Noc Nad Oceanem - Follett Ken 35 стр.


W chwilę później do łazienki wszedł jeden z pasażerów.

Deakin rozpoznał w nim człowieka, który wsiadł dopiero w Foynes. Nazywał się Mervyn Lovesey, był dość wysoki i miał na sobie zabawną koszulę nocną w szerokie pasy. Wyglądał na czterdzieści parę lat i sprawiał wrażenie bardzo rzeczowego gościa.

– Co tu się stało, u licha? – zapytał, ujrzawszy rozmiary zniszczeń.

– Wyleciała szyba – odparł niezbyt pewnie Eddie.

Lovesey obrzucił go ironicznym spojrzeniem.

– Sam zdążyłem to zauważyć.

– Podczas sztormu czasem zdarzają się takie rzeczy – ciągnął Eddie. – Silny wiatr niesie czasem bryłki lodu, a nawet kamienie.

– Pilotuję samolot od dziesięciu lat i nigdy nie słyszałem o czymś takim!

Oczywiście miał rację. Pęknięcia szyb, które jednak czasem się zdarzały, miały miejsce zawsze w porcie, nigdy podczas lotu. Z myślą o takich właśnie przypadkach na pokładzie samolotu znajdowało się kilka aluminiowych przesłon, które instalowało się za pomocą śrubokrętu. Eddie otworzył szafkę, wyciągnął jedną i pokazał Loveseyowi.

– Jesteśmy na to przygotowani – powiedział.

To chyba przekonało dociekliwego pasażera.

– I bardzo dobrze – mruknął Lovesey, po czym zniknął w kabinie.

Eddie doszedł do wniosku, że będzie najlepiej, jeśli ograniczy zamieszanie do minimum i sam dokona naprawy. W ciągu kilku minut udało mu się wyjąć ramę okna, usunąć resztki oderwanych żaluzji, wstawić przesłonę i zamontować z powrotem ramę.

– Znakomita robota – stwierdził Mervyn Lovesey wychodząc z toalety. Co prawda nie wydawał się w stu procentach usatysfakcjonowany otrzymanym wyjaśnieniem, ale nie wyglądało na to, żeby miał zamiar dłużej dociekać prawdy.

Po wyjściu z łazienki Eddie natknął się w kuchni na Davy'ego przygotowującego koktajl mleczny.

– W toalecie wyleciała szyba – poinformował go.

– Zaraz się tym zajmę, tylko zaniosę księżnej mleko.

– Już wstawiłem przesłonę.

– Dzięki, Eddie.

– Ale musisz jeszcze zamieść podłogę.

– Jasne.

Eddie chętnie sam by to zrobił, bo to on przecież narobił bałaganu, ale bał się, że zbytnią gorliwością ściągnie na siebie podejrzenia. Odwrócił się więc i z nieczystym sumieniem wyszedł z kuchni.

Jednak udało mu się coś osiągnąć: śmiertelnie wystraszył Luthera. Wiedział, że teraz tamten uczyni wszystko, by Carol-Ann znalazła się w miejscu wodowania samolotu. W każdym razie taką miał nadzieję.

Jego myśli natychmiast zaprzątnął inny problem: ilość paliwa, jaka pozostała w zbiornikach maszyny. Choć jeszcze nie nadeszła pora zmiany wachty, wspiął się na pokład nawigacyjny, by porozmawiać z Mickeyem Finnem.

– Wykres zużycia paliwa zupełnie oszalał! – poinformował go Mickey podekscytowanym tonem.

Ale czy uda nam się dotrzeć do celu? – pomyślał Eddie.

– Pokaż – zażądał, zachowując pozorny spokój.

– Spójrz! Przez pierwszą godzinę mojej wachty zużycie było nienaturalnie wysokie, a potem ni stąd, ni zowąd wróciło do normy.

– Podczas mojej zmiany też nic się nie zgadzało – odparł Eddie okazując umiarkowane zainteresowanie, podczas gdy w głębi duszy czuł obezwładniający strach. – Zdaje się, że to przez ten cholerny sztorm. – A potem zadał dręczące go pytanie: – Starczy nam paliwa, żeby dolecieć do domu?

– Tak – odparł Mickey.

Eddie odetchnął z ulgą. – Dzięki Bogu! Przynajmniej jedno zmartwienie miał z głowy.

– Ale nie zostanie nam ani kropla rezerwy – dodał Mickey. – Mam nadzieję, że nie zawiedzie żaden silnik.

Eddie nie był w stanie zaprzątać sobie głowy tak mało realnymi obawami. Musiał stawić czoło znacznie poważniejszym kłopotom.

– Jaka jest prognoza pogody? Może przelecieliśmy już przez sztorm?

Mickey potrząsnął głową.

– Nic z tego – odparł ponuro. – Będzie jeszcze gorzej.

ROZDZIAŁ 19

Nancy Lenehan czuła się trochę nieswojo leżąc w łóżku w pomieszczeniu, które dzieliła z zupełnie obcym mężczyzną.

Zgodnie z zapewnieniami Mervyna Loveseya apartament dla nowożeńców, mimo swojej nazwy, był wyposażony w dwa oddzielne łóżka, jednak z powodu sztormu nie udało się zablokować drzwi w pozycji otwartej. Mimo wysiłków Mervyna zatrzaskiwały się bez przerwy, tak że w końcu oboje uznali, że lepiej zostawić je w spokoju, niż robić z ich powodu tyle zamieszania.

Nie kładła się tak długo, jak to było możliwe. Początkowo miała nawet zamiar przesiedzieć całą noc w saloniku, ale upodobnił się on nieprzyjemnie do męskiego pubu wypełnionego papierosowym dymem, zapachem whisky i stłumionymi przekleństwami graczy. Nie czuła się tam dobrze, więc w końcu musiała położyć się spać.

Zgasili światło i weszli do swoich koi. Nancy leżała z zamkniętymi oczami, ale wcale nie odczuwała senności. Lampka koniaku, którą zamówił dla niej Harry Vandenpost, nic nie pomogła; była tak przytomna, jakby była już dziewiąta rano.

Wiedziała, że Mervyn także nie śpi. Słyszała każdy jego ruch, kiedy przewracał się z boku na bok w koi nad nią. W przeciwieństwie do innych łóżek te dwa nie były zasłonięte kotarą, jedyną więc osłonę stanowiła dla Nancy ciemność.

Rozmyślała o Margaret Oxenford – młodej, naiwnej dziewczynie, przepełnionej niepewnością i idealizmem. Jednak pod miękką powłoką wyczuwała determinację i pod tym względem w pełni identyfikowała się z dziewczyną. Ona także w swoim czasie prowadziła ciągłe wojny z rodzicami, a już na pewno z matką, która życzyła sobie, by jej córka wyszła za mąż za chłopca ze starej bostońskiej rodziny, podczas gdy Nancy w wieku szesnastu lat zakochała się w Seanie Lenehanie, studencie medycyny, którego ojciec – o zgrozo! – był brygadzistą w fabryce jej ojca. Matka walczyła z nią przez wiele miesięcy, skwapliwie powtarzając wszystkie plotki o Seanie, obgadując jego rodziców, symulując choroby i kładąc się do łóżka tylko po to, by ze zdwojoną energią zarzucać córce egoizm i niewdzięczność. Nancy bardzo cierpiała, ale nie ugięła się pod presją, aż wreszcie poślubiła Seana i kochała go z całego serca aż do dnia jego śmierci.

Margaret mogła jednak nie mieć jej siły charakteru. Może postąpiłam zbyt brutalnie radząc jej, by po prostu uciekła z domu – pomyślała Nancy. – Ale wyglądała na osobę, której ktoś musi powiedzieć, żeby przestała się mazać i wreszcie zdała sobie sprawę z tego, że jest dorosła. W jej wieku miałam już dwoje dzieci!

Ofiarowała jej radę oraz praktyczną pomoc. Miała nadzieję, że uda jej się dotrzymać słowa i dać Margaret pracę.

Wszystko zależało od Danny'ego Rileya, starego rozpustnika, który miał spełnić rolę języczka u wagi w jej sporze z bratem. Nancy zaczęła od początku roztrząsać całą sprawę: Czy Mac, jej prawnik, zdołał skontaktować się z Dannym? Jeśli tak, to czy Danny uwierzył w historię o dochodzeniu, które mogło wyciągnąć na światło dzienne jego dawne grzeszki? Czy podejrzewał, że to bajeczka mająca na celu przyparcie go do muru? A może drżał z przerażenia? Przewracała się z boku na bok, podczas gdy przez jej głowę przemykały pytania, na które nie mogła jeszcze znać odpowiedzi. Miała nadzieję, że na najbliższym postoju uda jej się porozmawiać z Makiem przez telefon. Może wtedy zniknie dręcząca ją niepewność.

Samolot kołysał się i podskakiwał, co jeszcze bardziej zwiększało jej obawy, a po godzinie lub dwóch gwałtowne poruszenia przybrały nawet na sile. Nancy nigdy do tej pory nie bała się lecąc samolotem, ale też nigdy nie zetknęła się z takim sztormem. Trzymała się kurczowo krawędzi koi, podczas gdy potężna maszyna walczyła z szalejącym wiatrem. Od śmierci męża musiała samotnie stawić czoło wielu przeciwnościom, teraz więc także nakazała sobie spokój i opanowanie, lecz mimo to w jej wyobraźni co chwila pojawiał się obraz odpadających skrzydeł lub nieruchomiejących nagle śmigieł. Ogarnęło ją przerażenie. Zamknęła oczy i mocno zacisnęła zęby na rogu poduszki. Nagle poczuła, że maszyna zaczęła spadać. Oczekiwała, że lada chwila pilot wyrówna lot, ale spadek trwał nadal. Z ust Nancy wydobył się jęk przerażenia. Zaraz potem poczuła, jak samolot zaczyna pomału piąć się w górę.

Na jej ramieniu spoczęła dłoń Mervyna.

– To tylko sztorm – powiedział ze swoim brytyjskim akcentem. – Widziałem już gorsze. Nie ma się czego bać.

Odszukała w ciemności jego rękę i ścisnęła ją mocno. Mervyn usiadł na krawędzi jej koi i delikatnie głaskał ją po włosach. Nadal bardzo się bała, ale dotyk jego dłoni sprawił, że poczuła się trochę raźniej.

Nie miała pojęcia, jak długo to trwało. Wreszcie sztorm trochę osłabł. Nancy odzyskała panowanie nad sobą i puściła rękę Mervyna.

Nie bardzo wiedziała, co powiedzieć, ale on na szczęście wstał i wyszedł z kabiny. Nancy włączyła światło, po czym wstała z łóżka, zarzuciła na czarną koronkową koszulę błękitny peniuar i podeszła do toaletki, czując, jak uginają się pod nią drżące nogi. Usiadła, a następnie zaczęła się czesać – do tej pory zawsze bardzo ją to uspokajało. Była zażenowana tym, że trzymała Mervyna za rękę; na chwilę zapomniała o zachowywaniu pozorów, gdyż ogromnie potrzebowała otuchy, teraz jednak czuła się z tego powodu bardzo niezręcznie. Była mu wdzięczna za to, że zostawił ją na kilka minut samą, by mogła wziąć się w garść.

Wrócił z butelką brandy i dwoma kieliszkami. Napełnił oba i podał jeden z nich Nancy. Trzymając kieliszek w prawej ręce lewą chwyciła się krawędzi toaletki, gdyż samolot w dalszym ciągu trochę podskakiwał.

Czułaby się znacznie gorzej, gdyby nie zabawny strój Mervyna. Wyglądał przekomicznie w zgrzebnej koszuli w brązowe pasy i doskonale o tym wiedział, lecz mimo to poruszał się tak dostojnie, jakby był w swoim najlepszym dwurzędowym garniturze, co czyniło go jeszcze zabawniejszym. Najwyraźniej należał do ludzi, którzy nie obawiali się śmieszności. Bardzo jej się to podobało.

Pociągnęła łyk brandy. Ciepło, które rozlało się po jej przełyku i żołądku, sprawiło, że natychmiast poczuła się lepiej, więc wypiła jeszcze trochę.

– Byłem świadkiem dziwnego zdarzenia – powiedział Mervyn. – Kiedy wchodziłem do łazienki, wypadł z niej jakiś ledwo żywy z przerażenia pasażer. W środku ujrzałem rozbite okno i inżyniera pokładowego stojącego z niezbyt pewną miną. Uraczył mnie bajeczką o tym, jakoby szybę wybił niesiony wiatrem kamień lub bryła lodu, ale moim zdaniem ci dwaj najzwyczajniej w świecie pobili się i rozbili okno.

Nancy ucieszyła się, że zaczął rozmowę na neutralny temat, dzięki czemu nie musieli siedzieć w milczeniu i myśleć o tym, jak przed chwilą trzymali się za ręce.

– Jak wygląda ten inżynier? – zapytała.

– Dość przystojny gość, blondyn, mniej więcej mojego wzrostu.

– Już wiem. A ten drugi?

– Nie wiem, jak się nazywa. Chyba biznesmen, w bladoszarym garniturze. Leci sam.

Mervyn wstał i dolał brandy.

Peniuar Nancy sięgał tylko trochę poniżej kolan; z nagimi łydkami i bosymi stopami czuła się trochę obnażona, ale po raz kolejny przypomniała sobie, że przecież Mervyn ściga żonę, którą kocha i uwielbia, i nie interesują go żadne inne kobiety. Rzeczywiście, chyba nie zainteresowałby się nią nawet wtedy, gdyby była zupełnie naga. Podając jej rękę zachował się po prostu jak współczująca, przyjazna ludzka istota. Co prawda jakiś cyniczny głos szepnął jej do ucha, że trzymanie się za ręce z cudzym mężem rzadko miało coś wspólnego z przyjaźnią, a prawie nigdy ze współczuciem, lecz zignorowała go.

– Czy twoja żona nadal ma do ciebie żal? – zapytała, aby przerwać milczenie.

– Jest wściekła jak kotka – odparł Mervyn.

Nancy uśmiechnęła się, przypomniawszy sobie scenę, jaką ujrzała w apartamencie, kiedy wróciła z łazienki: Mervyn, jego żona i jej przyjaciel, wszyscy wrzeszczący na siebie i nie zwracający najmniejszej uwagi na to, co się dzieje dokoła nich. Diana i Mark natychmiast uspokoili się i wyszli, by dokończyć kłótni w innym miejscu, Nancy zaś powstrzymała się od jakichkolwiek komentarzy, gdyż nie chciała, by Mervyn odniósł wrażenie, iż bawi ją sytuacja, w jakiej się znalazł. Teraz jednak nie miała żadnych oporów przed zadawaniem mu osobistych pytań; okoliczności sprawiły, że stali się sobie bliżsi, niż mogła się tego spodziewać.

– Wróci do ciebie?

– Nie mam pojęcia – przyznał. – Ten facet, z którym jest… Wygląda na mięczaka, ale może właśnie tego jej trzeba.

Nancy skinęła głową. Trudno było wyobrazić sobie dwóch bardziej różniących się ludzi niż Mervyn i Mark. Mervyn był wysoki i dostojny, wyniosły w sposobie bycia i miał szorstkie maniery, Mark natomiast sprawiał wrażenie człowieka o znacznie bardziej rozchwianej psychice, na jego okrągłej twarzy zaś bez przerwy gościł wyraz lekkiego rozbawienia.

– Ja nie lubię mężczyzn w tym typie, ale przypuszczam, że na swój sposób może być atrakcyjny.

Gdyby Mervyn był moim mężem, nigdy w życiu nie zamieniłabym go na Marka – pomyślała. – Cóż, rzecz gustu.

– Chyba tak. Początkowo myślałem, że Diana chce mi tylko zrobić na złość, ale teraz, kiedy go zobaczyłem, nie jestem tego taki pewien. – Mervyn zamyślił się na chwilę, po czym zmienił temat. – A co z tobą? Uda ci się pokonać brata?

– Wydaje mi się, że odkryłam jego czuły punkt – odparła z ponurą satysfakcją, myśląc o Dannym Rileyu. – Na razie jeszcze pracuję nad tym.

Uśmiechnął się.

– Kiedy widzę cię z takim wyrazem twarzy, nie chciałbym mieć cię za przeciwnika.

– Robię to głównie dla mego ojca. Bardzo go kochałam, a firma jest właściwie jedyną rzeczą, jaka mi po nim została. To jakby jego pomnik, ale bardzo szczególny, bo nosi wyraźne ślady jego osobowości.

– Jaki on był?

– Należał do tych ludzi, których nigdy się nie zapomina. Był wysoki, miał czarne włosy i donośny głos. Emanowała z niego siła. Znał wszystkich robotników, wiedział, który ma chorą żonę i jak sprawują się w szkole ich dzieci. Najzdolniejszym fundował stypendia, dzięki czemu teraz wielu spośród nich jest prawnikami lub księgowymi. Wiedział, jak zdobywać lojalność ludzi. Pod tym względem był ojcowski i staroświecki, ale jednocześnie miał niesamowity zmysł do robienia interesów. W środku Wielkiego Kryzysu, kiedy w całej Nowej Anglii zamykano jedną fabrykę za drugą, my zwiększaliśmy zatrudnienie, ponieważ nasze obroty rosły bez chwili przerwy! Jako pierwszy producent w branży obuwniczej zrozumiał, jak ważną rolę pełni reklama, i doskonale z niej korzystał. Interesowała go psychologia, potrafił także spojrzeć na każdy problem z nowej, nietypowej strony. Bardzo mi go brakuje. Prawie tak bardzo, jak męża. – Nagle ogarnęła ją ogromna złość. – Nie pozwolę, żeby mój lekkomyślny brat roztrwonił dorobek jego życia! – Jednak złość natychmiast ustąpiła miejsca niepokojowi, kiedy przypomniała sobie o dręczących ją problemach. – Staram się wywrzeć nacisk na jednego z udziałowców, ale nie wiem, czy mi się uda, bo…

Nie dokończyła zdania, gdyż samolot wpadł w ogromną turbulencję i wierzgnął niczym dziki koń. Nancy wypuściła kieliszek i obiema rękami chwyciła się krawędzi toaletki. Mervyn miał mniej szczęścia, gdyż przewrócił się i potoczył po podłodze, przewracając stolik do kawy.

Clipper wyrównał lot.

– Nic ci się nie stało? – zapytała Nancy, podając rękę Mervynowi. W następnej chwili samolot ponownie zatoczył się, ona zaś straciła równowagę, spadła z taboretu i wylądowała na leżącym na podłodze mężczyźnie.

Mervyn zaczął się śmiać.

Jego śmiech okazał się zaraźliwy. Nancy zapomniała o przeżyciach ostatnich dwudziestu czterech godzin – o zdradzie brata, katastrofie, której cudem uniknęli podczas lotu maszyną Mervyna, niezręcznej sytuacji w apartamencie dla nowożeńców, okropnej kłótni podczas kolacji i strachu przed sztormem. Uświadomiła sobie, że istotnie jest coś nieodparcie zabawnego w tym, że niemal naga siedzi wraz z nieznajomym mężczyzną na podłodze w wyczyniającym przedziwne harce samolocie, i sama także wybuchnęła śmiechem.

Następny podskok maszyny rzucił ich na siebie. Wciąż śmiejąc się spojrzeli sobie w oczy…

A potem, zupełnie niespodziewanie, pocałowała go.

Stanowiło to dla niej całkowite zaskoczenie. Myśl o tym, by go pocałować, nawet przez ułamek sekundy nie pojawiła się w jej głowie. Nie była wcale pewna, czy choć trochę go lubi. Zrobiła to pod wpływem impulsu, który pojawił się nie bardzo wiadomo skąd.

Mervyn był oszołomiony i zdumiony, ale błyskawicznie doszedł do siebie i z zapałem oddał pocałunek. Czuła, że w jednej chwili zapłonął jak pochodnia.

Dopiero po jakiejś minucie udało jej się go odepchnąć.

– Co się stało? – zapytała, zupełnie zdezorientowana.

– Pocałowałaś mnie – poinformował ją z zadowoleniem.

– Wcale nie miałam takiego zamiaru…

– Niemniej cieszę się, że to zrobiłaś.

Tym razem on ją pocałował.

Próbowała się uwolnić, ale uścisk jego ramion był bardzo silny, ona zaś walczyła bez większego przekonania. Zesztywniała, gdy poczuła, jak ręka Mervyna wślizguje się pod peniuar; wstydziła się swoich małych piersi i bała się, że będzie nimi rozczarowany. Kiedy jednak dotknął ich swoją dużą, silną dłonią, z jego gardła wydobył się zduszony jęk rozkoszy. Nancy nadal była spięta. Po karmieniu chłopców pozostały jej wielkie sutki; małe piersi i wielkie sutki – czuła się niemal zdeformowana. Jednak Mervyn nie okazał wstrętu, wręcz przeciwnie. Pieścił ją z zadziwiającą łagodnością, aż wreszcie Nancy poddała się rozkosznemu doznaniu. Minęło wiele czasu od chwili, kiedy doświadczała go po raz ostatni.

Co ja wyrabiam, na litość boską? – przemknęło jej nagle przez myśl. – Jestem szanowaną wdową, a oto jakby nigdy nic tarzam się po podłodze samolotu z mężczyzną, którego spotkałam zaledwie wczoraj! Co mi się stało?

– Przestań! – powiedziała stanowczym tonem i usiadła wyprostowana. Mervyn pogłaskał ją po odsłoniętym udzie. – Przestań – powtórzyła, odpychając jego rękę.

– Jak sobie życzysz – odparł z nie ukrywanym żalem. – Ale gdybyś zmieniła zdanie, jestem gotów.

Zerknęła na jego erekcję wyraźnie odznaczającą się pod materiałem koszuli i szybko odwróciła spojrzenie.

– To moja wina – powiedziała, wciąż jeszcze oddychając ciężko po namiętnym pocałunku. – Ale to był błąd. Zachowuję się jak idiotka, wiem o tym. Przepraszam.

– Nie przepraszaj. To była najprzyjemniejsza niespodzianka, jaka zdarzyła mi się od lat.

– Przecież kochasz swoją żonę, prawda? – zapytała bez ogródek.

Skrzywił się.

– Do niedawna tak mi się wydawało. Teraz, szczerze mówiąc, nie jestem pewien, co mam o tym myśleć.

Nancy czuła się dokładnie tak samo: nie wiedziała, co o tym myśleć. Po dziesięciu latach wstrzemięźliwości przekonała się, że pożąda mężczyzny, którego prawie nie zna.

Choć właściwie znam go całkiem nieźle. Odbyłam z nim długą podróż, opowiedzieliśmy sobie o naszych kłopotach… Wiem, że jest szorstki, arogancki i dumny, ale także lojalny, namiętny i silny. Lubię go mimo jego wad. Budzi mój szacunek. Jest bardzo atrakcyjny, nawet w tej okropnej koszuli. Trzymał mnie za rękę, kiedy się bałam. Jak to miło byłoby mieć kogoś, kto trzymałby mnie za rękę za każdym razem, kiedy bym się bała…

Jakby czytając w jej myślach, Mervyn ponownie wziął ją za rękę, ale tym razem pocałował wewnętrzną część dłoni. Przez skórę Nancy przebiegły rozkoszne ciarki. Po chwili przyciągnął ją do siebie i pocałował w usta.

– Nie rób tego! – szepnęła. – Jeśli znowu zaczniemy, nie zdołam się powstrzymać!

– A ja się obawiam, że jeśli nie zaczniemy teraz, to już nigdy – odparł głosem przepełnionym pożądaniem.

Wyczuwała w nim ogromną namiętność, nad którą udało mu się zapanować jedynie dzięki ogromnemu wysiłkowi, i to jeszcze bardziej rozpaliło jej zmysły. Zbyt często spotykała na swej drodze słabych, uległych mężczyzn, pragnących znaleźć u jej boku spokój i bezpieczeństwo, rezygnujących ze swoich zamiarów natychmiast, jak tylko wyczuli, że ona jest im przeciwna. Mervyn był uparty i silny. Pragnął jej teraz i tutaj, ona zaś marzyła o tym, by mu ulec.

Poczuła dotknięcie jego dłoni na wewnętrznej stronie uda, pod czarną koronkową koszulą. Przymknęła oczy i niemal bez udziału świadomości rozchyliła nieco nogi. Nie potrzebował wyraźniejszego zaproszenia. W chwilę potem jęknęła, gdy ręka Mervyna dotknęła jej kobiecości. Pierwszy raz od śmierci Seana. – Ta myśl sprawiła, że nagle ogarnął ją smutek. – Bardzo mi ciebie brakuje, Sean. Boję się przyznać sama przed sobą, jak bardzo. Jeszcze nigdy od chwili pogrzebu nie czuła tak ogromnej rozpaczy. Łzy przecisnęły się między jej zamkniętymi powiekami i potoczyły się po policzkach. Całujący ją Mervyn natychmiast poczuł ich smak.

Назад Дальше