Zeszli na dół. Kobieta zapaliła światło na klatce schodowej i szepnęła, Poczekaj chwilę, jeśli usłyszysz, że idzie któryś z sąsiadów, rozmawiaj z nim normalnie, powiedz, że czekasz na mnie, patrząc na ciebie, trudno się domyślić, że oślepłeś, nie musimy obnosić się ze swoim nieszczęściem, Dobrze, ale pospiesz się. Kobieta szybko wyszła. Nikt z sąsiadów nie wchodził ani nie wychodził. Mężczyzna wiedział z doświadczenia, że światło na klatce schodowej zgaśnie, kiedy przestanie tykać automatyczny mechanizm, więc gdy zapadała cisza, naciskał przycisk. Światło to stało się dla niego dźwiękiem. Zastanawiał się, dlaczego żony jeszcze nie ma, samochód zaparkowali obok na ulicy, jakieś osiemdziesiąt, sto metrów od domu. Jeśli się spóźnimy, lekarza już nie będzie, niepokoił się. Bezmyślnie podniósł lewą rękę i spojrzał na zegarek. Zacisnął wargi, jakby nagle przeszył go dotkliwy ból. Dziękował opatrzności, że nie mijał go teraz żaden sąsiad, bo gdyby go o coś zapytał, rozpłakałby się jak dziecko. Usłyszał nadjeżdżający samochód, Nareszcie, pomyślał, ale zdziwił się, że warkot silnika nie ustaje, Co to, diesel, czyżby przyjechała taksówka, pomyślał, i znów zapalił światło. Po chwili weszła jego żona, zdenerwowana i roztrzęsiona, Ten świętoszek, który ci pomógł, szlachetna duszyczka, ukradł samochód, Niemożliwe, źle szukałaś, Dobrze szukałam, nie jestem ślepa, wymknęło jej się mimo woli, Mówiłeś, że samochód stoi za rogiem, ale go nie znalazłam, chyba że zaparkowaliście go gdzie indziej, Niemożliwe, jestem pewien, że to było na tej ulicy, W takim razie samochód zniknął, A kluczyki, Twój wybawca zabrał je, wykorzystując nieszczęście, które cię spotkało, okradł nas, A ja lękałem się wpuścić go do domu, gdyby został do twego przyjścia, nie ukradłby samochodu, Chodźmy, złapałam taksówkę, ale oddałabym wszystko, żeby ten drań też oślepł, Nie krzycz tak, I żeby ogołocili mu doszczętnie mieszkanie, Może jeszcze się pojawi, No pewnie, jutro zapuka do drzwi, powie, że się pomylił, przeprosi i spyta, jak się czujesz.
W drodze do lekarza oboje milczeli. Kobieta próbowała zapomnieć o kradzieży samochodu, ściskała mocno rękę męża, który w obawie przed wzrokiem kierowcy w lusterku wstecznym spuścił głowę i wciąż próbował odpowiedzieć sobie na pytanie, dlaczego akurat jemu przytrafiło się to nieszczęście, Dlaczego ja, dlaczego. Słyszał odgłosy z ulicy, kiedy taksówka stawała na światłach, gwar narastał. Podobnie dzieje się podczas snu, gdy słyszymy dźwięki z zewnątrz przedzierające się przez obezwładniającą zasłonę nieświadomości, która owija nas niczym biały całun. Spuścił głowę i westchnął. Żona pogładziła go lekko po twarzy, jakby chciała powiedzieć, Uspokój się, jestem obok. Oparł głowę na jej ramieniu, było mu obojętne, co sobie pomyśli kierowca. Gdyby nie mógł prowadzić i nic nie widział, zrobiłby to samo, przyszła mu do głowy dziecinna myśl i nie bacząc na absurdalność sytuacji, zapomniawszy o nieszczęściu, pogratulował sobie umiejętności logicznego myślenia. Kiedy wysiadał z taksówki, dyskretnie podtrzymywany przez żonę, starał się zachować spokój, lecz po wejściu do gabinetu, gdzie miał poznać przyszłość, zapytał żonę cichym, drżącym głosem, Ciekawe, kim będę, kiedy stąd wyjdę, po czym z rezygnacją spuścił głowę.
Kobieta wyjaśniła pielęgniarce, że pół godziny temu dzwoniła w sprawie męża. Zaprowadzono ich do małego pomieszczenia, gdzie czekali inni pacjenci. Był tam stary człowiek z czarną opaską na oku, zezowaty chłopiec siedzący obok kobiety, przypuszczalnie matki, młoda dziewczyna w ciemnych okularach oraz nie wyróżniające się niczym dwie inne osoby. Nikt z nich jednak nie był ślepy, ślepcy nie chodzą przecież do okulisty. Kobieta doprowadziła męża do krzesła i nie znalazłszy miejsca dla siebie, stanęła obok, Musimy poczekać, szepnęła mu do ucha. Słysząc liczne głosy, domyślił się, że jest kolejka. Zdenerwowało go to, gdyż uznał, że im dłużej będzie czekał, tym trudniejsza do wyleczenia stanie się jego choroba. Za chwilę może się okazać, że nie ma już dla niego ratunku. Poruszył się niecierpliwie na krześle, chciał podzielić się z żoną swoimi wątpliwościami, ale w tej samej chwili otworzyły się drzwi gabinetu i pojawiła się w nich pielęgniarka, Proszę państwa do środka, to pilna sprawa i pan doktor chce jak najszybciej pana zbadać. Matka zezowatego chłopca zaczęła protestować, mówiąc, że to niesprawiedliwe, że jest pierwsza w kolejce i czeka od ponad godziny. Inni pacjenci poparli ją nieśmiało, ale nikt nie śmiał podważać decyzji lekarza, który przez złośliwość mógłby ukarać ich za niecierpliwość, każąc im czekać jeszcze dłużej. Stary człowiek z czarną opaską na oku okazał się bardziej pobłażliwy, Zostawcie tego biedaka, widzicie, że czuje się gorzej od nas. Jednak ślepy mężczyzna już go nie słyszał. Gdy weszli do gabinetu, pierwsza odezwała się żona, Dziękuję panu doktorowi z całego serca, mój mąż, urwała, zastanawiając się, co powiedzieć, ale nie potrafiła wyjaśnić, co właściwie spotkało jej męża poza rym, że oślepł i że ukradziono mu samochód. Lekarz poprosił, by usiedli, wziął mężczyznę za rękę i pomógł mu zająć miejsce. Od tej pory zwracał się już tylko do niego, Proszę opisać, jakie pan ma objawy. Pacjent wyjaśnił, że kiedy siedział w samochodzie, czekając na zielone światło, nagle przestał widzieć, że różni ludzie próbowali mu pomóc, jakaś starsza kobieta, wiek jej ocenił po głosie, powiedziała, że to prawdopodobnie załamanie nerwowe, a potem jakiś nieznajomy odwiózł go do domu, ponieważ on sam nie był w stanie się poruszać. Widzę tylko biel, panie doktorze. Nie wspomniał o kradzieży samochodu.
Czy to pierwszy raz, spytał lekarz, A może już przedtem zdarzyło się panu coś takiego. Nie, nigdy, panie doktorze, nawet nie noszę okularów, Mówi pan, że to się stało nagle, Tak, panie doktorze, Jakby zgasło światło, Nie, raczej tak, jakby zapanowała nagła jasność, Czy ostatnio widział pan gorzej, Nie, panie doktorze, Czy w pana rodzinie ktoś oślepł, Wśród członków rodziny, których znam, nikt, Czy ma pan cukrzycę, Nie, Syfilis, Nie, panie doktorze, Czy ma pan nadciśnienie tętnicze lub wewnątrzczaszkowe, Co do tego drugiego, nie wiem, tętniczego nie miałem nigdy, wiem to, bo w pracy robią nam okresowe badania, A może wczoraj albo dzisiaj uderzył się pan w głowę, Nie, panie doktorze, Ile ma pan lat, Trzydzieści osiem, No dobrze, obejrzymy teraz pańskie oczy. Mężczyzna otworzył je szeroko, jakby chciał ułatwić lekarzowi zadanie, ale okulista wziął go za ramię i podprowadził do aparatu, który wydawał się pacjentowi czymś w rodzaju konfesjonału, gdzie oczy zastępują słowa, a spowiednik, patrząc w nie, zagląda w duszę grzesznika. Proszę oprzeć tu brodę i nie ruszać się. Kobieta podeszła do męża, położyła mu rękę na ramieniu i uspokajała, Zobaczysz, wszystko będzie dobrze. Lekarz długo podnosił i opuszczał lupę, długo ruszał pokrętłem, wreszcie zaczął badanie. Sprawdził rogówkę, tęczówkę, siatkówkę oka, Ciałko szkliste i żółta plamka w porządku, nerw wzrokowy działa prawidłowo, wszystko bez zarzutu. Odsunął się od aparatury, przetarł oczy i bez słowa znów przystąpił do badania. Kiedy skończył, na jego twarzy malowało się bezgraniczne zdziwienie, Nie znalazłem żadnej nieprawidłowości, pańskie oczy są w znakomitym stanie. Żona pacjenta klasnęła z radości i krzyknęła, Widzisz, mówiłam, że wszystko będzie dobrze. Nie zwracając na nią uwagi, pacjent odezwał się do lekarza, Mogę opuścić brodę, Tak, oczywiście, przepraszam pana, Skoro pan mówi, że wszystko jest w porządku, to dlaczego jestem ślepy, Nie potrafię panu odpowiedzieć, musimy zrobić szczegółowe badania, analizy, echografię, encefalogram, Myśli pan, że to ma jakiś związek z mózgiem, Możliwe, ale nie sądzę, Przecież mówił pan, że oczy mam zdrowe, To prawda, Nic nie rozumiem, Rzecz w tym, że jeżeli rzeczywiście nic pan nie widzi, to nie potrafię wyjaśnić, dlaczego tak się stało, Uważa pan, że udaję, Ależ skąd, jednak przypadek jest szczególny, nigdy dotąd, w całej mojej praktyce zawodowej, nie spotkałem się z podobną chorobą, co więcej, obawiam się, że w całej historii okulistyki nie zetknięto się z takim przypadkiem, Sądzi pan, że wyzdrowieję, Ponieważ nie znalazłem żadnej nieprawidłowości ani zmian w pańskich oczach, moja odpowiedź powinna być twierdząca, Ale nie jest, Nie chcę robić panu płonnych nadziei, gdyż nie mam ku temu żadnych podstaw, Rozumiem, To dobrze, Czy powinienem się leczyć, brać lekarstwa, Na razie nic panu nie przepiszę, nie warto robić niczego na ślepo, Dobrze to pan ujął, zauważył pacjent. Lekarz puścił tę uwagę mimo uszu, odsunął się od ruchomego pulpitu, przy którym przeprowadzał badanie, wstał i pochylając się nad biurkiem wypisał skierowanie na podstawowe badania. Podał je żonie pacjenta, Proszę to wziąć i wrócić do mnie, kiedy będą już państwo mieli wyniki, gdyby jednak w międzyczasie nastąpiła jakaś zmiana, proszę mnie natychmiast powiadomić, Ile płacę za wizytę, Pielęgniarka wystawi państwu rachunek. Dorzucił kilka zdawkowych słów otuchy, Ano, zobaczymy, proszę nie tracić nadziei. Kiedy znalazł się sam w gabinecie, wszedł do przylegającej doń łazienki i długo wpatrywał się w swoje odbicie w lustrze. Nic nie rozumiem, mruknął pod nosem. Potem wrócił do gabinetu i wezwał pielęgniarkę, Proszę wprowadzić następnego pacjenta. Tej nocy ślepiec śnił, że oślepł.
Nieznajomy, który pomógł ślepemu kierowcy, początkowo nie miał zamiaru ukraść samochodu, wręcz przeciwnie, jego pomoc była spontaniczna, wynikała ze zwykłej życzliwości i dobroci, cech, którymi, jak wiemy, szczyci się rodzaj ludzki, a występują one nawet u kryminalistów i ludzi znacznie bardziej wykolejonych niż nasz nieznajomy. Był to zwykły złodziej samochodów bez większych perspektyw na awans w swoim fachu, wyzyskiwany przez szefów, żerujących na biedzie zwykłych śmiertelników. Innymi słowy, nie ma większej różnicy między podaniem pomocnej dłoni ślepemu kierowcy i skradzeniem mu samochodu a opieką nad zasuszoną, trzęsącą się staruszką w nadziei na spadek. Pomysł, by ukraść auto, wpadł nieznajomemu do głowy dopiero, gdy zbliżali się do domu ślepca. Myśl ta wydała mu się tak oczywista jak, powiedzmy, chęć kupienia losu na loterii tylko dlatego, że akurat przechodził obok, by potem ze spokojem czekać, co z tego wyniknie, czy los przyniesie mu wielką wygraną czy nic. Można też uznać, że była to naturalna reakcja wynikająca z cech jego charakteru. Oczywiście, znajdzie się paru niedowiarków, dla których nie istnieje coś takiego jak ludzka uczciwość, którzy powiedzą, że każda okazja jest dobra do grzechu, choć nie zawsze musimy go popełnić. Cóż, nam jedynie wypada wierzyć, że gdyby ślepiec przyjął propozycję nieznajomego i ten dotrzymał mu towarzystwa do powrotu żony, pod wpływem chwili zwyciężyłaby w nim wrodzona dobroć. Może ufność biednego ślepca wzbudziłaby w złodzieju poczucie odpowiedzialności, zagłuszyła złe myśli i wznieciła żar najczystszych uczuć tkwiących nawet w najbardziej zdemoralizowanych jednostkach. Ale niestety, dobrymi chęciami wybrukowane jest piekło, jak uczy stare, ludowe przysłowie. Sumienie, przez niektórych nierozważnie zagłuszane, a przez wielu wyśmiewane, istnieje i istniało zawsze, nie jest wymysłem ludzi z epoki kamienia łupanego, dla których zresztą pojęcie to było dość mgliste. Na przestrzeni wieków wyobrażenie o sumieniu i grzechu ulegało licznym transformacjom, wynikającym ze zmian w obyczajowości oraz w genach ludzkich. Kiedyś uważano, że moralność zależy od koloru krwi lub obfitości łez, a oczy nazywano zwierciadłem duszy, co wkrótce spowodowało, że ludzkość wpadła we własną pułapkę, gdyż jej oczy zaczęły zdradzać kłamliwość ust. Dodać do tego należy skłonność większości ludzi, szczególnie prostych, do mylenia wyrzutów sumienia z przesądami, co zwykle kończy się o wiele większym cierpieniem, niż na to zasłużył winowajca. Niestety, w przypadku naszego złodzieja trudno ocenić, w jakiej mierze strach i udręczona świadomość wpłynęły na jego desperacki krok. Nie dowiemy się, dlaczego wsiadł do samochodu i odjechał. Trudno uwierzyć, by z radością zajmował za kierownicą miejsce człowieka, który przed chwilą stracił wzrok, jeszcze niedawno patrzył przez przedmą szybę auta i nagle oślepł. Nie trzeba wielkiej wyobraźni, by pojąć grozę sytuacji, ujrzeć wielkie kaprawe oczy strachu. Przerażeniu towarzyszyły również wyrzuty sumienia, które, gdybyśmy chcieli je sugestywnie opisać, są niczym ostre zęby gotowe gryźć. I właśnie to sumienie, po części wrodzone, po części ukształtowane przez minione pokolenia, podsuwało złodziejowi spychany w niepamięć obraz ślepego kierowcy, który zamykając drzwi powtarzał nerwowo, Dziękuję, nie trzeba, człowieka, który już nigdy nie zrobi samodzielnie kroku.
By zagłuszyć gnębiące go myśli, złodziej skupił całą uwagę na prowadzeniu auta, gdyż wiedział, że nie może sobie pozwolić na najmniejszy błąd lub nieuwagę. Wokół roiło się od patroli, wystarczyło, by któryś z policjantów kazał mu się wylegitymować, Prawo jazdy, proszę, dowód osobisty, i znowu więzienie, twarde życie. Całą uwagę skupił na sygnalizacji, żeby przypadkiem nie ruszyć na czerwonym świetle, przeczekać żółte aż do pojawienia się zielonego. W pewnej chwili stwierdził, że zbyt uporczywie wpatruje się w światła. Zaczął więc jechać tak, by na każdym skrzyżowaniu trafić na zieloną falę, raz zwalniając, to znów przyspieszając, co chwilami wyprowadzało z równowagi jadących za nim kierowców. W końcu wyczerpany i roztrzęsiony skręcił w boczną uliczkę, gdzie nie było świateł. Zaparkował prawie nie patrząc przed siebie, co świadczyło o jego wielkiej wprawie. Miał wrażenie, że znajduje się na skraju załamania nerwowego, dokładnie tych słów użył w myślach, Chyba przechodzę załamanie nerwowe. Zaczął się dusić. Opuścił z obu stron szyby, ale nie poczuł orzeźwiającego powietrza, więc wysiadł. Co się ze mną dzieje, zadawał sobie pytanie. Garaż, do którego miał odstawić samochód, znajdował się daleko za miastem, ale w takim stanie nie mógł dalej prowadzić. Tu złapie mnie policja, jeśli pojadę, na pewno spowoduję wypadek, a to już koniec, szeptał. Najlepiej zrobię, gdy wysiądę, przejdę się trochę, odpocznę. Wszystko spokojnie przemyślę, to, że jakiś facet stracił wzrok, nie znaczy, że i mnie to spotka, to nie grypa, którą można się zarazić. Przejdę się do skrzyżowania i zaraz mi minie. Wysiadł z samochodu; nie warto zamykać drzwi, dookoła nie ma żywej duszy. Zrobił jakieś trzydzieści kroków i oślepł.
Ostatnim pacjentem, którego przyjął okulista, był stary człowiek z czarną opaską na oku, ten sam, który dodawał otuchy biedakowi oślepionemu przez nieznaną chorobę. Przyszedł tylko po to, żeby ustalić datę usunięcia zaćmy, która pojawiła się na jego jedynym oku. Szczęśliwie nie miał nic wspólnego z tajemniczym przypadkiem, pusty oczodół od dawna zakrywała czarna opaska, Tego typu dolegliwości przychodzą z wiekiem, uprzedził go podczas jednej z pierwszych wizyt lekarz, usuniemy zaćmę, kiedy dojrzeje, będzie pan widział jak nowo narodzony. Gdy stary człowiek wyszedł z gabinetu, a pielęgniarka powiedziała, że w poczekalni nie ma już nikogo, lekarz wziął do ręki historię choroby pacjenta, który nagle stracił wzrok. Przestudiował ją raz, drugi, trzeci, pomyślał chwilę, po czym zadzwonił do kolegi i odbył z nim taką oto rozmowę, Wyobraź sobie, że zetknąłem się dzisiaj z niesamowitym przypadkiem, przyszedł do mnie człowiek, który ni stąd, ni zowąd stracił wzrok. Badanie nie wykazało żadnych widocznych uszkodzeń rogówki ani wady wrodzonej, mówi, że widzi tylko biel, coś w rodzaju gęstej, mlecznej masy, która zalewa mu oczy, powtarzam słowo w słowo jego opis, tak, oczywiście, wiem, że to bardzo subiektywne, nie jest już młody, trzydzieści osiem lat, jeśli słyszałeś, a może czytałeś o podobnym przypadku, daj mi znać, na razie nie wiem, co robić, żeby zyskać na czasie wysłałem go na badania, oczywiście, któregoś dnia możemy go zbadać razem, po kolacji zajrzę do paru podręczników, przejrzę bibliografię, może znajdę jakieś wyjaśnienie, tak, wiem, może to rzeczywiście agnozja wzroku spowodowana zaburzeniami wyższych czynności nerwowych, ale w takim razie po raz pierwszy mamy do czynienia z czymś podobnym, bo nie ma wątpliwości, że ten człowiek jest całkiem ślepy, a wiesz przecież, że agnozja polega na nierozróżnianiu kształtów, masz rację, na początku też myślałem, że być może chodzi tu o amaurozę, ale mówiłem ci, że on widzi tylko biel, co wyklucza amaurozę, to tak jakby widział białą ciemność, zgoda, wiem, że to byłby pierwszy zanotowany przypadek tego typu, dobrze, jutro dam ci znać, powiem mu, że chcemy go zbadać wspólnie. Po tej rozmowie lekarz oparł się wygodnie o krzesło i w tej pozie przesiedział kilka minut, po czym wstał i powoli, zmęczonym ruchem zdjął fartuch. Poszedł do łazienki umyć ręce, ale tym razem nie szukał w lustrze odpowiedzi na egzystencjalne pytania, Co by było, zastanawiał się niczym naukowiec rozwiązujący łamigłówkę, gdybym to ja natrafił na pierwszy przypadek zidentyfikowania równocześnie agnozji i amaurozy, oba te zjawiska są dokładnie opisane w literaturze medycznej, w praktyce występują oddzielnie, mogły przecież pojawić się jakieś odmiany obu chorób, mutacje, jeśli to odpowiednie słowo w tym przypadku, być może właśnie nadszedł ten dzień. Istnieje tysiąc powodów, dla których mózg może odmówić posłuszeństwa, wystarczy drobnostka i koniec, myśli są wtedy jak spóźniony gość, który zastaje zamknięte drzwi. Trzeba dodać, że okulista był miłośnikiem literatury i potrafił na poczekaniu znaleźć odpowiednią metaforę.