Między poniedziałkami i piątkami rozmawiali o wszystkim. O Bogu, o pieniądzach, o pogodzie w Warszawie, o najlepszych kremach na mieszaną cerę, o Internecie, o genach i chromosomach, o kolorze jej włosów, barwie jego głosu, o nieporonnych metodach zapobiegania ciąży, o muzyce, o upadku filozofii, o matematyce, o zapachu jej perfum wieczorem i rano. O wszystkim. Praktycznie każdy temat stawał się z nią pasjonujący. Każdy zdradzał coś o niej.
Zaszokował ją wiadomością, że nie ma samochodu, i że gdy tylko zima się skończy, z radością wróci do swojego skutera. Nie zapomni jej humorystycznego komentarza.
Ty nie masz samochodu?! Tam w Niemczech?! – pisała zdziwiona.
– To co Ty robisz w weekendy? Przecież Niemcy w weekendy zajmują się głównie myciem samochodów. Słyszałam, że w Niemczech jedynie chorzy psychicznie, studenci i komuniści nie myją samochodów w soboty.
Potem napisała, że gdyby jednak kupował coś do mycia na soboty, to niech kupi koniecznie terenowy off-road, najlepiej od Mitsubishi, taki z przełożeniem Iow-range i możliwością przejścia silnika w tryb sekwencyjny.
Ale Ty to wszystko pewnie dobrze wiesz – dodała na końcu.
Oczywiście, że nie wiedział! Zresztą, nigdy nie chciałby wiedzieć. To miał wiedzieć sprzedawca w Mitsubishi. Ale fakt, że ona wiedziała takie rzec/y, wydał mu się... sexy. To było późnym popołudniem, gdy mu doradziła to przełożenie Iow-range. Nie mógł po lunchu przestać pić tego nowego świetnego merlota z Chile, który odkrył ostatnio. Wyobraził sobie, że są w terenie, bardzo, bardzo off-road i mają możliwość przejścia w tryb sekwencyjny...
Oczywiście, że nie wiem – odpowiedział – ale zapamiętam: tryb sekwencyjny.
I dodał, żałując natychmiast:
Jaki kolor ma dzisiaj Twoja bielizna?
To było chyba zbyt wprost. Znali się wtedy dopiero dwa miesiące. Nie odpowiedziała. Zapytała tylko:
A jaki kolor powinna mieć bielizna, którą zdjąłbyś najchętniej?
Gdyby zapytała na przykład «A jaki kolor lubisz najbardziej», nie miałoby to takiego działania.
Zielony. We wszystkich odcieniach – odpowiedział wtedy.
Zielony. Zapamiętam. A teraz muszę już iść, Jakubku. Nie pracuj zbyt dużo tego weekendu.
Zniknęła, nie czekając na odpowiedź, zostawiając po sobie tylko wiadomość od systemu ICQ:
User went offline.
Jak on nienawidził tej wiadomości! Szczególnie w piątki późnym popołudniem. Robiło się nagle tak pusto w jego biurze. Czuł coś, co stanowiło chyba mieszaninę rozgoryczenia, pretensji do niej, rozczarowania i samotności. Wszystko naraz.
Wiedział dobrze, że to trzeba po prostu przeczekać. Poza tym nie miał wyboru. Nie należała do niego. I dlatego w piątek miał zawsze w biurze lub w lodówce w kuchni więcej wina. Gdy wychodziła z ICQ i szła do swojego realnego świata tam w Warszawie, on wypijał kieliszek duszkiem i nalewał zaraz drugi.
Zaczął to robić już na początku marca. W połowie kwietnia zauważył, że weekend to takie dwa dni, w które znowu nie wypada iść do pracy. Od końca kwietnia tęsknił za nią naprawdę. Zdarzało się, że wsiadał w sobotę wieczorem na skuter i jechał przez całe Monachium do biura, aby sprawdzić, czy nie napisała. Może zapomniała czegoś i musiała przyjść to zabrać ze swojego biura, a że komputer tam stał, to po prostu napisała – myślał.
Ale tak się nie zdarzało. Nie. Ona nie zapominała niczego. W jego skrzynce pocztowej nie było e-maili od niej w soboty wieczorem. Był za każdym razem trochę rozczarowany, ale nigdy jej tego nie powiedział. Poza tym potem przychodził poniedziałek. Kawa smakowała tak cudownie. Włączał komputer. Mała żółta karteczka obiecywała koniec czekania. Klikał i czytał to jej «Jakubku, tęskniłam za Tobą» i obietnica się spełniała. Na całych pięć długich dni. Do piątku.
Żeby tylko nie zapomniał kupić więcej wina w piątek rano, gdy będzie jechał do pracy.
ONA: Odkąd zaczęła spotykać go na ICQ, jej biuro było jak miejsce sekretnych schadzek. Wszystko nagle zaczęło się jej tutaj podobać. Komputer, dotąd szary, za duży i za głośny, kwiaty na parapetach, które zapominała podlewać, jej przestarzałe biurko, a nawet nowy zapach perfum sekretarki, której chudość nie była już jak wyrzut sumienia, gdy jadło się przy niej choćby jogurt. Nagle przestała być dla niej kobietą ze zdjęcia ilustrującego reportaż o głodującej Erytrei. Mogła teraz zjeść przy niej torbę krówek i nie pomyśleć przy tym o jednej jedynej kalorii! Obojętne stało się nagle to, że jej mąż wziął znowu kilkanaście projektów na następnych kilka miesięcy i że z pewnością nie pojadą ani do Zakopanego, ani nigdzie indziej przed końcem września. Mniej więcej od końca marca najważniejsze dla niej było przeczytać e-mail od niego rano, zrobić jak najwięcej z tego minimum, którego od niej wymagano, do przerwy obiadowej i spotkać się z nim na ICQ zaraz potem. Idealnie było rozmawiać z nim na ICQ do wyjścia. Rzadko to się im udawało, bo oboje musieli pracować. Ale czasami owszem. Zawsze jednak przed jej wyjściem z biura – on, jeśli przebywał w Monachium i nie podróżował, nigdy nie wychodził przed nią – spotykali się w Sieci, aby się pożegnać.
Rozmawiali prawie o wszystkim. Codziennie o wszystkim niecodziennym. Z każdym słowem, z każdym zdaniem stawał się jej bliższy. Nie mogła sobie przypomnieć, co robiła cały czas w tym biurze, zanim go sobie znalazła.
Nie rozmawiali jedynie ojej mężu i jego kobietach. Tych dwóch tematów nie udało się wprowadzić w żaden sposób do ich rozmów. To, że nie pojawiał się wątek jej męża, było jak niepisany układ między nimi. Odkąd zauważyła, że on ignoruje całkowicie informacje, w których ona używa liczby mnogiej, opisując swoje życie, postanowiła przejść na liczbę pojedynczą. Na początku nie rozumiała jego postawy. Później, gdy już stali się sobie niezbędni i ta przyjaźń, bez nazywania jej po imieniu, przeistaczała się powoli w coś pełnego czułości i intymności, zrozumiała, że tak było o wiele lepiej. Dla niej także.
Temat jego kobiet poruszała wprost lub przemycała w pytaniach lub prowokacjach do komentarzy. Bardzo często po prostu ignorował takie pytania. Czasami jednak reagował, odpowiadając:
Kiedyś opowiem Ci o tym. Dokładnie. Teraz jeszcze nie. Wybacz.
Wiedziała tylko, że jest sam i jedyną kobietą, z którą dyskutuje o miłości i «Eroice» Beethovena, jest ona. To ją uspokoiło, ale nie na długo. Niezaspokojona ciekawość jego przeszłości trwała w niej nieustannie.
Był taki delikatny. W zagadkowy sposób wyczuwał, prawie nieomylnie, jej nastroje. Nigdy nie próbował jej rozbawić dowcipem, gdy podejrzewał, że jej smutek nie jest akurat odwrotnością śmiechu. Kiedyś ni stąd, ni zowąd zapytał:
Czy zawsze masz bolesne okresy?
Skąd wiedział, że miała i że bolało ją strasznie?! W takie dni nie prowadził z nią żadnych dyskusji, doskonale wiedząc, że kobiety mogą być wtedy nieprzewidywalne. Raczej jej coś opowiadał, nie pytając o zdanie. Coś na zasadzie: «a teraz usiądź wygodnie w fotelu, odpręż się, słuchaj i nic nie mów». Właśnie jednego z takich dni zapytała go:
Jakubku, tutaj masowo opowiada się, pisze, a ostatnio nawet śpiewa o genach. Każdy czuje się zobowiązany mieć jakieś zdanie na ten temat. Wiem, że w Ameryce dekoduje się cały genom. To jest obowiązkowy temat nie tylko rozmów, ale także fascynacji. Poprawnie, a nawet cool, jest obecnie fascynować się genomem i to nie tylko własnym. Opowiedz mi, proszę, jak dekoduje się ten genom. Tak, abym zrozumiała. Pamiętaj przy tym, że oprócz tego, iż mam geny i znam Ciebie, nie łączy mnie absolutnie nic z genetyką.
Spodziewając się dłuższej rozmowy, otworzyła Chat.
ON: Dlaczego chcesz to wiedzieć akurat dzisiaj?
ONA: Głównie dlatego, że dawno już mi nic ładnego nie opowiedziałeś, a wiesz, jak bardzo lubię Ciebie czytać, gdy opowiadasz. A poza tym na weekend zaprosiłam do siebie kilka osób. Wśród nich jest facet, którego nie znoszę, a którego toleruję jedynie dlatego, że jest jako mąż największym błędem życiowym mojej dobrej koleżanki. Facet przeczyta coś w encyklopedii i wymądrza się przez cały wieczór. Już dawno chciałam mu dać nauczkę. Zapytam go głośno przy stole, jak w praktyce dekoduje się genom. Jestem pewna, że on tego jeszcze nie przeczytał w encyklopedii, i ja go wtedy przy wszystkich «zdepczę» mądrością. Zresztą Twoją własną. Mam nadzieję, że po tym wieczorze będzie do mnie wysyłał tylko swoją żonę, a sam się już więcej nie pokaże.
ON: Świetny powód. Zachwycasz mnie swoimi pomysłami. Z tym genomem to jest raczej prosta sprawa.
ONA: Chwileczkę. Usiadłam teraz wygodnie w fotelu. Mniej mnie boli, gdy trzymam dłonie na brzuchu. A teraz opowiadaj, Jakubku!
ON: Za chwilkę, dobrze? Powiedz mi tylko coś o Twoim brzuchu. Jaki jest? Płaski, wypukły, opalony czy zupełnie biały?
ONA: To chyba od tego dnia i od tych pytań do ich rozmów na stałe weszła cielesność. Takie pytania były – jak się jej wydawało – testem, jak daleko może się posunąć, pytając ojej ciało.
Już dawno mogłeś posunąć się znacznie dalej – pomyślała, czytając trochę rozczulona te pytania.
Potem jej ciało było częstym tematem w ich rozmowach. Pytał delikatnie, ale systematycznie o wszystko. Najbardziej fascynowały go jej oczy, usta, jej dłonie i całe ręce. Któregoś dnia napisał:
Byłem wczoraj w perfumerii i widziałem, jak kobiety z upodobaniem spryskiwały sobie wewnętrzną stronę nadgarstków, testując nowe perfumy. Przypatrując się im, poczułem, że bardzo chciałbym pocałować Twoje nadgarstki.
I zaraz potem zadał to pytanie. Pierwszy raz odważył się na coś takiego. Jak dotychczas skrupulatnie przemilczał jakikolwiek temat, który mógł spowodować, że musiałaby opowiedzieć cokolwiek o innym mężczyźnie w jej życiu. Czy to z przeszłości, czy z teraźniejszości. Wtedy jednak zapytał:
Czy ktoś całuje Twoje nadgarstki?
Zrobiło się jej wtedy smutno. Dotknęła palcami ekranu monitora. Poczuła, że musi.
Nikt nigdy nie całował i nie całuje moich nadgarstków. Od żadnej strony. Nikt oprócz Ciebie dotychczas nie interesował się nawet przez sekundę moimi nadgarstkami – odpisała dodając: – Kiedy się spotkamy, pocałujesz je, prawda?
Nie odpowiedział jej wtedy.
ON: Nie doczekam się chyba Twojej odpowiedzi. Opowiesz mi więc o Twoim brzuszku innym razem.
A teraz wracajmy do genomu. Odkąd są komputery, sekwencjonowanie ludzkiego DNA, które jest w całości w jądrze każdej komórki, stało się bardziej zadaniem informatyków niż genetyków. Zacznę od nich, bo tak naprawdę to oni robią całą pracę. Genetycy i biolodzy tylko wpadli na pomysł, jak im dostarczać danych do przetwarzania. A danych jest bardzo, bardzo dużo. Zaraz powiem Ci, jak dużo.
Jak wiesz, genom to nic innego, tylko całkowita sekwencja około 3,5 miliarda prostych organicznych zasad, które rozciągają się jak szczeble drabiny między dwiema nićmi z fosforu i cukru. Te cienkie nanometrowe nitki skręcają się w tę słynną podwójną spiralę, o której każdy ma ostatnio coś do powiedzenia.
Zasady tworzą w wyniku wiązań chemicznych pary i wszystkie one stanowią szczeble drabiny łączące obie nitki. Każda z zasad ma swoją nazwę: guanina, cytozyna, adenina i tymina. Bardziej zna się jednak ich inicjały G, C, A, T. Dekodowanie genomu to nic innego tylko ustalenie kolejności par AT oraz CG w tej drabinie. Nic innego. Znaleźć kolejność około 3,5 miliarda par liter AT lub CG. Czy to dużo? Gdyby każda litera A, T, G lub C miała tylko jeden milimetr, to po złożeniu całego kodu w ludzkim genomie w jedno zdanie byłoby ono dłuższe niż cały modry Dunaj. A to przecież najdłuższa rzeka Europy. Żeby takie zdanie przeczytać, potrzeba ponad stu lat. To chyba sporo, prawda?
Aby przetworzyć tyle danych, trzeba mieć dużo komputerów i dobre programy. Jedna z głównych firm dekodujących genom już dawno ma w swoim laboratorium w Rockville znacznie więcej mocy obliczeniowej niż cały Pentagon. Na szczęście nikomu to nie przeszkadza. Bez tego jednak nie można nawet myśleć o dekodowaniu DNA. Ilość informacji generowana przez przeciętnej wielkości laboratorium genetyczne jest 20 tysięcy razy większa niż to, co genialny i wyjątkowo płodny twórczo Bach zawarł we wszystkim, co skomponował przez całe swoje życie.
Jak dostarczać danych o sekwencji zasad w DNA, wymyślili oczywiście biolodzy z genetykami. 15 ochotników w USA, którym zagwarantowano, że pozostaną anonimowi, wyraziło zgodę na wydobycie nitki DNA z jąder ich komórek krwi i spermy. Nitki te są wprowadzane do komórek ulubionej przez biologów laboratoryjnych jąder bakterii E. coli, która rozmnaża się, z ludzkim DNA w sobie, w rewelacyjnym tempie. Kolonie E. coli pompują DNA jak matę fabryki. Nad tymi koloniami poruszają się roboty, które testują powielone przez E. coli DNA i wynajdują najlepsze egzemplarze oraz tną nitkę na 60 milionów krótkich fragmentów. Każdy z takich fragmentów ma nie więcej niż 10 tysięcy par AT lub GC. Fragmenty te przesyłane są do kapilarnych rurek będących częścią wyrafinowanych technologicznie urządzeń do sekwencjonowania genów.
Mógłbym podać Ci oczywiście szczegółowe nazwy i parametry robotów i tych urządzeń, abyś mogła naprawdę przegonić tego mądralę od encyklopedii raz na zawsze. Tylko mi powiedz, czy chcesz.
Kapilarne rurki zasysają nitki DNA w kawałkach. Nitki przesuwają się po ściankach kapilar do góry i wydobywają się na zewnątrz szczebel po szczeblu. A T C G C G A T... i tak dalej. Każdy taki szczebel lub para zasad, która wydobyła się ponad krawędź kapilary, natychmiast oślepiana jest promieniami silnego światła laserowego. Ponieważ szczebel to zasada, związek chemiczny, więc fluoryzuje światłem o określonym widmie. Widmo fluorescencyjne pary zasad, która wydobyta się na zewnątrz, zamieniane jest natychmiast na dane cyfrowe i przesyłane do analizy przez programy komputerowe.
Światło lasera kierowane na kapilary jest w paśmie częstotliwości błękitu, więc zawsze trochę przyciemnione laboratoria sekwencjonujące DNA wyglądają, gdy patrzeć na nie przez szyby, jak tajemnicze błękitne hale z filmów science fiction. Kiedyś spędziłem kilka dni w jednym z takich laboratoriów w Bostonie. Czasami wieczorem podchodziłem do szyb, za którymi w błękitnej poświacie o odcieniu nieba roboty i sekwencjonery starały się zdekodować to, co być może zakodował Stwórca. Gdy zapomni się o tych wszystkich komputerach, laserach i kapilarach, to można pomyśleć, że jest się świadkiem gigantycznego przedsięwzięcia człowieka. Zawsze wtedy musiałem myśleć o mądrości, o Bogu i o tym, że mam ogromne szczęście brać udział w tym przedsięwzięciu.
Wiesz, że ten błękit w laboratorium może być tak samo piękny jak błękit morza?
Jesteś ciągle w swoim fotelu i czytasz ten tekst, czy zasnęłaś znużona? Czy ból trochę ustąpił?
ONA: Gdy skończył pisać, siedziała dalej nieruchomo w fotelu i myślała o tym, że spotkała, zupełnie przypadkowo, niezwykłego człowieka. Że chciałaby, aby był zawsze. Na wieczność. Czuła się przy nim tak wyróżniona i tak jedyna, jak przy nikim na świecie.