Stawka Większa Niż Życie Tom I - Zbych Andrzej 4 стр.


– Nie zdrajcą, zdradę wykluczam – powiedział von Zanger w dwie godziny później. Stali przed nim wyprężeni, obaj ze Stedtkem. Kloss zaskoczony był opanowaniem i spokojem von Zangera. Spodziewał się wybuchu furii, bicia pięścią w stół, ale von Zanger był jak zwykle chłodny, spokojny, nieco znudzony. – Zdradę wykluczam – powtórzył – ale nie wykluczam gadulstwa.

– Wybaczy pan, pułkowniku – Stedtke skorzystał z chwili ciszy – ja nie mogę wykluczyć zdrady.

Pułkownik zdjął okulary, przetarł szkła skrawkiem irchy, zamrugał powiekami.

– Zostawiam panu wolną rękę, sturmfuehrer, w poszukiwaniu zdrajcy. Pozwoli pan jednak, że pozostanę przy swoim zdaniu, dopóki nie otrzymam dowodów, że wśród moich oficerów znalazł się człowiek, który sprzedał nieprzyjacielowi tak ważną informację. W każdym razie ta sprawa jest plamą na honorze naszej dywizji.

Zmyć możemy ją tylko w walce, tylko pomyślnym rezultatem następnej operacji. Ale muszę mieć gwarancję, że taki wypadek się nie powtórzy. W kasynie oficerskim pracują Rosjanki, prawda? A może któryś z panów oficerów dopuszcza się – skrzywił się z niesmakiem – jakichś poufałości w stosunku do tych cudzoziemskich kobiet. Jedno słowo wygadane po pijanemu wystarczyło. Począwszy od dziś w kasynie mogą być zatrudniane wyłącznie Niemki i volksdeutschki. Bolszewicka agentura musi działać w pobliżu – założył okulary i przyjrzał się uważnie im obu.

– Wiemy o tym, panie pułkowniku. Wiemy nawet, że w mieście działa radiostacja. W mieście albo w najbliższej okolicy. Nasz nasłuch zdołał przechwycić meldunek nadany w pięć godzin, zwracam na to pańską uwagę, w pięć godzin po naradzie u pana pułkownika. Nie zdołaliśmy jej jeszcze rozszyfrować, ale to kwestia czasu. Niestety, nie nadeszły jeszcze obiecane auta radiopelengacyjne. Bez nich tylko przypadek może sprawić, że trafimy na ślad radiostacji. Oczywiście staram się pomóc przypadkowi. Od rana moi ludzie przetrząsają dom po domu. Staramy się ich wypłoszyć, ruszyć z miejsca, wtedy łatwiej będzie złapać.

– Proszę mi meldować o wszystkim. Oczywiście nie możemy wykluczyć możliwości, o której wspomniał leut-nant Kloss, że przeciek informacji mógł nastąpić wyżej, ale zacząć trzeba od swojego podwórka. Pan, poruczniku – zwrócił się do Klossa – jest młodym oficerem o niewielkim doświadczeniu, nie ma pan za sobą ani kampanii polskiej, ani francuskiej. Myślę, że w tej sprawie powinien pan podlegać sturmfuehrerowi Stedtke, który jest doświadczonym oficerem.

– Rozkaz – powiedział Kloss. – Myślę, że mogę się wiele nauczyć od sturmfuehrera Stedtke. -Dostrzegł grymas Stedtkego i zły był na siebie, że nie potrafi rozgryźć, czy to uśmiech zadowolenia, wywołany połechtaną ambicją, czy ironia.

Ledwo wyszedł z budynku sztabu, mógł się naocznie przekonać, że Stedtke nie kłamał. Jego ludzie rzeczywiście nie próżnowali. Z niskiego, bielonego wapnem domu wyprowadzali właśnie trzech mężczyzn i dwie kobiety z rękami założonymi na kark. Pomyślał, że jedyną rzeczą, jaką mogą zrobić ukryci w pokoiku za sklepem krawca Worobina Jacek i Irena, to schować gdzieś głęboko radiostację i siedzieć na miejscu. Przy przetrząsaniu niemal wszystkich domów nie będzie czasu na szczegółową rewizję.

Skręcił wprawo. Tu też ludzie Stedtkego pracowali do spółki z żandarmami. Zatrzymywali przechodniów, obmacywali ich starannie, legitymowali, zaglądali do toreb i siatek. Jakaś kobiecina płacząc czołgała się po ziemi i zbierała porozrzucane kartofle, które wysypał jej z torby chudy, krostowaty żandarm, kilkunastu mężczyzn stało już z podniesionymi rękami, z twarzami zwróconymi w stronę muru. Byli to tylko młodzi mężczyźni, zauważył i pomyślał, że będą zapewne „ochotnikami" do pracy w niemieckich fabrykach. Przypomniał sobie swoją stocznię, obóz pod Królewcem i Pierre'a, którego nigdy już więcej nie zobaczył. Jakże chętnie by teraz z nim pogadał, podziękował za edukację. Ale nie wie nawet, czy tamtemu udała się ucieczka. Nie wiadomo, czy przespanie umówionej stacji nie było tym szczęśliwym trafem, który pozwolił mu wtedy umknąć.

Postanowił jednak wpaść do Worobina. Jednym szarpnięciem urwał guzik u płaszcza, żeby mieć pretekst do tej wizyty, skręcił w poprzeczną ulicę i dostrzegł Irkę uginającą się pod ciężarem walizy. Zdrętwiał. Szła pewnie, nie wiedząc, że za chwilę trafi na łapankę. Dobiegł do niej, gdy od rogu dzieliło ją ledwie parę kroków. Chwycił pod ramię, wziął walizkę z jej rąk, spojrzeniem rozkazał, by milczała. Zresztą po chwili zrozumiała wszystko. Pod murem stało już o kilka osób więcej. Wśród nich młode dziewczyny. A stara kobieta ciągle zbierała porozrzucane ziemniaki, plącząc się między długimi butami żandarmów i SS-manów.

Dopiero gdy minęli niebezpieczny punkt, zapytał patrząc w przestrzeń:

– Dlaczego bez rozkazu?

– Zaczęli plądrować naszą ulicę – powiedziała. -Jacek wziął szyfry i poszedł ogrodami. Uważaliśmy, że tak będzie lepiej. Kobiecie łatwiej się przemknąć. Oni szukają ludzi na roboty do Niemiec.

– Nie tylko – mruknął Kloss. – Oczyściliście lokal?

– Tak. Został rozładowany akumulator. Worobin miał go dobrze schować. Oni oboje są starzy, powinni im dać spokój.

Z wyciem klaksonu minęła ich półciężarówka z wielkim czerwonym krzyżem, właśnie wtedy, gdy skręcali w bramę na wpół zrujnowanego domu. W okienku na strychu bieliła się firanka. Dostrzegli to oboje.

– Jacek dotarł szczęśliwie. Bogu dzięki, wszystko w porządku – powiedziała dziewczyna. – To dobra melina. Za szafą jest przejście na strych sąsiedniego domu, a stamtąd piwnicami aż do rzeki. Dopóki nie skończy się ten bajzel, będziemy tu siedzieć.

– Dla mnie kiepski – powiedział Kloss. – Tu nie ma żadnego krawca, do którego mógłbym przyjść w sprawie przyszycia guzika albo zreperowania płaszcza. Na razie nic ciekawego, nadajcie tylko, że operacja się udała. Około trzystu zabitych, ponad tysiąc rannych, dużo uszkodzonego sprzętu. Nadawać możecie śmiało, jeszcze nie mają radiopelengu. Wpadnę, gdy będę miał coś ciekawego.

Kiwnął dziewczynie dłonią na pożegnanie, spostrzegł, że zdenerwowanie go opuściło. Był spokojny o los radiostacji.

Nie mógł wiedzieć, że w mijającej go półciężarówce Czerwonego Krzyża siedziała obok szofera doktor Marta Becher, że dostrzegła go akurat w momencie, gdy skręcając w stronę opuszczonego domu mówił coś do swej towarzyszki, pochylając się ku jej twarzy.

6

Pułkownik podniósł głowę znad rozłożonych papierów, zapalił cienkiego papierosa, podsunął paczkę Stedtkemu.

– Co mi pan przynosi, panie sturmfuehrer?

– Chciałem panu zameldować, pułkowniku, że akcja specjalna dobiega końca. Trzystu sześćdziesięciu robotników mogę już teraz odesłać do Rzeszy.

– Czuć dymem. Podobno pańscy ludzie spalili parę ulic?

– Sam pan pułkownik wie, że gdzie drwa rąbią…

– Szczerze mówiąc, nie jestem przekonany, że to najlepsza metoda pozyskania sobie miejscowej ludności i uspokojenia zaplecza. Ma pan trzystu sześćdziesięciu młodych ludzi, drugie tyle zapewne wymknęło się. Pójdą do lasu, wzmocnią partyzantów.

– Mam wyraźne instrukcje – Stedtke skrzywił się z politowaniem. – Reichsfuehrer Himmler i najwyższe czynniki w państwie…

– Wiem, wiem – uciął pułkownik – nie musi mnie pan informować. – Pewność siebie tego niskiego funkcjonariusza aparatu bezpieczeństwa działała mu na nerwy. Nie cierpiał Stedtkego, choć potrafił to ukryć starannie. – Co z naszą sprawą?

– Mój zwierzchnik, sturmbannFuehrer Mueller ze sztabu armii twierdzi, że przeciek informacji mógł nastąpić jedynie u nas.

– Szkoda – powiedział pułkownik. – Tym bardziej musicie się starać z Klossem, by znaleźć tego gadułę.

– Pan pułkownik ciągle mówi o gadule, tak jakby przypuszczał pan, że to tylko głupota albo nieostrożność.

– Powiedziałem już panu – pułkownik był rozdrażniony – że nie mogę podejrzewać żadnego z moich oficerów.

– Jest pan w szczęśliwszym położeniu ode mnie, ja muszę podejrzewać wszystkich.

– Więc i mnie?

– SturmbannFuehrer Mueller kazał mi pana pułkownika wykluczyć z kręgu podejrzanych.

– Co? – powiedział cicho. Powoli wstał z krzesła, drżącą ręką zdjął okulary. – Pan śmiał zasięgać opinii? Pan się zapomniał, sturmfuehrer. Ja jestem dowódcą tej dywizji, przynajmniej na razie.

– Przepraszam, panie pułkowniku – powiedział Stedtke, ale w jego głosie nie było skruchy. – Pan sam wspomniał o sobie, inaczej bym się nie ośmielił…

– Dość – uciął pułkownik. – Chcę mieć konkretne wyniki, a nie jakieś mętne przypuszczenia.

– Są dwa sposoby – powiedział Stedtke. – Podczas przetrząsania domów na Zarzeczu moi ludzie znaleźli rozładowany akumulator u jakiegoś starego krawca. Chłopak, który na to wpadł, był nie w ciemię bity, nie dał nic po sobie poznać, dla formalności wytrząsnął trochę pierza z pościeli, ale zostawił staruchów w spokoju. Mamy ten dom pod obserwacją – albo krawiec zaniesie akumulator właścicielom, albo ktoś się po niego zgłosi. Akumulator był niedawno używany. To jest jedyna droga dotarcia do agentury. Prawdopodobnie ta ich radiostacja, której poszukujemy, nadała informację udaremniającą naszą ofensywę. Wyciśniemy z nich, skąd mieli tę informację. Ale chciałbym prosić pana pułkownika o pomoc, bo tamta sprawa może potrwać dłużej. Chciałbym mianowicie, żeby pan pułkownik zorganizował w najbliższych dniach – jeśli to możliwe może nawet dzisiaj – naradę w tym samym składzie, co wówczas.

– Nie będzie kompletu – powiedział pułkownik i pomyślał o swoim grubym szefie sztabu. Jeszcze mu nie przysłano następcy. Nie lubi wokół siebie nowych twarzy.

– Szefa sztabu także wykluczyłem. Ale jeśli zdrajca jest wśród pozostałych, a na naradzie padną jakieś dane dotyczące następnego uderzenia, radiostacja zacznie grać. Będę szczęśliwy, jeśli pan pułkownik ma rację. Jeśli wśród naszych kolegów nie będzie zdrajcy.

– Jestem tego pewien – powiedział pułkownik. -W porządku, zorganizuję taką naradę. Jak się panu pracuje z Klopsem?

– Jeśli mam być szczery, nie jestem zbyt wysokiego mniemania o oficerach Abwehry. Ale to zdolny chłopak i stara się.

– Myli się pan – powiedział pułkownik. – Ja wierzę w Abwehrę. I będę wierzył dopóty, dopóki nie udowodni mi pan, że pańscy ludzie potrafią robić coś jeszcze poza paleniem synagog, rabowaniem sklepów, plądrowaniem domów. – Z nieukrywaną przyjemnością patrzył na ironiczny grymas na ustach Stedtkego. Chciał mu dopiec. Ten łajdak ośmielił się zasięgać informacji o nim, pułkowniku Wehrmachtu, synu majora i wnuku generała.

– Heil Hitler- powiedział Stedtke. Zabrzmiało to jak groźba.

7

Marta nie miała humoru tego wieczora. Żachnęła się, gdy ujął ją za rękę.

– Co ci jest, kochanie? – zapytał, jak umiał najserdeczniej, ale nic nie odpowiedziała; rozmowa nie kleiła im się zupełnie. Dopiero gdy wstał tłumacząc, że służba nie drużba, zapytała:

– Naprawdę masz służbę? Stedtke mi nic o tym nie mówił.

Prawdę mówiąc, nie musiał wracać do sztabu. Nie wybierał się także do na wpół zrujnowanego domu, w którym ukryli się Irena z Jackiem, po prostu inaczej wyobrażał sobie ten wieczór i dziwny nastrój Marty nieco go rozstroił. Zaskoczyła go informacja, że Marta rozmawiała o nim ze Stedtkem. Czyżby to coś znaczyło?

– Pytasz Stedtkego o rozkład moich zajęć – powiedział swobodnie. – Czy nie prościej zapytać mnie?

– Był u mnie dziś w szpitalu, rozmawialiśmy.

– Przesłuchiwał cię?

– Możesz to i tak nazwać. Uważam, że moim obowiązkiem jest udzielać wszelkiej pomocy oficerowi służby bezpieczeństwa. Pytał, czy nie dostrzegłam czegoś podejrzanego w zachowaniu…

– W moim zachowaniu? – nadał swemu głosowi ton niemal żartobliwy.

– Nie tylko. Pytał ogólnie, o wszystkich. Dlaczego miałby pytać akurat o ciebie?

Czyżby z powodu tego przesłuchania była w złym nastroju? – zastanowił się. – A może Stedtke jednak pytał ją o mnie? Oczywiście zobowiązał ją do milczenia. Czyżby Stedtke go o coś podejrzewał? – Usiłował wyobrazić sobie, co mogłoby naprowadzić Sturmfuehrera SD o wiecznie skrzywionych ustach na trop jego prawdziwej roli. Nie dostrzegał niczego. Ale jeśli Stedtke wypytywał naprawdę o wszystkich? Potwierdzało to podejrzenie Klossa, że zorganizowana ad hoc narada u von Zangera, narada, na której brakowało jedynie szefa sztabu, była pułapką zastawioną na któregoś z oficerów. Czy na któregoś, czy na niego? Czy Stedtke szuka po omacku, czy zdołał już coś wywęszyć? Jedno jest pewne, Kloss nie może w ciągu najbliższych paru dni pójść do zrujnowanego domu, gdzie znalazła schronienie radiostacja.

– Ale me powiedziałam mu o swoich podejrzeniach – dobiegł go głos Marty.

– O jakich podejrzeniach? – nie zrozumiał.

– Wiesz sam, nie udawaj, widziałam cię z nią. Kto to był?

– Nie wiem, o kim mówisz – powiedział, choć wiedział doskonale. Gdzie go mogła widzieć z Ireną? – myślał gorączkowo i zdrętwiał z przerażenia, bo przypomniał sobie właśnie mijający ich samochód Czerwonego Krzyża w momencie, gdy skręcali w stronę zrujnowanego domu.

– Wiesz dobrze! – wybuchnęła. – Jeśli chcesz, żebyśmy się rozstali, proszę bardzo! Ale nie zniosę oszukiwania! Co to za dziewczyna?

– Rozumiem – powiedział ze śmiechem, jakby teraz dopiero sobie przypomniał. – Myślisz o tej dziewczynie, której pomogłem dźwigać ciężką walizkę. Pierwszy raz widziałem ją na oczy.

– Czy każdej napotkanej kobiecie pomagasz nosić

walizki?

– Żal mi się zrobiło. Ta walizka była dla niej stanowczo za ciężka.

– Kto to był?

– Mówiłem już, nie wiem. Rosjanka, ale zna niemiecki.

– Rozmawiałeś z nią. Ładna.

– Jesteś od niej trzy razy ładniejsza – przytulił ją do siebie. – Słuchaj, głuptasie – nadał swemu głosowi ton dobrotliwy – nie istnieją dla mnie żadne kobiety poza Martą Becher. – Nie musiał udawać szczerości, to była prawda. Nie zauważył nawet, że Irena jest ładna, dopiero teraz to sobie uświadomił.

– O, Hans – powiedziała. Chciała takiego wyjaśnienia, chciała usłyszeć, że jest jedyną kobietą dla Klossa. – Stedtke cię nie lubi – powiedziała mu w godzinę później, gdy leżeli przytuleni na kanapie pod makatką z frędzlami, podglądani przez portret Fuehrera, zawieszony nad makatką. – A wiesz, dlaczego cię nie lubi? Bo jest zły, że wybrałam ciebie, a nie jego.

– Zapewne – powiedział Kloss. Wcale go nie ucieszyło, że Sturmfuehrer Stedtke me darzy go sympatią. Chętnie by mu oddał Martę, gdyby mógł usposobić go do siebie życzliwiej.

Wracając od Marty jeszcze raz myślał o przesłuchaniu, o wypytywaniu jej przez Stedtkego. W połączeniu z informacją, że Stedtke go me cierpi, me było to wesołe.

Nagle drgnął. Zobaczył coś, co go przeraziło. Ulicą, blisko ścian domów, szła, rozglądając się na boki, kobieta w kraciastej chustce. Widział ją parę razy – to była żona Worobina. Ale nie to go przeraziło. Kloss zobaczył to, czego ona nie dostrzegała. Była śledzona. Facet w nasuniętym na oczy kaszkiecie znany był Klossowi z widzenia jako jeden z najzręczniejszych ludzi Stedtkego. Kloss wiedział, że Irka jest wnuczką Worobinowej. Co ona niesie w tej torbie? Jedzenie dla wnuczki, czy – przypomniał sobie nagle, dostrzegając wypychający torbę zarys prostopadłościanu – pozostawiony akumulator?

Drgnął, gdy zapiszczały hamulce tuż za nim. Odwrócił się.

– Marta? – Nie ukrywał zdziwienia. – Przecież miałaś nie wychodzić z domu.

– Przywieźli rannych z jakiejś strzelaniny. Siadaj, podrzucimy cię do domu.

Zdecydował się w jednej chwili. Samochodem będzie szybciej niż Worobinowa i jej anioł stróż. Musi ich ostrzec. Co za lekkomyślność dawać tej staruszce adres meliny.

– O czym myślisz, Hans?

– Jestem śpiący i zmęczony.

– Ja też – powiedziała uśmiechając się do wspomnień sprzed godziny.

– Zatrzymaj się tutaj – powiedział do szofera – przejdę piechotą.

– Podrzucimy cię pod dom, jeśli jesteś zmęczony. Najpierw Fritz zawiezie mnie do szpitala, a potem…

Назад Дальше