Baltazar i Blimunda - Jose´ Manuel Arribas A´lvarez 15 стр.


Jest grudzień, dni stały się krótkie, a przy pochmurnym niebie zmrok zapada jeszcze wcześniej, dlatego Baltazar i Blimunda przenocowali raz w stodole w Morelena, powiedzieli, że idą z Mafry do Lizbony, gospodarz uznał, że to przyzwoici ludzie, i dał im derkę, żeby się przykryli, co to znaczy ufać ludziom. Wiemy już, że tych dwoje kocha się duszą, ciałem i wolą, ale kiedy leżą, dusza i wola każdego z nich towarzyszy przyjemnościom ciała, albo może jeszcze bardziej się z nim jednoczy, żeby uczestniczyć w przyjemności, choć trudno stwierdzić, jaki jest w tym udział każdej ze stron, czy dusza coś zyskuje, czy traci, kiedy Blimunda podnosi spódnicę a Baltazar spuszcza hajdawery, czy wola zyskuje na tym, czy też traci, gdy obydwoje wzdychają i jęczą, czy ciało jest zwycięzcą, czy też zwyciężonym, gdy Baltazar odpoczywa na Blimundzie, a ona daje mu odpoczynek, odpoczywają więc oboje. Najprzyjemniejszy zapach pod słońcem to zapach pogniecionej słomy, ciał pod derką i wołów żujących u żłobu, a także zapach zimna wdzierającego się przez szpary stodoły, może też zapach księżyca, każdy przecież wie, że księżycowe noce pachną inaczej, nawet ślepy, który nie odróżnia dnia od nocy, powie, Świeci księżyc, można by pomyśleć, że to święta Łucja dokonała cudu, ale to tylko sprawa powonienia. Ależ pięknie świeci księżyc tej nocy.

Rano, nim jeszcze się rozwidniło, Blimunda i Baltazar wstali. Blimunda zjadła chleb i złożyła derkę, powtarzając odwieczne gesty kobiety, rozkładającej ręce, przytrzymującej brodą gotowe fałdy, potem przesuwającej rękami aż do pasa, by na koniec złożyć jeszcze na pół, patrząc na nią nikt by nie pomyślał, że ma niezwykły dar widzenia i że gdyby tej nocy opuściła swoje ciało, zobaczyłaby siebie samą pod Baltazarem, doprawdy o Blimundzie można powiedzieć, że widząc widzi własne oczy. Gdy gospodarz wejdzie do stodoły, zobaczy złożoną derkę, znak podziękowania, i będąc żartownisiem zagada do wołów, No i jak, mieliśmy nocną mszę, one zaś bez zdziwienia zwrócą ku niemu wolne od jarzma łby, ludzie zawsze mają coś do powiedzenia i czasami trafiają w sedno, tak właśnie było tym razem, gdyż między miłością tych, którzy tu spali, i świętą mszą nie ma żadnej różnicy, a jeśli nawet jest, to na korzyść miłości.

Baltazar i Blimunda zdążają już w stronę Lizbony okrążając wzgórza z wiatrakami na szczytach, niebo jest zachmurzone, słońce wyjrzało tylko na chwilę i zaraz się schowało, południowy wiatr niesie groźbę ulewnego deszczu, toteż Baltazar mówi, Jeżeli zacznie padać, nie będzie gdzie się schować, spogląda przy tym w ołowianoszare niebo, Jeżeli ludzka wola jest gęstym obłokiem, to chyba musi utknąć w tych chmurach, tak grubych i ciemnych, że nie przepuszczają nawet promienia słońca, na co Blimunda odpowiedziała, Gdybyś mógł zobaczyć gęsty obłok, który jest w tobie, albo we mnie, to wiedziałbyś, że niczym jest chmura na niebie w porównaniu z tą, która jest w człowieku. Ale ty nigdy nie widziałeś ani mojego obłoku, ani swojego, nikt nie może zobaczyć swojej własnej woli, a tobie przysięgłam, że nigdy ci nie zajrzę do wnętrza, ale Baltazarze Siedem Słońc, moja matka nie pomyliła się, bo kiedy mi dajesz rękę, kiedy się o mnie opierasz, kiedy mnie przyciskasz do siebie, nie potrzebuję zaglądać ci do środka. Jeśli umrę przed tobą, proszę cię, żebyś zajrzała, Jeżeli umrzesz, wola opuści ciało, Nie wiadomo.

Przez całą drogę nie padało. Ale ciemny pułap chmur wisiał tak nisko, że wprost dotykał wzgórz na horyzoncie i wydawało się, że wystarczy podnieść rękę, by dotknąć mokrych chmur, przyroda jest niekiedy dobrym towarzyszem, idą sobie mężczyzna i kobieta, a chmury mówią jedna do drugiej, Poczekajmy, aż wejdą do domu, wtedy damy upust wodzie. I rzeczywiście, gdy tylko Baltazar i Blimunda weszli do szopy na folwarku, zaczęło padać, a że kilka dachówek było uszkodzonych, woda szemrząc lała się do środka, jakby szeptała, Oto jestem, Witajcie. Gdy Baltazar dotknął latającej gondoli, zazgrzytały wszystkie pręty i druty, ale trudno odgadnąć, co chciały w ten sposób powiedzieć.

Druty i pręty pordzewiały, płótno pokrywa pleśń, wyschnięte wikliny rozłażą się, dzieło porzucone w połowie nie musi więc się zestarzeć, by popaść w ruinę. Baltazar dwa razy obszedł latającą maszynę, której wygląd bynajmniej nie cieszył oczu, hakiem przymocowanym do lewej ręki szarpnął metalowy szkielet sprawdzając jego wytrzymałość, która, jak się okazało, była niewielka. Chyba lepiej byłoby rozebrać to wszystko i zacząć od początku, Rozebrać można, odpowiedziała Blimunda, ale przed przyjazdem księdza Bartłomieja nie ma sensu rozpoczynać pracy, Mogliśmy zostać dłużej w Mafrze, Jeśli polecił nam przyjechać, to znaczy, że niebawem się tu zjawi, kto wie, może nawet już był, podczas gdy my czekaliśmy na uroczystości. Nie, nie było go, nic na to nie wskazuje, Oby, Dałby Bóg, Tak, dałby Bóg.

Nim minął tydzień, maszyna w niczym już nie przypominała maszyny ani nawet jej projektu, to, co z niej zostało, mogło służyć do tysiąca innych rzeczy, człowiek nie posługuje się bowiem zbyt wieloma materiałami i wszystko zależy wyłącznie od sposobu i kolejności, w jaki się je łączy, weźmy na przykład motykę czy hebel, w obydwu jest trochę żelaza i trochę drewna, ale służą do całkiem innych czynności. Blimunda powiedziała, Zanim przyjedzie ksiądz Bartłomiej, możemy zbudować kuźnię, Ale jak zrobimy miech, Pójdziesz do kowala i zobaczysz, jak wygląda, a jeżeli nie uda ci się za pierwszym razem, to uda się za drugim albo za trzecim, to jedyna rzecz, jaką możemy zrobić. Można by przecież uniknąć tej całej pracy i za pieniądze, które ksiądz nam zostawił, po prostu kupić miech, Ale ktoś mógłby się zainteresować tym, po co Baltazarowi Siedem Słońc miech, skoro nie jest kowalem, lepiej, żebyś sam to zrobił, nawet jeślibyś miał próbować sto razy.

Baltazar nie poszedł sam, choć to zadanie nie wymagało podwójnego widzenia, Blimunda miała jednak bystrzejszy wzrok, dokładniej odtwarzała potem zarysy i nie popełniała tak rażących błędów, jeśli idzie o proporcje części składowych przedmiotu. Palcem umoczonym w czarnym od sadzy oleju z lampy narysowała na ścianie poszczególne części miecha, kawałki skóry zgodnie ze stosownym wykrojem, dyszę, przez którą ma wychodzić powietrze, część dolną, zrobioną z drewna i przegubowo połączoną z resztą, brakowało tylko ludzika dmącego w miech. W odległym kącie ułożyli z kamieni kwadratowy mur, mniej więcej na wysokość bioder mężczyzny, wzmocniony drutami, które od wewnątrz szły od jednej ściany do drugiej, na zewnątrz zaś opasywały całą konstrukcję, której środek wypełnili potem ziemią i drobnymi kamieniami. Z tego właśnie powodu książę Alveiro miał zrujnowanych kilka murków na folwarku, ale budowla wzniesiona przez Baltazara i Blimundę, choć nie dorównywała dostojeństwem królewskiemu klasztorowi, wyrosła także za monarszym przyzwoleniem, choć może sam o tym zapomniał i nawet przestał już pytać księdza Bartłomieja, czy ma jeszcze jakieś szansę na lot, czy też po prostu te projekty są jedynie pretekstem pozwalającym trzem osobom bujać w krainie marzeń, podczas gdy każde z nich mogłoby się zająć czymś pożyteczniejszym, ksiądz głoszeniem słowa Bożego, Blimunda wykrywaniem źródeł wody, a Baltazar żebraniem, przez co otwierałby wrota raju ludziom dającym jałmużnę, jeśli bowiem idzie o latanie, to przecież wiadomo, że mogą to robić tylko aniołowie albo diabeł, co do tych pierwszych, to nikt przecież nie ma wątpliwości, niektórzy nawet widzieli na własne oczy, co zaś tyczy drugiego, mamy świadectwo w samym Piśmie Świętym, gdzie jest mowa o tym, że diabeł postawił Jezusa na szczycie świątyni, a więc musiał go tam przenieść drogą powietrzną, nie szli przecież po schodach, i powiedział mu diabeł, Rzuć się stąd w dół, a on nie rzucił się, gdyż nie chciał być pierwszym latającym człowiekiem. Pewnego dnia synowie rodu ludzkiego zaczną latać, powiedział ksiądz Bartłomiej, gdy przybywszy na folwark, ujrzał gotowe palenisko, obok stał cebrzyk z wodą do hartowania żelaza, brakowało tylko miecha, ale skoro powiało tu rozumem, to i z miecha też kiedyś powieje.

Od ilu ludzi zebrałaś wolę, spytał tego wieczoru przy kolacji ksiądz Bartłomiej, Co najmniej od trzydziestu, odpowiedziała, To mało, a kto przeważa, mężczyźni czy kobiety, spytał jeszcze, Mężczyźni, wygląda na to, że wola kobiet jest mocniej związana z ciałem, ciekawe dlaczego. Na to pytanie ksiądz nie odpowiedział i wtedy odezwał się Baltazar, Kiedy mój gęsty obłok spoczywa na twoim gęstym obłoku, czasem mało brakuje, aby twój połączył się z moim, A mnie się znów zdaje, że w takich chwilach ty masz dużo mniej woli niż ja, odparła Blimunda, całe szczęście, że ksiądz Bartłomiej nie gorszy się tak swobodną rozmową, a może i jemu nieobce są takie chwile osłabienia woli, może zaznał ich w Holandii, a może przeżywa je tu w kraju, o czym Inkwizycja albo nie wie, albo nie chce wiedzieć, jako że temu wykroczeniu nie towarzyszą inne mniej powszednie grzechy.

Musimy teraz porozmawiać serio, powiedział ksiądz Bartłomiej, będę tu przyjeżdżał w każdej wolnej chwili, ale praca może się posuwać tylko dzięki waszym wspólnym wysiłkom, dobrze, że zbudowaliście palenisko, ja postaram się o miech, nie potrzebujesz się z tym męczyć, ale musisz go dobrze obejrzeć, gdyż trzeba będzie zrobić wielkie miechy do maszyny, dam ci odpowiednie rysunki, kiedy bowiem zabraknie wiatru w atmosferze, będziemy lecieć dzięki miechom, a ty, Blimundo, pamiętaj, że potrzebujemy woli od co najmniej dwu tysięcy osób, dwa tysiące gęstych obłoków, które będą chciały oderwać się od niegodnej ich duszy lub doczesnej powłoki, tych trzydzieści nie wystarczy nawet żeby unieść Pegaza, choć przecież ma skrzydła, pomyślcie tylko, jak wielka jest ziemia, po której chodzimy i która z taką siłą przyciąga do siebie ciała, a słońce, choć o tyle większe, nie jest jednak w stanie przyciągnąć ziemi do siebie, tak więc do oderwania się od ziemi będą potrzebne zespolone siły słońca, bursztynu, magnesów i woli, ale z tego wszystkiego wola jest najważniejsza, bez niej ziemia nie pozwoli nam wznieść się w powietrze, jeśli chcesz Blimundo zebrać wiele gęstych obłoków, idź na procesję Bożego Ciała, w takim tłumie na pewno będzie sporo takich, co zechcą ulecieć, wiedzcie bowiem, że podczas procesji człowiek słabnie tak bardzo, że nawet nie ma siły zatrzymać woli, zupełnie inaczej jest na corridach i na auto da fé, gdyż podczas jednych i drugich ludzi ogarnia furia, od której obłoki woli stają się tak gęste, że aż czarne, zupełnie jak na wojnie, kiedy wnętrze ludzi wypełniają ciemności.

Na co Baltazar powiedział, A co do maszyny, jak mam ją budować, Tak jak zaczęliśmy, ma to być ten sam wielki ptak, który widnieje na rysunku, jego części składowe masz na drugim szkicu wraz ze wskazówkami co do rozmiarów poszczególnych części, zaczniesz budowę od dołu i będziesz posuwać się do góry, tak jakbyś budował statek, spleciesz ze sobą wiklinę i żelazo, wyobraź sobie, że łączysz pióra i kości, ja zaś, jako rzekłem, przyjadę, gdy tylko będę mógł, wiesz, gdzie kupować żelazo, a po wiklinę będziesz chodził do okolicznych wierzbowych gajów, skóry na miechy będziesz kupował w jatce, powiem ci, jak należy je wyprawić i pociąć, rysunki zrobione przez Blimundę są dobre dla miecha kowalskiego, ale nie dla miecha lotniczego, masz tu jeszcze dodatkowe pieniądze na kupno osła, bez niego nie mógłbyś przewieźć wszystkich potrzebnych materiałów, nabędziesz także kilka wielkich koszy, ale zawsze musisz mieć pod ręką trawę albo słomę, żeby ukryć ich zawartość, pamiętajcie, że nasze przedsięwzięcie wymaga absolutnej tajemnicy, nie może o tym dowiedzieć się nikt z rodziny ani przyjaciół, poza naszą trójką nie istnieją dla nas żadni przyjaciele, a jeśli ktoś zacznie was wypytywać, powiedzcie, że pilnujecie folwarku z rozkazu króla, przed którym za to odpowiadam ja, ksiądz Bartłomiej Wawrzyniec de Gusmao, De co, spytali jednogłośnie Blimunda i Baltazar, De Gusmao, teraz się tak nazywam, przybrałem nazwisko brazylijskiego księdza, który był moim nauczycielem, Ale przecież Bartłomiej Wawrzyniec wystarczało, powiedziała Blimunda, trudno będzie się przyzwyczaić mówić Gusmao. Wcale nie musisz, dla ciebie i Baltazara zawsze będę Bartłomiejem Wawrzyńcem, ale na dworze i w akademii będą musieli nazywać mnie Bartłomiej Wawrzyniec de Gusmao, kto bowiem tak jak ja zamierza zostać doktorem prawa kanonicznego, musi mieć nazwisko stosowne do godności, Adam nie miał nazwiska, powiedział Baltazar, Bóg także go nie ma, odrzekł ksiądz, prawdę mówiąc, nie znamy jego imienia, a w raju nie było innego mężczyzny, od którego Adam musiałby się odróżniać, Ewa też była tylko Ewą, powiedziała Blimunda. I w dalszym ciągu Ewa nie jest niczym innym, jak tylko Ewą, myślę, że na świecie jest po prostu jedna kobieta o wielu obliczach, dlatego nie potrzebuje ona innych imion, ty na przykład jesteś Blimunda, po co ci jeszcze potrzebny Jezus, Jestem chrześcijanką, Nikt w to nie wątpi, rzekł ksiądz Bartłomiej i dodał, Rozumiesz, o co mi chodzi, jeśli ktoś mówi o sobie “de Jesus", to znaczy, że należy do Jezusa, i czy to oznacza wiarę, czy nazwisko, pozostaje pustym gadaniem, bądź po prostu Blimundą i używaj tylko tego imienia, kiedy cię o to zapytają.

Ksiądz wrócił do swoich studiów, najpierw został bakałarzem, potem magistrem, a niebawem będzie doktorem, tymczasem Baltazar kuje żelazo i hartuje je w wodzie, Blimunda czyści skóry przynoszone z jatki, a ponadto razem tną witki i pracują przy kowadle, ona trzyma pręt obcęgami, on uderza młotem, muszą przy tym bardzo dobrze się rozumieć, by nie poszło na darmo ani jedno uderzenie, ona podaje rozżarzony pręt, on uderza celnie i ze stosowną siłą w odpowiednie miejsce, nie muszą nawet nic mówić. Tak przeszła zima, potem wiosna, parę razy ksiądz przyjeżdżał do Lizbony, zjawiał się na folwarku, chował w skrzyni bursztynowe kule, które nie wiedzieć gdzie zdobywał, pytał o ilość gęstych obłoków, oglądał ze wszystkich stron maszynę, która rosła i nabierała kształtu, była już większa od tej pierwszej, którą Baltazar rozebrał, dawał parę rad i przestróg, po czym wracał do Coimbry, do dekretaliów i dekretalistów, teraz nie jest już studentem i wykłada Iuirs ecclesiastici universi libri tre, Colectanea doctorum tam veteram quam recentiorum in ius pontificium universum, Reportorium iuris civilis et canonici et cetera, ale nigdzie tam nie jest napisane, Będziesz latał.

Nadszedł czerwiec. Po Lizbonie krążą niepomyślne pogłoski na temat tegorocznej procesji Bożego Ciała, ma nie być figur olbrzymów ani syczącego węża, ani zionącego ogniem smoka, ani korridy jałówek, nie będzie także tańców na ulicach ani cymbałków, ani piszczałek, ani nawet króla Dawida tańczącego przed baldachimem, ludzie zadają sobie więc pytanie, co to będzie za procesja bez przebierańców z Arrudy i ogłuszającej wrzawy ich tamburynów, bez kobiet z Frielas tańczących chaconę, bez tańca z szablami, bez zabawy w zamki, bez muzyki organków i bębenków, bez satyrów igrających z nimfami, pod czym kryją się całkiem inne swawole, bez mauretańskich tancerek, bez łodzi świętego Piotra żeglującej na ramionach mężczyzn, toż to żadna procesja i żadna zabawa, bo co z tego, że nawet zostawią wóz ogrodników, skoro nie usłyszymy już syku węża, od którego, mówię ci, kumie, aż mnie ciarki przechodziły.

Ludzie ciągną na plac Pałacowy, żeby zobaczyć przygotowania do uroczystości i można powiedzieć, że wcale nieźle to wygląda, ta cała kolumnada, sześćdziesiąt jeden kolumn i czternaście filarów co najmniej ośmiometrowej wysokości, cały zaś szpaler ma ponad sześćset metrów, samych tylko portyków jest cztery, a figury, medaliony, piramidy i inne ozdoby wprost trudno zliczyć. Ludziom nawet zaczyna się podobać ten nowy wystrój, bo przecież na tym nie koniec, wystarczy popatrzeć na ulice, całe zacienione oponami rozciągniętymi pomiędzy złoconymi i przybranymi jedwabiem masztami, co się zaś tyczy medalionów zwisających z rzeczonych opon, to na niektórych widniała otoczona promieniami hostia i herb patriarchy, na innych natomiast herby Senatu i Rady Miejskiej. A te okna, popatrz tylko na te okna, uwaga bardzo słuszna, gdyż istotnie cieszą oczy kotary i zasłony z karmazynowego adamaszku ze złotymi frędzlami, Nigdy czegoś podobnego nie widzieliśmy, lud już prawie zaczyna się godzić z tym wszystkim, pozbawili go wprawdzie jednej zabawy, ale dają inną, trudno właściwie stwierdzić, która z nich jest lepsza, może na jedno wychodzi, nie bez powodu złotnicy zapowiedzieli, że zajmą się oświetleniem ulic i chyba też nie bez powodu sto czterdzieści dziewięć kolumn ulicy Nowej obwieszono jedwabiami i adamaszkami, może w ten sposób wystawia się je na sprzedaż, dziś tak, a jutro już gorzej. Ludzie spacerują, dochodzą do końca ulicy i zawracają, ale nie próbują nawet końcami palców dotknąć przebogatych materii, tylko oczy nimi napawają, podobnie jak arrasami zdobiącymi sklepy pod arkadami, można by pomyśleć, że żyjemy w świecie pełnym zaufania, ale jednak przed wejściem do każdego sklepu stoi czarny niewolnik z kijem w jednej i szpadą w drugiej ręce, gotów obić grzbiet każdemu zuchwalcowi, a jeśli zuchwalstwo jest zbyt wielkie, to niebawem zjawią się też i pachołkowie miejscy, którzy wprawdzie nie noszą już przyłbic, szyszaków ni tarcz, ale kiedy sędzia grodzki rozkaże, Stać, do Limoeiro, nie ma innej rady, jak tylko usłuchać i stracić w ten sposób całą procesję, może właśnie dlatego niewiele jest kradzieży w Boże Ciało.

Назад Дальше