– Bzdura – odparł główny zainteresowany.
– Choć raz się z nim zgodzę – dodał Hallford.
Ellyse nie miała zamiaru odpuszczać.
– W takim razie wyślij kogoś innego, bo ja bez Dija Udina się nie ruszam. Cokolwiek by o nim mówić, jest najbardziej obeznany w zaawansowanej technologii. Tylko on może stwierdzić, co tak naprawdę znajduje się na pokładzie tej jednostki.
– Węszysz podstęp? – zapytała Sang.
– Nie wiem. Dlatego chcę go mieć ze sobą.
Wymagało to jeszcze trochę przekonywania, ale ostatecznie Nozomi udało się przeforsować swoją wersję. Każdy argument, który podniosła, wydawał jej się sensowny – ale żaden z nich nie był głównym powodem, dla którego chciała zabrać Alhassana. Była przekonana, że to świetna okazja, by przekonać się, z jakiej gliny został ulepiony. I jeśli odpowiednio to rozegra, być może uda jej się odpowiednio go urobić.
– Nie bierzesz jednej rzeczy pod uwagę – powiedział Dija Udin, gdy Gideon wreszcie zdawał się przekonany. – Mogę wymordować wszystkich na pokładzie, a potem skorzystać z ansibla.
– To samo mógłbyś zrobić tutaj, gdybyś potrafił. Przypuszczam, że na Yorktown będą pilnować cię znacznie skrupulatniej niż my tutaj. Z pewnością nie dopuszczą do jakichkolwiek systemów ani mnie, ani ciebie.
– Wybaczcie, że się włączę – wtrącił Sumit Gharami. – Ale wydaje mi się, że wszyscy zapominacie o winach tego człowieka.
– Taki ze mnie człowiek, jak z ciebie Chińczyk.
– Rzeczywiście. A jednak łatwo cię z nim pomylić, i do tego właśnie dążę. Wszyscy powinniśmy zastanowić się dwa razy, zanim dokądkolwiek cię wyślemy. I mam na myśli naprawdę „dokądkolwiek”.
– Słuszna uwaga – odparł Dija Udin. – Nawet w kiblu potrafię być niebezpieczny. Szczególnie po ostatnich papkach, które mi daliście.
Zapadło chwilowe milczenie, które Ellyse skwitowała pobłażliwym uśmiechem. Doceniła, że Alhassan nie pociągnął tego tematu.
– Ja postawiłam sprawę jasno – odezwała się, patrząc na Gideona. – Jeśli chcesz mnie tam wysłać, lecę z Dija Udinem.
Chwilę później siedzieli przy sterach promu kapitańskiego, czekając, aż otworzy się właz hangaru.
19
Po kilku godzinach rozmów Jaccard był pewien, że omówili wszystko, co mogłoby okazać się ważne w nadchodzącej przyszłości. Nadal istniało spore prawdopodobieństwo, że cała ta konstrukcja zawali się przy pierwszej oznace tutejszego totalitaryzmu, ale nie widział innego wyjścia.
Wraz z Romanienko opuścili podziemia tą samą windą, która wcześniej dostarczyła im niezapomnianych przeżyć. Pod tym względem jazda w górę nie różniła się specjalnie od podróży w dół.
Na zewnątrz nadal szalała burza piaskowa, w której środku panował spokój.
– Nie wiem, czy mądrze postępujemy – odezwał się Loïc.
– Zostaw to mnie.
– Nie zamierzam – odparł. – Nie wyglądasz mi na osobę, która potrafiłaby udźwignąć ten ciężar.
– Kiedy przeszliśmy na ty?
– W momencie, gdy wypowiedziałem ci posłuszeństwo.
Zatrzymali się przed pierwszym promem i spojrzeli na siebie.
– Będzie czas, żeby o tym porozmawiać.
– Wątpię – odparł Jaccard. – Jak tylko posadzimy statki i zabierzemy się do budowania nowego ładu, urządzimy sobie tu demokratyczne wybory. Warunek będzie jeden: wszyscy załoganci mundury zostawiają na swoich okrętach.
– To byłoby szaleństwo.
Loïc uznał, że nie ma sensu wałkować tego tematu. Ostatecznie decyzja i tak będzie należała do ogółu ludności – a on wieki temu przestał cenić wojskowych w roli przywódców politycznych.
– Tak czy inaczej, zgadzamy się, że należy lądować.
– Zgadzamy, bo nie widzę innej możliwości.
– Słusznie.
– Co nie znaczy, że jestem pełen zaufania jak ty.
Pułkownik Romanienko zbliżyła się do niego o krok, nie odrywając wzroku od jego oczu.
– Wolałabym jednak, gdybyś jeszcze przez jakiś czas szanował zasady, które cię ukształtowały jako oficera.
– A ja bym wolał, żebyśmy dali sobie spokój z tą szaradą.
Chwila mierzenia się wzrokiem wystarczyła, by zrozumieli, że nigdy się nie dogadają. Jaccard ledwo zauważalnie skinął głową Wieronice, a potem udał się do wahadłowca. Nie zatrzymywała go.
Od razu sprawdził komunikaty z Kennedy’ego. Z niepokojem zarejestrował, że Ellyse usilnie starała się z nim skontaktować. Natychmiast wywołał swój okręt, ale bezskutecznie.
Spojrzał przed siebie i szybko pomiarkował, że burza musi zakłócać komunikację. Zresztą na odchodnym mieszkańcy radzili, by nie podrywać statków, dopóki system do końca się nie wyłączy.
Teraz wir piaskowy nad pustynią powoli słabł, więc Loïc spróbował jeszcze raz skomunikować się z Kennedym. Tym razem się udało.
– Dobrze pana widzieć – odezwał się Gideon. – Spotkała nas pewna… niespodzianka.
Jakby jeszcze mało ich było, skwitował w duchu dowódca.
– O ile mogę to tak nazwać – ciągnął dalej Hallford. – Na orbicie okołoziemskiej pojawił się kolejny okręt.
– Słucham?
– NISS Yorktown.
– Pierwsze słyszę o takiej jednostce.
– Nic dziwnego, bo nie wchodziła w skład Ara Maxima.
Jaccard ściągnął brwi, patrząc na głównego mechanika. Ten potrzebował chwili, by wyjaśnić mu, co działo się pod jego nieobecność. Tymczasem Loïc kątem oka dostrzegł, że kurz opadł i po zamieci nie było już śladu. Prom Romanienko wykonał pionowy start i oddalał się teraz w kierunku Galileo. Pułkownik z pewnością otrzymała te same informacje, lecz zareagowała szybciej.
Nadal słuchając Gideona, Jaccard wprowadził odpowiednie koordynaty i włączył autopilota. Gdy unosił się znad jałowej ziemi, dostrzegł w oddali kilka pojazdów przypominających motocykle. Nie jednak najnowsze znane mu modele z cienkimi oponami, ale raczej wersję retro harleya-davidsona.
Jeźdźcy mieli na sobie czarne kombinezony, a ich twarze przesłaniały chusty. Jaccard sądził, że nieomal natknął się na Padlinożerców.
– Panie majorze?
– Tak, tak – odparł bezwiednie. – Wszystko słyszałem. Niewiarygodne.
– Co najmniej. Na dole też takie dziwactwa?
– Obawiam się, że tak.
– W takim razie czekamy na pańską relację.
– Przedstawię wam ją, jak tylko ogarnę umysłem sytuację – odparł Loïc, wbijając wzrok w obiektyw. – I mówisz, że wysłaliście tam Ellyse i Dija Udina? Kto to wymyślił?
– Ona, panie majorze.
– Powinienem się tego spodziewać.
– To prawda. Dziewczyna ma nie mniejszą fantazję niż jej Skandynaw.
Jaccard wrócił myślami do poległego podkomendnego. Jeśli ten okręt rzeczywiście umożliwiał przekraczanie prędkości światła, szanse na uratowanie Håkona znacznie by wzrosły. Major nadal jednak nie był pewien, czy byłby gotów ryzykować życie kogokolwiek ze swoich ludzi – a tym bardziej, czy dowódca Yorktown będzie gotów stawiać swoją załogę w sytuacji zagrożenia.
Wiedział, że powinien choćby spróbować. Był to winny Lindbergowi.
– Macie jakiś kontakt?
– Nie, panie majorze. Ostatnia informacja mówiła, że zadokowali do Yorktown i opuścili wahadłowiec.
Loïc skinął lekko głową, głośno wzdychając. Chciałby tam być.
20
Ellyse stanęła przed włazem i zaczerpnęła tchu. Metaliczny chrzęst zwiastował, że wejście do promu automatycznie się odblokowało – po drugiej stronie była atmosfera.
– Jesteś pewna, że chcemy to zrobić? – zapytał Dija Udin. – Ci ludzie mogą nie mieć wiele wspólnego z tymi, którzy wychowali się w ciepełku waszego Słońca.
– Nie panikuj.
Alhassan spojrzał na nią z niedowierzaniem.
– Widziałaś oczy tego faceta?
– Miał jakiegoś rodzaju soczewki. Może dzięki nim kontroluje systemy okrętowe.
– Z całą pewnością.
– Już mówiono o takiej technologii, kiedy opuszczałam Ziemię.
– A mnie bardziej prawdopodobne wydaje się, że to jakiś demon. Ta grupka przeżyła, bo zawiązała pakt z siłami nieczystymi. A jednym z jego punktów było wybicie nas w pień.
– Więc macie coś wspólnego.
Dija Udin zaśmiał się, a potem wcisnął kontrolkę otwierającą właz. Ten odsunął się ze świstem, ukazując futurystyczny hangar. Ściany emanowały delikatnym światłem i wszystkie zdawały się zupełnie jednolite. Żadnych paneli, pulpitów, wyświetlaczy… ani drzwi. Dopiero po chwili Nozomi dostrzegła czarne linie i symbole, które musiały być nieaktywnymi systemami.
– Jestem zawiedziony – odezwał się Alhassan. – Nie dość, że mają tu jak w szpitalu, to jeszcze nie ma komitetu powitalnego. Beznadziejna sprawa.
– Widziałeś kiedyś coś takiego?
– Hę?
– Spotkałeś się z taką technologią?
– A co ja jestem, znawca kosmosu?
– O ile wiem, jesteś na tym świecie od dobrych kilku wieków.
– Ale kiblowałem na zadupiu znanego wszechświata – odparł i wzruszył ramionami. Ellyse nie zdążyła odpowiedzieć, gdyż otworzyły się drzwi prowadzące na korytarz. Zasadniczo można było powiedzieć, że ściany się rozsunęły.
Przez lukę przeszedł mężczyzna, który nawiązał z nimi kontakt.
– Witam na Yorktown, chorąży…
Urwał, gdy zobaczył Dija Udina. Mimo że Ingo Freed pochodził zasadniczo z innej cywilizacji, Nozomi bez trudu zinterpretowała wyraz jego twarzy. Uniósł brwi, mimowolnie otworzył usta, a potem cofnął się niemal niezauważalnie. Czerwone ślepia patrzyły na Alhassana z przerażeniem i nienawiścią.
– Co jest, do cholery? – zapytał Dija Udin.
Zanim Ellyse zdążyła się zastanowić, Stephen Ingo Freed wyciągnął niewielkie urządzenie i wcisnął przycisk na boku. Broń mogła się różnić od tej, którą znała Nozomi, ale była równie uniwersalna jak mimika.
Wiązka pomknęła w ich kierunku i trafiwszy Dija Udina prosto w pierś, rozeszła się pajęczyną po całym jego ciele. Alhassan wywrócił oczami i padł bezwładnie na podłogę. Ellyse uniosła ręce, sądząc, że będzie następna.
– Kim wy jesteście? – zapytał Ingo Freed.
– My…
– Ściągnęliście tutaj to… to coś? Na Ziemię?
Wycelował w nią broń, a potem pociągnął za spust.
ROZDZIAŁ 2
1
Dija Udin obudził się z bólem głowy, który normalnie wywoływała mieszanka whisky, piwa i wina. Bywało, że na początku dwudziestego wieku budził się tak co rano. Szczególnie gdy mieszkał w Seattle – prohibicja była doskonałym pretekstem do wzmożonego picia, w którym nie przeszkadzał mu nawet islam. Największy kac z tamtych czasów nie był jednak w stanie równać się z tym, jak teraz się czuł. Z trudem podniósł powieki i powiódł wzrokiem wokół. Dostrzegł, że w niewielkim pomieszczeniu znajduje się z nim Ellyse.
– Gdzie jesteśmy? – zapytał.
Wyglądała lepiej niż on – jakby pomieszała tylko whisky i piwo.
– Nie wiem.
– Odpłynęłaś zaraz po mnie?
– Nie ma sensu sięgać po eufemizmy – odbąknęła. Była nabuzowana, naprawdę nabuzowana. Dija Udin potrafił rozpoznać naprawdę nabuzowaną kobietę. Był to element instynktu samozachowawczego, który mu zaprogramowano. – Strzelili do ciebie, a potem do mnie. I dzięki temu wiemy dokładnie, kto wpędził nas w to bagno.
Alhassan wzruszył ramionami.
– Wybacz – powiedział. – Czasem takie rzeczy mi się przytrafiają.
– Skąd ci ludzie w ogóle cię kojarzą?
– A ja wiem? Pierwszy raz w życiu widziałem te czerwone gały.
Ellyse przez moment milczała, rozglądając się po celi. Podobnie jak w hangarze, ściany były tutaj jednolite. Nie rokowało to najlepiej w kwestii ucieczki.
– Najpewniej spotkali któregoś z moich braci – odezwał się pod nosem Dija Udin.
– Ilu was jest?
– Całkiem sporo.
Westchnęła, nie drążąc tematu. Musiała wiedzieć, że byłaby to jedynie strata czasu.
– I nie wiesz, dlaczego jeden z was mógłby kontaktować się z załogą Yorktown?
– Nie mam pojęcia.
– Więc pomyśl nad tym.
– Staram się, ale czuję, jakbym oberwał naprawdę porządnym obuchem. Trudno mi zebrać myśli.
– Postaraj się – odparła przez zęby.
Dija Udin z trudem się podniósł, a potem usiadł obok niej. Kręciło mu się w głowie, a w uszach szumiało. Uznał, że chyba nie jest jeszcze na etapie kaca. Dopiero trzeźwiał.
– Obawiam się, że nawet w pełni sił nic nie wymyślę – powiedział. – Jak się być może orientujesz, byłem przez kilkaset lat w kriostazie i sporo mogło mnie ominąć.
Ellyse obróciła się do niego.
– Zastanów się – powiedziała. – Co zrobiliby twoi ludzie, gdyby dowiedzieli się, że Diamentowi wygrali proelium, a kilka ziemskich statków zbiegło z pola walki?
– Wsparliby Diamentowych. A ci znaleźliby wszystkich i wybili co do jednego. Nikt nie wysyłałby im na spotkanie któregoś z moich braci.
Nozomi skinęła głową, po czym przeniosła wzrok na przeciwległą ścianę. Trwała tak przez moment, jakby analizowała i odrzucała kolejne scenariusze, poszukując tego właściwego.
– Nie szarp się – powiedział Alhassan. – I tak nic nie wymyślisz.
– Możliwe, że mieli swojego Dija Udina? – zapytała, ignorując go.
– Z pewnością nie takiego jak wy. Dija Udin jest jedyny w swoim rodzaju.
– Pytam poważnie.
Przestał się szczerzyć, wychodząc z założenia, że tak będzie mu łatwiej do niej dotrzeć.
– Nie bierzesz pod uwagę rzeczy oczywistej – odparł. – Ci ludzie pojawili się już po zakończeniu proelium. Opuścili Ziemię, gdy ta stawała się niezdatna do życia. Żadna z prastarych ras nie mogła się nimi interesować.
– A jednak kojarzą twoją zakazaną facjatę.
– Może widzieli mnie w jakichś fantomatach grozy.
– I znienawidzili na tyle, żeby od razu walić do ciebie z broni, bez zadawania pytań?
Dija Udin wzruszył ramionami. Ellyse jeszcze przez chwilę gdybała w najlepsze, po czym zamilkła jak grób. Drzwi do celi otworzyły się bezszelestnie i pojawił się w niej Ingo Freed. Spojrzał na Alhassana z obrzydzeniem, po czym skinął na Nozomi.
– Pójdziesz ze mną, chorąży.
Ellyse spojrzała na Dija Udina, a potem podniosła się i ruszyła za kontradmirałem.
– Cokolwiek ona usłyszy, ja też powinienem – zaoponował Alhassan, z trudem wstając. Mężczyzna zatrzymał się w progu i zacisnął pięści. Dija Udin uświadomił sobie, że facet robi wszystko, by nie zabić go na miejscu. Czymkolwiek podpadł im jeden z jego braci, najwyraźniej należało to do spraw dużego kalibru.
– Postawię sprawę jasno – odezwał się Stephen. – Jeśli usłyszę jeszcze choćby słowo z twoich ust, rozerwę ci szczękę. Rozumiesz?
Alhassan nie musiał widzieć jego twarzy, by wiedzieć, że ponownie odmalowała się na niej nienawiść. W milczeniu czekał, aż dwójka ludzi opuści karcer, a potem z ulgą wypuścił powietrze i opadł na podłogę.
Miał nadzieję, że Ellyse wytłumaczy im sytuację. Wyjaśni, że jest on tylko jedną z wielu podobnych mu jednostek i nie może ponosić odpowiedzialności za to, co robią inni.
– Dacie coś do jedzenia? – zapytał, tocząc wzrokiem wokół.
Nikt mu nie odpowiedział. I nikt nie odpowiadał przez następne godziny, które były dla niego katorgą. Z każdą upływającą minutą utwierdzał się w przekonaniu, że Nozomi nie uda się przekonać kontradmirała.
Wstał i zaczął przechadzać się po niewielkim pomieszczeniu. Szukał obiektywu, z którego na niego spoglądają, ale szybko uznał, że to bez sensu. Równie dobrze mogli siedzieć za którąś ze ścian i analizować jego zachowanie.
– Banda niecywilizowanych prostaków – powiedział, obracając się wokół. – Mam prawo do humanitarnego traktowania!
Jak przy każdej poprzedniej próbie, tak i teraz nikt mu nie odpowiedział. Dija Udin sklął swoich oprawców pod nosem, po czym usiadł przy ścianie i zwiesił głowę. Nie było niczego, co mógłby zrobić. Pozostawało liczyć na to, że Nozomi uda się dokonać cudu.
2
Ellyse poprowadzono długim, wąskim korytarzem na mostek. Gdy tylko otworzyła się gródź, widziała już, że tutejsze centrum dowodzenia nie może bardziej różnić się od tego, które znała z ISS-ów. Kennedy’ego od Accipitera i reszty dzieliło pół wieku, ale przy tych systemach robił wrażenie eksponatu muzealnego. Każdy z załogantów miał przed sobą holograficzny interfejs, fotele zdawały się ich oplatać. Konsoli właściwie nie było, wszystko zdawało się sterowane siłą umysłu. Parę pulpitów znajdowało się pod ścianami, ale były całkowicie zaczernione, pewnie nieaktywne.
– Siadaj – polecił Ingo Freed, wskazując wolne miejsce przy jednym z nich.
– Podłączycie mnie do wykrywacza kłamstw czy od razu do jakiegoś systemu tortur?