– Czyżby Declan grał w „Klubie Diwa”?
– Nie, nie. Grał z zespołem w suterenie.
– A czy „Klub Diwa” mieści się w pabie „U Hogana”?
– Tak, na najwyższym piętrze. Może jednak powinienem bardziej się reklamować!
– Czy to znaczy, że rozmawiam z Danielem? – zawołała Holly i zaraz ugryzła się w język.
– Tak. A my się znamy?
– My akurat nie. Ale Holly wspominała mi o panu. – Urwała, bo zorientowała się, jak to brzmi. – Przelotnie. Mówiła, że przyniósł jej pan stołek.
Holly zaczęła bić delikatnie głową w ścianę. Daniel się roześmiał.
– Proszę jej przekazać, że gdyby chciała zaśpiewać w Boże Narodzenie, chętnie ją wpiszę. Nie uwierzy pani, ile mamy zgłoszeń.
– Coś podobnego – rzuciła bez przekonania. Czuła się jak idiotka.
– A mogę wiedzieć, z kim rozmawiam? Holly chodziła nerwowo po pokoju.
– Z Sharon.
– Mam pani numer w telefonie. Zadzwonię, gdyby ktoś się wycofał.
– Będę bardzo wdzięczna. Odłożył słuchawkę.
Zeskoczyła z łóżka, naciągnęła kołdrę na głowę, bo czuła, jak oblewa się rumieńcem wstydu. Zlekceważyła dzwonek telefonu i leżała skulona w pościeli, złorzecząc w duchu, że się tak wygłupiła. W końcu wygramoliła się z łóżka, nacisnęła guzik automatycznej sekretarki.
– Cześć, Sharon. Mówi Daniel z „Klubu Diwa”. Rozmawialiśmy przed chwilą. – Urwał. – Właśnie przejrzałem listę i najwyraźniej kilka miesięcy temu ktoś wpisał Holly Kennedy na listę, chyba że to jakaś dziwna zbieżność nazwisk. Oddzwoń, bo muszę to wyjaśnić. Dziękuję.
Holly siedziała na brzegu łóżka jak rażona piorunem.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Sharon i Holly spotkały się z Denise podczas przerwy obiadowej w kawiarni „U Bewleya” na Grafton Street. Często się tam umawiały i oglądały świat toczący się w dole. Sharon zawsze twierdziła, że to najlepsza witryna, bo daje widok z lotu ptaka na wszystkie jej ulubione sklepy.
– Nie wierzę, że Gerry to wszystko zorganizował! – wykrzyknęła Denise, kiedy ją wtajemniczyły. Odrzuciła długie kasztanowe włosy na ramiona. W błękitnych oczach błysnął entuzjazm.
– Zapowiada się fajna zabawa, co? – zawołała podniecona Sharon.
– O Boże. – Holly ogarnęło przerażenie na samą myśl o występie. – Mam gulę w gardle, ale muszę chyba spełnić wolę Gerry’ego.
– To się nazywa siła charakteru – pochwaliła Denise. – Co nam zaśpiewasz, Hol?
– Nie mam pojęcia. Dlatego zwołałam naradę.
– Dobra, czego aktualnie słuchasz? – spytała Denise.
– Ostatnio Westlife.
Spojrzała z nadzieją na koleżanki.
– W takim razie zaśpiewaj coś z ich repertuaru – zachęciła ją Sharon. – Przynajmniej tekst nie będzie ci obcy.
Sharon i Denise zaczęły chichotać jak nastolatki.
– Możesz sobie fałszować do woli… – wykrztusiła Sharon między kolejnymi atakami śmiechu.
– Przecież będziesz znała tekst! – dokończyła Denise.
Z początku Holly się naburmuszyła, ale na widok koleżanek trzymających się za brzuchy w histerycznym ataku śmiechu nie wytrzymała. Miały rację: słoń jej nadepnął na ucho i w ogóle nie umiała śpiewać. Nie ma mowy, żeby dobrała sobie piosenkę, która jej dobrze pójdzie. Denise spojrzała na zegarek i jęknęła, że musi wracać do pracy.
Po wyjściu od „Bewleya” skierowały się do sklepu z ubraniami, który prowadziła Denise. Po Grafton Street jak zwykle przewalały się tłumy. Na każdym rogu jakiś uliczny artysta usiłował przyciągnąć uwagę przechodniów. Kiedy mijały jednego z grajków, Denise i Sharon zaczęły tańczyć jakiś irlandzki taniec. Skrzypek puścił do nich oko, a one rzuciły mu do tweedowej czapki garść drobniaków.
– Żegnam, moje panie. Wy się możecie obijać, a ja muszę wracać do pracy – powiedziała Denise, otwierając na oścież drzwi swego sklepu. Na jej widok rozpierzchły się młode ekspedientki plotkujące przy ladzie. Natychmiast zaczęły poprawiać ubrania na wieszakach. Holly i Sharon zagryzały wargi, żeby się nie roześmiać. Pożegnały się i rozeszły do swoich samochodów.
Dopiero o czwartej Holly ruszyła do domu. Podstępna Sharon namówiła ją na zakupy. Skończyło się tym, że wywaliła forsę na kupno idiotycznej bluzki, na którą – uznała – jest za stara. Naprawdę musi teraz zacisnąć pasa. Oszczędności stopniały, a myśl o szukaniu pracy napawała ją przygnębieniem. Zadzwoniła do mamy i spytała, czy mogłaby do niej zaraz wpaść.
– Oczywiście, że możesz, kochanie. – Elizabeth ściszyła głos. – Tylko wiedz, że jest u mnie Richard.
Co go naszło z tym odwiedzaniem rodziny?
Przez chwilę zastanawiała się, czy nie wrócić do siebie, ale w końcu stwierdziła, że Richard to przecież jej brat. Nawet jeśli ją denerwuje, nie może go unikać.
W domu panował harmider jak za dawnych lat. Kiedy weszła, mama położyła na stole jeszcze jedno nakrycie.
– Mam nadzieję, że nie sprawiłam ci zbytniego kłopotu.
– Ależ to żaden kłopot. Po prostu biedny Declan będzie musiał dzisiaj pogłodować – zażartowała, drocząc się z synem, który właśnie siadał do obiadu. Declan się skrzywił.
– A czemuż to, mistrzuniu, nie jesteś na zajęciach? – spytała Holly.
– Miałem zajęcia cały ranek – odparł Declan. – A o ósmej wieczorem jeszcze wracam do szkoły.
– Tak późno? – zdziwił się ojciec, polewając sosem mięso na talerzu.
– Bo dopiero o tej porze udało mi się zarezerwować montażownię.
– Macie tylko jedną montażownię, Declan? – wtrącił się do rozmowy Richard.
– Aha.
Wdzięcznym rozmówcą to on nie był.
– Nie mają pieniędzy na drugą?
– Nie, bo to mała uczelnia, Richard.
– Większe uczelnie są chyba lepiej wyposażone. I w ogóle we wszystkim lepsze.
Declan odciął się, na co zresztą wszyscy czekali.
– Nie powiedziałbym. Mamy najlepszy sprzęt. I wykładowcy pracują w branży. Nauka nie ogranicza się do teorii.
Brawo, Declan, poparła go w duchu Holly.
– O czym jest ten twój film, synu? – spytał Frank.
– Nie chcę się jeszcze zagłębiać w szczegóły, ale z grubsza opowiada o nocnym życiu Dublina.
– I my w nim będziemy? – spytała podniecona Ciara.
– Może pokażę tył twojej głowy – zażartował.
– Nie mogę się doczekać – powiedziała Holly, żeby dodać mu otuchy.
– Dziękuję. – Declan odłożył widelec i roześmiał się. – Czy dobrze słyszałem, że zgłosiłaś się do konkursu karaoke?
– Co?
Ciarze omal oczy nie wyszły z orbit.
Holly udawała, że nie wie, o czym brat mówi.
– Już się nie kryguj. Wiem o tym od Danny’ego. – Declan zwrócił się do pozostałych członków rodziny. – Danny jest właścicielem knajpy, w której ostatnio grałem, i powiedział mi, że Holly zapisała się do konkursu karaoke w klubie na piętrze.
Rozległy się jęki zachwytu i zdumienia. Ale Holly się nie poddawała.
– Daniel wpuszcza cię w maliny. Przecież wszyscy wiedzą, że nie umiem śpiewać!
I roześmiała się szeroko, jak gdyby sam ten pomysł wydał jej się zupełnie niedorzeczny.
– Nie kłam – mitygował ją Declan. – Przecież widziałem twoje nazwisko na liście!
Nie pozostawało jej nic innego, tylko się przyznać.
– Historia jest dość skomplikowana. Gerry zapisał mnie tam wiele miesięcy temu, bo chciał, żebym się przełamała. Teraz uważam, że powinnam to zrobić dla niego.
Wszyscy patrzyli na nią w osłupieniu.
– Według mnie to wspaniały pomysł – orzekł ojciec.
– Też tak uważam – zawtórowała mama. – Przyjdziemy wszyscy, żeby cię wesprzeć.
– Nie, mamo. Naprawdę nie trzeba. To nic wielkiego.
– Nie zamierzam siedzieć w domu, kiedy moja siostra będzie się produkowała w konkursie wokalnym – oznajmiła Ciara.
– Jasne! – zawołał Richard. – Wszyscy pójdziemy. Nigdy nie byłem na imprezie karaoke. Zapowiada się niezła zabawa. Kiedy to ma być?
Wyjął kalendarz.
– W sobotę – powiedziała z rezygnacją w głosie Holly. Richard zaczął zapisywać.
– Nieprawda – zaoponował Declan. – W najbliższy wtorek, oszustko!
– Cholera! – zaklął Richard ku zdumieniu reszty rodziny. – Czy ktoś ma korektor?
Holly co chwila biegała do toalety. Przez całą noc właściwie nie zmrużyła oka. Wyglądała fatalnie i tak się też czuła. Miała ciemne wory pod oczami i pogryzione wargi. Wreszcie nadszedł wielki dzień. A dla niej dzień najgorszego koszmaru – występ przed publicznością.
Rodzina i przyjaciele, serdeczni jak zwykle, zasypali ją kartami ze słowami otuchy. Sharon i John przysłali jej nawet bukiet kwiatów, który postawiła w przewiewnym miejscu, na stoliku obok wolno dogorywającego storczyka.
Włożyła strój, który Gerry kazał jej kupić w kwietniu. Rozpuściła włosy, żeby jak najbardziej zakrywały twarz, pociągnęła rzęsy wodoodporną mascarą, przewidując, że wieczór zakończy się płaczem.
John i Sharon przyjechali po nią taksówką. Przez całą drogę nie zamieniła z nimi ani słowa. W duchu przeklinała wszystkich za to, że zmusili ją do udziału w konkursie. Była pewna, że wystawia się na pośmiewisko. Nie mogła usiedzieć w miejscu. Bez przerwy nerwowo otwierała i zamykała torebkę.
– Odpręż się – uspokajała ją Sharon. – Wszystko będzie dobrze.
– Odchrzań się – warknęła.
W końcu dotarli do „Hogana”. Z przerażeniem stwierdziła, że klub jest wypchany po brzegi. Rodzina, zgodnie z jej prośbą, zajęła stolik przy toalecie.
Richard usadowił się na stołku, ale odstawał od reszty gości, bo wystroił się w garnitur.
– Tato, przypomnij mi szybko zasady konkursu. Co Holly będzie musiała zrobić?
Frank wdał się w wyjaśnienia, a Holly zaczęła denerwować się jeszcze bardziej.
– To fantastyczne! – emocjonował się Richard, rozglądając wokół. Chyba po raz pierwszy w życiu znajdował się w klubie nocnym.
Widok estrady przeraził Holly do reszty. Nie spodziewała się, że będzie taka duża.
Jack i Abbey siedzieli objęci i oboje uśmiechali się do Holly, chcąc ją jakoś wesprzeć na duchu. Ona jednak spoglądała na nich ponuro.
– Cześć, Holly – przywitał się Daniel. W ręku trzymał duży notatnik. – Pierwsza śpiewa Margaret, drugi Keith, potem ty.
– Czyli jestem trzecia.
– Tak, a po tobie…
– Reszta mnie nie obchodzi! – przerwała mu niegrzecznie Holly. Marzyła o tym, żeby wszyscy zostawili ją w spokoju.
– Przepraszam, że zawracam ci głowę w takim momencie, ale powiedz, która z twoich koleżanek to Sharon?
– Siedzi tam. – Holly wskazała przyjaciółkę. – Zaraz, a dlaczego pytasz?
– Chciałem ją poznać, bo rozmawiałem z nią przez telefon. Kiedy podszedł do Sharon, Holly zeskoczyła ze stołka.
– Cześć, Sharon. Jestem Daniel. Rozmawialiśmy przez telefon.
– Przez telefon? Nie dosłyszałam imienia.
– Daniel. – Holly gwałtownie gestykulowała za plecami Daniela. Mężczyzna odchrząknął nerwowo. – To nie ty dzwoniłaś do klubu?
– Nie, mój drogi. Musiałeś mnie z kimś pomylić – powiedziała Sharon. Daniel miał speszoną minę. Holly kiwała gorączkowo głową.
– Aaa… – Sharon udawała, że się zastanawia. – Czekaj, przepraszam! Coś mnie dzisiaj przymuliło. Pewnie za dużo wypiłam – dodała ze śmiechem i podniosła kieliszek.
Daniel odetchnął z ulgą.
– W takim razie miło mi cię poznać osobiście – rzekł i odszedł.
– Co to za historia? – Sharon natarła na Holly, kiedy Daniel był już na tyle daleko, że nie mógł ich słyszeć.
– Później ci wyjaśnię – powiedziała Holly, bo gospodarz wieczoru karaoke wchodził już na scenę.
– Witam państwa bardzo serdecznie – przywitał się rutynowo. – Czeka nas wieczór pełen atrakcji. Jako pierwsza wystąpi przed państwem Margaret z Tallaght. Zaśpiewa „My Heart Will Go On”, standard Celine Dion z filmu „Titanic”. Wielkie brawa dla Margaret!
Tłum oszalał. Holly załomotało serce.
Kiedy Margaret zaczęła śpiewać, na sali zapanowała absolutna cisza. Holly przyglądała się zasłuchanym ludziom. Wszyscy, nawet jej rodzina, wpatrywali się w Margaret z zachwytem. Zdrajcy! Wykonawczyni przymrużyła oczy i śpiewała z wielkim uczuciem. Zdawało się, że przeżywa każde słowo.
– Rzuciła nas na kolana, co? – podsumował prowadzący. Znów rozległy się głośne brawa. – Za chwilę na scenie pojawi się Keith, laureat konkursu z ubiegłego roku. Zaśpiewa „Amerykę” Neila Diamonda. Proszę go przyjąć brawami!
Holly nie chciała więcej słuchać. Wybiegła do toalety.
W toalecie chodziła tam i z powrotem, próbując się uspokoić. Nogi miała jak z waty, żołądek podszedł jej do gardła. Przejrzała się w lustrze. Zaczerpnęła kilka głębokich oddechów. Tłum na sali klaskał. Holly zamarła w bezruchu. Kolej na nią.
– Zgodzicie się państwo ze mną, że Keith dał iście mistrzowski popis? Znów burza oklasków.
– Ale to nie koniec. To tylko rozgrzewka. Teraz wystąpi przed państwem debiutantka, Holly…
Wpadła do kabiny i zamknęła się od środka. Nie wyjdzie stąd za żadne skarby.
Czy Holly Kennedy jest na sali? – zagrzmiał konferansjer. Brawa ucichły, widzowie rozglądali się wokół w poszukiwaniu kolejnej zawodniczki.
Niech sobie czekają, pomyślała. Zamknęła oczy i zaczęła modlić się w duchu, żeby ten koszmar jak najszybciej minął.
Publiczność ucichła. Czyżby na scenie była już następna osoba? Napięcie w ramionach ustąpiło. Strach minął, ale Holly postanowiła jeszcze trochę zaczekać w toalecie.
Wtem rozległ się trzask otwieranych i zamykanych drzwi.
– Holly? – Weszła Sharon. – Wiem, że tam jesteś, więc posłuchaj.
Holly przełknęła spływające po twarzy łzy.
– Wiem, że to dla ciebie ciężkie przeżycie, ale musisz zwalczyć zdenerwowanie i tremę.
Sharon urwała.
Prowadzący znów podszedł do mikrofonu.
– Proszę państwa, okazuje się, że nasza zawodniczka właśnie wyszła do toalety.
Na sali gruchnął śmiech.
– Sharon! – Głos Holly drżał ze strachu.
– Holly, nie musisz tego robić. Nikt cię nie zmusza…
– Proszę państwa, przypomnijmy Holly, że pora wychodzić na scenę! – krzyknął konferansjer. Publiczność zaczęła skandować jej imię.
– … Ale jeśli teraz się poddasz, nigdy sobie tego nie wybaczysz. Gerry z pewnością miał powód, by cię o to prosić.
– Holly! Holly! Holly!
– Och, Sharon – szepnęła z trwogą w głosie Holly. Nagle poczuła, jakby waliły się na nią ściany kabiny. Krople potu wystąpiły jej na czoło. Wybiegła za drzwi. Oczy miała zaczerwienione, spuchnięte, mascara czarnymi strużkami ściekała jej po policzkach.
– Nie mogę tego zrobić! – rzekła.
– Wiem, niech ich cholera weźmie! Nigdy więcej nie zobaczysz ich spragnionych uciechy i sensacji twarzy. Czy kogoś to obchodzi, co sobie pomyślą? Mnie nie obchodzi. A ciebie?
Holly zastanowiła się chwilę.
– Mnie też nie – szepnęła.
– Co? Bo nie dosłyszałam. Obchodzi cię, co sobie pomyślą?
– Nie – powiedziała odrobinę głośniej.
– Głośniej!
Sharon potrząsnęła ją za ramiona.
– Nie! – zawołała Holly.
– Głośniej!
– Nieeeeeeeeeee! Nie obchodzi mnie, co sobie pomyślą! – ryknęła. Obie zaniosły się śmiechem.
– No, to zaserwuj im kolejny wygłup z kolekcji Holly, żebyśmy za kilka miesięcy miały się z czego śmiać – zaordynowała Sharon.
Holly zmyła z policzków rozmazany tusz do rzęs, zebrała się w sobie i pomaszerowała w stronę drzwi. Otworzyła je i z podniesionym czołem wkroczyła na salę, do rozentuzjazmowanych fanów, skandujących jej imię. Wykonała teatralny ukłon, po czym, zachęcana oklaskami, wyszła na estradę.
Wszystkie oczy skupiły się na niej. Stanęła z założonymi rękami i potoczyła błędnym spojrzeniem po widowni. Kiedy zagrała muzyka, wszyscy przy jej stoliku podnieśli kciuki na znak zachęty. Miły gest, ale niewiele pomógł. Ściskając mocno mikrofon, zaśpiewała drżącym i niepewnym głosem:
– „Co powie świat, jeśli zdarzy mi się fałsz? Czy wszyscy wstaną i pójdą sobie stąd?”
Denise i Sharon ryknęły śmiechem. Piosenka dobrana była perfekcyjnie. Zaklaskały, żeby choć trochę podnieść nieszczęsną przyjaciółkę na duchu.
Holly śpiewała okropnie, krzywiąc się, jakby za chwilę miała się rozpłakać. Niewiele brakowałoby zaczęli ją wygwizdywać, ale w tym momencie rodzina i przyjaciele chórem włączyli się do refrenu.