Frankfurt nad Menem, czwartek wieczorem
Małgorzato,
zadała mi Pani pytanie: „Nie wiem, czy słyszał Pan o tym, że niektóre ze swoich obrazów Toulouse – Lautrec werniksował spermą?”.
Nie, nie wiedziałem. Nie sądziłem, że miał jej aż tyle, by wystarczyło na wykorzystywanie w malarstwie. Wiem jedynie, że gdy wypił zbyt dużo, próbował sprzedawać swoją spermę (za wino) paryskim prostytutkom, które malował. Chciał, aby powiły geniuszy. Wiem natomiast, że do swoich farb regularnie spermę dolewał Picasso. Uważał, że jego obrazy w ten sposób nabierają „żywotności i rodzą się w momencie tworzenia”. Artystom czasami wydaje się, że nawet ich plemniki mają szczególną wartość. Nawet te martwe… Sądzi Pani, że to grzech? A jeśli tak, to który z tych najbardziej znanych dziesięciu?
Myśli Pani, że Dekalog powinien być ciągle najważniejszym drogowskazem w życiu?
Ostatnio zatrzymała mnie przed wyjściem rano do pracy audycja telewizyjna emitowana przez niemiecką VIVĘ. Dziennikarka zadała pięciu młodym ludziom zaproszonym do studia pytanie o Dekalog – z którym się zwracam się dzisiaj do Pani. Żadna z tych osób nie wiedziała, co to jest Dekalog.
W moim biurze we Frankfurcie mam korkową tablicę – Amerykanie i za nimi cały świat nazywa to „pinboard” – do której pinezkami przypinam papierowe kartki, na których zapisuję rzeczy do „natychmiastowego załatwienia”. Pani pewnie także tak robi. Gdy załatwię taką natychmiastową sprawę, z radością odrywam odpowiadającą jej kartkę, najczęściej zamieniając na nową. W środku mojego pinboardu wisi wyblakła kartka z dziesięcioma przykazaniami. Powiesiłem ją tam przed około 15 laty. Nie udało mi się załatwić „tej sprawy” do dzisiaj. Chciałbym ją zerwać i zastąpić nową. Nie udaje mi się to. Do dzisiaj załatwiłem dopiero 60% spraw z Dekalogu.
Myślałem o tym dzisiaj, po tym jak mój hiszpański kolega z biura powiedział mi w czasie lunchu, że szuka mieszkania. Musi wyprowadzić się z domu, ponieważ jego żona przyłapała go na zdradzie i spakowała mu walizki. Kolega uważa, że nie zdradził swojej żony, bowiem tej „drugiej” kobiety, o którą chodzi jego żonie, nawet nie dotknął. Nawet jej nie widział tak naprawdę. Korespondowali tylko przez Internet. I żona przechwyciła te e – maile. Według niej złamał szóste i dziewiąte przykazanie, i dlatego – przez szóste – ona nie może z nim spać w jednym łóżku i dalej żyć pod jednym dachem. Mój kolega uważa, że złamał tylko dziewiąte. Nawet zacytował mi je w całości (Hiszpanie uważają, że jak nauczą się na pamięć katechezy, to są lepszymi katolikami):
„Nie będziesz pożądał domu bliźniego twego. Nie będziesz pożądał żony bliźniego twego ani jego niewolnika, ani jego niewolnicy, ani jego wołu, ani jego osła, ani żadnej rzeczy, która należy do bliźniego twego”.
Z e – maili przechwyconych przez żonę wynika, że nie pożądał ani wołu, ani osła, ani nawet niewolnika. Pożądał jedynie Klarysy z Moskwy, którą poznał na międzynarodowym czacie na portalu Yahoo. Zaczął jej pożądać, gdy na jego prośbę wysłała mu swoją fotografię z wakacji, zrobioną w trakcie urlopu (z mężem i dwójką dzieci) na plaży nad Morzem Czarnym.
Czy sądzi Pani, że Dekalog w czasach Internetu jest ciągle aktualny? Watykan zdecydowanie uważa, że tak. W 1998 roku kardynał Antonio Sciortino, redaktor naczelny wpływowej papieskiej gazety „Famiglia Cristiana”, w odpowiedzi na zapytanie czytelniczki, zagubionej mężatki z Triestu, pisał w artykule wstępnym, że:
„Wirtualna rzeczywistość jest tak samo pełna pokus jak realna. Można popełnić grzech cudzołóstwa w Internecie, nie ruszając się z domu”.
Marina, żona mojego hiszpańskiego kolegi z biura, wprawdzie nie znała wypowiedzi kardynała z Rzymu, ale czuła, że gdy do e – maila dołączona jest fotografia nagiej Klarysy na plaży, to jest to wyraźnie sprzeczne nie tylko z dziewiątym, ale także z szóstym przykazaniem. Poza tym przeczytała komentarz swojego męża odnośnie ciała Klarysy. To już ją zupełnie przekonało.
Czy Dekalog, gdy nakazuje „nie pożądaj”, nie stawia przypadkiem przed człowiekiem niewyobrażalnie wielkich wymagań?
Z jednej strony – pozostając na gruncie kreacjonizmu, bo przecież mówimy o Dekalogu – Bóg wyposaża ludzi we wszystko, co ma wzmagać pożądanie: hormony, neuroprzekaźniki, neuropeptydy, jednym słowem w całą chemię pożądania, a z drugiej strony wciąż strofuje człowieka i nakazuje mu, aby używał tej chemii tylko dla potrzeb jednej reakcji (prokreacji) i to tylko w jednym laboratorium. To musi prowadzić do buntu ciała wobec ducha. Nie uważa Pani?
Szczególnie teraz, gdy nagość jest wszechobecna i na każdym kroku, nieustannie prowokuje ciało do takiego buntu. Nagość jest w mediach i nagość jest w reklamie. Także tej na ulicach. Nagością sprzedaje się bieliznę, ale także nagością w reklamie (np. w Norwegii) sprzedaje się nawozy sztuczne. Nagość – trudno będzie z pewnością Pani w to uwierzyć – została ostatnio jako reklama, odkryta przez… Kościół. W obliczu ucieczki wiernych od religii na zlecenie jednej z parafii w Wiirzburgu (w Niemczech przynależność do wiary to akt nie tylko duchowy, to także akt finansowy: będąc katolikiem w Niemczech, płacę specjalny podatek) zachęca się do pozostania w Kościele plakatem, na którym widnieją nagie pośladki młodej dziewczyny z wytatuowanym krzyżem.
A może w tym zaplanowanym przez Boga buncie jest całe sedno sprawy? Może właśnie poprzez umiejętność stłumienia tego buntu dowodzimy, że mając niewiele więcej genów niż kopulująca ze wszystkimi samcami małpka bonobo, jesteśmy ludźmi?
Dziewiąte przykazanie zatrzymuje moją uwagę również z tego powodu, że zdecydowanie wyróżnia kobiety. Nie ma w nim ani słowa o pożądaniu „męża bliźniego swego”. Są woły, są osły, są niewolnicy, niewolnice, ale nie ma mężów. Wynikać z tego mogłoby, że kobiety wolne są od pożądania i wystarczy, że przestrzegają tylko szóstego przykazania: „nie będziesz cudzołożył”.
Z drugiej strony, zważywszy jak dawno ustanowiono te przykazania, oddzielenie „żony bliźniego twego” od „ani jego niewolnika” świadczy o tym, że równouprawnienie kobiet już wtedy było stosunkowo daleko posunięte. Później jeszcze bardziej się posuwało, chociaż raczej powoli. W średniowieczu na przykład (cytuję za podręcznikami historii państwa i prawa) „mężczyzna miał pełne prawo karcenia żony”. Ale już pod koniec XIV wieku zostało one istotnie ograniczone: „nie mógł jej karcić nożem ani łańcuchem”. To już duży postęp. Nie uważa Pani?
Serdecznie,
JLW
Warszawa, piątek
Panie Januszu,
to tak, jakby mnie Pan pytał o to, czy powinno się myć zęby. Nie umyjesz, to prędzej czy później je stracisz. Zgrzeszysz, to prędzej czy później życie wystawi ci rachunek do zapłacenia. Chociaż słyszę już oburzone głosy, że przecież tylu skurczybyków jest na tym świecie i nigdy za nic nie zapłacili. To prawda, ale przecież istnieje jeszcze piekło, jego wyobrażenie i czasem nawet ateista w poszukiwaniu sprawiedliwości powołuje się na męki piekielne. Brałam w zeszłym tygodniu udział w panelu o grzechu najpoważniejszym, o grzechu pychy. Tyle, ile osób, tyle jej definicji. Socjolog koncentrował się na przejawach pychy w antycznej Grecji, znany psychoterapeuta omawiał jej istnienie w relacjach męsko – damskich, ale minę miał jakoś nietęgą. Za parę dni mieliśmy się dowiedzieć o jego wieloletnim romansie z pacjentką.
Dla mnie pycha, to bezpodstawne poczucie wyższości wobec słabszych. Mężczyzny wobec kobiety, młodszego wobec starszego i tego, który nie radząc sobie z własnymi kompleksami, dręczy innych. Chyba nikt nie ma wątpliwości, że Dekalog niedościgły w swoim idealizmie jest TYLKO czy AŻ swego rodzaju kagańcem moralnym. Dla nas wszystkich. Masz go na twarzy, nie ugryziesz, a mimo to nadal możesz szczekać. Chociaż niepełnym głosem. Aby w tym wszystkim się odnaleźć, nie zwariować, nie budzić się każdego ranka z kacem niedotrzymania któregoś z przykazań, każdy z nas tworzy własne, prywatne dekalogi. Gdy nawet zdarzy się nam wezwać imię Pana Boga nadaremno, to przecież możemy sobie odpuścić, bo nigdy nie zdradziliśmy współmałżonka, prawda? A to, że po ślubie jesteśmy dopiero parę miesięcy, jakie to ma znaczenie? Dlatego pytani o to, co dla nas najważniejsze, najczęściej odpowiadamy, że rodzina – to zawsze bezpieczniejsze, niż nie cudzołóż. Praca i jej umiłowanie, to w jakimś sensie zwolnienie nas z przyrzeczenia, że będziesz dzień święty święcił. Chociaż coraz więcej znanych mi ludzi zaczyna mieć serdecznie dosyć wyścigu szczurów. I nawet jeśli sami osiągnęli sporo, to dla swoich dzieci wybraliby już inny los. Wszechobecna świadomość istnienia Dekalogu ustawia nas w mało wygodnej pozycji, bo co prawda, ktoś już za nas zdecydował, co dobre, a co złe, ale to my mamy dać świadectwo prawdzie. W rezultacie każdy z nas żyje z mniejszym lub większym poczuciem winy. Ale czy inaczej wszyscy myliby codziennie zęby? Nobody is perfect.
Pozdrawiam,
MD
PS Kalendarze mamy wypełnione coraz to nowymi terminami. Tyle że coraz trudniej zrobić w nich taki oto zapis: termin na miłość.