Księżyc w nowiu - Meyer Stephenie 5 стр.


Miał rację. Błękitną bawełnę szpeciły plamy zakrzepłej krwi, a do ramienia przykleiły mi się kawałki różowego lukru. Edward wyszedł, zapewne znaleźć swoją siostrę. Spojrzałam zatroskana na Carlisle'a.

– Jest bardzo przybity – stwierdziłam.

– Niewątpliwie. Od początku waszej znajomości czegoś takie go się obawiał. Ze przez to, jacy jesteśmy, otrzesz się o śmierć.

– To nie jego wina.

– Twoja także nie.

Odwróciłam wzrok od jego pięknych, mądrych oczu. Tu się akurat z nim nie zgadzałam. Carlisle pomógł mi wstać. Wyszłam za nim do salonu. Esme już wróciła – wycierała mopem podłogę w miejscu, w którym upadłam. Sądząc po zapachu, stosowała jakiś silny środek dezynfekujący.

– Daj, pomogę ci – zaofiarowałam się, czując, że się czerwienię.

– Jeszcze tylko kawałeczek. – Uśmiechnęła się na mój widok. – I jak tam?

– Wszystko w porządku – zapewniłam ją. – Carlisle zakłada szwy o wiele sprawniej niż którykolwiek ze znanych mi chirurgów.

Oboje się zaśmiali.

Tylnymi drzwiami weszli Alice i Edward. Dziewczyna podeszła do mnie szybkim krokiem, ale Edward stanął kilka metrów ode mnie. Jego twarz nadal przypominała maskę.

– Chodź – powiedziała Alice. – Dam ci coś na zmianę. Tę bluzkę możesz co najwyżej zachować na Halloween.

Wybrała dla mnie bluzkę Esme w podobnym kolorze. Byłam pewna, że Charlie nie zauważy różnicy. Co do opatrunku, na tle nie zakrwawionej bawełny nie wyglądał tak źle. Poza tym Charlie był przyzwyczajony do tego, że jakąś część ciała miałam obandażowaną.

– Alice – szepnęłam, kiedy ruszyła już w kierunku garderoby.

– Tak? – odpowiedziała cicho, przekrzywiając z ciekawości głowę.

– Co o tym wszystkim myślisz? – Nie byłam pewna, czy moje szeptanie na coś się zda. Byłyśmy wprawdzie w zamkniętym pomieszczeniu na piętrze, ale mogłam nie doceniać słuchu Edwarda.

Dziewczyna spoważniała.

– Trudno powiedzieć.

– Jasper doszedł już do siebie?

– Jest na siebie wściekły, chociaż wie, że jest mu przecież trudniej niż nam. Nikt nie lubi tracić nad sobą kontroli.

– To nie jego wina. Przekaż mu, że nie mam do niego żalu, dobrze?

– Jasne.

Edward czekał na mnie przy frontowych drzwiach. Kiedy zeszłam po schodach, otworzył je bez słowa.

– Zapomniałaś o prezentach! – zawołała za mną Alice. Wzięła ze stołu dwie paczuszki, w tym jedną w połowie odpakowaną, i podniosła mój aparat fotograficzny, który leżał pod fortepianem.

– Podziękujesz mi jutro, jak już zobaczysz, co to – powiedziała.

Esme i Carlisle życzyli mi cicho dobrej nocy. Nie uszło mojej uwagi, że kilkakrotnie zerknęli niespokojnie na swojego zobojętnianego syna. Ich także martwiło jego zachowanie.

Z ulgą znalazłam się na, zewnątrz, choć na werandzie natknęłam się na lampiony i róże, które przypominały mi o niedoszłym przyjęciu. Minęłam je pospiesznie. Edward milczał. Kiedy otworzył przede mną drzwiczki od strony pasażera, bez protestów wślizgnęłam się do furgonetki.

Na cześć nowego radia do deski rozdzielczej przymocowano ogromną czerwoną kokardę. Oderwałam ją i rzuciłam na podłogę, a gdy Edward zasiadał za kierownicą, wkopałam ją pod swoje siedzenie.

Nie spojrzał ani na mnie, ani na radio. Żadne z nas nawet go nie włączyło. Ciszę przerwał dopiero głośnym warknięciem budzący się do życia silnik, co poniekąd podkreśliło, że istniała.

Mimo panujących ciemności i licznych zakrętów, Edward prowadził bardzo szybko. Jego milczenie było nie do zniesienia.

– No, powiedz coś – zażądałam, kiedy w końcu wyjechaliśmy na szosę.

– A co mam niby powiedzieć? – spytał zdystansowanym tonem.

Niemalże bałam się tego jego odrętwienia.

– Powiedz, że mi wybaczasz.

Coś w jego twarzy nareszcie drgnęło. Chyba go rozzłościłam.

– Że wybaczam? Co?

– Gdybym tylko było ostrożniejsza, bawilibyśmy się teraz świetnie na moim przyjęciu urodzinowym.

– Bello, zacięłaś się papierem! To nie to samo, co zabójstwo z premedytacją.

– Co nie zmienia faktu, że wina była po mojej stronie.

– Po twojej stronie? – W Edwardzie coś pękło. – Gdybyś zacięła się w palec u Mike'a Newtona, przy Jessice, Angeli i innych swoich normalnych znajomych, to co by się stało, jak myślisz? W najgorszym razie okazałoby się może, że nie mają w domu plastrów! A gdybyś potknęła się i sama wpadła na stos szklanych talerzy – podkreślam, sama, a niepopchnięta przez swojego chłopaka – co najwyżej poplamiłabyś siedzenia w aucie, gdy wieźliby cię, do szpitala! Mike Newton mógłby w dodatku trzymać cię za rękę, kiedy zakładaliby ci szwy, i nie musiałby przy tym powstrzymywać się z całych sił, żeby cię nie zabić! Więc błagam, o nic się nie obwiniaj, Bello. Gdy to robisz, czuję do siebie tylko jeszcze większy wstręt.

– Dlaczego, u licha, akurat Mike Newton miałby trzymać mnie za rękę?! – spytałam rozdrażniona.

– Bo uważam, że dla swojego dobra to z nim powinnaś być, a nie ze mną!

– Wolałabym umrzeć, niż zostać dziewczyną Mike'a Newtona! – wykrzyknęłam. – Wolałabym umrzeć, niż zadawać się z kimkolwiek oprócz ciebie!

– No, już nie przesadzaj.

– A ty w takim razie nie wygaduj bzdur.

Nie odszczeknął się. Wpatrywał się tępo w jezdnię.

Zaczęłam zastanawiać się, jak uratować ten nieszczęsny wieczór, ale kiedy zajechaliśmy pod dom, nadal nic nie przychodziło mi do głowy.

Edward zgasił silnik, ale dłonie trzymał wciąż zaciśnięte na kierownicy.

– Może zostaniesz jeszcze trochę? – zasugerowałam.

– Powinienem wracać do domu.

Ostatnią rzeczą, jakiej sobie życzyłam, było to, żeby zadręczał się pół nocy.

– Dziś są moje urodziny – powiedziałam błagalnie.

– O czym kazałaś nam zapomnieć – przypomniał. – Zdecyduj się wreszcie. Albo świętujemy, albo udajemy, że to dzień, jak co dzień.

Zabrzmiało to już niemal jak przekomarzanie się. Uff…

– Postanowiłam, że jednak chcę obchodzić te urodziny – oświadczyłam. – Do zobaczenia w moim pokoju! – dodałam na odchodne.

Wyskoczyłam z furgonetki i zabrałam się do zbierania prezentów zdrową ręką. Edward zmarszczył czoło.

– Nie musisz ich przyjmować.

– Ale mogę – odparłam przekornie. Gdy tylko to powiedziałam, pomyślałam sobie, że może Edward właśnie celowo mnie podpuścił.

– Przecież Carlisle i Esme wydali pieniądze, żeby kupić swój.

– Jakoś to przeżyję.

Przycisnęłam pakunki do piersi i nogą zatrzasnęłam za sobą drzwiczki. Edward w ułamku sekundy znalazł się przy mnie.

– Daj mi je, niech się na coś przydam. – Zabrał mi prezenty. – Będę czekał na górze.

Uśmiechnęłam się.

– Dzięki.

– Wszystkiego najlepszego.

Pocałował mnie przelotnie.

Wspięłam się na palce, żeby przedłużyć pocałunek, ale Edward się odsunął. Posławszy mi swój firmowy łobuzerski uśmiech, zniknął w okalających dom ciemnościach.

Mecz jeszcze trwał. Gdy tylko zamknęłam za sobą drzwi wejściowe, moich uszu dobiegł glos komentatora sportowego przekrzykującego rozszalały tłum kibiców.

– Bell, to ty? – odezwał się Charlie.

– Cześć. – Zajrzałam do saloniku, ranną rękę przycisnąwszy do boku, żeby ukryć opatrunek. Piekło w niej i ciągnęło – widocznie znieczulenie przestawało działać. Skrzywiłam się delikatnie.

– Jak było?

Charlie leżał na kanapie z bosymi stopami na przeciwległym oparciu.

– Alice przeszła samą siebie: kwiaty, tort, świece, prezenty – wszystko jak trzeba.

– Co dostałaś?

– Radio samochodowe z odtwarzaczem CD. I Bóg wie co jeszcze.

– Fiu, fiu.

– Wiem, wykosztowali się. Pójdę już do siebie.

– Do zobaczenia rano. – Hej.

Pomachałam mu odruchowo.

– Ej, co ci się stało w rękę? Zarumieniłam się i zaklęłam pod nosem.

Potknęłam się. To nic takiego.

– Bello. – Charlie pokręcił tylko głową.

– Dobranoc, tato.

Popędziłam na górę. W łazience trzymałam piżamę na takie okazje jak ta – schludny top i cienkie bawełniane spodnie do kompletu, zamiast dziurawego dresu. Włożyłam je, jak najszybciej się dało, krzywiąc się, gdy naciągałam szwy. Obmyłam twarz jedną ręką, ekspresowo umyłam zęby i w podskokach pognałam do pokoju.

Edward siedział już na środku mojego łóżka, obracając w palcach jedną ze srebrnych paczuszek.

– Cześć – powiedział smutno. A więc nadal się zamartwiał.

Podeszłam do łóżka i usadowiłam się na kolanach nocnego gościa.

– Cześć. – Oparłam się plecami o jego klatkę piersiową. – Mogę już otwierać?

– Co już otwierać?

– Skąd ten nagły przypływ entuzjazmu? – zdziwił się.

– Rozbudziłeś moją ciekawość.

Pierwszą podniosłam paczuszkę zawierającą prezent od Carlisle'a i Esme.

– Pozwól, że cię wyręczę. – Edward zdarł ozdobny srebrny papier jednym zgrabnym ruchem, po czym oddał mi pudełko. Było białe.

– Jesteś pewien, że mogę sama unieść pokrywkę? – zażartowałam. Puścił moją uwagę mimo uszu.

W środku był podłużny kawałek grubego papieru całkowicie pokryty drobnym drukiem. Zanim doczytałam się, o co chodzi, minęła minuta.

Trzymałam w ręku voucher na dwa dowolne bilety lotnicze, wystawiony na mnie i na Edwarda. Nie spodziewałam się, że z któregokolwiek z prezentów tak szczerze się ucieszę.

– Możemy polecieć do Jacksonville?

– Takie było założenie.

– Ale fajnie! Renee padnie, jak jej o tym powiem! Tyle, że tam jest słonecznie. Nie masz nic przeciwko siedzeniu cały dzień w domu, prawda?

– Jakoś to wytrzymam. Hej, gdybym wiedział, że potrafisz tak przyzwoicie zareagować na prezent, zmusiłbym cię do otworzenia go w obecności Carlisle'a i Esme. Myślałem, że zaczniesz zrzędzić.

– Nadal uważam, że przesadzili z hojnością, ale z drugiej strony masz pojechać ze mną! Super!

Edward parsknął śmiechem.

– Żałuję, że nie kupiłem ci czegoś wystrzałowego. Nie zdawałem sobie sprawy, że czasami zachowujesz się rozsądnie.

Odłożywszy voucher na bok, sięgnęłam po kwadratową paczuszkę, którą próbowali mi już z Alice wręczyć na parkingu. Teraz naprawdę ciekawiło mnie, co jest w środku. Edward wyjął mi ją z rąk i ponownie wyręczył mnie w odpakowywaniu. Spod srebrnego papieru wyłoniło się przeźroczyste pudełko na CD z pozbawioną napisów płytą.

– Co to? – spytałam zaskoczona.

Nie odpowiedział, tylko włożył płytę do odtwarzacza stojącego na nocnym stoliku i nacisnął „play”. Przez chwilę nic się nie działo. A potem rozległy się pierwsze tony.

Z wrażenia zamarłam. Wiedziałam, że Edward czeka na mój komentarz, ale zabrakło mi słów. W oczach stanęły mi łzy – otarłam je szybko, żeby nie spłynęły po policzkach.

– Boli cię? – zaniepokoił się.

– Nie, to nie szwy. To ta muzyka. Nawet nie marzyłam, że załatwisz dla mnie coś takiego. To najwspanialszy prezent, jaki mogłeś mi dać.

Zamilkłam, żeby słuchać dalej.

Melodię, która właśnie leciała, nazywaliśmy „moją kołysanką”. Na płycie znajdowały się najwyraźniej same kompozycje Edwarda, w jego wykonaniu.

– Przypuszczałem, że nie zgodzisz się, żebym kupił ci fortepian i grał do snu – wyjaśnił.

– I słusznie.

– Jak twoja ręka?

– W porządku – powiedziałam, chociaż w rzeczywistości zaczynała niemiłosiernie piec. Marzyłam o tym, żeby przyłożyć do niej woreczek z lodem. Właściwie starczyłaby zimna jak zawsze dłoń Edwarda, ale nie chciałam się zdradzać ze swoją słabością.

– Przyniosę ci coś przeciwbólowego.

– Nie, nie trzeba – zaprotestowałam, ale Edward zsunął mnie już sobie z kolan i podszedł do drzwi.

– Charlie – syknęłam ostrzegawczo.

Ojciec żył w błogiej nieświadomości, co do nocnych wizyt mojego lubego. Gdyby się dowiedział, dostałby pewnie udaru. Nie czułam jednak żadnych wielkich wyrzutów sumienia – nie robiliśmy z Edwardem nic, na co nie dałby nam przyzwolenia. Jeśli by to ode mnie zależało, byłoby zapewne inaczej, ale Edward był zdania, że nie wolno mu się przy mnie zapomnieć.

– Będę cichutki jak myszka – przyrzekł Edward. Zniknął za drzwiami… i wrócił, zanim zdążyły się za nim zamknąć. Trzymał szklankę wypełnioną wodą i fiolkę z tabletkami w jednej ręce.

Nie zamierzałam się kłócić – i tak zabrakłoby mi argumentów. Poza tym szwy piekły już na całego.

Z głośników nadal płynęły urocze, łagodne tony mojej kołysanki.

– Już późno – zauważył Edward. Podniósł mnie jedną ręką jak niemowlę, a drugą odsłonił prześcieradło. Ułożywszy mi głowę na poduszce, otulił mnie czule, po czym położył się za mną i otoczył mnie ramieniem. Żebym nie zmarzła, między nami była kołdra.

Rozluźniłam się w jego objęciach.

– Jeszcze raz dziękuję – szepnęłam.

– Cała przyjemność po mojej stronie.

Leżeliśmy zasłuchani. Wreszcie kołysanka dobiegła końca. Następna na płycie była ulubiona melodia Esme.

– O czym myślisz? – spytałam cicho. Zawahał się.

– O tym, co jest dobre, a co złe. Przeszył mnie dreszcz.

– Pamiętasz, postanowiłam, że jednak nie udajemy, że nie mam dziś urodzin? – Chciałam zmienić temat i miałam nadzieję, że Edward się nie zorientuje.

– Pamiętam – potwierdził podejrzliwie.

– Tak sobie myślałam, że może z tej okazji pozwolisz mi się jeszcze raz pocałować…

– Masz dzisiaj dużo zachcianek.

– Owszem – przyznałam. – Ale, proszę, nie rób nic wbrew sobie – dodałam z lekka urażona.

Zaśmiał się, a potem westchnął.

– Tak… Módlmy się, żebym nigdy nie zrobił czegoś wbrew sobie… – W jego głosie pobrzmiewała nuta rozpaczy.

Mimo wszystko, wziął mnie pod brodę i przyciągnął do siebie.

Z początku całowaliśmy się jak zwykle – Edward zachowywał ostrożność, a serce waliło mi jak młotem – ale po kilku sekundach coś się zmieniło. Nagle wargi chłopaka zrobiły się bardziej zachłanne, a palce wolnej ręki wplótł mi we włosy, aby móc silniej przycisnąć moją twarz do swojej. Nie pozostawałam mu dłużna – głaskałam go po głowie i plecach, i napierałam na jego tors, nie zważając na bijący od niego chłód. Chociaż bez wątpienia przekraczałam ustanowione przez Edwarda granice, wcale mnie nie powstrzymywał.

Przerwał pieszczoty raptownie i delikatnie odsunął mnie od siebie.

Opadłam na poduszkę. Miałam przyspieszony oddech, a świat wirował mi przed oczami. Coś mi ta sytuacja przypominała, o dziwo nieprzyjemnego, ale skojarzenie to szybko się ulotniło.

– Przepraszam. – Edwardowi także brakowało tchu. – Przeholowałem.

– Nie mam nic przeciwko.

Rzucił mi karcące spojrzenie.

– Spróbuj już zasnąć.

– Nie, chcę jeszcze.

– Przeceniasz moją samokontrolę.

– Co jest dla ciebie bardziej kuszące – spytałam odważnie – moja krew czy moje ciało?

– Pół na pół. – Uśmiechnął się wbrew sobie, ale zaraz na powrót spoważniał. – Spij, już śpij. Dosyć miałaś igrania z ogniem jak na jeden dzień.

– Niech ci będzie.

Przytuliłam się do niego i zamknęłam oczy. Nie dato się ukryć, rzeczywiście byłam zmęczona. Od rana tyle się wydarzyło. Jednak, mimo że wszystko skończyło się dobrze, nie czułam ulgi. Odnosiłam wręcz wrażenie, że to dopiero początek – że następnego dnia czekało mnie coś znacznie gorszego. Idiotko, zbeształam się w myślach, co, jeszcze ci mało? Mój niepokój musiał być efektem spóźnionego szoku pourazowego.

Ranną rękę przycisnęłam dyskretnie do ramienia Edwarda. Podziałało natychmiast – z racji swojej specyficznej temperatury jego ciało było lepsze od jakiegokolwiek okładu.

Byłam w połowie drogi do krainy snów, a może nawet dalej, kiedy uświadomiłam sobie, z czym skojarzyła mi się ta nietypowa seria pocałunków. Tuż przed tym, jak Edward wyruszył wiosną zmylić trop, pocałował mnie na pożegnanie, nie wiedząc, czy jeszcze kiedyś się zobaczymy. Nie wiedzieć, czemu i dziś wyczułam u niego podobną mieszankę emocji. Pogrążyłam się we śnie zdjęta strachem, jakby dręczyły mnie już koszmary.

Назад Дальше