Przetoczył się ku ścianie, ale kolejne kopniaki zaczęły sypać się na niego jak grad. Do Ingo Freeda dołączył drugi żołnierz, który nie przytrzymywał Nozomi. Zaczęli zapamiętale okładać go po całym ciele, metodycznie, zachowując przy tym milczenie. Przywodzili na myśl dwóch robotników wykonujących rutynowe zadanie.
Gdy nie widział już na oczy i ledwo mógł się poruszyć, przerwali.
Dija Udin zaniósł się kaszlem. Ledwo otworzywszy jedno oko, dostrzegł, że podłoga spływa jego krwią.
– To nie koniec – powiedział zasapany kontradmirał. – Jedynie przerwa.
Alhassan chciał odpowiedzieć, ale z jego ust wydobył się jedynie cichy, niezrozumiały charkot. Obrócił się do napastników, czując, że cały się trzęsie. Zdołał zobaczyć tylko żołnierski but, który trafił go w głowę. Potem przestał cokolwiek czuć.
5
Kilka prób nawiązania kontaktu z Galileo nie przyniosło skutku. Jaccard nadal krążył nad ziemią, starając się, by trajektoria pozostawała nieprzewidywalna. NISS Yorktown wciąż rzucał na niego cień, przesłaniając nieboskłon. Gdzieś nad centralną Afryką Loïc otrzymał sygnał ze statku Romanienko. Natychmiast wyświetlił połączenie na głównym ekranie.
– Ląduj, majorze – zaczęła bez ceregieli Wieronika.
– Słucham?
– Doszłam do porozumienia z kontradmirałem.
– Obawiam się, że nie rozumiem. Jeszcze chwilę wcześniej…
– Rozważyłam wszystkie możliwości – ucięła. – Jeśli chcesz przeżyć, posadź ten statek na powierzchni.
– Nie ma mowy.
– Otrzymałam gwarancję, że z zarodkami nic się nie stanie.
– Bzdura. Jak tylko Ingo Freed zyska stacjonarny cel, wywali w niego cały swój arsenał.
– Nie rozumiesz.
– Najwyraźniej.
– Osiągnęliśmy porozumienie – powiedziała Wieronika. Jej głos kazał Jaccardowi sądzić, że rzeczywiście udało się uzyskać solenne zapewnienie. Sposób, w jaki Romanienko mogła to zrobić, był tylko jeden.
– Nie chcesz chyba powiedzieć, że…
– Złożyłam na jego ręce naszą kapitulację.
– Jaką kapitulację?! – uniósł się Loïc, szybko mitygując się, że powinien pilnować odczytów z sensorów. Sprawdził, czy wszystko jest w porządku, po czym wbił wzrok w pułkownik. – Jaką kapitulację? – powtórzył. – Nie zauważyłem, żeby ktokolwiek wypowiedział komuś wojnę.
– Więc przegapiłeś co najmniej kilka salw.
Jaccard pokręcił głową, nie dowierzając.
– Zwariowałaś – ocenił. – Nie wykorzystaliśmy jeszcze wszystkich możliwości.
– Nie bądź śmieszny.
Dostrzegł w jej oczach, że czuje się upokorzona i pokonana. Uświadomił sobie, że decyzja, którą podjęła, była najtrudniejszą w jej życiu. Przez moment patrzył na nią, myśląc o tym, co sam począłby na jej miejscu. Rozważyła wszystkie za i przeciw i ostatecznie doszła do wniosku, że lepiej zawczasu wywiesić białą flagę niż pozwolić, by zginęli kolejni ludzie. Zdawała sobie sprawę, że nie mają zbyt wielkiego pola manewru – każdy zarodek był teraz na wagę złota.
– Yorktown obróciłby nas wszystkich w gwiezdny pył – dodała po chwili. – Musisz być tego świadomy.
– Jestem.
– W takim razie popierasz moją decyzję?
O ile pamiętał, po raz pierwszy pytała go o zdanie.
– Nie popadajmy w skrajności – odparł, zmuszając się do bladego uśmiechu.
Znów zapadło milczenie. Loïc z chęcią by je przerwał, jednak nie bardzo wiedział jak. Romanienko wydawała się zupełnie zbita z pantałyku, jakby przed momentem usłyszała wyrok śmierci.
– Podam ci koordynaty – odezwała się w końcu. – Wylądujesz tam?
– Pod jednym warunkiem – odparł bez wahania.
– Chcesz dowodzić tą…
– Nie – uciął. – Chcę wiedzieć, że jesteś pewna.
– Na tyle, na ile mogę być.
– To nie wystarczy, żebym pozostawił ten statek bezbronny.
Wieronika westchnęła, jakby jej poświęcenie samo w sobie mogło stanowić gwarancję, że Yorktown nie otworzy ognia.
– Znaleźliśmy rozwiązanie, majorze. Korzystne dla obu stron.
– Chętnie poznam szczegóły.
Skinęła głową.
– Posadzisz statek w wyznaczonym miejscu, na terytorium Amalgamatu, a potem sprowadzimy na ziemię wszystkie inne jednostki znajdujące się teraz na orbicie. Ingo Freed zrobi to samo ze swoim krążownikiem.
– I?
– I naradzimy się nad tym, co dalej robić. Wstępnie udało mi się osiągnąć konsensus polegający na tym, że on nie zniszczy Challengera, a my nie wykorzystamy zarodków.
– To absurd.
– Zgadzam się, ale jednocześnie jedyna możliwość.
– Każdy układ będzie zakładał pozbycie się embrionów.
Zaprzeczyła ruchem głowy.
– Ingo Freed nie czuje przymusu, by niszczyć zarodki. Chce jedynie gwarancji, że nie będziemy ich rozwijać.
– To wielka szkoda, bo mamy taki zamiar.
– Już nie.
– To jedyna nadzieja ludzkości – powiedział stanowczo.
– W tej chwili to także droga do naszej zguby.
Jaccard przez moment milczał, a Romanienko skorzystała z okazji i przesłała mu koordynaty miejsca, gdzie miał posadzić okręt. Wpatrywał się w nie, wiedząc, że nie ma żadnego wyboru. Nie było to najgorsze rozwiązanie. Wprawdzie zdawali się na łaskę tego człowieka, ale jakie było inne wyjście?
– Nie mamy wiele czasu, majorze.
Nie odpowiadał, nadal wlepiając wzrok we współrzędne.
– Dostaliśmy ultimatum, którego termin szybko upływa.
– Rozumiem.
Zastanawiał się gorączkowo nad tym, czy istniała alternatywa. W końcu uznał, że nie. Przeciwnik dysponował przewagą we wszystkich aspektach. Jeśli chcieli uratować sześć statków, które przetrwały proelium, musieli się poddać.
– Lądujesz, majorze?
– Tak – odparł. – Choć nadal uważam, że nie do ciebie należy decyzja w tym względzie.
– Odniosłam wrażenie, że razem ją podjęliśmy.
– Nawet to nie wystarczy.
– Znów zaczynasz tę błazenadę o demokracji?
– Ktoś musi.
– Niekoniecznie oficer, który powinien szanować łańcuch dowodze…
Jaccard zakończył transmisję. Zrobił głęboki wdech, a potem wprowadził koordynaty do systemu i ustawił automatyczny kurs. ISS Challenger uruchomił silniki manewrowe na bakburcie i obrócił się ku swojemu celowi. Nie znajdował się daleko.
Gdy statek obniżał pułap, Loïc obserwował pustynię, poszukując śladów motocykli. Nigdzie ich nie dostrzegł, ale przypuszczał, że pojawią się dość szybko. Padlinożercy nie opuściliby okazji do tak wielkiej uczty, a on krążył nad tym obszarem dostatecznie długo.
Major wywołał Kennedy’ego, ale systemy statku nadal pozostawały nieaktywne. Pożałował, że nie zapytał Romanienko o stan swojego okrętu. Uznał jednak, że gdyby coś było nie w porządku, sama by o tym wspomniała.
Challenger przyziemiał powoli, aż w końcu osiadł lekko na piachu.
Loïc trwał przez moment w bezruchu, patrząc na główny ekran. Szerokokątny obiektyw ukazywał wszystko, co działo się wokół. Ani śladu po innych statkach, wysłannikach Amalgamatu czy pustynnych bandytach. Jaccard ruszył korytarzem ku hangarowi.
Wyszedł głównym włazem, osłaniając twarz przed kurzem, który uderzył w niego niczym fala. Starał się dojrzeć przez palce, który z okrętów jako drugi zjawił się w punkcie zbornym – mógł jednak przypuszczać, że był to ten znajdujący się najbliżej.
Gdy chmura pyłu i piasku opadła, przekonał się, że miał rację. Kilka kilometrów dalej wylądował V-kształtny Yorktown.
Potem major dostrzegł zbliżającego się Galileo. Kadłub również ciężko znosił wejście w atmosferę, przywodząc na myśl kulę ognia. Gdy statek schodził do lądowania nieopodal Yorktown, Jaccard dostrzegł pojazd mknący ku niemu z pierwszej jednostki.
Upewnił się, że ma berettę w kaburze. Wydawało mu się, że każda upływająca sekunda przeciąga się w nieskończoność. Starał się wypatrzeć, kto znajduje się w pojeździe, ale udało mu się to dopiero chwilę później. Dija Udin był przytrzymywany przez jednego z podkomendnych Ingo Freeda, Ellyse zaś siedziała obok.
Alhassan sprawiał wrażenie ledwo żywego.
Major odpiął kaburę, obawiając się, że przyjdzie mu użyć broni. Nadciągający żołnierze byli uzbrojeni po zęby – nie musiał znać tej technologii, by to wiedzieć. Broń dużego kalibru mogła wyglądać inaczej w zależności od okresu w historii, ale w każdym przypadku budziła niepokój.
Kiedy pojazd zatrzymał się kilka metrów przed nim, Nozomi skinęła mu głową.
– Dobrze pana widzieć – powiedziała.
Nie odpowiadając, Jaccard zbliżył się do czterokołowego łazika. Spojrzał na Dija Udina, a potem na kontradmirała. Postarał się, by jego wzrok mówił więcej niż słowa. Ingo Freed wyszedł z wozu, po czym rozejrzał się uważnie.
– Wygląda na to, że postąpiliście roztropnie – powiedział.
– To się dopiero okaże, prawda?
Stephen kiwnął głową. Major przeszedł na drugą stronę pojazdu i upewnił się, czy z Ellyse wszystko w porządku. Alhassan siedział ze zwieszoną głową, a zaschnięta krew na jego twarzy nie pozostawiała wątpliwości, że się z nim nie cackali. Po chwili Jaccard dostrzegł czerwień także między włosami nawigatora.
– Nieomal go zabili – powiedziała Nozomi.
– Z tego… co pamiętam… on też chciał to… zrobić… – wydukał Dija Udin.
– Ale nie zrobił – odparł Jaccard.
– Mimo wszystko…
– Oszczędzaj siły – uciął major, po czym zwrócił wzrok w górę. Kolejny statek schodził do lądowania, choć Loïc nie potrafił skojarzyć który. Być może Kartal lub Sahamiso, bo obydwa były nieco mniejsze od Wolszczana.
Kilka chwil później wszystkie ocalałe okręty Ara Maxima wróciły na Ziemię. Kennedy’ego nadal nie było nigdzie widać. Do punktu zbornego zaczęli zjeżdżać się kolejni oficerowie, a w końcu pojawiła się także pułkownik.
– Wiem, wiem – powiedziała do Jaccarda, unosząc ręce. – Nie ma się o co martwić, majorze. Kennedy odzyskał już częściową sprawność systemów i zmierza do nas.
– Oby.
Ingo Freed spojrzał na niego z dezaprobatą.
– Dałem słowo, że ten statek nie został zniszczony.
– A ja nie mam pojęcia, ile jest warte pańskie słowo – odparł major.
– Jestem człowiekiem honoru.
Loïc wskazał na pobitego Dija Udina.
– Wygląd mojego podkomendnego zdaje się temu przeczyć.
– To nie pański podkomendny, ale demon.
Jaccard uznał, że najlepiej będzie nie kwitować tego żadnym komentarzem. Patrzył w nieboskłon, czekając na Kennedy’ego.
W końcu statek się pojawił, a jemu z serca spadł niemały ciężar. Chwilę później wokół okrętów rozpętała się burza piaskowa, którą Loïc dobrze pamiętał. Gdy Kennedy siadł bezpiecznie na ostatnim z miejsc, otworzyły się drzwi do windy prowadzącej ku Nowemu Gondarowi.
Z podziemi wyjechała Meaza Endale, a wraz z nią Latynos, który wcześniej udzielał im mniej lub bardziej wylewnych wyjaśnień. Skinęli do siebie głowami, a potem pozostało im poczekać jedynie na załogę z Kennedy’ego.
Jaccard czuł się nieswojo, widząc wszystkich w jednym miejscu. Miał wrażenie, że sytuację tę ukartowali Diamentowi – i teraz pozostało im tylko zadać ostateczny cios ludzkości.
– Nie wygląda pan najlepiej, majorze – odezwała się Ellyse.
– I tak też się czuję – odparł, poluzowując kołnierz.
– Będzie lepiej, jak osiągniemy porozumienie.
Nachylił się do niej.
– Myślisz, że to realne? – zapytał cicho. – Wydaje mi się, że miałaś okazję, by z pierwszej ręki zobaczyć, do czego są zdolni ci ludzie.
– Uważają go za samego Szatana, panie majorze. Jakkolwiek dziwnie by to brzmiało.
– Wcale nie brzmi dziwnie – odparł.
– Dzięki… – zdołał wydusić Alhassan.
Po chwili w oddali pojawił się łazik z dwójką załogantów Kennedy’ego. Nie oszczędzali wysłużonej maszyny, pędząc ku nim z pełną prędkością. Za sobą zostawiali skotłowany piach, który natychmiast wciągała ściana burzy.
Gdy dojechali do Jaccarda, ten dostrzegł ulgę na ich obliczach.
– Podobno wykręcał pan niezłe akrobacje tym latającym inkubatorem – rzucił Gideon.
– Starałem się.
– A my siedzieliśmy tam jak kołki i odchodziliśmy od zmysłów – dodała Channary Sang.
Uścisnęli sobie dłonie, a potem obrócili się do organizatora całego spotkania. Ingo Freed wymieniał się jeszcze uwagami z Endale i dopiero po chwili zreflektował się, że wszyscy są na miejscu.
– Padła propozycja, byśmy zeszli pod ziemię – powiedział. – Uważam, że to niepotrzebne.
Kilka osób kiwnęło głowami.
– W tej chwili znajdujemy się na zasadniczo neutralnym gruncie i moim zdaniem powinno tak pozostać. Przynajmniej na razie.
– A Padlinożercy? – spytał Loïc.
– W takiej burzy nikt nas nie znajdzie – odparła Endale. – I nikt nie będzie nawet się do niej zbliżał.
– Świetnie – odparł Jaccard. – Zaczynajmy więc tę naradę.
Stephen Ingo Freed wyprostował się i uniósł lekko podbródek.
– Pierwszym postulatem jest to, by pod groźbą kary zakazać wstępu na okręt ISS Challenger – powiedział. – Jedynie dwie upoważnione osoby będą mogły…
– Jezus Maria! – krzyknął nagle Gideon, przerywając kontradmirałowi.
Wszyscy zwrócili się w jego kierunku, a potem potoczyli wzrokiem wokół.
– Co się dzieje? – zapytała Romanienko.
Hallford przywodził na myśl zagubione dziecko. Rozglądał się panicznie, jakby niewidzącym wzrokiem. Zdawał się nie dostrzegać nikogo z zebranych, a jego grdyka nerwowo chodziła w górę i w dół. Czoło natychmiast pokryło się potem, a cała krew odpłynęła mu z twarzy.
– Gideon? – zapytał Jaccard, robiąc krok ku niemu.
Główny mechanik nie odzywał się, nadal z przestrachem się rozglądając.
– W końcu… mu odbiło… – wydukał Dija Udin.
Loïc i Ellyse podeszli do Hallforda i przez moment starali się go uspokoić. Ledwo jednak wyciągnęli do niego rękę, ten z impetem ją odtrącał. Nie pozwolił nikomu się dotykać, rzucając głową na boki.
Jaccard pomyślał, że to nie rokuje najlepiej dla żadnego z nich.
6
Dija Udin powoli dochodził do siebie, czego nie można było powiedzieć o Gideonie. Ułożono go na jednym z łazików, a potem w ruch poszła aparatura medyczna, którą zabrał ze sobą jeden z załogantów Kartala.
– Wszystko w porządku – ocenił Sumit Gharami, przeglądając odczyty. – System nie wykrywa żadnych nieprawidłowości.
– Najwyraźniej się myli – powiedział Alhassan, podnosząc się do pozycji siedzącej. Nadal wszystko bolało go, jakby ktoś przypalał mu organy rozżarzonym metalem, ale przynajmniej potrafił zebrać myśli. I wyartykułować je w sensowny sposób.
Romanienko patrzyła po pozostałych zebranych. Podzielili się na trzy grupy, co było do przewidzenia. Dija Udin powiódł wzrokiem ku Namiestniczce, a potem ku swojemu oprawcy. Oboje sprawiali wrażenie, jakby nie wiedzieli, co się dzieje. Dobrze grali, uznał.
– To ten skurwiały knur. – Wymierzył palcem w Ingo Freeda. – On coś kombinuje, możecie być tego pewni.
– Nie panikuj – odparła Ellyse. – Gideon po prostu…
– Co? Gorzej się poczuł?
Jaccard zestrofował go wzrokiem.
– Nie łyp tak na mnie, bo ci oczy wykolę – powiedział Alhassan, z trudem schodząc z pojazdu. Skrzywił się, a potem podparł o niego. – A teraz zacznijmy zachowywać się jak rozsądni ludzie, bo widzę, że pod moją nieobecność zapomnieliście, że można nimi być. – Spojrzał na wijącego się na łaziku Hallforda. – Ten idiota umiera na naszych oczach.
Channary Sang teatralnie westchnęła.
– Zdycha w najlepsze. Nie widzicie tego? – Dija Udin znów wymierzył w Ingo Freeda. – Ten przebrzydły kutasina wpuścił coś na pokład Kennedy’ego, gdy do nich strzelał.
– Opowiadasz bzdury – zaoponowała Nozomi. – Byłam na mostku i…
– I nie miałaś najbledszego pojęcia, co tam odchodzi, dziecino.
– Dziecino?
Alhassan wzruszył ramionami i szybko tego pożałował. Rozrywający ból rozszedł się dotkliwymi impulsami po jego trzewiach. Miał ochotę zgiąć się wpół, ale tylko jęknął i pochylił się nieco.
– Gideon miał ciężką przeprawę – dodała. – A pamiętaj, że długo błąkał się po tunelach w czasie i przestrzeni. Przypuszczam, że sam nie wie, ile lat upłynęło, od kiedy wszedł do Terminala.
– Kogo to obchodzi? – żachnął się Dija Udin.
Przez chwilę wszyscy milczeli, obserwując, co robią pozostałe grupy. Obie pogrążone były w rozmowach.
– Każdy z nas swoje przeszedł – dodał po chwili Alhassan. – Tylko to mam na myśli.