To nie tak. Były czasy, kiedy słów było tak mało, że nawet nie potrafiliśmy powiedzieć czegoś równie prostego, jak Te usta są moje, albo Te usta są twoje, a już na pewno nie dawało się zapytać Dlaczego mamy usta złączone. Ludziom współczesnym nie przychodzi nawet do głowy, jak wiele wysiłku kosztowało wymyślenie całej tej gromady słów, po pierwsze, a kto wie, czy nie było to najtrudniejsze ze wszystkiego, trzeba było zrozumieć, że ich brakuje, później trzeba było dojść do porozumienia co do natychmiastowych efektów ich pojawienia się i w końcu zadanie, którego nigdy nie uda się doprowadzić do końca, wyobrazić sobie konsekwencje, jakie mogły się pojawić, w krótkim i długim okresie czasu, z powodu rzeczonych efektów i rzeczonych słów. Porównując z tym i wbrew temu, co zdrowy rozsądek tak stanowczo stwierdził wczoraj wieczorem, wynalezienie koła było zwykłym fuksem, jako też było nim odkrycie prawa powszechnej grawitacji tylko dlatego, że jakieś jabłko postanowiło nagle spaść na głowę Newtonowi. Koło wynaleziono i zostało już tak wynalezione na zawsze, podczas gdy słowa, te i wszystkie inne, przyszły na świat z mglistym przeznaczeniem, niejasnym, bycia uporządkowaniem fonetycznym i morfologicznym o charakterze w przeważającej mierze prowizorycznym, nawet jeśli, dzięki może aureoli odziedziczonej po swym stworzeniu o brzasku, upierają się przy uchodzeniu nie tyle za siebie same, ile za to, co w sposób zmienny oznaczają lub reprezentują, za nieśmiertelne, ponadczasowe albo wieczne, w zależności od gustu klasyfikującego. Ta wrodzona tendencja, której nie chciały ani nie mogły się oprzeć, z upływem czasu stała się poważnym i może nierozwiązywalnym problemem komunikacyjnym, czy to zbiorczo, czy pojedynczo, twarzą w twarz, którym było pomieszanie grochu z kapustą, uzurpowanie sobie prawa do miejsca tego, co wcześniej, lepiej lub gorzej, chciały wyrażać, z czego wynikł, w końcu, doskonale znam cię, masko, ten dziki jazgot pustych puszek, ten karnawałowy pochód pojemników z etykietkami, lecz próżnych w środku, albo ledwie przypominających ciału i duszy zapach pożywienia, które kiedyś zawierały i przechowywały. Tak daleko od naszych spraw zawiodła nas ta rozgałęziona refleksja o początkach i przeznaczeniu słów, że teraz nie mamy innego wyjścia jak cofnąć się do początku. Wbrew temu, co mogłoby się wydawać, to nie zwykły przypadek kazał nam napisać owo zdanie Te usta są moje albo Te usta są twoje, a już na pewno Dlaczego mamy usta złączone. Gdyby Tertulian Maksym Alfons wiele lat temu poświęcił trochę czasu, jednakże pod warunkiem uczynienia tego we właściwym czasie, na zastanowienie się nad konsekwencjami i efektami, w krótkim i długim okresie czasu, zdań takich jak tamte i jak inne, które w tym samym kierunku zmierzają i się nachylają, prawdopodobnie nie stałby teraz, patrząc na telefon, drapiąc się niezdecydowanie po głowie, i pytając siebie, co u diabła, powie kobiecie, która dzwoniła dwa razy, o ile nie trzy, i zostawiła swe skargi na automatycznej sekretarce. Zadowolony półuśmiech i marzący wyraz twarzy, które zauważyliśmy, kiedy wczoraj w nocy ponownie odsłuchał wiadomości, nie były w końcu niczym innym jak zasługującą na naganę oznaką próżności, a próżność, szczególnie męskiej połowy świata, jest jak ci fałszywi przyjaciele, którzy przy najmniejszej przeciwności losu w naszym życiu uciekają albo uciekają wzrokiem i tylko pogwizdują pod nosem jak gdyby nigdy nic. Maria da Paz, oto wzbudzające zaufanie i słodkie imię dzwoniącej kobiety, niebawem wyjdzie do pracy i jeśli Tertulian Maksym Alfons nie porozmawia z nią akurat teraz, biedna kobieta będzie musiała przeżyć w niepokoju jeszcze jeden dzień, co, bez względu na to, jakie popełniła błędy albo grzechy, o ile rzeczywiście je popełniła, naprawdę nie byłoby sprawiedliwe. Czy też zasłużone, co było ulubionym jej określeniem. Trzeba jednak powiedzieć, szanując fakty i poddając się faktom, że przeciwności, z jakimi zmaga się teraz Tertulian Maksym Alfons, nie wynikają z chwalebnych przesłanek natury moralnej, z wrażliwości na sprawiedliwość czy niesprawiedliwość, lecz z wiedzy, że jeśli on nie zadzwoni do niej, ona zadzwoni do niego, motywując tę nową rozmowę bardziej niż prawdopodobnym dodatkiem do wcześniejszych skarg, płaczliwych albo nie. Wino zostało nalane i w swoim czasie spróbowane, teraz trzeba wypić kwaśną resztkę pozostałą na dnie kieliszka. Tak jak nie zabraknie nam przykładów, aby potwierdzić w przyszłości, w wydarzeniach, które poddadzą go ciężkim próbom, Tertulian Maksym Alfons nie jest nikim takim, o kim zwykło się mawiać zły człowiek, nawet moglibyśmy stwierdzić, iż zajmuje honorowe miejsce na liście ludzi uznawanych za dobrych, którą ktoś postanowił sporządzić wedle kryteriów niezbyt wygórowanych, lecz, oprócz tego, że jest, co już dało się zauważyć, przesadnie nadwrażliwy, która to cecha jest oczywistą oznaką braku wiary w siebie, ciężko kuleje w sferze uczuć, które w całym jego życiu nigdy nie były silne ani trwałe. Na przykład jego rozwód, nie był to jeden z tych klasycznych przypadków spod znaku noża, siekiery i jatki, ze zdradami, porzuceniami i przemocą, był raczej zakończeniem procesu systematycznego wyczerpywania się jego własnego uczucia miłosnego, a jemu samemu nie przeszkadzałoby siedzieć i patrzeć, w jakąż to jałową pustynię mogłoby się ono przemienić, ale kobieta, z którą był żonaty, bardziej stanowcza i silna niż on, uznała w końcu życie z nim za nie do wytrzymania i niedopuszczalne. Wyszłam za ciebie z miłości, powiedziała mu pewnego pięknego dnia, dzisiaj tylko tchórzostwo mogłoby zmusić mnie do utrzymania tego małżeństwa, A ty nie jesteś tchórzliwa, powiedział on. Nie, nie jestem, odpowiedziała ona. Prawdopodobieństwo, aby ta, pod wielu względami atrakcyjna kobieta mogła odegrać jakąś rolę w historii, którą opowiadamy, jest niestety bardzo ograniczone, by nie powiedzieć żadne, rola ta zależałaby od jednego czynu, gestu, jednego słowa tego jej byłego męża, słowa, gestu albo czynu, które najpewniej zostałyby sprowokowane jakąś koniecznością albo zainteresowaniem z jego strony, ale w tej chwili nic takiego nie daje się dostrzec. Z tego też powodu nie uważamy za konieczne nadawać jej imienia. Co do Marii da Paz, czy będzie trwać na tych stronach, czy też nie, przez ile czasu i w jakim celu, to sprawa znajdująca się w gestii Tertuliana Maksyma Alfonsa, on wie, co też jej powie, kiedy się zdecyduje podnieść słuchawkę telefonu i wykręcić znany sobie na pamięć numer. Nie zna na pamięć numeru telefonu kolegi od matematyki, dlatego szuka go w notesie, z tego, co widać, w końcu nie zadzwoni do Marii da Paz, wydało mu się ważniejsze i pilniejsze wyjaśnienie niewiele znaczącego nieporozumienia niż uspokojenie cierpiącej kobiecej duszy albo wymierzenie jej miłosiernego ciosu. Kiedy eksżona Tertuliana Maksyma Alfonsa powiedziała, że nie jest tchórzliwa, bardzo uważała, by go nie urazić stwierdzeniem albo zwykłą insynuacją, że to on jest tchórzem, lecz w tym przypadku, jak w tak wielu przypadkach w życiu, uważnemu słuchaczowi wystarczające było pół słowa, wracając zaś do obecnej sceny emocjonalnej i sytuacyjnej, ta cierpiąca i cierpliwa Maria da Paz nie będzie miała prawa nawet do pół słowa, chociaż zrozumiała już niemal wszystko, co było do zrozumienia, to znaczy, że jej narzeczony, kochanek, przyjaciel do łóżka, czy jak się go tam ma nazwać w dzisiejszych czasach, przygotowuje się do trzaśnięcia drzwiami. Telefon odebrała żona nauczyciela matematyki, zapytała Kto mówi głosem, który słabo skrywał irytację, w jaką wprawił ją telefon o tak wczesnej porze, nie dała jednak tego do zrozumienia żadnym półsłówkiem, jedynie drżącym i niezwykle cienkim podtonem, nie ma wątpliwości, że znajdujemy się w obliczu materii wymagającej uwagi uczonych z różnych dziedzin wiedzy, w szczególności teoretyków dźwięku, właściwie wspomożonych przez tych, którzy od wieków najwięcej wiedzą o tych sprawach, odnosimy się, rzecz jasna, do ludzi muzyki, do kompozytorów w pierwszym rzędzie, ale też do instrumentalistów, bo to oni wiedzą, jak się tego dokonuje. Tertulian Maksym Alfons rozpoczął od usprawiedliwienia się, potem podał swoje nazwisko i zapytał, czy mógłby porozmawiać z, Chwileczkę, zawołam go, przerwała kobieta, i po chwili kolega od matematyki mówił Dzień dobry i on odpowiedział Dzień dobry, usprawiedliwił się jeszcze raz, że dopiero w tej chwili odsłuchał wiadomość, Mogłem poczekać i porozmawiać z tobą później w szkole, ale wydawało mi się, że powinienem jak najszybciej wyjaśnić nieporozumienie, żeby nie dopuścić do powstania zadrażnień, które później stają się coraz bardziej dokuczliwe, nawet jeśli się tego nie chce, Co do mnie, nie ma żadnego nieporozumienia, odpowiedział ten od matematyki, moje sumienie jest tak spokojne jak u niemowlaka, Wiem, wiem, włączył się Tertulian Maksym Alfons, wina jest tylko moja, tego marazmu, tej depresji, co mi szarpie nerwy, robię się nadwrażliwy, nieufny, wyobrażam sobie różne rzeczy, Jakie rzeczy, zapytał kolega, A bo ja wiem, rzeczy, na przykład, że nie darzy się mnie szacunkiem, na jaki zasługuję, czasem odnoszę nawet wrażenie, że nie wiem dokładnie, czym jestem, wiem, kim jestem, ale nie to, czym jestem, nie wiem, czy jasno się wyrażam, Mniej więcej, nie powiedziałeś mi tylko, jaki był powód twojej, nie wiem, jak ją nazwać, reakcji, reakcja jest OK, Szczerze mówiąc, ja też nie, było to chwilowe wrażenie, żeś mnie potraktował w sposób, jak by to powiedzieć, paternalistyczny, A kiedyż to potraktowałem cię w ten paternalistyczny sposób, by posłużyć się twoim określeniem, Byliśmy w korytarzu, rozchodziliśmy się do swoich klas, a ty położyłeś mi rękę na ramieniu, mógł to być tylko gest przyjaźni, ale w tamtej chwili nie spodobał mi się, odebrałem go jak agresję, Już pamiętam, Trudno, żebyś nie pamiętał, gdybym miał w brzuchu generator elektryczny, padłbyś trupem w jednej chwili, Tak silne było odrzucenie, Może odrzucenie nie jest odpowiednim słowem, ślimak nie odrzuca palca, który go dotyka, kurczy się, Może to jest jego sposób na odrzucenie, Być może, Tymczasem, gołym okiem to widać, że niewiele masz wspólnego ze ślimakiem, Czasem wydaje mi się, że mamy ze sobą wiele wspólnego, Kto, ty i ja, Nie, ja i ślimak, Wyjdź wreszcie z tej depresji, a zobaczysz, jak wszystko nabierze innego kształtu, To ciekawe, Co, To że teraz mówisz mi te słowa, Jakie słowa powiedziałem, Nabierze innego kształtu, Wydaje mi się, że znaczenie zdania jest dość jasne, Bez wątpienia, i ja je zrozumiałem, ale to co mówisz, doskonale pasuje do pewnych niepokojów trapiących mnie od niedawna, Jeśli mam nadążyć, musisz mówić jaśniej, Jeszcze jest na to za wcześnie, może któregoś dnia, Będę czekał Tertulian Maksym Alfons pomyślał, Poczekasz całe życie, a potem, Wracając do spraw rzeczywiście ważnych, mój drogi, dzwonię, żeby prosić o wybaczenie, Już ci wybaczyłem, człowieku, już ci wybaczyłem, chociaż sprawa nie jest aż tak poważna, po prostu stworzyłeś sobie w głowie coś, co zwykło się nazywać burzą w szklance wody, szczęśliwie w tych przypadkach katastrofy morskie zdarzają się zawsze zaraz przy plaży, nikt się nie topi, Dzięki, że przyjmujesz to zdarzenie z humorem, Nie dziękuj, robię to szczerze, Gdyby mój zdrowy rozsądek nie rozpraszał się fantazjami, duchami i stwierdzeniami, o które nikt go nie prosi, zaraz bym zobaczył, że sposób, w jaki odpowiedziałem na twój wspaniałomyślny gest, był bardziej niż przesadzony, nie na miejscu, Nie daj się zwieść, zdrowy rozsądek jest za bardzo zdrowy, żeby być rozsądkiem, tak naprawdę nie jest niczym więcej niż działem statystyki, i to najbardziej pospolitym ze wszystkich, To ciekawe, co mówisz, nigdy nie pomyślałem o starym i zawsze oklaskiwanym zdrowym rozsądku jako o dziale statystyki, ale jeśli się dobrze zastanowić, jest tym właśnie, a nie czymś innym, Zwróć uwagę, że mógłby też być działem historii, swoją drogą, skoro już o tym rozmawiamy, jest pewna książka, która już powinna była być napisana, ale która, o ile mi wiadomo, nie istnieje, dokładnie ta, Która, Historia zdrowego rozsądku, Zaskakujesz mnie, nie mów, że o tak wczesnej porze produkujesz pomysły podobnego kalibru jak ten, który właśnie usłyszałem, powiedział tonem pytania Tertulian Maksym Alfons, Jeśli się mnie stymuluje, tak, ale musi to być po śniadaniu, odpowiedział nauczyciel matematyki ze śmiechem, Zacznę do ciebie dzwonić codziennie rano, Uważaj, przypomnij sobie, co przytrafiło się kurze znoszącej złote jajka, Zobaczymy się później, Tak, zobaczymy się później, i przyrzekam, że nie będę już przybierał takiego paternalistycznego tonu, Jesteś w wieku niemal mojego ojca, To jeszcze jeden powód. Tertulian Maksym Alfons odłożył słuchawkę, czuł się usatysfakcjonowany, lekki, do tego wszystkiego rozmowa była ważna, inteligentna, niecodziennie zdarza nam się spotkać kogoś, kto nam mówi, że zdrowy rozsądek jest tylko działem statystyki i że w bibliotekach całego świata nie istnieje niestety książka, która by opowiadała historię od momentu, kiedy Adam i Ewa zostali wygnani z raju. Spojrzenie na zegarek poinformowało go, że Maria da Paz już pewnie wyszła do pracy w banku, że sprawa mogła mniej więcej się ułożyć, choćby tymczasowo, dzięki miłej wiadomości na jej automatycznej sekretarce, Później się zobaczy. Na wszelki wypadek, żeby wszystko wypadło jak należy, postanowił odczekać pół godziny. Maria da Paz mieszka z matką i panie zawsze wychodzą rano razem, jedna do pracy, druga na mszę i na zakupy. Matka Marii da Paz stała się bardzo kościelna, odkąd owdowiała. Pozbawiona majestatu małżonka, w którego cieniu mogłaby się schronić, więdła przez całe lata, poszła na poszukiwanie innego pana, któremu mogłaby służyć, pana z tych na życie i na śmierć, pana, który nade wszystko ofiarowuje jej tę bezcenną korzyść tego, że nie owdowieje po raz drugi. Skończyło się półgodzinne oczekiwanie, a Tertulian Maksym Alfons wciąż jeszcze nie widział treści, jaką należałoby obciążyć wiadomość, pierwsza myśl była taka, że wiadomość powinna być prosta, w miłym stylu i naturalnym, ale, jak wszyscy wiemy, skala różnicy pomiędzy czymś miłym i niemiłym, jak i pomiędzy naturalnym i sztucznym jest niemalże nieskończona, zwykle ton właściwy do danej sytuacji przychodzi nam w sposób spontaniczny, jednakże kiedy działa się w sposób zachowawczy, jak to ma miejsce w tym przypadku, wszystko co w pierwszej chwili zdało nam się wystarczające i odpowiednie, wyda nam się za krótkie albo przesadne w następnej chwili. To, co pewna leniwa literatura nazywała przez długi czas elokwentną ciszą, to są tylko słowa, które nie mogą przejść przez gardło, słowa zatykające gardło, nie mogące uciec przed uściskiem krtani. Po długim łamaniu sobie głowy Tertulian Maksym Alfons stwierdził, że dla większej pewności najrozsądniej będzie napisać wiadomość i odczytać ją do telefonu. Oto co mu wyszło po podarciu kilku kartek, Mario da Paz, odsłuchałem twoje wiadomości i chcę ci powiedzieć, że musimy działać rozważnie, powziąć decyzje odpowiednie dla jednej i dla drugiej strony, mając na uwadze, że jedyną rzeczą trwającą całe życie jest życie, wszystko inne jest zawsze nietrwałe, niepewne, umykające, mnie czas już nauczył tej wielkiej prawdy, ale co do jednej rzeczy mam wszakże pewność, że jesteśmy przyjaciółmi i przyjaciółmi zostaniemy, potrzebujemy tylko długiej rozmowy, wtedy zobaczysz, jak wszystko zacznie iść ku lepszemu, zadzwonię do ciebie któregoś dnia. Zawahał się przez chwilę, to co miał powiedzieć, nie zostało napisane, i dokończył, Całuję cię. Po wyłączeniu telefonu przeczytał jeszcze raz to, co napisał, i uznał niektóre elementy za nieodpowiednie, umknęło to przedtem jego uwagi, jedne były mniej subtelne niż inne, na przykład, trudny do zniesienia wstępniak, jesteśmy przyjaciółmi i przyjaciółmi zostaniemy, nie ma nic gorszego dla kogoś, kto chce zakończyć związek typu miłosnego, wręcz przeciwnie wydaje nam się, że zamknęliśmy drzwi, choć w efekcie ugrzęźliśmy tylko między nimi, a także, żeby już nie cytować pocałunku, którym w przypływie słabości się pożegnał, ten rażący błąd przyznania, że muszą odbyć długą rozmowę, a przecież powinien to wiedzieć z własnego doświadczenia i nieustających lekcji z Historii życia prywatnego na przestrzeni dziejów, że długie rozmowy, w sytuacjach takich jak ta, są okrutnie niebezpieczne, ileż to razy sposobiono się do zabicia drugiej osoby, a kończyło się wszystko w jej ramionach. Cóż więcej mogłem zrobić, użalił się sam nad sobą, jest oczywiste, że nie mogłem jej powiedzieć, że wszystko między nami będzie jak dawniej, wieczna miłość na wieki i te rzeczy, ale nie mogłem też, tak przez telefon i bez obecności jej mnie słuchającej, zadać ostatecznego ciosu, ciach, koniec, moja droga, byłoby to zachowanie zbyt tchórzliwe, i mam nadzieję, że nigdy nie upadnę tak nisko. Po tej pojednawczej refleksji, z rodzaju nie kijem go, to pałką, Tertulian Maksym Alfons uznał się za usatysfakcjonowanego, wiedząc jednakże, oj, biedny ci on, że najgorsze jeszcze przed nim. Zrobiłem to najlepiej, jak umiałem, podsumował.
Jak dotąd nie było takiej potrzeby, byśmy musieli wiedzieć, w jakie dni tygodnia odbywają się te intrygujące wydarzenia, ale następne działania Tertuliana Maksyma Alfonsa, aby można je było całkowicie zrozumieć, wymagają informacji, że dzień, który obecnie mamy, to piątek, z czego bez trudu wyciągniemy wniosek, że wczoraj był czwartek, a przedwczoraj środa. Wielu wydadzą się pewnie niepotrzebne, oczywiste, bezużyteczne, absurdalne, a nawet głupie informacje dodatkowe, którymi zdecydowaliśmy się okrasić dzień wczorajszy i przedwczorajszy, lecz od razu z góry uprzedzamy, że jedynie w złej wierze lub z powodu ignorancji można by wysuwać takie zarzuty, skoro, co powszechnie wiadomo, istnieją na świecie języki, które nazywają środę na przykład mercredi, miercoles, mercoledi albo wednesday, czwartek jeudi, jueves, giovedi albo thursday, a co do piątku, to gdyby nie nasza frontalna obrona jego nazwy, pewnie znaleźliby się już tacy, którzy nazywaliby go freitag. Nie chodzi o to, że w przyszłości tak nie będzie, ale spokojnie, wszystko po kolei, jeszcze przyjdzie na to czas. Po wyjaśnieniu tego punktu, wziąwszy pod uwagę, że mamy piątek, po wzmiance, że dzisiaj nauczyciel historii będzie miał lekcje tylko po południu, po przypomnieniu, że jutro jest sobota, samedi, sabado, sabato, saturday, nie będzie zajęć, więc znajdujemy się w przeddzień weekendu, ale przede wszystkim dlatego, że nie należy zostawiać na jutro tego, co powinno być zrobione dziś, zrozumiałe jest, że Tertulian Maksym Alfons ma słuszność, iż tego samego poranka udaje się do wypożyczalni kaset celem wypożyczenia wszystkich możliwych interesujących go filmów, jakie tam jeszcze zostały. Odda Pasażera na gapę, jako bezużytecznego dla swych badań, i kategorycznie kupi Śmierć atakuje o świcie oraz Przeklęty kod Z wczorajszego dnia jeszcze mu zostały trzy, oznaczające przynajmniej cztery i pół godziny oglądania, a jeśli dodać to, co przyniesie z wypożyczalni, wszystko wskazuje na to, że czeka go niezapomniany weekend, ładunek kina, z tych co to może człowiekowi odebrać rozum, jak mawiali włościanie, kiedy jeszcze w ogóle istnieli. Ubrał się, zjadł śniadanie, włożył kasety do właściwych pudełek, zamknął je w szufladzie biurka na klucz i wyszedł, po pierwsze, żeby powiedzieć sąsiadce z góry, że od tej chwili może zejść, kiedy tylko chce, żeby posprzątać mieszkanie, Proszę się nie krępować, wrócę dopiero pod wieczór, powiedział, a potem znacznie mniej poruszony niż poprzedniego dnia, ale jeszcze z odrobiną nerwowości typową dla człowieka zmierzającego na spotkanie, które nie jest pierwszym i dlatego właśnie nie wolno mu wywrzeć złego wrażenia, wsiadł do samochodu i ruszył w kierunku wypożyczalni. Czas już poinformować tych czytelników, którzy wspomagani bardziej zwięzłymi opisami miasta mogą wyobrazić sobie w duchu, że wszystko to odbywa się w mieście średnich rozmiarów, to znaczy poniżej miliona mieszkańców, czas już podać do wiadomości, że, jak mówiliśmy, jest wręcz przeciwnie, nauczyciel Tertulian Maksym Alfons jest jednym z pięciu milionów i trochę jeszcze więcej dusz ludzkich, które różniąc się między sobą w sposób znaczny pod względem jakości życia i innych spraw, bez najmniejszej możliwości wzajemnego porównywania się, zamieszkują gigantyczną metropolię, rozciągającą się pomiędzy dawnymi górami, dolinami i równinami, a teraz będącą stopniowym podwojeniem pionowym i poziomym labiryntu, z dodatkiem elementów, które nazwiemy przekątnymi, ale które jednak z upływem czasu okazały się do pewnego stopnia równoważące chaotycznie splątaną tkaninę urbanistyczną, gdyż ustanowiły linie graniczne, które paradoksalnie zamiast oddzielić, zbliżyły. Instynkt przeżycia, także o to chodzi, gdy mówimy o mieście, służy zwierzętom w takim samym stopniu jak nie – zwierzętom, określenie to nader jest mętne, nie sposób go znaleźć w słownikach, toteż musieliśmy je ukuć na poczekaniu, aby właściwie i dokładnie można było wyświetlić na pierwszy rzut oka, czy to przez potoczne znaczenie pierwszego słowa, zwierzęta, czy to przez zaskakujący zapis drugiego, nie – zwierzęta, różnice i podobieństwa pomiędzy rzeczami i nie – rzeczami, pomiędzy ożywionym i nieożywionym. Od tej chwili, wymawiając słowo nie – zwierzę, będziemy tak dokładni i konkretni jak kiedy, w innym królestwie, istota i jej nazwanie przestało już być nowością, nazywaliśmy, nie zwracając na to uwagi, człowieka zwierzęciem, a zwierzę psem. Tertulian Maksym Alfons, mimo że naucza historii, nigdy nie zrozumiał, że wszystko, co jest zwierzęciem, wedle przeznaczenia stanie się kiedyś nie – zwierzęciem i że, bez względu na to, jak wielkie imiona i czyny pozostawili po sobie ludzie, spisane na kartach historii, to od nie – zwierzęcia pochodzimy i w nie – zwierzę się obracamy. Tymczasem jednakże, kiedy to kij idzie w górę i wraca, jak dawniej mawiali wspomniani już włościanie, chcąc wierzyć, że w króciutkiej przerwie pomiędzy odejściem i powrotem pałki plecy mają czas na odpoczynek, Tertulian Maksym Alfons kieruje się do wypożyczalni kaset, do jednego z wielu pośrednich miejsc przeznaczenia, czekających na niego w życiu. Ekspedient, który dwa razy już go tu obsłużył, był zajęty kimś innym. Zrobił jednak gest, dał znak, że go poznaje, i pokazał zęby w uśmiechu, który, nie mając żadnego wyraźnego znaczenia, mógł ukrywać jakiś podejrzany zamiar. Ekspedientka, która pobieżyła z zapytaniem, czego sobie życzy nowy klient, została zatrzymana dwoma nie znoszącymi sprzeciwu słowami, Ja obsłużę, i musiała zawrócić, przybierając na twarz uśmieszek będący jednocześnie uśmiechem zrozumienia i usprawiedliwienia. Ponieważ jest nowa w zawodzie i w zakładzie, czyli niedoświadczona w wysublimowanej sztuce sprzedawania, nie dostała jeszcze pozwolenia zajmowania się klientami pierwszej kategorii. Nie zapominajmy, że Tertulian Maksym Alfons, oprócz tego, że jest znanym nauczycielem historii oraz cieszącym się doskonałą reputacją uczonym w sprawach audiowizualizmu, wypożycza kasety wideo w ilościach hurtowych, co zobaczono wczoraj i co dzisiaj jeszcze bardziej będzie widoczne. Uwolniwszy się od pierwszego klienta, ekspedient, pobudzony i zniecierpliwiony, zbliżył się, Dzień dobry, panie profesorze, miło pana znowu u nas widzieć, powiedział. Nie próbujmy podawać w wątpliwość szczerości i serdeczności powitania, nie sposób jednak nie zauważyć znacznej i pozornie nieusuwalnej sprzeczności, jaka daje się zaobserwować pomiędzy powitaniem i ostatnimi słowami wyszeptanymi przez tego samego ekspedienta, kiedy ten sam klient wczoraj wychodził, Kto ci dał imię Tertulian, wiedział, co robi. Odpowiedzi, by dłużej nie zwlekać, udzieli nam stos kaset stojący na kontuarze, jakieś trzydzieści, przynajmniej. Ekspedient, biegły we wcześniej wzmiankowanej sztuce dobrego sprzedawania, zaraz po gwałtownym ulżeniu sobie sotto voce, pomyślał, iż byłoby błędem dać się zaślepić rozczarowaniu i choć nie zdołał ubić znakomitego interesu, sprzedając kasety, ciągle jeszcze miał sposobność skłonić tego tam Tertuliana do wypożyczenia wszystkiego, co tylko da się znaleźć z tej firmy kinematograficznej, zachowując przy tym resztki uzasadnionej nadziei na sprzedaż znakomitej części wypożyczonych kaset. Życie handlowca pełne jest zapadni i fałszywych drzwi, prawdziwa to szkatułka pełna niespodzianek, nie zawsze łatwych do odkrycia, ciągle trzeba trzymać jedną rękę z przodu, a drugą z tyłu, uciekać się do kalkulacji i sprytu tak, by klient się nie zorientował co do łagodnego manewru, trzeba wymazywać antycypowane myśli, które przyniósł z sobą do obrony, okrążyć jego stanowiska obronne, wysondować jego ukryte pragnienia, podsumowując, nowa pracownica będzie jeszcze musiała długo się uczyć, zanim uzyska odpowiednią wiedzę. To, czego ekspedient nie wie, to fakt, że Tertulian Maksym Alfons przyszedł tu z zamiarem zaopatrzenia się w filmy na cały weekend, zdecydowany zabrać ze sobą tyle kaset, ile się przed nim pojawi, zamiast zaspokoić się skromnym półtuzinem, który zamierzał wypożyczyć poprzedniego dnia. W ten sposób, po raz kolejny, ułomność oddała hołd cnocie, wywyższając ją tym, podczas gdy myślała, że ją sobie podporządkowuje. Tertulian Maksym Alfons położył Pasażera na gapę na kontuarze i powiedział, Ten mnie nie interesuje, A pozostałe, które pan zabrał, już zdecydował pan, co z nimi zrobi, zapytał ekspedient, Zatrzymam Śmierć atakuje o świcie i Przeklęty kod, trzech pozostałych jeszcze nie obejrzałem, Są to, o ile się nie mylę, Bogini sceny, Alarm zawył dwa razy i Zadzwoń do mnie kiedy indziej, wyrecytował ekspedient, po zajrzeniu do właściwej fiszki, Dokładnie tak, Znakomicie, to co weźmie pan dzisiaj, mam tutaj, lecz Tertulian Maksym Alfons nie dał mu czasu na skończenie zdania, Jak sądzę, kasety, które tu leżą, zostały przygotowane dla mnie, Właśnie tak, ekspedient odpowiedział jak echo, niepewien, czy powinien się cieszyć z szybkiego zwycięstwa, czy raczej żałować, że nie był zmuszony walczyć, by wygrać, Ile ich jest, Trzydzieści sześć, Ile to będzie godzin oglądania, Jeśli dalej uznamy za średnią półtorej godziny, to daje, powiedział ekspedient, biorąc tym razem do ręki kalkulator, Nie musi się pan męczyć, powiem panu, to pięćdziesiąt cztery godziny, Jak się panu udało tak szybko, zapytał ekspedient, ja, odkąd pojawiły się maszyny, chociaż nie straciłem biegłości w liczeniu w pamięci, używam ich do bardziej skomplikowanych operacji, To proste, powiedział Tertulian Maksym Alfons, trzydzieści sześć półgodzin to osiemnaście pełnych godzin, więc suma trzydziestu sześciu godzin, które mieliśmy wcześniej, i osiemnastu z połówek, wynosi pięćdziesiąt cztery, Jest pan nauczycielem matematyki, Historii, nie matematyki, nigdy nie byłem dobry w liczeniu, A wydawało się, że tak, wiedza jest naprawdę rzeczą piękną, Zależy, co się wie, Także powinno zależeć od tego, kto wie, jak sądzę, Skoro był pan w stanie dojść sam do takiego wniosku, zauważył Tertulian Maksym Alfons, na nic panu kalkulatory. Ekspedient nie był pewien, czy całkowicie zrozumiał słowa klienta, ale wydały mu się przyjemne, sympatyczne, może nawet pochlebne, jak tylko przyjdzie do domu, jeśli ich nie zapomni po drodze, zaraz powtórzy je żonie. Ośmielił się wykonać operację liczbową ołówkiem na kartce, tyle kaset po tyle, bo zdecydował, że przynajmniej w towarzystwie tego klienta nie będzie używał kalkulatora. Wynikiem była całkiem przyzwoita kwota, nie tak przyzwoita jak w przypadku sprzedaży takiej ilości kaset, ale ta interesowna myśl tak jak się pojawiła, tak znikła, pokój został definitywnie zawarty. Tertulian Maksym Alfons zapłacił, po czym poprosił, Niech mi pan zrobi dwie paczki po osiemnaście kaset, a ja pójdę po samochód, jest za daleko, żeby z nimi chodzić. Kwadrans później ekspedient sam osobiście zaniósł paczki do bagażnika, zamknął drzwi samochodu, kiedy Tertulian Maksym Alfons wsiadł, pożegnał się uśmiechem i gestem, będącymi czystą miłością pod postacią gestu i uśmiechu, szeptał, wchodząc za kontuar, I jeszcze mówią, że pierwsze wrażenie jest najważniejsze, a mamy tutaj osobę, która początkowo w ogóle mi się nie podobała, a teraz proszę. Myśli Tertuliana Maksyma Alfonsa biegły w zupełnie innym kierunku, Dwa dni to czterdzieści osiem godzin, to oczywiste, że matematycznie jest ich za mało, żeby obejrzeć wszystkie filmy, nawet gdybym w ogóle nie spał, ale jeśli zacznę już tego wieczora, z całą sobotą i niedzielą przede mną, a także przyjmując żelazną zasadę nieoglądania do końca filmów, w których facet się nie pojawia do połowy, jestem pewien, że uda mi się do poniedziałku. Plan działania został określony co do sensu i dopracowany co do formy, bez niepotrzebnych przypisów, dodatków czy not, lecz Tertulian Maksym Alfons jeszcze się upierał, Jeśli nie pojawi się do połowy, nie pojawi się też później. Tak, później. Oto słowo, które przez cały czas czaiło się gdzieś z boku, odkąd aktor, który grał hotelowego recepcjonistę, pojawił się po raz pierwszy w interesującym i zabawnym filmie Kto szuka, znajduje. A potem, zapytał nauczyciel historii jak dziecko, które nie wie, i dlatego nie warto go pytać o to, co się jeszcze nie wydarzyło, co zrobię po tym, jak się dowiem, że ten człowiek pojawił się w piętnastu czy dwudziestu filmach, i z tego, co udało mi się do teraz ustalić, był już recepcjonistą, kasjerem i sanitariuszem, co zrobię. Miał odpowiedź na końcu języka, ale udzielił jej dopiero po dłuższej chwili, Poznam go.