Paragraf 22 - Heller Joseph 35 стр.


Nately wrócił do kawiarni i zafundował młodszej siostrze swojej dziewczyny lody czekoladowe, co poprawiło jej humor, i wrócił z nią do mieszkania, gdzie Yossarian i Dunbar siedzieli wyczerpani w saloniku wraz z ledwie żywym Joem Głodomorem, któremu nie schodził z twarzy zachwycony, zastygły, tryumfalny uśmiech, z jakim wytoczył się ze swego imponującego haremu, niczym człowiek z połamanymi gnatami. Obleśny stary zwyrodnialec z zachwytem patrzył na spękane wargi i podkrążone oczy Joego Głodomora. Powitał też serdecznie Nately'ego, mając na sobie to samo wymięte ubranie co poprzedniego wieczoru. Nately był głęboko poruszony jego niechlujnym, haniebnym wyglądem i ilekroć odwiedzał to mieszkanie, pragnął gorąco, aby ten zepsuty do szpiku kości, niemoralny staruch włożył czystą koszulę od Braci Brooks i tweedową marynarkę, ogolił się, uczesał i zapuścił wytworny siwy wąs, oszczędzając Nately'emu ukłucia wstydu za każdym razem, kiedy na niego spojrzał i przypomniał sobie ojca.

24 Milo

Kwiecień był najlepszym miesiącem dla Mila. W kwietniu kwitły bzy i dojrzewały winogrona. Serca biły szybciej i ożywały dawne apetyty. Wiosną gołąb rozpościera bardziej lśniące skrzydła swe, wiosną młodzian ku miłości swą się całą duszą rwie. Kwiecień to wiosna i wiosną Milo Minderbinder całą duszą rwał się ku mandarynkom.

– Mandarynki?

– Tak jest, panie pułkowniku.

– Moi żołnierze powitaliby z radością mandarynki – przyznał pułkownik dowodzący czterema eskarami B-26 na Sardynii.

– Będzie tyle mandarynek, ile tylko potrafią zjeść i na ile starczy panu pieniędzy w kasie.

– A melony?

– W Damaszku są za pół darmo.

– Melony to moja słabość. Zawsze miałem słabość do melonów.

– Niech mi pan odda do dyspozycji po jednym samolocie z każdej eskadry, tylko po jednym samolocie, i będzie pan miał tyle melonów, ile dusza zapragnie i na ile starczy panu pieniędzy.

– Kupujemy od syndykatu?

– I każdy ma udział w zyskach.

– To zadziwiające, naprawdę zadziwiające. Jak wy to robicie?

– O wszystkim decyduje skala transakcji. Weźmy na przykład panierowane kotlety cielęce.

– Nie jestem zbyt wielkim miłośnikiem panierowanych kotletów cielęcych – mruknął sceptycznie dowódca B-25 na północnej Korsyce.

– Panierowane kotlety cielęce są bardzo pożywne – napomniał go Milo surowo. – Zawierają żółtko jajek i tartą bułkę. Podobnie kotlety baranie.

– O, kotlety baranie – powtórzył dowódca B-25. – Dobre kotlety baranie?

– Najlepsze, jakie czarny rynek może zaoferować.

– Jagnięce?

– W najśliczniejszych różowych papierowych majteczkach. W Portugalii kosztują grosze.

– Nie mogę wysiać samolotu do Portugalii. Nie mam do tego uprawnień.

– Ja to zrobię, jak mi pan go odda do dyspozycji. Razem z pilotem. I niech pan nie zapomina: odzyska pan generała Dreedle.

– Będzie znowu jadać w mojej stołówce?

– Jak smok, skoro tylko zacznie mu pan serwować jajecznicę z moich świeżutkich jajek smażoną na moim śmietankowym maśle. Będą też mandarynki, melony, miód spadziowy, filety z soli dowerskiej, deser Alaska oraz ostrygi i ślimaki.

– I wszyscy mają udział w zyskach?

– To jest właśnie najpiękniejsze – odpowiedział Milo.

– Coś mi się to nie podoba – burknął nieżyciowy dowódca myśliwców, któremu nie podobał się również sam Milo.

– Pewien nieżyciowy dowódca myśliwców na północy stale mi bruździ – poskarżył się Milo generałowi Greedle. – Wystarczy jeden człowiek, żeby wszystko zrujnować, a wtedy koniec ze świeżymi jajeczkami smażonymi na śmietankowym maśle.

General Dreedle przeniósł nieżyciowego dowódcę myśliwców na Wyspy Salomona do kopania grobów, wyznaczając na jego miejsce zgrzybiałego pułkownika z zapaleniem stawów i słabością do chińskich orzechów, który przedstawił Mila generałowi od bombowców B-17, mającemu słabość do polskiej kiełbasy.

– Polska kiełbasa jest tania jak barszcz w Krakowie – poinformował go Milo.

– Ach, polska kiełbasa – westchnął tęsknie generał. – Wiecie, że oddałbym wszystko za kawał polskiej kiełbasy. Wszystko.

– Nie musi pan oddawać wszystkiego. Niech mi pan odda do dyspozycji po jednym samolocie na każdą stołówkę, z pilotami, którzy będą wykonywać moje polecenia. Oraz niewielki zadatek a konto zamówienia, jako dowód zaufania.

– Ale Kraków leży o setki mil za linią frontu. Jak się dostaniecie do tej kiełbasy?

– W Genewie jest międzynarodowa giełda na polską kiełbasę. Zawiozę po prostu do Szwajcarii fistaszki i wymienię je na polską kiełbasę po cenach rynkowych. Oni przerzucą fistaszki do Krakowa, a ja przywiozę panu polską kiełbasę. Za pośrednictwem syndykatu kupi pan tyle kiełbasy, ile pan zechce. Będą też mandarynki, z lekka tylko sztucznie barwione, i jajka z Malty, i whisky z Sycylii. Kupując od syndykatu będzie pan płacił samemu sobie, ponieważ ma pan udział w zyskach, więc tak naprawdę będzie pan dostawał wszystko, co pan kupuje, za darmo. Co pan o tym sądzi?

– Czysty geniusz. Jak, u licha, wymyśliliście to wszystko?

– Nazywam się Milo Minderbinder. Mam dwadzieścia siedem lat.

Samoloty Mila Minderbindera przylatywały ze wszystkich stron. Myśliwce, bombowce i transportowce bez przerwy lądowały na lotnisku pułkownika Cathcarta, pilotowane przez ludzi posłusznie wykonujących polecenia. Samoloty były ozdobione skomplikowanymi emblematami różnych eskadr, przedstawiającymi tak pozytywne wartości, jak Odwaga, Potęga, Sprawiedliwość, Prawda, Wolność, Miłość, Honor i Ojczyzna. Milo kazał swoim mechanikom zamalować je podwójną warstwą białej farby i zastąpić jaskrawopurpurowym napisem “M i M" Spółka Akcyjna, Świeże Owoce i Towary. Litery “M i M" oznaczały Milo Minderbinder, zaś “i" zostało wstawione, jak szczerze przyznawał Milo, aby wyeliminować jakiekolwiek podejrzenia, że syndykat jest przedsięwzięciem jednoosobowym. Samoloty Mila przybywały z lotnisk we Włoszech, Afryce Północnej i Anglii, a także z baz transportu lotniczego w Liberii, Kairze, Karaczi i na Wyspie Wniebowstąpienia. Samoloty myśliwskie wymieniano na dodatkowe transportowce lub zatrzymywano do wypadków nagłych i przerzucania niewielkich przesyłek, ciężarówki i czołgi uzyskane od wojsk lądowych przewoziły towary na krótkie odległości. Wszyscy mieli udział w zyskach, tyli i poruszali się ociężale z wykałaczkami sterczącymi spomiędzy ociekających tłuszczem warg. Milo osobiście nadzorował całość rozrastających się operacji. Ciągłe zaaferowanie wycisnęło na jego zatroskanym obliczu głębokie zmarszczki koloru futra wydry, nadając mu udręczony wyraz wyrachowania i podejrzliwości. Wszyscy z wyjątkiem Yossariana uważali Mila za wariata, po pierwsze dlatego, że zgłosił się dobrowolnie na oficera żywnościowego, a po drugie dlatego, że traktował swoje obowiązki tak poważnie. Yossarian również uważał Mila za wariata, ale wiedział, że oprócz tego Milo jest geniuszem.

Pewnego dnia Milo poleciał do Anglii po ładunek tureckiej chałwy i wrócił z Madagaskaru, prowadząc cztery niemieckie bombowce pełne batatów, chińskiej kapusty, gorczycy i czarnej fasoli. Milo zaniemówił, gdy wysiadłszy z samolotu zobaczył oddział uzbrojonych żandarmów, którzy przybyli, aby zaaresztować niemieckich pilotów i skonfiskować ich samoloty. Skonfiskować! Samo słowo było dla niego tabu, biegał więc tam i z powrotem ogromnie wzburzony, potrząsając oskarżycielsko palcem przed zawstydzonymi twarzami pułkownika Cathcarta, pułkownika Korna oraz nieszczęsnego dowódcy żandarmów, okrytego bliznami kapitana z pistoletem automatycznym.

– Czy jesteśmy w Rosji? – rzucał się na nich Milo wrzeszcząc co sił w płucach. – Konfiskować? – powtarzał, jakby nie mógł uwierzyć własnym uszom. – Odkąd to rząd amerykański konfiskuje prywatną własność swoich obywateli? Hańba! To wstyd, że tak okropna myśl w ogóle przyszła wam do głowy.

– Ależ, Milo – przerwał mu nieśmiało major Danby – jesteśmy w stanie wojny z Niemcami, a to są niemieckie samoloty.

– Nic podobnego! – zaprotestował wściekle Milo. – Te samoloty należą do syndykatu, w którym wszyscy jesteśmy udziałowcami. Konfiskować? Ciekawe, jak możecie skonfiskować swoją prywatną własność? Konfiskować, też mi coś! W życiu nie słyszałem czegoś równie zwyrodniałego.

I rzeczywiście Milo miał rację, gdyż na oczach wszystkich jego mechanicy zamalowali niemieckie krzyże na skrzydłach, sterach i kadłubach podwójną warstwą białej farby, zastępując je napisem “M i M" Spółka Akcyjna, Świeże Owoce i Towary. W jednej chwili Milo przekształcił swój syndykat w kartel międzynarodowy.

Flotylla transportowców Mila zapełniała powietrze. Samoloty ciągnęły nieprzerwanie z Norwegii, Danii, Francji, Niemiec, Austrii, Włoch, Jugosławii, Rumunii, Bułgarii, Szwecji, Finlandii, Polski – z całej Europy z wyjątkiem Rosji, z którą Milo nie chciał robić żadnych interesów. Kiedy już wszyscy byli członkami spółki akcyjnej “M i M", Świeże Owoce i Towary, Milo założył własną filię: Firma “M i M", Galanteria Cukiernicza, uzyskując więcej samolotów i więcej pieniędzy z kas pułkowych na bułeczki z Wysp Brytyjskich, placek ze śliwkami i sernik z Kopenhagi, eklery, ptysie, napoleonki i ptifurki z Paryża, Reims i Grenoble, na Kugelhopf, pumpernikiel i Pfefferkuchen z Berlina, na Linzer i Dobos Torten z Wiednia, strucle z Budapesztu i bakławę z Ankary. Każdego ranka Milo wysyłał nad całą Europę i Afrykę Północną samoloty ciągnące długie czerwone transparenty, które wielkimi, kwadratowymi literami reklamowały specjalność dnia: Polędwica Ekstra, 79 c… Karmazyn 21 c. Zwiększył też dochody syndykatu przyjmując zlecenia reklamowe od innych firm. Z poczucia obywatelskiego obowiązku Milo regularnie udostępniał bezpłatnie pewną ilość transparentów generałowi Peckemowi dla upowszechniania w interesie społeczeństwa takich haseł, jak Czystość to Zdrowie, Spiesz się Powoli i Wspólna Modlitwa Ostoją Rodziny. Milo z kolei, aby utrzymać ruch w interesie, nadawał swoje reklamy w codziennych propagandowych audycjach radia Berlin w języku angielskim, prowadzonych przez słynnego lorda Hau-Hau i Sally “Osiowe". Handel kwitł na wszystkich frontach.

Wszyscy przywykli do widoku samolotów Mila. Miały one wszędzie prawo przelotu i pewnego dnia Milo zawarł z amerykańskimi władzami wojskowymi umowę na zbombardowanie bronionego przez Niemców wiaduktu w Orvieto, a z niemieckimi władzami wojskowymi na obronę tego samego mostu przed swoimi własnymi atakami z powietrza. Jego honorarium za atak na most dla Ameryki opiewało na całkowity zwrot kosztów operacji plus sześć procent, a jego umowa z Niemcami na obronę mostu opierała się na tej samej zasadzie zwrotu kosztów plus sześć procent, uzupełnionej dodatkową premią tysiąca dolarów za każdy strącony samolot amerykański. Zawarcie tych transakcji, jak podkreślał Milo, stanowiło wielkie zwycięstwo inicjatywy prywatnej, ponieważ armie obu krajów reprezentowały sektor uspołeczniony. Z chwilą gdy umowy zostały podpisane, wykorzystywanie zasobów syndykatu do bombardowania i obrony mostu traciło sens, jako że oba rządy miały na miejscu dość ludzi i sprzętu do wykonania obu zadań i chętnie z nich korzystały, tak że w końcu Milo zgarnął fantastyczny zysk z obu połówek kontraktu nie robiąc nic poza dwukrotnym złożeniem podpisu.

Warunki kontraktu były jednakowo korzystne dla obu stron. Samoloty Mila miały wszędzie wolny dostęp, mogły więc przeprowadzić niespodziewany atak, zaskakując niemiecką artylerię przeciwlotniczą; jednocześnie wiedząc o ataku, Milo mógł zawczasu uprzedzić niemiecką artylerię przeciwlotniczą, dzięki czemu mogła otworzyć ogień, gdy tylko samoloty znajdą się w jej zasięgu. Było to idealne rozwiązanie dla wszystkich, z wyjątkiem nieboszczyka z namiotu Yossariana, który został zabity nad celem w dniu swojego przybycia do jednostki.

– Ja go nie zabiłem! – powtarzał Milo z pasją w odpowiedzi na gniewne oskarżenie Yossariana. – Mówię ci, że mnie tam nawet tego dnia nie było. Czy myślisz, że siedziałem tam przy działku i strzelałem, kiedy samoloty nadleciały?

– Ale przecież to ty wszystko zorganizowałeś! – krzyknął Yossarian w aksamitnych ciemnościach, otulających ścieżkę prowadzącą wzdłuż parkingu do letniego kina.

– Nic nie organizowałem – odparł Milo z oburzeniem, w podnieceniu sapiąc potężnie swoim gwiżdżącym, bladym, rozedrganym nosem. – Niemcy trzymają most, mieliśmy go zbombardować i tak. Ja tylko dostrzegłem cudowną okazję do zarobienia paru dolarów i skorzystałem z niej. Co w tym strasznego?

– Co w tym strasznego? Milo, w tej akcji zginął człowiek z mojego namiotu, który nawet nie zdążył rozpakować swoich rzeczy.

– Ale ja go nie zabiłem.

– Wziąłeś za to tysiąc dolarów premii.

– Ale go nie zabiłem. Powtarzam ci, że mnie tam nawet nie było. Byłem w Barcelonie, gdzie kupowałem oliwę z oliwek i sardynki bez ości, co mogę udowodnić fakturami. I wcale nie wziąłem tysiąca dolarów. Ten tysiąc dolarów poszedł do kasy syndykatu, w którym wszyscy mają udział, z tobą włącznie – przemawia! Milo do Yossariana z głębi serca. – Posłuchaj, Yossarian, to nie ja rozpętałem wojnę wbrew temu, co mówi ten parszywiec Wintergreen. Ja tylko usiłuję oprzeć ją na zasadach handlowych. Czy to coś złego? Zresztą tysiąc dolarów to nie jest zła cena za bombowiec średniego zasięgu wraz z załogą. Jeżeli mogę przekonać Niemców, żeby mi płacili tysiąc dolarów za każdy strącony przez nich samolot, to dlaczego miałbym nie brać tych pieniędzy?

– Dlatego, że robisz interesy z naszymi wrogami. Czy nie rozumiesz, że toczy się wojna? Że giną ludzie? Rozejrzyj się dokoła, jak Boga kocham!

Milo potrząsnął głową z wyrazem znużonej pobłażliwości.

– A poza tym Niemcy nie są naszymi wrogami – oświadczył.

– Wiem, co powiesz. Pewnie, że jesteśmy z nimi w stanie wojny. Ale Niemcy są również pełnoprawnymi członkami syndykatu i obrona ich praw jako akcjonariuszy należy do moich obowiązków. Możliwe, że to oni zaczęli wojnę, i możliwe, że zabijają miliony ludzi, ale za to płacą swoje rachunki o wiele szybciej niż pewni nasi sojusznicy, których nie chcę wytykać palcem. Czy nie rozumiesz, że muszę szanować nienaruszalność moich umów z Niemcami? Czy nie możesz spojrzeć na to z mojego punktu widzenia?

– Nie – uciął Yossarian brutalnie.

Milo poczuł się urażony i nie ukrywał tego. Była parna, księżycowa noc pełna muszek, ciem i komarów. Milo uniósł nagle rękę w kierunku letniego kina, gdzie mleczny, wypełniony kurzem stożek światła bijący

Z projektora rozcinał ciemności, rozjaśniając fluoryzującym welonem blasku widzów pochylonych w hipnotycznych pozach, z twarzami wzniesionymi ku srebrzystemu ekranowi. Oczy Mila pałały poczuciem własnej słuszności, a jego otwarta, nie tknięta zepsuciem twarz lśniła połyskującą mieszaniną potu i maści przeciwko komarom.

– Spójrz na nich – wykrzyknął głosem zdławionym ze wzruszenia. – To są moi bracia, rodacy, towarzysze broni. Nikt nigdy nie miał gromady lepszych przyjaciół. Czy myślisz, że byłbym zdolny wyrządzić im najmniejszą krzywdę, gdybym nie był do tego zmuszony? Czy nie mam dość innych spraw na głowie? Czy nie widzisz, że jestem wystarczająco zdenerwowany całą tą bawełną piętrzącą się na nabrzeżach portowych w Egipcie? – Głos Mila rozsypał się na kawałki. Schwycił Yossariana za koszulę na piersi, jak człowiek tonący. Jego oczy pulsowały wyraźnie, niczym brązowe gąsienice. – Yossarian, co ja mam zrobić z tą masą bawełny? To wszystko twoja wina, bo pozwoliłeś mi ją kupić.

Bawełna gromadziła się na nabrzeżach Egiptu i nikt jej nie chciał. Milo nie wyobrażał sobie, że dolina Nilu może być aż tak żyzna i że nie będzie zbytu na zakupione przez niego na pniu zbiory. Stołówki jego syndykatu nie chciały pomóc; zbuntowały się zdecydowanie przeciwko jego propozycji, aby opodatkować się od głowy, umożliwiając wszystkim wejście w posiadanie części rocznego zbioru egipskiej bawełny. Nawet jego najpewniejsi przyjaciele Niemcy zawiedli go w tej ciężkiej chwili: woleli swoje ersatze. Stołówki nie chciały przechowywać bawełny i koszty magazynowania rosły, z każdym dniem nadwątlając katastrofalnie finansowe rezerwy Mila. Cały zysk z akcji na Orvieto został zjedzony. Milo zaczął pisać do domu po pieniądze, które wysyłał w lepszych dniach; wkrótce i one się rozeszły. A tymczasem codziennie przybywały do portu w Aleksandrii nowe bele bawełny. Ilekroć udało mu się pozbyć części towaru ze stratą po cenach dumpingowych, wykupywali ją chytrzy lewantyńscy maklerzy egipscy i odsprzedawali mu ją z powrotem po pierwotnej cenie, tak że wychodził na tym jeszcze gorzej.

Назад Дальше