Paragraf 22 - Heller Joseph 16 стр.


W pewnej chwili lotnicy eskadry stwierdzili, że niepostrzeżenie zostali zdominowani przez personel administracyjny, który miał ich obsługiwać. Od rana do wieczora byli tyranizowani, obrażani, nękani i popychani. Kiedy usiłowali protestować, kapitan Black odpowiadał, że ludzie prawdziwie lojalni bez szemrania podpisują tyle deklaracji lojalności, ile się im każe. Jeżeli ktoś kwestionował skuteczność zbierania deklaracji, odpowiadał, że ludzie naprawdę lojalni wobec ojczyzny są dumni mogąc demonstrować swoją lojalność za każdym razem, kiedy się ich do tego zmusza. Tym zaś, którzy wysuwali zastrzeżenia natury moralnej, odpowiadał, że Gwiaździsty Sztandar jest najwspanialszym utworem muzycznym świata. Im więcej deklaracji lojalności ktoś podpisał, tym był lojalniejszy; dla kapitana Blacka było to jasne jak słońce i kapral Kolodny podpisywał w jego imieniu setki deklaracji dziennie, dzięki czemu mógł zawsze wykazać, że jest najbardziej lojalny ze wszystkich.

– Najważniejsze, żeby się bez przerwy deklarowali – tłumaczył swoim pretorianom. – Nieważne, czy robią to z przekonaniem, czy nie.

Dlatego właśnie każe się składać deklarację lojalności dzieciom, chociaż nie wiedzą jeszcze, co to znaczy “deklaracja" i “lojalność".

Kapitanowi Piltchardowi i kapitanowi Wrenowi Wspaniała Krucjata Lojalności stała wspaniałą ością w gardle, gdyż komplikowała im pracę nad kompletowaniem załóg do każdej kolejnej akcji. Ludzie zajęci byli podpisywaniem, deklarowaniem, śpiewaniem i przygotowanie do akcji ciągnęło się godzinami. Jakiekolwiek szybsze działanie stało się niemożliwe, ale ani kapitan Piltchard, ani kapitan Wren nie śmieli się przeciwstawić kapitanowi Blackowi, dzień po dniu skrupulatnie realizującemu swoją doktrynę “Permanentnego Deklarowania Lojalności", doktrynę mającą umożliwić wychwycenie tych wszystkich, którzy stali się nielojalni od czasu podpisania poprzedniej deklaracji, czyli od wczoraj. Nie kto inny, ale właśnie kapitan Black zjawił się z dobrą radą u kapitana Piltcharda i kapitana Wrena, kiedy łamali sobie głowy nad kłopotliwą sytuacją, w jakiej się znaleźli. Przyszedł na czele delegacji i bez ogródek zalecił im, żeby kazali wszystkim lotnikom podpisywać deklarację lojalności, nim pozwolą im wziąć udział w akcji bojowej.

– Oczywiście decyzja należy do was – podkreślił kapitan Black. – Nikt nie wywiera na was nacisku, ale wszyscy oprócz was każą im podpisywać deklaracje lojalności i FBI wyda się diablo podejrzane, że tylko wy dwaj nie troszczycie się o dobro kraju i odmawiacie zbierania od żołnierzy deklaracji lojalności. Jeżeli chcecie popsuć sobie opinię, to wasza prywatna sprawa. My wam tylko radzimy.

Milo nie dał się przekonać i stanowczo odmówił pozbawienia majora Majora żywności, choćby ten i był komunistą, w co Milo w cichości ducha powątpiewał. Milo z natury był przeciwny wszelkim innowacjom, które groziły zakłóceniem normalnego toku spraw. Stanął twardo na gruncie zasad moralnych i stanowczo odmawiał udziału we Wspaniałej Krucjacie Lojalności, dopóki kapitan Black nie przyszedł do niego na czele delegacji i go nie zmusił.

– Obrona kraju jest sprawą każdego obywatela – odpowiedział kapitan Black na zastrzeżenia Mila. – I cała ta akcja jest dobrowolna, nie zapominajcie o tym, Milo. Lotnicy nie muszą podpisywać deklaracji lojalności Piltcharda i Wrena, jeśli nie chcą. Ale jeżeli nie zechcą, macie zagłodzić ich na śmierć. Zgodnie z paragrafem dwudziestym drugim. Rozumiecie? Nie jesteście chyba przeciwni paragrafowi dwudziestemu drugiemu?

Doktor Daneeka był niezłomny.

– Skąd ta pewność, że major Major jest komunistą?

– Czy słyszał pan kiedyś, żeby mówił, że nie jest, dopóki nie zaczęliśmy go o to oskarżać? A czy widział pan kiedyś, żeby podpisywał deklarację lojalności?

– Bo mu nie pozwalacie.

– Oczywiście, że nie pozwalamy – wyjaśnił kapitan Black. – To pozbawiłoby sensu całą naszą krucjatę. Jeżeli nie chce pan z nami współpracować, to jest to pańska prywatna sprawa. Ale jaki sens ma cały nasz wysiłek, skoro udzieli pan majorowi Majorowi pomocy lekarskiej, ledwo Milo zacznie go głodzić? Ciekawe, co pomyślą w dowództwie grupy o człowieku, który sabotuje cały nasz program bezpieczeństwa. Jak nic przeniosą pana na front japoński.

Doktor Daneeka poddał się natychmiast.

– Pójdę i powiem Gusowi i Wesowi, żeby robili, co pan im każe. Tymczasem w dowództwie grupy sam pułkownik Cathcart zaczął się zastanawiać, co się dzieje.

– To ten idiota Black urządza patriotyczną hecę – poinformował go z uśmiechem pułkownik Kom. – Uważam, że powinien pan zagrać z nim czasem w piłkę, bo to przecież pan mianował majora Majora dowódcą eskadry.

– To był pański pomysł – odciął się pułkownik Cathcart ze złością. – Nie powinienem był w żadnym wypadku dać się na to namówić.

– To był bardzo dobry pomysł – odparł pułkownik Korn – bo uwalniał nas od nadliczbowego majora, który kompromitował pana pułkownika jako dowódcę. Niech się pan nie przejmuje, to się niedługo uspokoi. Najlepszym wyjściem będzie posłać kapitanowi Blackowi list z całkowitym poparciem i mieć nadzieję, że szlag go trafi, zanim narobi zbyt dużo szkody.

Nagle przyszła mu do głowy nieprawdopodobna myśl.

– Panie pułkowniku! Nie sądzi pan chyba, że ten bałwan będzie próbował wyrzucić majora Majora z jego przyczepy?

– Naszym najbliższym zadaniem powinno być wykurzenie tego drania majora Majora z jego przyczepy – zdecydował kapitan Black. – Szkoda, że nie możemy wypędzić go do lasu razem z żoną i dziećmi. Niestety, nie ma żony ani dzieci, będziemy więc musieli zadowolić się tym, co mamy, i wyrzucić tylko jego. Komu podlegają sprawy rozlokowania ludzi?

– Jemu.

– Widzicie? – krzyknął kapitan Black. – Oni wciskają się wszędzie! Nie mam zamiaru przyglądać się temu bezczynnie. Jak będzie trzeba, to pójdę z tą sprawą do samego majora… de Coverley. Powiem Milowi, żeby z nim porozmawia}, jak tylko wróci z Rzymu.

Kapitan Black miał bezgraniczne zaufanie do mądrości, władzy i sprawiedliwości majora… de Coverley, mimo że nigdy jeszcze z nim nie rozmawiał i nadal nie mógł zdobyć się na odwagę, żeby to zrobić. Wysyłał w swoim zastępstwie Mila i potem chodził niecierpliwie z kąta w kąt, czekając na powrót swego wysokiego posła. Podobnie jak wszyscy w eskadrze, żywił głęboki podziw i szacunek dla majestatycznego, siwowłosego majora o pobrużdżonej twarzy i postawie Jehowy, który przyleciał wreszcie z Rzymu ze zranionym okiem pod nową celuloidową opaską i od jednego zamachu rozpędził całą Wspaniałą Krucjatę na cztery wiatry.

Milo na wszelki wypadek nic nie powiedział, kiedy major… de Coverley w dniu swego powrotu, wkraczając z właściwą sobie groźną i surową godnością do stołówki, stwierdzi), że wejście blokuje mur oficerów czekających w kolejce na podpisanie deklaracji lojalności. Na drugim końcu kontuaru, przy którym wydawano posiłki, grupa wcześniej przybyłych, z tacami w jednej ręce, ślubowała wierność sztandarowi, żeby móc zająć miejsca przy stolikach. Ci, co przybyli jeszcze wcześniej i siedzieli już przy stołach, śpiewali Gwiaździsty Sztandar, żeby móc skorzystać z soli, pieprzu i ketchupu. Wrzawa zaczęła powoli ucichać, gdy major… de Coverley stanął w drzwiach marszcząc brwi z wyrazem zdumienia i niezadowolenia, jakby ujrzał jakieś niesamowite widowisko. Potem ruszył prosto przed siebie i ściana oficerów rozstąpiła się przed nim niczym fale Morza Czerwonego. Nie oglądając się w lewo ani w prawo podszedł niepowstrzymanie do kontuaru i donośnym, ochrypłym ze starości głosem, w którym pobrzmiewało dostojeństwo i przyzwyczajenie do posłuchu, powiedział wyraźnie:

– Dajcie mi jeść.

Zamiast jedzenia kapral Snark podsunął majorowi… de Coverley do podpisania deklarację lojalności. Major odsunął ją z ogromnym niezadowoleniem, gdy tylko zorientował się, co to jest; zdrowe oko błysnęło ogniście spopielającą pogardą, a potężne, stare, pofałdowane zmarszczkami oblicze pociemniało majestatycznym gniewem.

– Dajcie mi jeść, powiedziałem – rozkazał szorstkim głosem, który przetoczył się złowróżbnie przez przycichły namiot niby odgłos dalekiego grzmotu.

Kapral Snark zbladł i zadygotał. Spojrzał błagalnie w stronę Mila, szukając u niego pomocy. Przez kilka straszliwych sekund panowała cisza. Potem Milo skinął głową.

– Daj majorowi jeść – powiedział.

Kapral Snark zaczął nakładać majorowi… de Coverley porcję. Major odwrócił się od kontuaru z pełną tacą i nagle się zatrzymał. Jego wzrok padł na grupki pozostałych oficerów wpatrujących się w niego z niemą prośbą i w słusznym gniewie ryknął:

– Dajcie wszystkim jeść!

– Dajcie wszystkim jeść! – zawtórował mu Milo z radosną ulgą i Wspaniała Krucjata Lojalności była skończona.

Kapitan Black był głęboko zraniony tym zdradzieckim ciosem w plecy, zadanym mu przez zwierzchnika, na którego poparcie tak bardzo liczył. Major… de Coverley sprawił mu zawód.

– O, wcale się tym nie przejmuję – odpowiadał z uśmiechem wszystkim, którzy przychodzili z wyrazami współczucia. – Swoje zadanie wykonaliśmy. Naszym celem było nastraszyć tych, których nie lubimy, oraz uczulić ludzi na niebezpieczeństwo grożące ze strony majora Majora i cel ten niewątpliwie osiągnęliśmy. A ponieważ i tak nie mieliśmy zamiaru pozwolić mu na podpisanie deklaracji lojalności, nieważne jest, czy my je podpisujemy.

Widząc, jak wszyscy, których nie lubi, znów się trzęsą ze strachu podczas przerażającego, wlokącego się w nieskończoność Wielkiego Oblężenia Bolonii, kapitan Black wspominał z żalem dawne dobre czasy swojej Wspaniałej Krucjaty Lojalności, kiedy był rzeczywiście ważną figurą i nawet grube ryby, jak Milo Minderbinder, doktor Daneeka czy Piltchard i Wren drżeli na jego widok i czołgali się u jego stóp. Aby móc udowodnić nowo przybyłym, że był naprawdę ważną figurą, przechowywał list pochwalny od pułkownika Cathcarta.

12 Bolonia

Tak naprawdę to nie kapitan Black, ale sierżant Knight zapoczątkował ponurą panikę w związku z Bolonią, wymykając się cichaczem z ciężarówki pod dwie dodatkowe kamizelki przeciwodłamkowe, gdy tylko dowiedział się o celu, i zapoczątkowując żałobny pochód z powrotem do magazynu, który ostatecznie przekształcił się w szaleńczą bijatykę o ostatnie wolne kamizelki.

– Hej, co się dzieje? – spytał nerwowo Kid Sampson. – Czy ta Bolonia jest taka straszna?

Nately, siedząc jak w transie na podłodze ciężarówki, ukrył swoją młodą, poważną twarz w dłoniach i nic nie odpowiedział. Wszystkiemu więc winien był sierżant Knight i seria okrutnych odwołań, gdyż w momencie kiedy po raz pierwszy wsiadali do samolotów, nadjechał jeep z wiadomością, że nad Bolonią pada i akcja zostaje odłożona. Zanim wrócili do eskadry, padało już również nad Pianosą i przez resztę dnia wpatrywali się tępo w linię frontu na mapie pod brezentowym daszkiem namiotu wywiadu i hipnotycznie przeżuwali w myśli fakt, że sytuacja jest bez wyjścia. Żywe tego świadectwo stanowiła wąska czerwona wstążeczka rozpięta na mapie: siły lądowe we Włoszech zostały zatrzymane w odległości czterdziestu dwóch nieprzebytych mil na południe od celu i nie były w stanie zdobyć miasta w wyznaczonym terminie. Nic nie mogło uratować lotników z Pianosy przed lotem na Bolonię. Znaleźli się w pułapce.

Jedyną ich nadzieją było, że deszcz nie przestanie padać, ale nadziei nie mieli, ponieważ wiedzieli, że musi przestać. Kiedy przestawało padać na Pianosie, padało w Bolonii. Kiedy przestawało padać w Bolonii, padało na Pianosie. Kiedy nie było deszczu ani tu, ani tam, zdarzały się dziwne, nie wyjaśnione zjawiska, jak epidemia biegunki lub przesuwanie się granicy bombardowania. Czterokrotnie w ciągu sześciu pierwszych dni zbierano ich na odprawę i odsyłano z powrotem. Raz nawet wystartowali i sformowali szyk, ale wieża kontrolna zawróciła ich z drogi. Im większy padał deszcz, tym bardziej cierpieli. Im bardziej cierpieli, tym goręcej modlili się, żeby nie przestało padać. Przez całą noc spoglądali w niebo i martwili się na widok gwiazd. Przez cały dzień wpatrywali się w granicę bombardowania na wielkiej mapie Włoch przybitej do chwiejnego stojaka, który był stale porywany przez wiatr i który wciągano z powrotem pod daszek namiotu wywiadu, ilekroć zaczynało padać. Granica bombardowania była to wąska, szkarłatna, satynowa wstążeczka wyznaczająca przedni skraj pozycji lądowych wojsk Sprzymierzonych na terytorium całych Włoch.

Nazajutrz po walce na pięści Joego Głodomora z kotem Huple'a przestało padać w obu miejscowościach naraz. Pas startowy zaczai podsychać. Należało odczekać pełne dwadzieścia cztery godziny, zanim stwardnieje, ale niebo pozostawało bezchmurne. Nagromadzone w ludziach animozje przerosły w nienawiść. Najpierw nienawidzili piechoty za to, że nie potrafiła zdobyć Bolonii. Potem zapałali nienawiścią do samej granicy bombardowania. Godzinami wpatrywali się uporczywie w szkarłatną wstążkę na mapie i nienawidzili jej, ponieważ nie chciała przesunąć się wyżej i objąć miasta. Kiedy zapadała noc, zbierali się w ciemnościach z latarkami, kontynuując swoją makabryczną straż przy mapie w ponurym błaganiu, jakby w nadziei, że popchną wstążkę zbiorowym wysiłkiem swoich posępnych modłów.

– Naprawdę nie mogę w to uwierzyć – krzyknął Clevinger do Yossariana głosem, w którym pulsowało oburzenie i zdumienie. – Przecież to nawrót do prymitywnych przesądów. Plączą skutek i przyczynę. To ma taki sam sens jak pukanie w nie malowane drzewo albo krzyżowanie palców od uroku. Oni rzeczywiście wierzą, że nie musieliby jutro lecieć na tę akcję, gdyby ktoś podkradł się w środku nocy do mapy i przesunął wstążkę za Bolonię. Wyobrażasz sobie coś podobnego? Wygląda na to, że już tylko my dwaj zachowaliśmy zdolność racjonalnego myślenia.

W środku nocy Yossarian odpukał w nie malowane drzewo, skrzyżował palce i wykradł się z namiotu, żeby przesunąć linię na mapie za Bolonię.

Skoro świt kapral Kolodny wślizgnął się chyłkiem do namiotu kapitana Blacka, wsunął rękę pod moskitierę i delikatnie potrząsał spoconym ramieniem, które tam namacał, dopóki kapitan Black nie otworzył oczu.

– Dlaczego mnie budzicie? – jęknął kapitan Black.

– Bolonia zdobyta, panie kapitanie – powiedział kapral Kolodny. – Pomyślałem, że to pana zainteresuje. Czy akcja będzie odwołana?

Kapitan Black usiadł i zaczął systematycznie drapać się po długich, chudych udach. Po chwili ubrał się i wyszedł z namiotu mrużąc oczy, zły i nie ogolony. Niebo było pogodne i ciepłe. Spokojnie obejrzał mapę. Rzeczywiście Bolonia została zdobyta. W namiocie wywiadu kapral Kolodny usuwał już mapy Bolonii z mapników nawigatorów. Kapitan Black usiadł z głośnym ziewnięciem, założył nogi na biurko i zatelefonował do pułkownika Korna.

– Dlaczego mnie budzicie? – jęknął pułkownik Korn.

– Dziś w nocy zdobyto Bolonię, panie pułkowniku. Czy akcja będzie odwołana?

– O czym pan mówi, Black? – warknął pułkownik Korn. – Dlaczego akcja miałaby być odwołana?

– Ponieważ Bolonia została zdobyta. Więc akcja nie będzie odwołana?

– Ależ oczywiście, że będzie odwołana. Uważa pan może, że bombardujemy teraz własne oddziały?

– Dlaczego mnie pan budzi? – jęknął pułkownik Cathcart do pułkownika Korna.

– Bolonia zdobyta – powiedział pułkownik Korn. – Sądziłem, że to pana zainteresuje.

– Kto zdobył Bolonię?

– My.

Pułkownik Cathcart nie posiadał się z radości, gdyż został uwolniony od kłopotliwego obowiązku bombardowania Bolonii, nie tracąc jednocześnie sławy człowieka odważnego, jaką zyskał zgłaszając na ochotnika swoich żołnierzy do tego zadania. General Dreedle był również zadowolony z zajęcia Bolonii, chociaż zły był na pułkownika Moodusa, że go obudził, żeby mu to powiedzieć. Dowództwo również było zadowolone i postanowiło odznaczyć medalem oficera, który zdobył miasto. Ponieważ takiego nie znaleziono, dano order generałowi Peckemowi, jako że był on jedynym oficerem, który wykazał inicjatywę i zażądał medalu.

Назад Дальше