Paragraf 22 - Heller Joseph 42 стр.


– Czyś ty zwariował? – syknął gorączkowo. – Schowaj to. I nie wrzeszcz tak, ty idioto.

– Co się przejmujesz? – spytał Dobbs z miną obrażonej niewinności. – Przecież nikt nas nie słyszy.

– Hej, zamknijcie się tam! – rozległ się głos z drugiego końca sali.

– Czy nie widzicie, że ludzie chcą spać?

– A ty czego się, do cholery, mądrzysz? – ryknął Dobbs i obrócił się z zaciśniętymi pięściami, gotów do walki. Odwrócił się błyskawicznie z powrotem do Yossariana, ale zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, kichnął potężnie sześć razy, zataczając się na nogach jak z waty i wznosząc bezskutecznie łokcie, aby powstrzymać kolejny atak. Powieki jego załzawionych oczu były zaczerwienione i spuchnięte.

– Co on się tu rządzi – spytał pociągając spazmatycznie nosem i wycierając go grzbietem swojej krzepkiej dłoni – jakby był gliniarzem?

– On jest z Wydziału Śledczego – poinformował go Yossarian spokojnie. – Mamy ich tutaj trzech, a dalsi są w drodze. Nie, nie musisz się obawiać. Szukają tu fałszerza nazwiskiem Washington Irving. Mordercy ich nie interesują.

– Mordercy? – obruszył się Dobbs. – Dlaczego nazywasz nas mordercami? Czy tylko dlatego, że chcemy zamordować pułkownika Cathcarta?

– Ciszej, do diabła! – rozkazał mu Yossarian. – Nie umiesz mówić szeptem?

– Przecież mówię szeptem.

– Nie, krzyczysz.

– Wcale nie krzyczę. Ja…

– Hej, zamknij się tam, dobrze? – zaczęto nawoływać ze wszystkich kątów sali.

– Stłukę was wszystkich! – wrzasnął Dobbs i wdrapał się na chwiejny taboret szaleńczo wymachując rewolwerem. Yossarian złapał go za rękę i ściągnął na dół. Dobbs znowu zaczął kichać. – Mam alergię

– przeprosił, kiedy już skończył. Z nosa mu ciekło, z oczu płynęły strumienie leź.

– Szkoda. Byłbyś wielkim przywódcą, gdyby nie to.

– Pułkownik Cathcart to naprawdę morderca – skarżył się Dobbs ochrypłym głosem, chowając brudną, pogniecioną chustkę w kolorze ochronnym. – On nas wszystkich wymorduje, jeżeli nie zrobimy czegoś, żeby go powstrzymać.

– Może już nie zwiększy ilości lotów. Może na sześćdziesięciu poprzestanie.

– On zawsze zwiększa ilość lotów. Wiesz o tym lepiej ode mnie. – Dobbs przełknął ślinę i zbliżył swoją pełną napięcia twarz tuż do twarzy Yossariana, a muskuły na jego brązowej, kamiennej szczęce wezbrały w drgające węzły. – Powiedz tylko, że to jest w porządku, a jutro rano sam wszystko załatwię. Rozumiesz, co do ciebie mówię? Chyba teraz mówię szeptem, nie?

Yossarian oderwał wzrok od płonących błaganiem oczu Dobbsa.

– Dlaczego, do jasnej cholery, nie pójdziesz po prostu i nie załatwisz tego? Dlaczego nie przestaniesz gadać o tym ze mną i nie zrobisz tego sam?

– Boję się zrobić to sam. Boję się cokolwiek robić sam.

– Na mnie możesz nie liczyć. Byłbym szalony mieszając się do czegoś takiego teraz, kiedy mam ranę w nodze wartą milion dolarów. I tak odeślą mnie do domu.

– Czyś ty zwariował? – wykrzyknął Dobbs z niedowierzaniem.

– Masz zwykłe draśnięcie. Ani się obejrzysz, jak będziesz znowu latał razem ze swoim Purpurowym Sercem.

– W takim razie rzeczywiście go zabiję – obiecał Yossarian.

– Poszukam cię i zrobimy to razem.

– Zróbmy to jutro, dopóki mamy jeszcze szansę – poprosił Dobbs. – Kapelan mówi, że on znowu zgłosił naszą grupę do nalotu na Awinion. Mogę zginąć, zanim ty wyjdziesz. Zobacz, jak mi się trzęsą ręce. Nie powinienem w takim stanie prowadzić samolotu.

Yossarian nie miał odwagi powiedzieć tak.

– Chcę jeszcze poczekać i zobaczyć, co będzie – powiedział.

– Z tobą tak zawsze; nic nie chcesz zrobić – skarżył się Dobbs wściekłym, ochrypłym głosem.

– Robię wszystko, co mogę – tłumaczył łagodnie kapelan Yossarianowi, kiedy Dobbs odszedł. – Byłem nawet w ambulatorium, żeby porozmawiać w twojej sprawie z doktorem Daneeką.

– Tak, rozumiem – Yossarian z trudem powstrzymywał uśmiech.

– I co się stało?

– Pomalowali mi dziąsła na fioletowo – odpowiedział kapelan z zawstydzeniem.

– I palce u nóg też – dodał z oburzeniem Nately. – A potem dali mu na przeczyszczenie.

– Ale dziś rano poszedłem tam znowu, żeby się z nim zobaczyć.

– I znowu mu pomalowali dziąsła na fioletowo – wtrącił Nately.

– Ale w końcu z nim rozmawiałem – żałośnie próbował usprawiedliwiać się kapelan. – Doktor Daneeką sprawia wrażenie człowieka nieszczęśliwego. Podejrzewa, że ktoś intryguje, aby go przenieść na Pacyfik. Od dawna już wybierał się do mnie z prośbą o pomoc. Kiedy mu powiedziałem, że potrzebuję jego pomocy, poradził mi, żebym poszukał jakiegoś kapelana. – Przygnębiony kapelan czekał cierpliwie, podczas gdy Yossarian i Dunbar ryczeli ze śmiechu. – Kiedyś uważałem, że to grzech być nieszczęśliwym – mówił dalej, jakby recytował tren żałobny. – Teraz już sam nie wiem, co myśleć. Chciałbym poświęcić tematowi grzechu swoje kazanie w niedzielę, ale nie jestem pewien, czy z tymi fioletowymi dziąsłami w ogóle powinienem wygłaszać kazanie. Pułkownik Korn był z nich bardzo niezadowolony.

– Kapelanie, a może byś pobył z nami jakiś czas w szpitalu i przestał się przejmować? – zaprosił Yossarian. – Byłoby ci tu bardzo dobrze.

Bezczelna niegodziwość tej propozycji kusiła i bawiła kapelana przez kilka sekund.

– Nie, chyba nie – zdecydował z ociąganiem. – Muszę załatwić sobie przelot na stały ląd i zobaczyć się w sztabie z kancelistą nazwiskiem Wintergreen. Doktor Daneeką powiedział mi, że on może pomóc.

– Wintergreen jest prawdopodobnie najbardziej wpływowym człowiekiem w naszych wojskach w Europie. Nie tylko segreguje pocztę, lecz ma także dostęp do powielacza. Ale on nie pomoże nikomu. To jeden z powodów, dla których zajdzie wysoko.

– Mimo wszystko chciałbym z nim pomówić. Musi się znaleźć ktoś, kto ci pomoże.

– Lepiej pomóż Dunbarowi – powiedział Yossarian z nutą wyższości. – Ja mam bezcenną ranę w nodze, która mnie uratuje przed udziałem w walkach. A jeżeli to nie pomoże, to jest jeszcze psychiatra, który uważa, że nie powinno się mnie trzymać w wojsku.

– To mnie się nie powinno trzymać w wojsku – jęknął Dunbar zazdrośnie. – To był mój sen.

– Tu nie chodzi o sen, Dunbar – wyjaśnił Yossarian. – Twój sen mu się podoba. Chodzi o moją jaźń. On uważa, że cierpię na rozszczepienie jaźni.

– Jest rozszczepiona przez sam środek – powiedział major Sanderson, który na tę okazję zasznurował swoje niezgrabne, wojskowe buciory i przygładził kruczoczarne włosy jakimś usztywniającym i silnie pachnącym mazidłem. Uśmiechał się ostentacyjnie, aby pokazać, że jest człowiekiem miłym i rozsądnym. – Mówię to nie dlatego, aby być okrutnym czy żeby pana obrażać – mówił dalej z okrutnym i obraźliwym zadowoleniem. – Mówię to nie dlatego, że pana nienawidzę i szukam zemsty. Mówię to nie dlatego, że mnie pan odepchnął i zranił boleśnie moje uczucia. Nie, jestem lekarzem i zachowuję chłodny obiektywizm. Mam dla pana bardzo złą wiadomość. Czy potrafi ją pan przyjąć jak mężczyzna?

– O Boże, nie! – wrzasnął Yossarian. – Załamię się. Major Sanderson natychmiast wybuchnął gniewem.

– Czy nic nie potrafi pan zrobić jak należy? – spytał purpurowiejąc ze złości i uderzając obiema pięściami o blat biurka. – Pański problem polega na tym, że uważa się pan za wyższego ponad wszelkie normy społeczne. Pewnie uważa się pan też za coś lepszego ode mnie tylko dlatego, że nieco później osiągnąłem dojrzałość płciową. A chce pan wiedzieć, kim pan jest? Jest pan sfrustrowanym, nieszczęsnym, rozczarowanym, niezdyscyplinowanym, nieprzystosowanym młodym człowiekiem! – Gniew majora Sandersona zaczął jakby topnieć, w miarę jak recytował tę listę niepochlebnych przymiotników.

– Tak jest, panie majorze – zgodził się Yossarian ostrożnie. – Chyba ma pan rację.

– Oczywiście, że mam rację. Pan jest niedojrzały. Nie potrafi pan pogodzić się z faktem, że jest wojna.

– Tak jest, panie majorze.

– Żywi pan chorobliwą awersję do śmierci. Zapewne odnosi się też pan z niechęcią do faktu, że jest pan na wojnie i w każdej chwili może panu urwać głowę.

– Mało z niechęcią, panie majorze. Jestem absolutnie wściekły z tego powodu.

– Cierpi pan na głęboko zakorzeniony lęk o własne życie. Nie lubi pan fanatyków, chamów, snobów i hipokrytów. Podświadomie nienawidzi pan bardzo wielu ludzi.

– Świadomie, panie majorze, świadomie – poprawił usłużnie Yossarian. – Nienawidzę ich zupełnie świadomie.

– Nie lubi pan, kiedy pana okradają, wyzyskują, spychają, poniżają i oszukują. Nędza działa na pana przygnębiająco. Ciemnota działa na pana przygnębiająco. Prześladowania działają na pana przygnębiająco. Przemoc działa na pana przygnębiająco. Slumsy działają na pana przygnębiająco. Chciwość działa na pana przygnębiająco. Zbrodnie działają na pana przygnębiająco. Przekupstwo działa na pana przygnębiająco. Wie pan, nie zdziwiłbym się, gdyby się okazało, że cierpi pan na psychozę maniakalno-depresyjną!

– Tak jest, panie majorze. Prawdopodobnie tak właśnie jest.

– Niech pan nie próbuje przeczyć.

– Wcale nie przeczę, panie majorze – powiedział Yossarian, ucieszony tym, że wreszcie jakimś cudem doszli do porozumienia.

– Zatem przyznaje pan, że jest pan nienormalny?

– Nienormalny? – Yossarian był wstrząśnięty. – Co pan wygaduje? Dlaczego miałbym być nienormalny? To pan jest nienormalny!

Major Sanderson znowu poczerwieniał z oburzenia i ciężko opuścił pięści na uda.

– Mówiąc, że jestem nienormalny, demonstruje pan typowo sadystyczną i mściwą reakcję! – krzyknął pieniąc się ze złości. – Pan jest naprawdę nienormalny!

– To dlaczego nie odeśle mnie pan do kraju?

– A właśnie, że pana odeślę.

– Odsyłają mnie do kraju – oświadczył Yossarian radośnie, kiedy kulejąc wrócił do swojej sali.

– Mnie też! – cieszył się A. Fortiori. – Przed chwilą mi powiedzieli.

– A co będzie ze mną? – opryskliwie spytał lekarzy Dunbar.

– Z panem? – odpowiedzieli surowo lekarze. – Pan pojedzie razem z Yossarianem. Natychmiast do oddziału.

I obaj wrócili do oddziału. Yossarian pienił się ze złości, kiedy karetka przywiozła go do eskadry, i zaraz pokuśtykał szukać sprawiedliwości u doktora Daneeki, który spojrzał na niego ponuro, z bólem i pogardą.

– Ach, ty! – krzyknął żałobnym głosem doktor Daneeka, z dezaprobatą i obrzydzeniem, a worki pod jego oczami przybrały wyraz zdecydowanie krytyczny. – Jak zawsze myślisz tylko o sobie. Idź i spójrz lepiej na linię frontu, jeżeli chcesz wiedzieć, co się stało przez ten czas, kiedy byłeś w szpitalu.

– Przegrywamy? – przestraszył się Yossarian.

– Przegrywamy? – zawołał doktor Daneeka. – Cała sytuacja na froncie staje się tragiczna, od chwili kiedy zajęliśmy Paryż. Wiedziałem, że tak się skończy. – Przerwał na chwilę, jego ponury gniew ustępował z wolna miejsca smutkowi, a minę miał taką, jakby wszystko to było winą Yossariana. – Oddziały amerykańskie wkraczają do Niemiec. Rosjanie zajęli całą Rumunię. Wczoraj Grecy z Ósmej Armii zajęli Rimini. Niemcy wszędzie zepchnięci do defensywy! – Doktor Daneeka znowu urwał, żeby zaczerpnąć tchu dla przeszywającego jęku rozpaczy. – Luftwaffe przestała istnieć! – zawodził. Wyglądał, jakby za chwilę miał się rozpłakać. – Linia Gotów może lada dzień trzasnąć!

– No więc? – spytał Yossarian. – Co w tym złego?

– Co w tym złego? – krzyknął doktor Daneeka.-Jeżeli nic się nie zmieni, i to prędko, Niemcy mogą skapitulować. I wtedy wszystkich nas wyślą na Pacyfik!

Yossarian wytrzeszczył oczy w groteskowym przestrachu.

– Czyś ty oszalał? Czy ty wiesz, co mówisz?

– Tak, łatwo ci się śmiać – uśmiechnął się gorzko doktor Daneeka.

– A kto tu się, u diabla, śmieje?

– Ty przynajmniej masz szansę. Bierzesz udział w walkach i możesz jeszcze zginąć. Ale co ja mam zrobić? Dla mnie nie ma żadnej nadziei.

– Zwariowałeś do reszty! – krzyknął z naciskiem Yossarian, łapiąc go za koszulę na piersi. – Rozumiesz? Zamknij na chwilę swoją głupią gębę i posłuchaj, co ci powiem.

Doktor Daneeka wyrwał się.

– Zabraniam ci mówić do mnie w ten sposób. Jestem dyplomowanym lekarzem.

– No to zamknij swoją dyplomowaną lekarską gębę i posłuchaj, co mi powiedzieli w szpitalu. Jestem wariatem. Wiedziałeś o tym?

– No i co z tego?

– Naprawdę.

– No i co?

– Jestem pomylony. Mam kota. Nie rozumiesz? Brak mi piątej klepki. Zamiast mnie odesłali do kraju przez pomyłkę kogoś innego. Mają tam w szpitalu dyplomowanego psychiatrę, który mnie badał i wydał takie orzeczenie. Jestem naprawdę nienormalny.

– No i co?

– Jak to “no i co"? – Yossarian nie mógł zrozumieć, jak doktor może nie rozumieć. – Nie rozumiesz, co to znaczy? Teraz możesz mnie wyłączyć z personelu walczącego i odesłać do kraju. Nie posyła się przecież na śmierć wariatów, prawda?

– A kto inny da się posłać?

28 Dobbs

McWatt dał się posłać, chociaż nie był wariatem. Podobnie jak Yossarian, który jeszcze kulał, ale kiedy odbył dwa następne loty i poczuł się zagrożony pogłoskami o nowym nalocie na Bolonię, pokuśtykał zdecydowanie pewnego ciepłego popołudnia do namiotu Dobbsa, przyłożył palec do ust i powiedział: “Cśśś!"

– Dlaczego go uciszasz? – spytał Kid Sampson, który obierał zębami mandarynkę i przeglądał postrzępioną książeczkę z komiksami.

– Przecież on nic nie mówi.

– Spierdalaj – powiedział do niego Yossarian, wskazując kciukiem za siebie, w stronę wyjścia z namiotu.

Kid Sampson uniósł ze zrozumieniem swoje jasne brwi i zerwał się z gotowością. Świsnął cztery razy w swoje żółte obwisłe wąsy i pognał w kierunku wzgórz na starym, pogiętym, zielonym motocyklu, który kupił od kogoś przed kilkoma miesiącami. Yossarian odczekał, aż ostatnie, ledwo słyszalne kaszlnięcie motoru ścichnie w oddali. W namiocie było tego dnia jakoś inaczej niż zwykle. Panował zbyt wielki ład. Dobbs przyglądał mu się z zainteresowaniem, paląc grube cygaro. Yossarian, od chwili kiedy zebrał się na odwagę, miał piekielnego stracha.

– W porządku – powiedział. – Zabijemy pułkownika Cathcarta. Zrobimy to razem.

Dobbs podskoczył na łóżku z wyrazem najdzikszego przerażenia.

– Cicho! – ryknął. – Zabić pułkownika Cathcarta? Co ty wygadujesz?

– Ciszej, do cholery, bo cała wyspa usłyszy – warknął Yossarian.

– Masz jeszcze ten rewolwer?

– Czyś ty oszalał? – wrzeszczał Dobbs. – Dlaczego miałbym zabijać pułkownika Cathcarta?

– Dlaczego? – Yossarian gapił się na Dobbsa z wyrazem niedowierzania. – Jak to dlaczego? Przecież to był twój pomysł. Może nie przychodziłeś do szpitala prosić mnie o pomoc?

Dobbs uśmiechnął się powoli.

– Ale wtedy miałem zaledwie pięćdziesiąt osiem lotów – wyjaśnił ssąc ze smakiem cygaro. – Teraz jestem spakowany i czekam na wyjazd do domu. Zaliczyłem już sześćdziesiąt lotów bojowych.

– No i co z tego? – odpowiedział Yossarian. – On i tak znowu podniesie normę.

– Może tym razem nie podniesie.

– Zawsze podnosi. Co się z tobą, do cholery, dzieje? Spytaj Joego Głodomora, ile razy się pakował.

– Muszę poczekać i zobaczyć, co będzie – upiera) się Dobbs. – Byłbym szalony mieszając się do czegoś takiego teraz, kiedy jestem zwolniony od udziału w akcjach bojowych. – Strząsnął popiół z cygara. – Nie, ja ci radzę, żebyś zaliczył sześćdziesiąt lotów tak jak my wszyscy i wtedy zobaczysz.

Yossarian powstrzymał się, żeby mu nie plunąć prosto w twarz.

– Mogę nie dożyć do sześćdziesięciu – przypochlebiał się bezbarwnym, pesymistycznym głosem. – Rozeszły się słuchy, że pułkownik znowu zgłosił naszą grupę do akcji na Bolonię.

– To tylko słuchy – powiedział Dobbs z ważną miną. – Nie można wierzyć każdej plotce.

– Nie potrzebuję twoich dobrych rad.

– Może porozmawiasz z Orrem? – poradził mu Dobbs. – W zeszłym tygodniu podczas tego drugiego nalotu na Awinion znowu strącili go nad morzem. Może on jest tak rozżalony, że zechce go zabić?

– Orr jest za głupi, żeby być nieszczęśliwy.

Назад Дальше