Vito Corleone wyjął z kieszeni zwitek banknotów i odliczył trzy dziesiątki.
– Daję panu z góry sześciomiesięczną nadwyżkę. Nie musi pan nic mówić tej kobiecie, jest bardzo dumna. Proszę zobaczyć się ze mną znowu za pół roku. Ale oczywiście pozwoli pan jej zatrzymać psa.
– Jeszcze czego – odparł Roberto. – Coś pan za jeden, do diabła, żeby mi wydawać rozkazy? Zachowuj się pan odpowiednio, bo wylądujesz na swojej sycylijskiej dupie tu, na ulicy.
Vito Corleone wzniósł ręce ze zdumieniem.
– Proszę pana o łaskę, nic więcej. Nigdy nie wiadomo, kiedy można potrzebować przyjaciela, nieprawdaż? Proszę, niech pan przyjmie te pieniądze jako oznakę mojej dobrej woli i sam poweźmie decyzję. Nie ośmieliłbym się jej kwestionować. – Wetknął mu w rękę pieniądze. – Niech pan mi zrobi tę drobną uprzejmość i tylko weźmie pieniądze, i przemyśli to sobie. Jeżeli jutro rano będzie pan chciał je zwrócić, to bardzo proszę. Jeżeli pan chce usunąć ze swego domu tę kobietę, jakżebym mógł pana powstrzymać? Ostatecznie to pańska własność. I mogę zrozumieć, że pan nie chce mieć tam psa. Sam nie lubię zwierząt. – Poklepał Roberta po ramieniu. – Niech pan mi zrobi tę przysługę, dobrze? Nie zapomnę tego. Proszę zapytać o mnie swoich znajomych z tej dzielnicy. Powiedzą panu, że jestem człowiekiem, który potrafi okazać wdzięczność.
Pan Roberto zaczynał już rozumieć. Tego wieczora wypytał się o Vita Corleone. Nie czekał do następnego rana. Tej samej nocy zapukał do drzwi Corleone’ów, przepraszając za spóźnioną porę i przyjął szklankę wina od signory Corleone. Zapewnił Vita Corleone, że to wszystko było okropnym nieporozumieniem, że signora Colombo oczywiście może pozostać w mieszkaniu, że oczywiście może zatrzymać psa. Kimże są ci nędzni lokatorzy, żeby uskarżać się na hałaśliwość biednego zwierzęcia, kiedy płacą tak niski czynsz? Na zakończenie rzucił na stół owe trzydzieści dolarów, które mu dał Vito Corleone, i powiedział, jak mógł najszczerzej:
– Pańskie dobre serce w okazywaniu pomocy tej biednej wdowie zawstydziło mnie i chcę pokazać, że i ja też mam jakieś chrześcijańskie miłosierdzie. Jej czynsz pozostanie taki, jaki był.
Wszyscy zainteresowani ładnie odegrali tę komedię. Vito nalewał wina, wołał o ciastka, ściskał dłoń pana Roberto i wychwalał jego gorące serce. Roberto wzdychał i mówił, że zawarcie znajomości z człowiekiem takim jak Vito Corleone przywróciło mu wiarę w ludzką naturę. Wreszcie oderwali się od siebie. Pan Roberto, trzęsący się ze strachu jak galareta na myśl, że tylko cudem uszedł cało, pojechał tramwajem do swego domu w Bronksie i położył się do łóżka. Nie pokazywał się w swych kamienicach przez trzy dni.
Vito Corleone był teraz w dzielnicy „człowiekiem szanowanym”. Powiadano, że jest członkiem sycylijskiej mafii. Pewnego dnia przyszedł do niego człowiek prowadzący gry karciane w umeblowanym pokoju i dobrowolnie zaczął mu wpłacać co tydzień dwadzieścia dolarów w zamian za jego „przyjaźń”. Musiał jedynie odwiedzać ów dom gry raz czy dwa razy tygodniowo, ażeby dać graczom do zrozumienia, że są pod jego opieką.
Właściciele sklepów mający problemy z młodymi chuliganami zwrócili się doń o interwencję. Uczynił to i został odpowiednio wynagrodzony. Wkrótce miał już ogromny jak na owe czasy i miejsce dochód w wysokości stu dolarów tygodniowo. Ponieważ Clemenza i Tessio byli jego przyjaciółmi, jego sojusznikami, musiał dawać im część tych pieniędzy, ale robił to bez proszenia. W końcu, razem ze swoim kumplem z lat chłopięcych, Genco Abbandando, postanowił wziąć się do importowania oliwy. Genco miał prowadzić interes, importować oliwę z Włoch, kupować ją po odpowiedniej cenie i magazynować w składzie ojca. Genco miał doświadczenie konieczne do tej strony interesu. Clemenza i Tessio mieli być sprzedawcami. Mieli udać się do wszystkich włoskich sklepów spożywczych na Manhattanie, potem w Brooklynie, potem w Bronksie i przekonać właścicieli, aby zaopatrywali się w oliwę Genco Fura (Z typową dla siebie skromnością Vito Corleone nie chciał jej nadać swego imienia). Vito miał oczywiście być szefem firmy, jako że dostarczał znacznej części kapitału. Poza tym odwoływano by się do niego w specjalnych przypadkach, gdyby właściciele sklepów opierali się handlowym namowom Clemenzy i Tessia. Wtedy Vito Corleone miał użyć własnej potężnej siły perswazji.
Przez następne parę lat Vito Corleone wiódł zupełnie zadowalający żywot drobnego biznesmena, całkowicie oddanego rozbudowywaniu własnego przedsiębiorstwa handlowego w ramach dynamicznej, rozwijającej się gospodarki. Był dbałym ojcem i mężem, ale tak zajętym, że mógł poświęcać rodzinie niewiele czasu. W miarę jak oliwa Genco Pura stawała się najbardziej poszukiwaną importową oliwą włoską w Ameryce, jego organizacja rozkwitała. Tak jak każdy dobry biznesmen zaczął rozumieć korzyści wynikające z przelicytowywania konkurentów przez niższe ceny, niedopuszczania ich do rynków zbytu przez perswadowanie właścicielom sklepów, aby trzymali na składzie mniej ich towaru. Tak jak każdy dobry biznesmen, zmierzał do zdobycia monopolu przez zmuszanie konkurentów do porzucenia tej branży albo do fuzji z jego własnym przedsiębiorstwem. Ale ponieważ zaczynał, będąc stosunkowo słaby ekonomicznie, ponieważ nie wierzył w reklamę, polegając na ustnych kontaktach, i ponieważ, prawdę mówiąc, jego oliwa nie była lepsza od oliwy konkurentów, nie mógł się posługiwać środkami nacisku zwykłych handlowców. Musiał opierać się na sile własnej osobowości i na swej reputacji „człowieka szanowanego”.
Będąc jeszcze młodym mężczyzną, Vito Corleone stał się znany jako „człowiek rozsądku”. Nigdy nie uciekał się do groźby. Zawsze posługiwał się logiką, która okazywała się nieodparta. Zawsze dopilnowywał, żeby partner dostał swój udział w zyskach. Nikt nie ponosił straty. Ma się rozumieć, dokonywał tego oczywistymi środkami. Podobnie jak wielu uzdolnionych ludzi interesu zrozumiał, że wolna konkurencja jest marnotrawstwem, a monopol jest efektywny. Toteż po prostu przystąpił do osiągnięcia tego efektywnego monopolu. W Brooklynie byli pewni hurtownicy oliwy, ludzie o ognistych temperamentach, uparci, nie dający posłuchu rozsądkowi, którzy nie chcieli widzieć ani uznać koncepcji Vita Corleone, nawet kiedy wszystko wyjaśniał z najwyższą cierpliwością i wszelkimi szczegółami. Po rozmowach z tymi ludźmi Vito Corleone rozłożył ręce w desperacji i posłał Tessia do Brooklynu, by tam zorganizował kwaterę główną i rozwiązał ten problem. Magazyny zostały spalone, zawartość ocalałych ciężarówek z oliwą rozlana, tak że potworzyły się jeziora na brukowanych kocimi łbami ulicach dzielnicy portowej. Pewien popędliwy mediolańczyk, mający większą wiarę w policję niż święty w Chrystusa, zwrócił się do władz ze skargą na swoich włoskich rodaków, łamiąc dziesięciowiekową regułę omerta. Jednakże zanim sprawa nabrała dalszego biegu, hurtownik ów zniknął bez śladu, pozostawiając osamotnioną, kochającą żonę i trójkę dzieci, które, Bogu dzięki, były zupełnie dorosłe i mogły przejąć jego interesy i dojść do porozumienia ze spółką importu oliwy Genco Pura.
Jednakże wielcy ludzie nie rodzą się wielkimi, tylko się nimi stają, i tak też było z Vitem Corleone. Kiedy przyszła prohibicja i zabroniono sprzedaży alkoholu, Vito Corleone uczynił ostatni krok od całkiem zwykłego, nieco bezwzględnego biznesmena do wielkiego dona w świecie działalności przestępczej. Nie stało się tak z dnia na dzień, nie stało się w ciągu roku, ale pod koniec okresu prohibicji i na początku wielkiego kryzysu Vito Corleone był już Ojcem Chrzestnym, donem, donem Corleone.
Zaczęło się to dość przypadkowo. W tym czasie spółka Genco Pura miała sześć ciężarówek do rozwożenia towaru. Za pośrednictwem Clemenzy zwróciła się do Vita Corleone grupa włoskich przemytników alkoholu, którzy szmuglowali spirytus i whisky z Kanady. Potrzebowali ciężarówek i konwojentów, ażeby rozprowadzać swój towar po Nowym Jorku. Potrzebowali ludzi pewnych, dyskretnych, odznaczających się determinacją i siłą. Byli gotowi zapłacić Vitowi Corleone za jego samochody i ludzi. Zapłata była tak olbrzymia, że Vito Corleone radykalnie ograniczył handel oliwą, aby używać swych ciężarówek niemal wyłącznie na usługi przemytników alkoholu. I to pomimo faktu, że owi panowie dołączyli do swej oferty elegancko zamaskowaną groźbę. Ale Vito Corleone już wtedy był na tyle dojrzały, że nie obrażał się z powodu gróźb ani nie wpadał w gniew, i nie odrzucał przez to korzystnych propozycji. Przeanalizował groźbę, uznał, że nie jest przekonywająca, i nabrał gorszej opinii o swoich nowych wspólnikach, ponieważ byli na tyle głupi, że stosowali groźby tam, gdzie nie były wcale potrzebne. Była to pożyteczna informacja do rozważenia we właściwym czasie.
I prosperował znowu. A co najważniejsze, zdobywał wiedzę, kontakty i doświadczenie. I mnożył dobre uczynki, jak bankier zabezpieczenia. Albowiem w następnych latach stało się jasne, że Vito Corleone jest nie tylko człowiekiem utalentowanym, ale na swój sposób geniuszem.
Stał się protektorem włoskich rodzin, które zakładały w swoich mieszkaniach małe nielegalne knajpy, sprzedając whisky po piętnaście centów szklanka nieżonatym robotnikom. Został ojcem chrzestnym najmłodszego synka pani Colombo, kiedy chłopak przystąpił do bierzmowania, i dał mu piękny prezent w postaci złotej dwudziestodolarówki. Tymczasem, ponieważ było nieuniknione, że niektóre jego ciężarówki będzie zatrzymywała policja, Genco Abbandando wynajął dobrego adwokata mającego liczne kontakty w komendzie policji i sądownictwie. Ustanowiono system opłat i wkrótce organizacja Corleone miała już spory „arkusz”, listę urzędników uprawnionych do pewnej miesięcznej sumy. Kiedy adwokat usiłował ją zredukować, przepraszając za takie wydatki, Vito Corleone go uspokoił.
– Nie, nie – powiedział. – Wciągnij pan wszystkich, nawet jeżeli nie mogą nam dopomóc w tej chwili. Wierzę w przyjaźń i jestem gotów okazać ją pierwszy.
W miarę jak czas upływał, imperium Corleone rozrastało się, przybywały dalsze ciężarówki, „arkusz” się wydłużał. Wzrastała także liczba ludzi pracujących bezpośrednio dla Clemenzy i Tessia. Wszystko to razem stawało się nieporęczne. W końcu Vito Corleone opracował system organizacji. Nadał Clemenzie i Tessiowi tytuły caporegime’ów, czyli dowódców, a ludziom działającym pod ich komendą stopnie żołnierzy. Mianował Genca Abbandando swoim doradcą, czyli consigliorim. Stworzył wielowarstwową strukturę izolującą go od każdego czynu operacyjnego. Kiedy wydawał rozkazy, przekazywał je tylko Gencowi albo jednemu z caporegime’ów. Rzadko miewał świadka wydawania któremuś z nich jakiegoś rozkazu. Następnie podzielił grupę Tessia i powierzył jej Brooklyn. Odseparował też Tessia od Clemenzy i z biegiem lat dał jasno do zrozumienia, że nie chce, aby kontaktowali się ze sobą nawet towarzysko, chyba że było to absolutnie konieczne. Wyjaśnił to bardziej inteligentnemu Tessiowi, który od razu pojął jego intencje, aczkolwiek Vito tłumaczył to jako zabezpieczenie przed prawem. Tessio zrozumiał, że Vito nie chce, aby jego dwaj caporegime’owie mieli jakąkolwiek sposobność spiskować przeciwko niemu, i zrozumiał również, że nie ma w tym żadnej złej woli, że idzie jedynie o taktyczny środek ostrożności. Vito dał w zamian Tessiowi wolną rękę w Brooklynie, podczas gdy bronksowskie lenno Clemenzy zachował pod swoim ścisłym nadzorem. Clemenza był odważniejszy, bardziej zuchwały i okrutniejszy, mimo swojej zewnętrznej jowialności, i wymagał mocniejszego trzymania w ryzach.
Wielki kryzys zwiększył władzę Vita Corleone. I właśnie mniej więcej w tym czasie zaczęto go nazywać donem Corleone. W całym mieście uczciwi ludzie daremnie żebrali o uczciwą pracę. Dumni zniżali się wraz z rodzinami do przyjmowania oficjalnej dobroczynności od wzgardliwych urzędasów. Natomiast ludzie dona Corleone chodzili po ulicach z wysoko podniesionymi głowami, mając kieszenie wypchane srebrnymi i papierowymi pieniędzmi. I bez obawy o utracenie posady. Toteż nawet don Corleone, najskromniejszy z ludzi, nie mógł się oprzeć uczuciu dumy. Opiekował się swoim światem, swoimi ludźmi. Nie zawiódł tych, którzy byli od niego zależni i pracowali dlań w pocie czoła, ryzykowali swoją wolność i życie w jego służbie. A kiedy przez jakiś niepomyślny przypadek któryś z jego pracowników został aresztowany i osadzony w więzieniu, rodzina tego nieszczęśnika otrzymywała pieniądze na życie, i to nie jakiś marny, żebraczy, skąpy datek, lecz taką samą sumę, jaką ów człowiek zarabiał na wolności.
Nie było to oczywiście czystym chrześcijańskim miłosierdziem. Nawet najlepsi przyjaciele nie nazwaliby dona Corleone świętym. W owej szczodrobliwości był także własny interes. Pracownik osadzony w więzieniu wiedział, że musi tylko trzymać język za zębami, a jego żona i dzieci będą otoczone opieką. Wiedział, że jeśli nie będzie sypał na policji, spotka się z ciepłym przyjęciem po wyjściu na wolność. Będzie na niego czekała uczta w domu, najlepsze potrawy, ravioli domowej roboty, wino, ciasta oraz wszyscy przyjaciele i krewni, zebrani, by się radować jego wolnością. A w nocy wpadnie consigliori Genco Abbandando, a może nawet sam don, by złożyć uszanowanie takiemu dzielnemu człowiekowi, wypić kieliszek wina za jego zdrowie i pozostawić ładny podarek pieniężny, ażeby mógł rozkoszować się wraz z rodziną wolnym tygodniem czy dwoma przed powrotem do codziennej pracy. Takie było bezmierne współczucie i zrozumienie dona Corleone.
W tym czasie don doszedł do przekonania, że kieruje swoim światem o wiele lepiej niż jego wrogowie owym szerszym światem, który ustawicznie zagradzał mu drogę. A to poczucie podsycali biedni ludzie z dzielnicy, którzy stale przychodzili do niego po pomoc: ażeby dostać się na listę opieki społecznej, uzyskać pracę dla młodego chłopaka albo wyciągnąć go z więzienia, pożyczyć drobną sumę pieniędzy, która była rozpaczliwie potrzebna, prosić o interwencję u kamieniczników, którzy wbrew wszelkiemu rozsądkowi domagali się czynszu od bezrobotnych lokatorów.
Don Vito Corleone pomagał im wszystkim. Nie dość na tym – pomagał z dobrą wolą, z pokrzepiającymi słowami, ażeby odjąć gorzki smak udzielanej im dobroczynności. Było więc naturalne, że kiedy Włosi czuli się zagubieni i niezdecydowani, na kogo głosować, by ich reprezentował w stanowych władzach ustawodawczych, w urzędach miejskich, w Kongresie, prosili o radę swojego przyjaciela, dona Corleone, ich Ojca Chrzestnego. I tak stał się polityczną siłą, z którą konsultowali się praktycznie myślący przywódcy partyjni. Wspierał tę siłę dalekowzroczną, godną męża stanu inteligencją – pomagając przejść przez college wybitnie zdolnym chłopcom z ubogich włoskich rodzin, chłopcom, którzy mieli później zostać adwokatami, wiceprokuratorami okręgowymi, nawet sędziami. Planował przyszłość swojego imperium z całą umiejętnością przewidywania wielkiego przywódcy narodu.
Zniesienie prohibicji zadało temu imperium porażający cios, ale i tym razem don przedsięwziął zawczasu środki ostrożności. W 1933 roku wysłał emisariuszy do człowieka, który kontrolował wszystkie gry hazardowe na Manhattanie, gry w kości w porcie, lichwiarstwo, które było od nich tak nieodłączne jak hot dogi od meczów baseballowych, bukmacherkę w sportach i na wyścigach konnych, nielegalne domy gry, gdzie grano w pokera, pokątne gry liczbowe i loterie w Harlemie. Człowiek ten nazywał się Salvatore Maranzano i był jednym z uznanych pezzonovante’ów kaliber.90, czyli grubych ryb nowojorskiego podziemia. Emisariusze dona Corleone zaproponowali Maranzanowi spółkę na równych prawach, korzystną dla obu stron. Vito Corleone ze swoją organizacją, swoimi stosunkami w policji i sferach politycznych, mógł zapewnić operacjom Maranzana potężną ochronę i nową siłę dla rozszerzenia ich na Brooklyn i Bronx. Jednakże Maranzano był człowiekiem krótkowzrocznym i odrzucił ze wzgardą propozycję Corleone’a. Wielki Al Capone był przyjacielem Maranzana, który miał własną organizację, własnych ludzi plus ogromny fundusz wojenny. Nie mógł ścierpieć tego parweniusza, który miał reputację raczej parlamentarnego dyskutanta niż prawdziwego mafioso. Odmowa Maranzana wywołała wielką wojnę w roku 1933, która miała odmienić całą strukturę podziemia w Nowym Jorku.
Na pierwszy rzut oka wydawało się, że siły są nierówne. Salvatore Maranzano miał potężną organizację z twardymi bojowcami. Był w przyjaźni z Caponem z Chicago i mógł stamtąd wezwać pomoc. Utrzymywał dobre stosunki z Rodziną Tattagliów, której podlegała w mieście prostytucja i skromny naówczas handel narkotykami. Miał także polityczne kontakty z potężnymi przywódcami przemysłowymi, którzy posługiwali się jego ludźmi dla terroryzowania żydowskich związkowców w zakładach odzieżowych i włoskich syndykatów anarchistycznych w przemyśle budowlanym.