Przypomniał jej się również niedawny telefon od Denise. Wcale się nie przejęła, że Holly nie zadzwoniła do niej po tamtej wspólnej kolacji. Opowiadała jak najęta o swoim wyznaczonym w styczniu ślubie. Wystarczyło, że Holly chrząknęła od czasu do czasu, żeby koleżance zdawało się, że słucha… choć wcale nie słuchała.
Sharon nie zadzwoniła ani razu, odkąd obwieściła, że jest w ciąży. Holly wiedziała, że powinna się do niej odezwać, ale jakoś nie mogła się zebrać. Wciąż trudno jej było pogodzić się z myślą, że Sharon i John krok po kroku osiągają to wszystko, czego jej nigdy nie da się już osiągnąć. Sharon zawsze twierdziła, że nie znosi dzieci, myślała Holly ze złością. Zadzwoni do koleżanki, kiedy do tego dojrzeje.
Na dworze się ochłodziło i Holly wróciła z winem do domu. Pozostawało jej czekać na rozmowę kwalifikacyjną w sprawie pracy i modlić się o powodzenie. Wróciła do salonu, włączyła płytę, którą oboje z Gerrym tak lubili. Skuliła się na kanapie, trzymając kieliszek wina, zamknęła oczy i wyobraziła sobie, że tańczy z mężem.
Następnego dnia obudził ją warkot na podjeździe. Wstała, wyjrzała przez zasłonę i odskoczyła od okna na widok Richarda wysiadającego z samochodu. Nie miała ochoty na jego wizytę. Targana wyrzutami sumienia, chodziła po pokoju, nie reagując na dzwonek do drzwi.
Odetchnęła z ulgą, słysząc zatrzaskiwane drzwi samochodu. Postanowiła wziąć prysznic, dwadzieścia minut później zeszła na dół. Wytężyła słuch, bo z zewnątrz dobiegł ją odgłos skrobania. O, znowu. Skrobanie i jakieś szelesty… Nagle zrozumiała, że w ogrodzie musi uwijać się krasnoludek.
Weszła cicho do salonu, przykucnęła. Wyjrzała zza parapetu i ze zdumieniem stwierdziła, że samochód Richarda nadal stoi na podjeździe. A jeszcze bardziej zdumiał ją widok Richarda sadzącego na czworakach kwiaty. Odczołgała się od okna i usiadła na dywanie, kompletnie wytrącona z równowagi.
Po chwili znów wyjrzała zza zasłony. Richard pakował już sprzęt ogrodniczy. Kiedy odjechał, wybiegła z domu i wskoczyła do samochodu. Postanowiła dogonić krasnoludka.
Jechała trzy samochody za nim, tak jak podpatrzyła na filmach. Zwolniła, kiedy zobaczyła, że się zatrzymuje. Zaparkował, wstąpił do kiosku, kupił gazetę i skierował kroki do kawiarenki naprzeciwko.
Zaparkowała w wolnym miejscu, przeszła przez jezdnię i zajrzała do kawiarni. Richard siedział tyłem do niej, zgarbiony nad gazetą, pił herbatę. Podeszła wesoło, z uśmiechem.
– Richard, czy ty w ogóle chodzisz do pracy? – wypaliła głośno, aż podskoczył. Chciała dalej z niego żartować, ale urwała, bo zobaczyła łzy w jego oczach.
Przystawiła sobie krzesło, usiadła.
– Co się dzieje?
Pogłaskała go po ręce.
Łzy jak groch spływały mu po twarzy.
– Przepraszam, że tak się rozkleiłem – powiedział speszony.
Otarł oczy chusteczką.
– Ostatnio ja też namiętnie ronię łzy, więc mi nie zaimponujesz.
Uśmiechnął się smętnie.
– Wszystko mi się wali.
– Na przykład? – spytała, przejęta stanem brata. Nigdy go takim nie widziała.
Przełknął łyk herbaty. Najwyraźniej unikał zwierzeń.
– Ostatnio zrozumiałam, że szczera rozmowa może pomóc – zachęciła go ciepło. – Nie będę się śmiała, nie odezwę się, jeśli nie zechcesz. I zachowam dyskrecję – zapewniła go.
Spojrzał w bok i wykrztusił:
– Straciłem pracę.
Przez chwilę milczała, czekając, aż powie coś więcej.
– Wiem, że lubiłeś swoją pracę, ale przecież znajdziesz następną. Ja bez przerwy tracę pracę…
– Straciłem ją w kwietniu – wyrzucił z siebie ze złością. – A mamy wrzesień. Nie mogę znaleźć niczego w swojej branży.
– Rozumiem. – Nie umiała nic powiedzieć. – Ale skoro Meredith pracuje, wciąż macie stałe dochody. Nie czujesz noża na gardle.
– Meredith odeszła ode mnie w zeszłym miesiącu. Powiedział to znacznie ciszej.
Holly aż zasłoniła ręką usta.
– A dzieci?
– Zostały z nią – wyznał i głos mu się załamał.
– Tak mi przykro – użaliła się nad nim, przebierając nerwowo palcami. Czy powinna go teraz przytulić, czy zostawić, żeby się nie rozklejał?
– Mnie też jest przykro – powiedział żałośnie.
– Przecież to nie twoja wina.
– Nie moja? – spytał bliski załamania. – Oznajmiła, że jestem żałosny, skoro nie potrafię nawet zadbać o rodzinę.
– Oj, nie przejmuj się tą głupią zdzirą. Jesteś wspaniałym ojcem i wiernym mężem – stwierdziła z przekonaniem. – Timmy i Emily uwielbiają cię, a ty naprawdę masz z nimi świetny kontakt, więc nie przejmuj się gadaniem szurniętej baby.
Objęła go i przytuliła, a on płakał. W końcu się uspokoił.
– Gdzie mieszkasz? – spytała.
– W hoteliku tu niedaleko – wyjaśnił, dolewając sobie herbaty. Na odejście żony filiżanka herbaty.
– Nie możesz mieszkać w hotelu! Dlaczego nikomu z nas nie powiedziałeś? Choćby rodzicom.
Richard pokręcił głową.
– Nie chcę ich obarczać swoimi kłopotami. W końcu jestem dorosły i powinienem poradzić sobie sam.
– Zgłupiałeś? Nie ma nic złego w tym, żeby raz na jakiś czas wrócić na łono rodziny. Prawdziwy balsam dla znękanej duszy.
Zrobił niepewną minę.
– To chyba nie najlepszy pomysł.
– Za kilka tygodni Ciara wraca do Australii.
Wyraźnie się odprężył.
– No to jak?
Odpowiedział uśmiechem, ale zaraz posmutniał.
– Nie umiałbym poprosić rodziców, Holly. Nie wiedziałbym, co powiedzieć.
– Pójdę z tobą i zrobię to za ciebie. Mówię ci, będą zachwyceni. Jesteś ich synem, kochają cię. Tak jak my wszyscy – dodała.
– No dobrze – zgodził się w końcu.
Wzięta go pod rękę, kiedy szli do samochodów.
– A, jeszcze jedno. Dziękuję za ogród. Wspięła się na palce i pocałowała go w policzek.
– To ty wiesz? – spytał, zdziwiony.
Pokiwała głową.
– Masz wielki talent.
Brat uśmiechnął się niepewnie.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Dwa dni później Holly stała w toalecie apartamentowca, w którym miała odbyć rozmowę kwalifikacyjną, i przeglądała się w lustrze. Ostatnio tak bardzo schudła, że wszystkie kostiumy na niej wisiały. Musiała kupić sobie nowy. Wybrała czarny z różowymi prążkami i do tego jasnoróżową bluzkę. Poczuła się jak przedsiębiorcza kobieta interesu, która bierze życie w swoje ręce. Na pewno przekona do siebie przyszłego chlebodawcę.
Usiadła w poczekalni i rozejrzała się po biurze. Było ciepłe i przytulne, przez wielkie staroświeckie okna sączyło się światło. Mogłaby siedzieć tam całymi dniami. Nawet nie drgnęła, kiedy wywołano jej nazwisko.
– Mierz wysoko – szepnęła do siebie.
Zapukała do drzwi, tubalny głos zaprosił ją do środka.
– Dzień dobry – przywitała się z większą pewnością siebie, niż było w rzeczywistości. Przeszła przez pokój i wyciągnęła rękę do mężczyzny, który wstał z fotela. Przywitał ją uśmiechem i serdecznym uściskiem ręki. Dobiegał sześćdziesiątki, miał szpakowate włosy i doskonałą prezencję.
– Holly Kennedy, tak? – upewnił się, siadając i przeglądając jej życiorys. Usiadła naprzeciwko.
– Zgadza się – powiedziała i położyła spocone ręce na kolanach.
Zsunął okulary na czubek nosa, w milczeniu przejrzał życiorys. Tymczasem ona oglądała jego biurko. Jej wzrok padł na fotografię w srebrnej ramce przedstawiającą trzy piękne dziewczyny, mniej więcej w jej wieku, pozujące z uśmiechem do kamery. Po chwili zorientowała się, że mężczyzna odłożył życiorys i teraz na nią patrzy. Uśmiechnęła się, przybrała poważną minę.
– Zanim zaczniemy rozmawiać o pani, wyjaśnię, czego ta praca wymaga. Nazywam się Chris Feeney, jestem założycielem i redaktorem naczelnym tego pisma. Jak pani wie, prowadzenie każdej organizacji medialnej zależy w sporej mierze od otrzymywanych reklam. Niestety, ostatni specjalista musiał nieoczekiwanie nas opuścić, dlatego szukam kogoś, kto podjąłby pracę od zaraz.
Pokiwała głową.
– Jestem gotowa zacząć od dziś.
– Widzę, że pani nie pracuje ponad rok, zgadza się?
Spojrzał na nią znad okularów.
– Owszem. Niestety w tym czasie chorował mój mąż. Zwolniłam się z pracy, żeby się nim opiekować.
– Rozumiem. Mam nadzieję, że już wyzdrowiał.
Holly nie była pewna, czy ewentualny pracodawca rzeczywiście chce wysłuchiwać opowieści z jej prywatnego życia. Ale wyraźnie czekał na odpowiedź.
– Niestety, nie. Umarł w lutym. Miał nowotwór mózgu.
– Bardzo mi przykro – powiedział Chris. – Domyślam się, że trudno się z tym pogodzić… w tak młodym wieku. – Wbił oczy w biurko. – Sam w zeszłym roku straciłem żonę. Miała raka piersi.
– Niezmiernie mi przykro.
– Podobno z czasem człowiek wraca do równowagi.
– Też to słyszałam – potwierdziła. – I podobno pomagają w tym litry herbaty.
Zaniósł się tubalnym śmiechem.
– Córki powtarzają mi także, że równie ważne jest świeże powietrze.
Holly roześmiała się.
– O tak, magia świeżego powietrza. Cudownie działa na serce. To pańskie córki?
Spojrzała na zdjęcie.
– Tak – przytaknął. – Trzy uzdrowicielki, które utrzymują mnie przy życiu – rzekł ze śmiechem. – Niestety, ogród nie wygląda już tak jak na tym zdjęciu – stwierdził ze smutkiem.
– To pański ogród? – spytała Holly.
– Dbała o niego Maureen. Ja nie mogę się oderwać od biurka na tak długo, żeby zrobić w nim porządek.
– Doskonale pana rozumiem – podchwyciła – bo też nie mam smykałki do ogrodnictwa.
Uśmiechnęli się do siebie.
– Wracając do naszej rozmowy – powiedział pan Feeney. – Czy ma pani doświadczenie w pracy z mediami?
– Trochę mam. – Przestawiła się na poważniejszy ton. – Kiedy pracowałam w agencji nieruchomości, zajmowałam się reklamą. Szukałam odpowiednich miejsc do umieszczania naszych reklam.
– Ale nigdy nie pracowała pani w redakcji?
Holly sięgnęła pamięcią wstecz.
– Kiedyś redagowałam cotygodniowy biuletyn przedsiębiorstwa, w którym pracowałam…
Wymieniła wszystkie swoje kolejne posady. W końcu znudził ją własny głos. Wiedziała, że nie bardzo nadaje się do tej pracy, a jednocześnie czuła, że mogłaby jej podołać, gdyby pan Feeney dał jej szansę.
Zdjął okulary.
– Widzę, że ma pani spore doświadczenie, tyle że w żadnej pracy nie zagrzała pani miejsca dłużej niż dziewięć miesięcy.
– Prawdę mówiąc, wciąż szukam pracy, która by mi naprawdę odpowiadała – przyznała Holly z mocno już nadwerężoną pewnością siebie.
– Skąd mam wiedzieć, że mi pani nie ucieknie?
Dziewczyna zastanowiła się chwilę, po czym odparła poważnie:
– Bo czuję, że to właściwe zajęcie. Potrafię ciężko pracować. Kiedy mi zależy, poświęcam się bez reszty. Chętnie się uczę. Jeśli mi pan zaufa, nie zawiodę.
Przerwała, żeby nie paść na kolana i nie zacząć błagać o tę cholerną pracę. Oblała się rumieńcem, kiedy zdała sobie sprawę, jak to musi wyglądać.
– Może na tej wzniosłej deklaracji zakończmy naszą rozmowę – zaproponował pan Feeney z uśmiechem. Wstał, wyciągnął do niej rękę.
– Dziękuję za fatygę. Skontaktuję się z panią.
Holly postanowiła wpaść do Ciary do pracy, żeby coś przekąsić. Skręciła za róg i weszła do pubu „U Hogana”. W środku elegancko ubrani ludzie jedli obiad. W kącie znalazła wolny stolik.
– Przepraszam! – zawołała głośno, strzelając palcami. – Czy ktoś tu obsługuje?
Kilka osób spojrzało na nią karcąco. Cóż za grubiaństwo wobec personelu! Ciara odwróciła się i spiorunowała ją wzrokiem.
– O mały włos, palnęłabym cię w łeb – powiedziała ze śmiechem, podchodząc.
– Mam nadzieję, że na co dzień nie traktujesz w ten sposób klientów – droczyła się z nią Holly.
– Nie wszystkich. Zjesz dziś u nas obiad?
Skinęła głową.
– Dowiedziałam się od mamy, że podajesz obiady. Sądziłam, że pracujesz tylko w klubie na górze.
– Ten człowiek goni mnie do pracy o wszystkich możliwych porach. Traktuje mnie jak niewolnicę – pożaliła się Ciara.
Podszedł Daniel.
– Dobrze słyszę, że o mnie mowa?
Ciara zdębiała.
– Nie, nie, mówiłam o Mathew. Goni mnie do pracy o wszystkich możliwych porach. A w łóżku traktuje mnie jak niewolnicę.
I poszła do baru po notes i długopis.
– Przepraszam, że się wtrąciłem – powiedział Daniel, wybałuszając oczy na Ciarę. – Mogę się przysiąść? – spytał Holly.
Zaprosiła go gestem.
– Co masz dobrego do jedzenia? – spytała, przeglądając kartę.
– Nic – szepnęła Ciara za plecami Daniela.
– Najbardziej polecam zapiekankę – poradził.
Holly pokiwała głową.
– W takim razie poproszę.
Ciara przyłożyła palce do ust, udając, że wymiotuje.
– Jesteś dziś bardzo elegancka – stwierdził z uznaniem Daniel.
– Wracam z rozmowy kwalifikacyjnej. – Holly aż się skrzywiła na samo wspomnienie. – Szczerze mówiąc, nie spodziewam się odzewu.
– Nie przejmuj się – pocieszył ją. – Gdybyś miała ochotę, nadal miałbym dla ciebie pracę na górze.
– Sądziłam, że dałeś ją Ciarze.
– Znasz swoją siostrę. Urządziła tu niezłą scenę. Gość za barem powiedział coś, co jej się nie spodobało, a ona wylała mu piwo na głowę.
– Coś podobnego! – Holly aż się żachnęła. – Dziwię się, że jej nie wyrzuciłeś.
– Nie mógłbym zwolnić dziewczyny z klanu Kennedych. Wróciła Ciara zjedzeniem dla Holly, spojrzała złym wzrokiem na siostrę, po czym obróciła się na pięcie i odeszła.
– Rozmawiałaś ostatnio z Denise albo z Sharon? – spytał Daniel.
– Tylko z Denise – powiedziała, patrząc w bok.
– A ty?
– Tom zanudza mnie swoim ślubem. Chce, żebym został jego drużbą.
– I zostaniesz?
– Bo ja wiem. – Westchnął. – Egoistycznie cieszę się jego szczęściem. – Wyobrażam sobie, jak się czujesz w tej sytuacji. Rozmawiałeś ostatnio ze swoją byłą?
– Z Laurą? Nie chcę o niej słyszeć.
– Czy ona przyjaźni się z Tomem?
– Chwała Bogu, nie tak bardzo jak dawniej.
– Czyli nie będzie zaproszona na ślub?
Daniel zrobił zdziwioną minę.
– Wiesz, że nie przyszło mi to do głowy. – Zamilkł. – Jutro wieczorem spotykam się z Tomem i Denise, żeby omówić plany ślubu. Może masz ochotę przyjść?
Wzniosła oczy do nieba.
– Zapowiada się niezła zabawa.
Daniel roześmiał się.
– Wiem. Dlatego wolałbym nie iść sam. Zadzwoń do mnie, jak się namyślisz.
Skinęła głową.
Serce zaczęło walić jej jak młotem, kiedy zobaczyła pod domem samochód Sharon. Długo z nią nie rozmawiała. Wiedziała, że powinna ją była odwiedzić. Podjechała, wysiadła i podeszła do auta, ale ku jej zdziwieniu z samochodu wysiadł John. Najwyraźniej przyjechał sam.
– Cześć, Holly – przywitał się z marsową miną.
Trzasnął drzwiczkami.
– Gdzie jest Sharon? – zapytała.
– Wracam ze szpitala.
Przeraziła się.
– O Boże! Nic jej nie jest?
John wyraźnie się stropił.
– Nie, odwiozłem ją tylko na badania. I zaraz po nią jadę.
– Rozumiem – Holly poczuła się idiotycznie.
– Skoro tak się przejmujesz, może powinnaś do niej zadzwonić. Przeszył ją lodowatym spojrzeniem.
Zagryzła wargę. Zrobiło jej się głupio.
– No wiem. Wejdź, napijemy się herbaty.
Włączyła czajnik, zaczęła się krzątać przy herbacie. John usiadł przy stole.
– Sharon nie wie, że tu jestem, może więc zachowaj dyskrecję, co? Poczuła się jeszcze bardziej parszywie. Czyli to nie Sharon go wysłała. Przyjaciółka nie chciała jej widzieć.
– Sharon za tobą tęskni.
Holly przyniosła kubki z herbatą.
– Ja też.
– Ale długo się nie odzywasz. Dawniej rozmawiałyście codziennie.
Wziął od niej kubek.
– Bo dawniej wszystko było inaczej – odparowała rozdrażniona.
– Wiemy, co przeżyłaś.
– Wiem, że wiecie, John, ale chyba nie rozumiecie, że ja to nadal przeżywam! Nie umiem przejść nad tym do porządku tak jak wy i udawać, że nic się nie stało.