Stawka Wi?ksza Ni? ?ycie Tom I - Zbych Andrzej 4 стр.


Drgnął, gdy zapiszczały hamulce tuż za nim. Odwrócił się.

– Marta? – Nie ukrywał zdziwienia. – Przecież miałaś nie wychodzić z domu.

– Przywieźli rannych z jakiejś strzelaniny. Siadaj, podrzucimy cię do domu.

Zdecydował się w jednej chwili. Samochodem będzie szybciej niż Worobinowa i jej anioł stróż. Musi ich ostrzec. Co za lekkomyślność dawać tej staruszce adres meliny.

– O czym myślisz, Hans?

– Jestem śpiący i zmęczony.

– Ja też – powiedziała uśmiechając się do wspomnień sprzed godziny.

– Zatrzymaj się tutaj – powiedział do szofera – przejdę piechotą.

– Podrzucimy cię pod dom, jeśli jesteś zmęczony. Najpierw Fritz zawiezie mnie do szpitala, a potem…

– Nie, wolę się przejść.

Spojrzała na niego podejrzliwie. Nie miał czasu pomyśleć nawet, że parę godzin temu zrobiła mu scenę zazdrości o dziewczynę, którą prowadził tymi ulicami. Wyskoczył z wozu, przebiegł jezdnię, skręcił w przecznicę. Rozejrzał się, ale nie dostrzegł nic podejrzanego. Dom nie był chyba obstawiony. Wolnym krokiem przeszedł podwórze, ale na schodach zaczął biec. Zastukał w umówiony sposób. Otworzyła mu Irena z rozpuszczonymi włosami. Myła właśnie głowę, urządziła także przepierkę, bo na sznurze suszyła się bielizna. Jacek spał przykryty kożuchem po głowę.

– Zmywajcie się – powiedział od drzwi. – Budź go i uciekajcie. Idzie tutaj Worobinowa. Jest śledzona. Nie ma czasu…

Nie skończył jeszcze, gdy rozległo się ciche pukanie. Kobieta w kraciastej chustce stała w progu. Prawie jednocześnie usłyszeli pisk hamulców zatrzymywanego samochodu. Kloss podszedł do okienka, zobaczył wysypujących się SS-manów, a potem gramolącego się z kabiny Stedtkego. Poznał go nawet z tej wysokości. Cały czas jechali za śledzoną kobietą, czy agent zdążył ich zawiadomić? To teraz nie miało znaczenia. Idiotycznie wypchana torba z rysującym się kształtem akumulatora ślepego naprowadziłaby na ślad. Ale to teraz także nie miało znaczenia. SS-mani wpadli już do sieni. Nadjechała druga ciężarówka, tym razem z żandarmami. Otaczali dom. Chyba walenie okutych butów o stopnie schodów obudziło Jacka. Zerwał się, ubrany jedynie w kąpielówki, chwycił leżącego na podłodze Bergmana. Drugą ręką usiłował ściągnąć wiszącą na poręczy łóżka koszulę. Zrozumiał, co się święci. Także Irka, mocująca się z drzwiami szafy, wszystko już wiedziała. Tylko babcia Worobinowa, wyjmując z torby przykryty ziemniakami ów nieszczęsny akumulator, zdawała się niczego nie pojmować.

– Spal szyfry – powiedział Kloss. Nie wiadomo dlaczego przypomniało mu się pożegnanie z Jakubowskim. Kto inny będzie ci musiał pokazać Warszawę – pomyślał. – Spal szyfry – powtórzył głośniej – my spróbujemy ich zatrzymać.

Jacek uchylił drzwi, odbezpieczył granat i cisnął w stronę narastającego łomotu kroków. Toczył się wolno, te trzy sekundy trwały bardzo długo. Gdy wreszcie rozległ się wybuch, od impetu poleciały drzwi. Równocześnie z Jackiem Kloss puścił serię wprost w te wybite drzwi. Kątem oka dostrzegł, że babcia Worobinowa z kartoflem w dłoni pochyliła się w jakiejś nienaturalnej pozycji. Poczuł za sobą swąd dymu, pomyśłał, że Irena pewnie pali szyfry. Dopiero po chwili uświadomił sobie, że dym idzie od schodów.

Chcą nas wykurzyć dymem – pomyślał – ale przedtem paru wykończymy.

Zabić ich jak najwięcej – to jedyne co im pozostało, Jackowi i jemu. Nie – tylko jemu. Jacek już od paru chwil leżał nieruchomo. W tych kąpielówkach wyglądał jak na plaży, jakby chciał sobie opalić plecy.

8

Stedtke nawet nie usiłował ukryć triumfu. Położył na biurku pułkownika teczkę z napisem „Hans Kloss".

– Jak to było?

Stedtke przysunął sobie krzesło, usiadł bez pytania. Pułkownik nie zareagował. Podsunął mu szkatułkę z papierosami o długich ustnikach.

– Ten dom był obstawiony. Mój człowiek za nią szedł. Napotkanemu żandarmowi kazał mnie zawiadomić. To wszystko.

– Nie o to pytałem. Nie interesuje mnie policyjna robota.

– Wiem. Pana pułkownika interesuje ten wzorowy, zawsze punktualny oficer.

Pułkownik milczał. Stedtke uśmiechnął się jak zwykle ironicznie. Nie powie przecież temu półślepemu ramolowi, że nie miał pojęcia, jaka zdobycz wpadnie mu w ręce. Kiedy podjechali pod tę ruderę, kiedy posłał swoich ludzi do wnętrza, a żandarmom kazał otoczyć pół ulicy, kiedy stamtąd, z góry padły pierwsze strzały, nie przypuszczał, bo nie mógł przypuszczać, że do jego ludzi, do niego wreszcie, strzela człowiek w niemieckim mundurze porucznika Abwehry. I wtedy ktoś chwycił go za ramię. Chciał odtrącić tę rękę, ale dostrzegł, że stoi za nim Marta Becher.

– Co pan robi? Proszę przestać! Niech skończą strzelać, panie Sturmfuehrer! Przecież tam jest Hans!

Niewiele mógł zrozumieć z jej bezładnych słów. Jakaś dziewczyna, Hans Kłos s z jakąś dziewczyną, potem ona go podwiozła, był zdenerwowany. Zatrzymała samochód i zobaczyła, że znowu wchodzi do tego domu, chociaż jej przysięgał, że tamtą dziewczynę widział pierwszy raz na oczy…

– Wiem – powiedział Stedtke – od początku wszystko wiedziałem. Ale dla pani gotów jestem wiele zrobić. Chce pani, żebyśmy tego agenta powiesili? Ja też mam ochotę wziąć go żywcem. Przerwać ogień! – krzyknął.

Z okna klatki schodowej i ze strychu wydobywały się kłęby dymu. Stedtke zrolował gazetę i krzyknął przez tubę:

– Nie masz żadnych szans, Kloss! Dom jest otoczony. Daję ci pięć minut czasu!

Zamiast odpowiedzi seria pistoletu zadzwoniła o blachę błotnika. Stedtke odskoczył jak oparzony, odciągnął Martę. Jakiś SS-man przejechał serią wzdłuż rynny.

– Stój – wrzasnął Stedtke. – Weźmiemy go żywcem! Jeśli nie wyjdzie za pięć minut, uwędzimy go! Przygotować świece dymne i maski przeciwgazowe.

– Panie Sturmfuehrer – powiedziała Marta – ja nie wierzę. To niemożliwe, żeby Hans…

– Z panią jeszcze pogadam – skrzywił usta. Spojrzał na zegarek. – Za minutę ruszycie. – Wyrwał maskę gazową jednemu z SS-manów, naciągnął ją sobie na twarz. Chciał być przy tym.

W domu panowała cisza. Wbiegli do sieni. SS-mani skradając się pod ścianami, Stedtke środkiem, z pistoletem gotowym do strzału. Na podeście pierwszego piętra usłyszeli odgłos wybuchu. Padli instynktownie, ale odłamki do nich nie dotarły. Granat musiał wybuchnąć wyżej. Stedtke zląkł się, że nie ujrzy Klossa żywym. Rzucił się naprzód. Przeskakiwał po trzy stopnie naraz. Na stryszku było ciemno, kłęby czarnego dymu wypełniały ciasne pomieszczenie. Dopiero po kilku chwilach dostrzegł ciało człowieka leżącego tuż za progiem. Granat musiał mu się rozerwać w rękach na wysokości twarzy, bo zamiast głowy człowiek w mundurze leutnanta Wehrmachtu miał krwawy strzęp.

– Zdążył – powiedział Stedtke. – Sam wymierzył sobie sprawiedliwość.

SS-mani przetrząsali stryszek. Obok zwłok niemieckiego oficera ułożyli porządnie martwe ciało jakiejś dziewczyny i starej kobiety w kraciastej chustce. Staruszka miała otwarte, jakby zdziwione oczy. W kącie, obok rozerwanej granatem radiostacji, dopalały się jakieś papiery. Któryś z SS-manów rzucił się w tę stronę, żeby wyciągnąć coś z ogniska, ale poruszony stos buchnął żółtawym płomieniem, niemal oślepiając gorliwego SS-mana.

Oczywiście Stedtke nie może pułkownikowi von Zanger powiedzieć, jak było naprawdę. SD jest czujna, SD wie wszystko.

– Zwracam panu uwagę, pułkowniku – skrzywił usta -że agent ulokował się właśnie w Abwehrze i tylko czujność służby bezpieczeństwa umożliwiła jego likwidację. ObergruppenFuehrer Heydrich zażądał specjalnego raportu w tej sprawie.

Von Zanger przerzucał dokumenty w teczce. Życiorys i ankieta personalna, opinie ze szkoły, zeznanie Marty Becher, stwierdzające identyfikację zwłok i raport Sturmfuehrer Stedtke. Zamknął teczkę.

– No cóż – powiedział – chyba już teraz mogę panu pogratulować awansu. Podejrzewał go pan?

– Miałem go na oku od początku, panie pułkowniku. Podobno był sprawdzany wielokrotnie w szkole Abwehry, ale nas w SS uczono, że wierzyć nie należy nikomu. Mam nauczkę, że szczególnie trzeba się przyglądać bardzo dobrym oficerom.

– Ad acta – powiedział pułkownik. – Nie chciałbym więcej wracać do sprawy tego człowieka, który od kilku miesięcy wodził nas za nos.

– SD nie pozwala się wodzić za nos.

– Kto by pomyślał! Był taki sympatyczny.

– Nordycki typ – zgodził się z nim Stedtke – zdecydowanie nordycki typ. Musiał mieć w sobie jednak trochę niemieckiej krwi, bo trzeba przyznać, że to była dobrze pomyślana i dobrze wykonana robota. Słowianie nie są do tego zdolni.

Von Zanger wpatrywał się w uśmieszek na ustach Stedtkego i zastanawiał się, czy facet kpi, czy naprawdę jest takim idiotą. Ale nie mógł tego rozstrzygnąć. Twarz Stedtkego z przylepionym na stałe do warg uśmieszkiem była dla niego zawsze zagadką.

9

Samolot przelatywał nisko nad linią frontu. Te PO-2 zawsze latają nisko. Niedostępne dla artylerii przeciwlotniczej, szybko umykające z zasięgu karabinów maszynowych małe samolociki zwiadowcze napędzają potężnego stracha niemieckim żołnierzom. Biorą się nie wiadomo skąd, znikają nie wiadomo gdzie, napełniają powietrze hałasem, podobnym do tego, gdy ktoś przejeżdża kijem po gęstym płocie. Ale ten PO-2 nie miał zadań zwiadowczych, nie przelatywał także nad linią okopów niemieckich dla siania paniki. Jego jedynym zadaniem było wziąć na pokład, jeśli pokładem można nazwać ciasne pomieszczenie za pilotem, tego człowieka otulonego kożuchem, o którym ani pilot, ani obserwator nic więcej nie wiedzą, poza tym, że ruszczyzna tego człowieka wskazuje, iż jest cudzoziemcem…

Blisko dwa tygodnie błąkał się po lesie, nim trafił na oddział partyzancki, który dzięki radiostacji miał łączność z „wielką ziemią". Trafił, to zresztą niezbyt fortunne słowo, znaleźli go nieprzytomnego, głodnego, bez dokumentów. Kiedy po tygodniu odzyskał przytomność, zobaczył pochylone nad sobą brodate twarze, przypomniał sobie Jakubowskiego. Poprosił, aby zawiadomili sztab, że jest u nich J-23. Dowódca oddziału nie zadawał zbędnych pytań. Ten samolot to odpowiedź na jego meldunek.

Podchodzili powoli do lądowania. Staszek usiłował wyjrzeć przez okienko, ale nie mógł dostrzec nic poza czarną płaszczyzną lasu. A jednak samolot wylądował. Polowe lotnisko przyfrontowe było dobrze zamaskowane. Kiedy wygramolił się z „kukuruźnika" i uściskiem dłoni żegnał milkliwego pilota, podszedł do niego oficer w półkożuszku.

– Przesiadka – powiedział. – Drugi samolot już gotów, czekamy tylko na was.

Przespał całą drogę do Moskwy, potem powtórnie zdrzemnął się w samochodzie wiozącym go z lotniska. Podawano go sobie z rąk do rąk, nie zadając żadnych pytań. Myślał, że zawiozą go do hotelu, ale auto zatrzymało się przed jakimś gmachem biurowym.

– Pułkownik Jakubowski czeka na was – powiedział żołnierz w biurze przepustek.

Rzeczywiście czekał, choć pora była nocna. Posadził go w głębokim fotelu, podał dużą filiżankę kawy, do której nie żałował rumu.

– Opowiadaj – rozkazał, a gdy Staszek skończył swoją opowieść, powiedział: – Wypoczniesz, wydobrzejesz, a potem będziesz mógł pójść do polskiej armii, jak chciałeś.

– Wrócę – powiedział. – Postanowiłem, że wrócę. Tam przydam się bardziej.

– Dokąd wrócisz, oszalałeś? Jesteś spalony.

– Nie – powiedział. – Spalony został agent udający Hansa Klossa. Ale teraz może się zjawić u nich prawdziwy Hans Kloss, którego bolszewicy więzili dotychczas, któremu udało się uciec, który pamięta, że zadawano mu masę idiotycznych pytań, dotyczących reumatyzmu ciotki Hildy, wspomnień z dzieciństwa, stosunków rodzinnych, któremu kazano sto razy powtarzać swój życiorys, uzupełniany tysiącem drobiazgów, który mc z tego nie rozumiał, ale opowiadał, ponieważ nie były to żadne tajemnice… Rozumiesz?

– Ty jesteś wariat, trzeba cię leczyć. Zanim pójdziesz do wojska, wyślemy cię do sanatorium. Twój system nerwowy.

Staszek spodziewał się tego. Nie ustępował. Świtało już za oknem, kiedy wymógł wreszcie na Jakubowskim przyrzeczenie dokonania eksperymentu. Przez kilkanaście dni będzie się przyglądał prawdziwemu Hansowi Klossowi, który siedzi nadal w więzieniu pod dobrą strażą. A potem, któregoś dnia, weźmie jego ubranie i pójdzie do tej celi jako Hans Kloss. Jeśli jego współtowarzysze niedoli niczego nie zauważą…

– Człowieku, oni siedzą z nim przynajmniej od roku, widzą go codziennie, to się nie może udać.

– Jeśli rozpoznają, że coś nie tak, zgadzam się na wszystko, nawet na sanatorium. Ale jeśli się uda, ty mi obiecasz…

– To niepojęte – powiedział Jakubowski. – To wybryk natury. Nawet timbre głosu macie identyczny. Ale to nie może się udać.

– Przyjmujesz warunki umowy? Jeśli nie rozpoznają mnie w celi, jeśli będą myśleli, że są z tym samym człowiekiem, to poświęcicie tych ludzi, pozwolicie im uciec z więzienia gdzieś w pobliżu frontu. Oczywiście ucieczkę zorganizuje Hans Kloss.

– Przekażę twoją prośbę generałowi. Jeśli ci się uda w tym więzieniu, poprę twoją prośbę.

W półtora miesiąca później wartownik wszedł do celi, w której siedziało czterech Niemców. Wywołał Hansa Klossa, który burknął do towarzyszy, że znów go wołają na to idiotyczne przesłuchanie. Poszturchiwany przez strażnika, dotarł do gabinetu naczelnika, gdzie siedział teraz Jakubowski. Strażnik zameldował się, stuknął obcasami i wyszedł, zastanawiając się, dlaczego pułkownik po jego wyjściu przekręcił w zamku klucz.

– No i co? – zapytał Staszek. – Siedzę już z nimi dziesięć dni. Obserwujecie mnie przecież. Ich reakcje także. Chyba się nie omyliłem?

– Generał – Jakubowski powoli nabijał fajkę – pozostawił decyzję mnie. Co mam zrobić?

– To, co obiecałeś. Co z nim? Bardzo się dziwił, że pozbawiliście go ubrania?

– On nie dziwi się już niczemu. Przez cały czas, kiedy byłeś tam, był przesłuchiwany. Wyciągnęliśmy z niego trochę szczegółów.

– Wiem, czytałem przesłuchania. Tak, jak kazałeś, odświeżyłem sobie w pamięci parę fotografii. Najgorsze nie to, żeby zapamiętać, jak wyglądają ludzie, których nigdy nie widziałem, tylko zapomnieć tych, których widywałem. Ale spróbuję.

– Wiesz, co ci grozi, wiesz, czym ryzykujesz, jesteś pełnoletni, nie mam prawa cię zatrzymywać. Twoja robota była pożyteczna. Ale pamiętaj, trzeci raz się nie zgodzę.

– Trzeciego razu nie będzie. Zrozum, wszystko jest logiczne. Był człowiek podszywający się pod Hansa Klossa.

Zginął. Słyszałem, ukryty wtedy za ścianą, że Stedtke powiedział: „Nie żyje, sam wymierzył sobie sprawiedliwość" czy coś w tym rodzaju. A teraz zjawi się u nich prawdziwy Hans Kloss. Nie wpadnie im przecież do głowy, że możemy być takimi idiotami i posyłać spalonego agenta. To zbyt nieprawdopodobne na niemieckie głowy. W jednym musicie mi pomóc. Dotrzeć przez berlińską agenturę do centralnego archiwum, gdzie zapewne spoczywa teczka Hansa Klossa, i wymienić wszystkie dokumenty pisane moją ręką na inne, pisane przez kogo bądź, na wypadek badań grafologicznych.

– Ten rozkaz już poszedł. Pojutrze ewakuujemy to więzienie. Trzeba ustalić, w jakim momencie uciekniesz.

10

Przedzierali się tylko nocami. Sądząc z nadciągającej kanonady, front przebiegał najwyżej dwadzieścia kilometrów stąd. Znaleźli opuszczoną wieś. Tam postanowili poczekać. Lothar miał odmrożone stopy i Kloss przez ostatnie pięć kilometrów niósł go razem z Brunonem. Uznali, że opuszczona piwnica na skraju wsi będzie najbezpieczniejszym schronieniem. Bruno przeklinał pomysł ucieczki, ale humor mu się wyraźnie poprawił, gdy Hans znalazł w tej opuszczonej piwnicy puszkę konserw i słoik smalcu.

– Co byśmy bez ciebie zrobili, Hans? – powiedział Friedrich. – Kiedy dojdziemy do naszych…

– Nie – powiedział Kloss – poczekamy tu na naszych. Lothar by nie doszedł, a nasi są niedaleko. Musimy dotrwać.

Zagrzebali się w słomę. Lothar trochę majaczył, miał wysoką gorączkę. Kloss z Friedrichem i Brunonem ustalili, że poczekają dwa dni. Jeśli do tego czasu Niemcy nie zajmą opustoszałej wsi, spróbują się jednak przedrzeć.

I tak utytłanych w słomie wyciągnął ich nazajutrz patrol niemieckich fizylierów, postępujących za czołgami.

Mrużyli oczy, wyprowadzeni na światło. Któryś z czołgistów napoił ich gorącą kawą z termosu, potem nadjechał opel jednego z wyższych oficerów. Cudem uratowanych Niemców, niedoszłe ofiary bolszewickiego barbarzyństwa, odwieziono do najbliższego miasta za frontem. Nakarmiono ich i napojono, dano jakieś ubrania, bo łachy, które mieli na sobie, były w strzępach, ale zaraz potem ubrany na czarno funkcjonariusz sprowadził ich na dół do piwnic zamienionych na cele. W celach zresztą było ciepło i czysto, gestapowiec się nawet trochę tłumaczył, ale Hans Kloss uspokajał współtowarzyszy w drodze do piwnicy, tłumacząc im, że tak musi być, ponieważ władze niemieckie muszą sprawdzić, czy wywiad bolszewicki nie nasłał im przypadkiem agentów.

Już tego samego dnia sturmbannFuehrer Mueller kazał ich przyprowadzić do siebie.

– Twierdzicie – powiedział – że uciekliście z sowieckiego więzienia i przedzieraliście się w stronę frontu.

– Mylnie pana poinformowano, panie sturmbannFuehrer – powiedział stukając obcasami Kloss. – Uciekliśmy z transportu ewakuacyjnego.

– Zachowuje się pan jak żołnierz – powiedział sturmbannFuehrer. Z przyjemnością patrzył na tego młodego, przystojnego mężczyznę, przyjmującego nienaganną postawę wojskową.

– Byłem żołnierzem – powiedział Kloss.

– Żołnierzem? -W głosie Muellera zabrzmiało niedowierzanie. – I trzymali pana w więzieniu, nie w obozie jeńców?

– To długa historia. Skończyłem tajną niemiecką podchorążówkę w Kłajpedzie jeszcze za czasów litewskich. Otrzymałem stopień leutnanta. Przed wkroczeniem bolszewików na Litwę otrzymałem rozkaz przeniesienia się do Wilna, ponieważ zostałem zwerbowany przez majora Hubertusa do pracy w Abwehrze. Otrzymałem numer wywoławczy HK-387. Niestety, nie zdążyłem rozwinąć działalności, ponieważ kiedy bolszewicy wkroczyli na Litwę, zostałem aresztowany wraz z całą rodziną, którą wywieziono gdzieś na wschód. Mnie udało się wymknąć z transportu, usiłowałem przejść granicę, ale zostałem schwytany. To było w marcu czterdziestego pierwszego roku. Złapali mnie jako cywila. Poddawali drobiazgowemu śledztwu, ale oczywiście nie dowiedzieli się ode mnie niczego.

– Pomówimy jeszcze o tym – powiedział sturmbannFuehrer. – Pańskie nazwisko.

– Hans Kloss.

– Hans Kloss? – powtórzył tamten. Gdzieś już słyszał to nazwisko, ale gdzie? Pamięta, że kilka miesięcy temu w związku z jakąś sprawą… Podniósł wzrok i spotkał się ze szczerym spojrzeniem młodego mężczyzny. Zauważył, że to nazwisko znane jest skądś sturmbannFuehrerowi.

– Może znał pan kogoś z mojej rodziny? Mój ojciec miał majątek na Litwie, ale nie wiem, co z nim teraz. Podobnie z matką i siostrami. W najlepszym razie – zasępił się – ścinają sosny gdzieś w tajdze. A może znał pan doktora Helmutha Klossa, mego stryja? Był przed wojną sędzią okręgowym w Królewcu.

– Głupstwo – powiedział sturmbannFuehrer, bo właśnie przypomniał mu się raport Stedtkego sprzed paru miesięcy. – Głupstwo – powtórzył. – Nazwiska panów? – zwrócił się do pozostałych.

– Lothar Beitz…

– Heinrich Vogel…

– Bruno Dreher… – odpowiadali kolejno.

– Moi panowie, każdy z was otrzyma teraz papier i przybory do pisania. Spiszecie drobiazgowo swoje życiorysy, ze szczególnym uwzględnieniem pobytu w Rosji. Poza tym każdy z was wypisze mi listę osób, które mogłyby stwierdzić jego tożsamość. Rozumiecie sami, że dopóki nie utwierdzimy się w przekonaniu, że wasze zeznania odpowiadają prawdzie, musicie być izolowani. Postaramy się zapewnić wam jak najlepsze warunki i maksymalnie skrócić okres oczekiwania. Dość już siedzieliście wwiezieniu.

W trzy dni później po raz nie wiadomo który czytał zeznania osadzonych w więzieniu czterech Niemców, którym udało się uciec z rąk Rosjan. Na jego biurku, obok zeznań tych ludzi i napisanych przez nich własnoręcznie życiorysów, leżała teczka, którą przysłano mu dziś rano z centralnego archiwum w Berlinie. Na teczce był napis gotykiem, wykaligrafowany starannie ręką sumiennego urzędnika ministerstwa wojny: „Hans Kloss". SturmbannFuehrer Mueller zapoznał się niedawno z zawartością tej teczki i z tym większą uwagą wczytywał się w zeznania tych czterech ludzi. Sam Hans Kloss rozszerzył tylko swoje zeznanie, złożone podczas pierwszego przesłuchania. Szczególną uwagę Muellera wzbudził ten fragment, w którym Kloss opisywał dziwne przesłuchania, prowadzone przez radzieckich oficerów. Pytano go o szczegóły z dzieciństwa, o jakieś nic nie znaczące spotkania. Kloss na przykład napisał, że przez kilka tygodni musiał opisywać wszystkich swoich kolegów gimnazjalnych.

Назад Дальше