Paragraf 22 - Heller Joseph 5 стр.


Dowództwo grupy było zaniepokojone, bo nigdy nie wiadomo, do czego ludzie się dopytają, skoro raz poczują, że mają prawo zadawać pytania. Pułkownik Cathcart wysłał więc pułkownika Koma, żeby z tym skończył, i pułkownik Korn załatwił sprawę, wydając okólnik odnośnie do zadawania pytań. Okólnik był genialny, jak stwierdził sam pułkownik Korn w raporcie do pułkownika Cathcarta. Zgodnie z okólnikiem prawo do zadawania pytań mieli tylko ci, którzy nigdy nie zadawali pytań. Wkrótce zaczęli przychodzić na zajęcia tylko ci, którzy nie zadają pytań, a potem z zajęć w ogóle zrezygnowano, gdyż Clevinger, kapral i pułkownik Korn zgodnie uznali, że nie ma ani potrzeby, ani możliwości upolityczniania ludzi, którzy nie mają żadnych wątpliwości.

Pułkownik Cathcart i podpułkownik Korn mieszkali i pracowali w budynku dowództwa grupy podobnie jak wszyscy oficerowie sztabowi z wyjątkiem kapelana. Dowództwo mieściło się w ogromnym, pełnym przeciągów, starym budynku wzniesionym z sypiącego się piaskowca i wyposażonym w pohukującą kanalizację. Na tyłach budynku pułkownik Cathcart kazał urządzić nowoczesną strzelnicę do rzutków, aby zapewnić oficerom grupy ekskluzywną rozrywkę. Dzięki generałowi Dreedle każdy oficer i szeregowiec z personelu latającego musiał spędzić na strzelnicy minimum osiem godzin w miesiącu.

Yossarian też strzelał do rzutków, lecz ani razu nie trafił. Appleby strzelał i nigdy nie chybiał. Yossarianowi strzelanie szło podobnie jak gra w karty. W karty też nigdy nie udawało mu się wygrać. Nie wygrywał nawet wtedy, kiedy oszukiwał, bo zawsze trafiał na większych oszustów. Musiał pogodzić się ze świadomością, że nigdy nie zostanie strzelcem do rzutków i nigdy nie dojdzie do majątku.

“Dzisiaj trzeba mieć nie lada głowę, żeby nie zostać bogatym" – pisał pułkownik Cargill w jednym ze swoich umoralniających okólników, jakie regularnie puszczał w obieg z podpisem generała Peckema. “Każdy głupiec potrafi dziś zbić majątek i większość z nich to robi. Ale co mają robić ludzie myślący i utalentowani? Wymieńcie na przykład choć jednego poetę, który dobrze zarabia".

– T. S. Eliot – powiedział były starszy szeregowy Wintergreen ze swojego boksu, w którym segregował pocztę, i nie przedstawiając się trzasnął słuchawką.

Pułkownik Cargill w Rzymie był zupełnie zbity z tropu.

– Kto to był? – spytał generał Peckem.

– Nie mam pojęcia – odpowiedział pułkownik Cargill.

– Czego chciał?

– Nie wiem.

– A co powiedział?

– T. S. Eliot – poinformował generała pułkownik Cargill.

– Co to znaczy?

– T. S. Eliot – powtórzył pułkownik Cargill.

– T. S. Eliot i nic więcej?

– Tak jest, panie generale. Powiedział tylko T. S. Eliot.

– Zastanawiam się, co to może znaczyć – powiedział z zadumą generał Peckem.

Pułkownik też się zastanawiał.

– T. S. Eliot – dziwował się generał.

– T. S. Eliot – wtórował mu pułkownik pogrążony w posępnych rozmyślaniach.

Nagle generał Peckem ocknął się z uśmiechem człowieka, który doznał olśnienia. Na jego twarzy odmalował się wyraz chytrej przenikliwości. W oku rozjarzył się złośliwy błysk.

– Niech mnie połączą z generałem Dreedle – powiedział do pułkownika. – Niech mu nie mówią, kto dzwoni. Po chwili pułkownik Cargill podał mu słuchawkę.

– T. S. Eliot – powiedział generał Peckem i odłożył słuchawkę.

– Kto to był? – spytał pułkownik Moodus.

Generał Dreedle na Korsyce nie odezwał się. Pułkownik Moodus był jego zięciem, któremu na skutek uporczywych nalegań żony i wbrew samemu sobie wyrobił posadę. Generał Dreedle wpatrywał się w pułkownika Moodusa z niezmienną nienawiścią. Już sam widok pułkownika Moodusa, który jako jego adiutant był stale na widoku, budził w nim obrzydzenie. Generał był przeciwny małżeństwu swojej córki z pułkownikiem Moodusem, ponieważ nie lubił chodzić na śluby. Teraz z twarzą groźną i skupioną podszedł do wielkiego ściennego lustra i wpatrywał się w swoje przysadziste odbicie. Miał szpakowatą głowę o szerokim czole, stalowoszare kępki włosów nad oczami i tępą, agresywną szczękę. Generał pogrążył się w ponurych rozmyślaniach na temat zagadkowego telefonu, który przed chwilą otrzymał. Powoli jego twarz rozjaśniła się, a wargi wykrzywił złośliwy uśmiech.

– Połącz mnie z Peckemem – powiedział. – Nie mów bydlakowi, kto dzwoni.

– Kto to był? – pytał pułkownik Cargill w Rzymie.

– Ten sam facet – odpowiedział generał Peckem wyraźnie zaniepokojony. – Uwziął się na mnie.

– Czego chciał?

– Nie mam pojęcia.

– A co powiedział?

– To samo.

– T. S. Eliot?

– T. S. Eliot i nic więcej. Może to jakiś nowy szyfr albo coś w rodzaju hasła? Niech pan każe komuś sprawdzić u łącznościowców, czy to nie jest czasem nowy szyfr albo coś w rodzaju hasła – powiedział generał z nadzieją.

Centrala łączności odpowiedziała, że T. S. Eliot to nie jest nowy szyfr ani żadne hasło.

Pułkownik Cargill wystąpił z nowym pomysłem.

– Może zatelefonować do sztabu Dwudziestej Siódmej Armii i spytać, czy oni coś wiedzą? Pracuje tam niejaki Wintergreen, z którym jestem w dobrych stosunkach. To jemu zawdzięczam wiadomość, że nasza beletrystyka jest zbyt napuszona.

Były starszy szeregowy Wintergreen powiedział pułkownikowi, że w sztabie Dwudziestej Siódmej Armii nie ma żadnych danych na temat T. S. Eliota.

– Co słychać z naszą beletrystyka? – postanowił spytać pułkownik Cargill, skoro już rozmawiał z byłym starszym szeregowym Wintergreenem. – Czy jest jakaś poprawa?

– Nadal jest zbyt napuszona – odpowiedział były starszy szeregowy Wintergreen.

– Nie zdziwiłbym się, gdyby to była robota generała Dreedle – wyznał wreszcie generał Peckem. – Pamięta pan, co było z tą strzelnicą?

General Dreedle udostępnił prywatną strzelnicę pułkownika Cathcarta wszystkim oficerom i szeregowcom z personelu latającego grupy. Generał Dreedle życzył sobie, żeby jego żołnierze spędzali na strzelaniu do rzutków tyle czasu, na ile im tylko pozwoli przepustowość strzelnicy i rozkład lotów. Strzelanie do rzutków przez osiem godzin miesięcznie było dla nich doskonałym ćwiczeniem. Nabierali dzięki temu wprawy w strzelaniu do rzutków.

Dunbar przepadał za strzelaniem do rzutków, ponieważ zajęcie to było mu wyjątkowo nienawistne i czas okropnie mu się dłużył. Obliczył, że jedna godzina na strzelnicy w towarzystwie takich ludzi, jak Havermeyer i Appleby, odpowiada siedemnastu latom pomnożonym przez jedenaście.

– Myślę, że jesteś po prostu wariat – powiedział Clevinger słysząc o tym odkryciu Dunbara.

– Kogo to obchodzi? – zainteresował się Dunbar.

– Mówię poważnie – obstawał przy swoim Clevinger.

– No i co z tego? – odparł Dunbar.

– Gotów jestem nawet przyznać, że w ten sposób życie wydaje się dłuższe…

– Jest dłuższe…

– Jest dłuższe… Jest dłuższe? No dobrze, jest dłuższe, kiedy wypełniają je okresy nudy i cierpienia, ale…

– Wiesz, jak szybko? – spytał nagle Dunbar.

– Hę?

– Ucieka – wyjaśnił Dunbar.

– Co?

– Czas.

– Czas?

– Czas – potwierdził Dunbar. – Czas, czas, czas.

– Clevinger, daj mu spokój – wtrącił się Yossarian. – Czy zdajesz sobie sprawę, jaką on cenę za to płaci?

– Nic nie szkodzi – powiedział Dunbar wspaniałomyślnie.

– Mam jeszcze w zapasie kilka wolnych dziesięcioleci. Czy wiesz, jak długo trwa rok?

– A ty też siedź cicho – powiedział Yossarian do Orra, który zaczął obleśnie chichotać.

– Przypomniała mi się pewna dziewczyna – powiedział Orr.

– Tamta na Sycylii, łysa.

– Lepiej się zamknij – ostrzegł go Yossarian.

– To twoja własna wina – powiedział Dunbar do Yossariana.

– Dlaczego nie pozwoliłeś mu spokojnie chichotać? Lepsze to, niż kiedy gada.

– W porządku, możesz sobie chichotać.

– Czy wiesz, jak długo trwa rok? – powtórzył Dunbar. – O, tyle – i strzelił palcami. – Przed sekundą zaczynałeś studia oddychając pełną piersią. A dzisiaj jesteś starcem.

– Starcem? – spytał zdziwiony Clevinger. – Co ty wygadujesz?

– Starcem.

– Nie jestem starcem.

– Jesteś o cal od śmierci podczas każdego lotu bojowego. Czy można być starszym w twoim wieku? Pół minuty temu zaczynałeś szkołę średnią i rozpięty stanik dziewczyny był dla ciebie bramą raju. O ułamek sekundy wcześniej byłeś dzieciakiem i miałeś dziesięciotygodniowe wakacje, które trwały sto tysięcy lat i jeszcze były za krótkie. Fiut! Tak nam przelatują przed nosem. Czy masz jakiś inny sposób na zatrzymanie czasu? – dokończył Dunbar prawie ze złością.

– Może to i prawda – zgodził się Clevinger niechętnie. – Może długie życie musi być wypełnione przykrościami, jeżeli ma się wydawać długie. Ale komu zależy na takim życiu?

– Mnie – odpowiedział mu Dunbar.

– Dlaczego?

– A masz coś lepszego?

5 Wódz White Halfoat

Doktor Daneeka mieszkał w plamiastym szarym namiocie razem z Wodzem White Halfoatem, który budził w nim lęk i pogardę.

– Wyobrażam sobie jego wątrobę – mruczał doktor.

– Wyobraź sobie lepiej moją wątrobę – radził mu Yossarian.

– Twoja wątroba jest w doskonałym stanie.

– To tylko dowodzi, jak mało wiesz – zablefował Yossarian i powiedział doktorowi o dokuczliwym bólu wątroby, który tak dokuczył siostrze Duckett, siostrze Cramer i wszystkim lekarzom w szpitalu, ponieważ ani nie ustępował, ani nie dawał objawów żółtaczki.

Doktor Daneeka nie zainteresował się tym przypadkiem.

– Tobie się wydaje, że masz kłopoty? – spytał. – To co ja mam mówić? Szkoda, że nie byłeś w moim gabinecie, kiedy przyszło do mnie to młode małżeństwo.

– Jakie znów młode małżeństwo?

– Młode małżeństwo, które zjawiło się pewnego dnia w moim gabinecie. Nigdy ci o tym nie opowiadałem? Ona była urocza.

Gabinet doktora Daneeki też był uroczy. Poczekalnię zdobiło akwarium ze złotymi rybkami oraz najpiękniejszy komplet tanich mebli, jakie znajdowały się na rynku. Co tylko się dało, doktor kupił na raty, nawet złote rybki. Resztę pieniędzy wyciągnął od chciwych krewniaków w zamian za obietnicę udziału w zyskach. Jego gabinet mieścił się na Staten Island w małym domku, który w razie pożaru stałby się pułapką bez wyjścia, zaledwie o cztery przecznice od przystani i o jedną przecznicę od domu towarowego, trzech gabinetów kosmetycznych i dwóch skorumpowanych aptekarzy. Był to nawet dom narożny, ale to nic nie pomagało. Ruch ludności był tu niewielki i mieszkańcy trzymali się lekarzy, do których przywykli od lat. Stos rachunków rósł szybko i wkrótce doktorowi zabrano najcenniejszy sprzęt medyczny, arytmometr i maszynę do pisania. Złote rybki zdechły. Na szczęście, kiedy sytuacja wyglądała już beznadziejnie, wybuchła wojna.

– Sam Bóg mi ją zesłał – wyznał doktor Daneeka z powagą. – Wkrótce większość lekarzy powołano do wojska i sytuacja natychmiast się poprawiła. Narożna lokalizacja ujawniła swoje zalety i ani się obejrzałem, jak obsługiwałem większą ilość pacjentów, niż mogłem obsłużyć należycie. Zażądałem większej prowizji od obu aptekarzy. Gabinety kosmetyczne dostarczały mi paru skrobanek tygodniowo. Wszystko szło jak najlepiej i nagle zobacz, co się stało. Przysłali faceta z komisji poborowej, żeby mnie zbadał. Miałem kategorię D. Zbadałem się bardzo szczegółowo i stwierdziłem, że nie nadaję się do służby wojskowej. Zdawałoby się, że moje słowo powinno wystarczyć, skoro byłem lekarzem cieszącym się dobrą opinią w okręgowym stowarzyszeniu lekarskim i w innych lokalnych organizacjach. Okazało się jednak, że to nie wystarcza, i nasłali na mnie tego faceta, żeby sprawdzić, czy aby na pewno mam jedną nogę amputowaną w biodrze i jestem beznadziejnie przykuty do łóżka na skutek nieuleczalnego artretyzmu na tle reumatycznym. Yossarian, powiadam ci, żyjemy w epoce podejrzliwości i upadku wartości duchowych. To straszne – oburzał się doktor głosem drżącym z emocji. – To straszne, kiedy twoja umiłowana ojczyzna nie wierzy nawet słowu dyplomowanego lekarza.

Doktor Daneeka został powołany do wojska i wysłany na Pianosę jako lekarz lotnictwa, mimo że latanie napawało go przerażeniem.

– Czy ja muszę kusić los w samolocie? – zauważył, mrugając swymi piwnymi, urażonymi, niedowidzącymi oczkami. – On mnie znajdzie i na ziemi. Jak tę dziewicę, o której ci mówiłem, że nie mogła mieć dziecka.

– Jaką znów dziewicę? – zdziwił się Yossarian. – Zdawało mi się, że opowiadałeś o jakimś młodym małżeństwie.

– To jest właśnie ta dziewica, o której mówię. Byli parą dzieciaków, nieco ponad rok po ślubie, kiedy przyszli do mnie nie zamawiając wizyty. Trzeba ci ją było widzieć! Była piękna, młoda, urocza. Stanęła w pąsach, gdy ją spytałem o miesiączkę. Nie zapomnę jej do końca życia. Zbudowana była jak marzenie, a na szyi miała medalik ze świętym Antonim, zwisający pomiędzy parą najpiękniejszych piersi, jakich nigdy nie oglądałem.

“To musi być okropna pokusa dla świętego Antoniego" – zażartowałem, żeby ją trochę ośmielić, rozumiesz.

“Święty Antoni? – spytał jej mąż. – Kto to jest święty Antoni?"

“Proszę spytać żony – powiedziałem. – Ona panu powie, kto to jest święty Antoni".

“Kto to jest święty Antoni?" – pyta on.

“Kto?" – pyta ona.

“Święty Antoni".

“Święty Antoni? – spytała. – Kto to jest święty Antoni?"

Kiedy obejrzałem ją sobie dokładnie w moim gabinecie, stwierdziłem, że jest jeszcze dziewicą. Podczas gdy ona wciągała pasek i przypinała do niego pończochy, porozmawiałem w cztery oczy z jej mężem.

“Co noc – pochwalił się ten mądrala. – Nie opuszczam ani jednej nocy. – Mówił z wielką pewnością siebie. – Robimy to nawet rano przed śniadaniem" – chwalił się dalej.

Było tylko jedno wyjaśnienie. Poprosiłem ich oboje i zademonstrowałem im stosunek na gumowych modelach. Miałem takie modele wyposażone we wszystkie organa płciowe; celem uniknięcia skandalu trzymałem je w oddzielnych szafkach. Teraz już ich nie mam oczywiście, nie mam nawet swojej praktyki. Jedyne, co mi zostało, to ta za niska temperatura, która mnie zaczyna nie na żarty niepokoić. Te dwa wałkonie, które mi pomagają, są do niczego jako diagności. Potrafią tylko narzekać. Im się wydaje, że mają kłopoty? To co ja mam powiedzieć? Szkoda, że nie byli w moim gabinecie tego dnia, kiedy przyszła ta młoda para i patrzyła na mnie, jakbym im mówił rzeczy, o których nikt na świecie jeszcze nie słyszał. Nigdy nie widziałem, żeby ktoś był równie zaintrygowany.

“Mówi pan, że to trzeba tak?" – spytał mnie i sam przez chwilę poruszał modelami. Wiem, że pewien typ ludzi znajduje w tym szczególną przyjemność.

“Bardzo dobrze – powiedziałem. – Teraz idźcie do domu i spróbujcie robić to przez kilka miesięcy moim sposobem, a wtedy zobaczymy, co będzie. Zgoda?"

“Zgoda" – odpowiedzieli i zapłacili mi gotówką bez żadnej dyskusji.

Życzyłem im dobrej zabawy, a oni podziękowali i wyszli. On obejmował ją w talii, jakby nie mógł się doczekać, kiedy znajdzie się w domu i będzie mógł przystąpić do dzieła. W kilka dni później przyszedł znowu, tym razem sam, i oświadczył siostrze, że musi się ze mną natychmiast widzieć. Jak tylko zostaliśmy sami, wyrżnął mnie w pysk.

– Coś takiego!

– “Myślisz, że można ze mnie robić wariata?" – powiedział i tak mi przysunął, że wylądowałem dupą na podłodze. Bach! Niech skonam, tak było.

– Wierzę, że tak było – powiedział Yossarian. – Ale dlaczego on to zrobił?

– A skąd ja mogę wiedzieć? – odparł zniecierpliwiony doktor Daneeka.

– Może to ma jakiś związek ze świętym Antonim? Doktor spojrzał na Yossariana nieprzytomnie.

– Święty Antoni? – spytał zdziwiony. – Jaki znów święty Antoni?

– A skąd ja mogę wiedzieć? – odpowiedział Wódz White Halfoat, który właśnie w tym momencie wtoczył się do namiotu z butelką whisky pod pachą i wcisnął się wojowniczo pomiędzy nich.

Doktor Daneeka bez słowa wstał i wyniósł się ze swoim krzesłem przed namiot, uginając się pod ciężarem podręcznego zestawu krzywd, z jakim nigdy się nie rozstawał. Doktor nie wytrzymywał towarzystwa swego współlokatora.

Назад Дальше