na to, że sama mocno odbiegasz od normy: Quil – psychicznej, a ty – fizycznej. Jesteś strasznie niska. To ze trzy punkty karne, trzy lata do odjęcia.

– Metr sześćdziesiąt trzy to zupełnie przyzwoity wynik – żachnęłam się. – To ty jesteś wybrykiem natury.

Przekomarzaliśmy się całą drogę do Hoquiam, to dodając, to ujmując sobie lat, zależnie od różnych naszych cech i uzdolnień bądź ich braku. Straciłam jeszcze dwa lata za to, że nie umiałam zmieniać, koła, ale Jacob zgodził się oddać mi jeden rok, bo sprawowałam pieczę nad domowymi rachunkami. Przerwaliśmy zabawę dopiero w Checker, gdzie musiał skoncentrować się na zakupach. Jako że znaleźliśmy wszystko, co było na liście, zapewnił mnie, że doprowadzenie motorów do porządku to tylko kwestia czasu.

Kiedy wróciliśmy do La Push, ja „miałam” dwadzieścia trzy lata, trzydzieści Jacob trzydzieści – widać było, kto walczył jak lew, żeby wyszło na jego.

Mimo bogatego we wrażenia przedpołudnia, nie zapomniałam bynajmniej, po co bawię się w mechanika. Chociaż (dzięki Jacobowi) sprawiało mi to o wiele większą przyjemność, niż się tego spodziewałam, moje pierwotne postanowienie nie straciło na ważności nadal pragnęłam złamać dane Komuś słowo. Nie miało to większego sensu, ale nie dbałam o to – nie zamierzałam jako jedyna dotrzymywać warunków umowy. Zamierzałam za to być nierozważna aż do bólu.

Billego jeszcze nie było w domu, więc mogliśmy spokojnie przenieść nasze zdobycze do garażu. Gdy tylko rozłożyliśmy je schludnie na płacie folii, Jacob zabrał się do roboty. Nie przerywając pogawędki, manipulował z wprawą przy metalowych elementach. Przyglądałam się poczynaniom chłopaka z nieskrywaną fascynacją.

Trudno było uwierzyć, że palce jego wielkich dłoni mogą wykonywać tak delikatne i precyzyjne zadania. Gdy wstał, z powodu jego wzrostu i olbrzymich stóp wydawał się równie niezdarny, co ja, ale teraz jego ruchom nie można było odmówić gracji.

Quil i Embry nie pojawili się – chyba potraktowali wczorajsze groźby Jacoba serio.

Ani się obejrzeliśmy, jak zapadł zmrok, a jakiś czas później moich uszu dobiegło wołanie.

Rozpoznałam głos Billy'ego i rzuciłam się pomóc Jacobowi uprzątnąć części, ale zawahałam się, nie wiedząc, co mogę ruszyć.

– Zostawmy je tak, jak są – stwierdził chłopak. – Jeszcze tu dziś wrócę.

– Tylko nie zapomnij odrobić wpierw zadań domowych – ostrzegłam, czując lekkie wyrzuty sumienia. Nie chciałam, żeby z powodu motocykli spotkały go jakieś kłopoty. Szaleć miałam tylko ja.

Назад Дальше