Brzechwa dzieciom - Brzechwa Jan 3 стр.


IV

Wielkie tłumy sejm zgromadził.
Niedźwiedź z braćmi się naradził,
Po czym wszedł na podwyższenie
I pozdrowił zgromadzenie:
– Witam sarny i jelenie,
Witam kuny, tchórze, jeże,
Nawet lisy witam szczerze
I borsuki, i zające,
Całe ptactwo śpiewające,
Nawet srokę, nawet sowę,
Witam wszystkich, jednym słowem.
Moi drodzy, znamy dzisiaj
Sprawki wilka, sprawki rysia.
Czas już skończyć z ich wyzyskiem,
Więc niech nad tym przede wszystkim
Sejm nasz dziś się zastanowi.
Głos oddaję borsukowi.
Borsuk wstał, poprawił przedział,
Chrząknął, po czym tak powiedział:
– Mogę wyznać nie bez dumy,
Żem tu wszystkie zjadł rozumy,
Żem obmyślił wszystko ściśle
I wam powiem to, co myślę.
Czas już wreszcie wyjść z potrzasku,
Przestać jadać babki z piasku,
Chleb ze śniegu, figi z makiem.
Otóż ja mam plany takie:
Każdy ptak i każde zwierzę
W swej komorze coś wybierze
I natychmiast tu przyniesie
Jako udział w interesie.
Gdy zbierzemy już udziały,
Otworzymy sklep wspaniały,
Gdzie się będą sprzedawały
Tanie, świeże wiktuały.
Wspólnym trudem i staraniem
Zdobędziemy futra tanie,
Tanie sadło, tanią kaszę.
Zjednoczymy siły nasze.
Wszyscy razem, nie oddzielnie,
Ale dzielnie tę spółdzielnię
Przed nadejściem jeszcze zimy
Wspólną pracą utworzymy.
Jeleń krzyknął: – Dobrze gada!
To przynajmniej mądra rada!
Tchórz zawołał: – Brawo, brawo,
Trzeba zająć się tą sprawą,
Bo gdzie jest wysiłek zgodny,
Tam dobrobyt niezawodny!
Tu przemówił lis Mikita:
– Myśl naprawdę znakomita,
Ruch spółdzielczy bardzo cenię,
Chętnie swą naturę zmienię
I zapewniam zgromadzenie,
Że od dzisiaj najrzetelniej
Chcę pracować dla spółdzielni.
– Świetnie! – rzekły dwie kukułki,
Nierozłączne przyjaciółki,
I uparcie coś kukały
W sposób dość niezrozumiały.
Niedźwiedź przerwał to kukanie:
– Dosyć, dosyć, moje panie.
Sprawa jasna, szkoda czasu!
Budujemy sklep wśród lasu.
Wszystkich czeka ciężka praca –
Praca zawsze się opłaca.
Przekonajmy więc borsuka,
Że nie poszła w las nauka,
Że już wilk nas nie oszuka,
Że już ryś nas nie oszwabi –
Żeśmy silni, a nie słabi.
– Brawo!, brawo! – krzyknął zając. –
Sklep budujmy nie zwlekając,
Lecz uczcijmy wpierw Błażeja,
Kniei naszej dobrodzieja!
– Oczywiście! W górę! W górę! –
Zawołali wszyscy chórem
I wesoło, choć z wysiłkiem,
Podrzucali go jak piłkę,
A kukułka z przyjaciółką
Szybowały nad nim w kółko.

V

Wszyscy zgodnie pracowali:
Więc niedźwiedzie – wzorem drwali –
Dostarczały pni i pali.
Sarny z wszystkich stron się zbiegły
I lepiły z gliny cegły.
Z wodnej tafli jeleń szybki
Pozdejmował szklane szybki.
Przy stawianiu pieców kuna
Wykonała pracę zduna.
Jeże igieł dostarczyły,
A dzięcioły z całej siły
Deski nimi przybijały
Do podłogi i powały.
Pracowali wszyscy zgodnie
I w niespełna dwa tygodnie
Sklep stał całkiem już gotowy
Na polanie wśród dąbrowy.
Wnet borsuki, tchórze, kozły
Najróżniejszy prowiant wiozły:
Sadło, kaszę i serdelki,
I przysmaków wybór wielki.
Oprócz tego sklep był pełny
Ciepłych futer, pierza, wełny,
Ptasich czubków, barwnych piórek
I kapturków dla wiewiórek.
A za ladą lis Mikita
Kupujących grzecznie wita,
Tu odważy, tam odmierzy,
Towar dobry, tani, świeży.
Nikt nikogo nie oszwabia,
Nikt na nikim nie zarabia,
Bo gdzie łączą wspólne cele,
Tam są wszyscy przyjaciele.
Sklep szedł odtąd jak najlepiej,
Każdy wszystko dostał w sklepie
I w powszechnym dobrobycie
Upływało leśne życie.
A kukułka z przyjaciółką
Wciąż latały tylko w kółko
I na przekór innych ptakom
Ułożyły piosnkę taką:
– Powiedzcie, jaskółki,
Ku – ku,
Gdzie mam kupić bułki?
Ku – ku!
W spółdzielczym sklepie,
Ku – ku,
Kupisz najlepiej,
Ku – ku!
– Powiedzcie mi, kraski
Ku – ku,
Gdzie mam kupić placki?
Ku – ku!
– W spółdzielczym sklepie,
Ku – ku,
Kupisz najlepiej,
Ku – ku!
– Powiedzcie, słowiki,
Ku – ku,
Gdzie kupić pierniki?
Ku – ku!
– W spółdzielczym sklepie,
Ku – ku,
Kupisz najlepiej,
Ku – ku!
Tak śpiewały i kukały
Dwie kukułki przez dzień cały.
Bury wilk przed sklepem swoim
Stał i patrzył z niepokojem.
Wreszcie zamknął go na kłódkę
I opuścił las ze smutkiem.
– Trudno! – westchnął ryś Bazyli.
Także zamknął sklep po chwili
I opuścił z żalem knieję.
Co się z nimi teraz dzieje,
Tego nawet dzięcioł sowie,
Choć jest plotkarz – nie opowie.

ENTLICZEK-PENTLICZEK

Entliczek-Pentliczek

Entliczek-pentliczek, czerwony stoliczek,
A na tym stoliczku pleciony koszyczek,
W koszyczku jabłuszko, w jabłuszku robaczek,
A na tym robaczku zielony kubraczek.
Powiada robaczek: – I dziadek, i babka,
I ojciec, i matka jadali wciąż jabłka,
A ja już nie mogę! Już dosyć! Już basta!
Mam chęć na befsztyczek! – I poszedł do miasta.
Szedł tydzień, a jednak nie zmienił zamiaru;
Gdy znalazł się w mieście, poleciał do baru.
Są w barach – wiadomo – zwyczaje utarte:
Podchodzi doń kelner, podaje mu kartę,
A w karcie – okropność! – przyznacie to sami:
Jest zupa jabłkowa i knedle z jabłkami,
Duszone są jabłka, pieczone są jabłka
I z jabłek szarlotka, i placek, i babka!
No, widzisz, robaczku! I gdzie twój befsztyczek?
Entliczek-pentliczek, czerwony stoliczek.

Chrząszcz

W Szczebrzeszynie chrząszcz brzmi w trzcinie
I Szczebrzeszyn z tego słynie.
Wół go pyta: – Panie chrząszczu,
Po co pan tak brzęczy w gąszczu?
– Jak to – po co? To jest praca,
Każda praca się opłaca.
– A cóż za to pan dostaje?
– Też pytanie! Wszystkie gaje,
Wszystkie trzciny po wsze czasy,
Łąki, pola oraz lasy,
Nawet rzeczki, nawet zdroje,
Wszystko to jest właśnie moje!
Wół pomyślał: – Znakomicie,
Też rozpocznę takie życie.
Wrócił do dom i wesoło
Zaczął brzęczeć pod stodołą
Po wolemu, tęgim basem.
A tu Maciek szedł tymczasem.
Jak nie wrzaśnie: – Cóż to znaczy?
Czemu to się wół prożniaczy?!
– Jak to? Czyż ja nic nie robię?
Przecież właśnie brzęczę sobie!
– Ja ci tu pobrzęczę, wole,
Dosyć tego! Jazda w pole!
I dał taką mu robotę,
Że się wół oblewał potem.
Po robocie pobiegł w gąszcze.
– Już ja to na chrząszczu pomszczę!
Lecz nie zastał chrząszcza w trzcinie,
Bo chrząszcz właśnie brzęczał w Pszczynie

Hipopotam

Zachwycony jej powabem
Hipopotam błagał żabę:
– Zostań żoną moją, co tam,
Jestem wprawdzie hipopotam,
Kilogramów ważę z tysiąc,
Ale za to mógłbym przysiąc,
Że wzór męża znajdziesz we mnie
I że ze mną żyć przyjemnie.
Czuję w sobie wielki zapał,
Będę ci motylki łapał
I na grzbiecie, jak w karecie,
Będę woził cię po świecie,
A gdy jazda już cię znuży,
Wrócisz znowu do kałuży.
Krótko mówiąc – twoją wolę
Zawsze chętnie zadowolę,
Każdy rozkaz spełnię ściśle.
Co ty na to?
– Właśnie myślę…
Dobre chęci twoje cenię,
A więc – owszem. Mam życzenie…
– Jakie, powiedz? Powiedz szybko,
Moja żabko, moja rybko,
I nie krępuj się zupełnie,
Twe życzenie każde spełnię,
Nawet całkiem niedościgłe…"
– Dobrze, proszę: nawlecz igłę!

Na Wyspach Bergamutach…

Na wyspach Bergamutach
Podobno jest kot w butach,
Widziano także osła,
Którego mrówka niosła,
Jest kura samograjka
Znosząca złote jajka,
Na dębach rosną jabłka
W gronostajowych czapkach,
Jest i wieloryb stary,
Co nosi okulary,
Uczone są łososie
W pomidorowym sosie
I tresowane szczury
Na szczycie szklanej góry,
Jest słoń z trąbami dwiema
I tylko… wysp tych nie ma.

Kokoszka-smakoszka

Szła z targu kokoszka-smakoszka,
Spotkała ją pewna kumoszka.
– Co widzę? Wątróbka, ozorek?
Ja do ust tych rzeczy nie biorę!
Kura na to: – Kud-ku-dak!
A ja – owszem! A ja – tak!
– No, co też paniusia powiada!
A taka, na przykład, rolada!
Toż nie ma w niej nic oprócz sadła –
Już ja bym rolady nie jadła!
Kura na to: – Kud-ku-dak!
A ja – owszem! A ja – tak!
– Lub weźmy, powiedzmy, makaron
Czy gulasz, czy rybę na szaro,
Czy jakieś tam flaki z olejem –
O, nie! Takich potraw ja nie jem!
Kura na to: – Kud-ku-dak!
A ja – owszem! A ja – tak!
– Są ludzie, paniusiu kochana,
Co jajka już jedzą od rana –
Nie dla mnie są takie rozkosze,
Bo jajek po prostu nie znoszę!
Kura na to: – Kud-ku-dak!
A ja – owszem! A ja – tak!

Kaczka-Dziwaczka

Nad rzeczką opodal krzaczka
Mieszkała kaczka-dziwaczka,
Lecz zamiast trzymać się rzeczki
Robiła piesze wycieczki.
Raz poszła więc do fryzjera:
– Poproszę o kilo sera!
Tuż obok była apteka:
– Poproszę mleka pięć deka.
Z apteki poszła do praczki
Kupować pocztowe znaczki.
Gryzły się kaczki okropnie:
– A niech tę kaczkę gęś kopnie!
Znosiła jaja na twardo
I miała czubek z kokardą,
A przy tym, na przekór kaczkom,
Czesała się wykałaczką.
Kupiła raz maczku paczkę,
By pisać list drobnym maczkiem.
Zjadając tasiemkę starą,
Mówiła, że to makaron,
A gdy połknęła dwa złote,
Mówiła, że odda potem.
Martwiły się inne kaczki:
– Co będzie z takiej dziwaczki?
Aż wreszcie znalazł się kupiec:
– Na obiad można ją upiec!
Pan kucharz kaczkę starannie
Piekł, jak należy, w brytfannie,
Lecz zdębiał obiad podając,
Bo z kaczki zrobił się zając,
W dodatku cały w buraczkach.
Taka to była dziwaczka!

Sum

Mieszkał w Wiśle sum wąsaty,
Znakomity matematyk.
Krzyczał więc na całe skrzele:
– Do mnie, młodzi przyjaciele!
W dni powszednie i w niedzielę
Na życzenie mnożę, dzielę,
Odejmuję i dodaję
I pomyłek nie uznaję!
Każdy mógł więc przyjść do suma
I zapytać: – Jaka suma?
A sum jeden w całej Wiśle
Odpowiadał na to ściśle.
Znała suma cała rzeka,
Więc raz przybył lin z daleka
I powiada: – Drogi panie,
Ja dla pana mam zadanie.
Jeśli pan tak liczyć umie,
Niech pan powie, panie sumie,
Czy pan zdoła w swym pojęciu
Odjąć zero od dziesięciu?
Sum uśmiechnął się z przekąsem,
Liczy, liczy coś pod wąsem,
Wąs sumiasty jak u suma,
A sum duma, duma, duma.
– To dopiero mam z tym biedę:
Może dziesięć? Może jeden?
Upłynęły dwie godziny,
Sum z wysiłku jest już siny.
Myśli, myśli: „To dopiero!
Od dziesięciu odjąć zero?
Żebym miał przynajmniej kredę!
Zaraz, zaraz… Wiem już… Jeden!
Nie! Nie jeden. Dziesięć chyba…
Ach, ten lin! To wstrętna ryba!”
A lin szydzi: – Panie sumie,
W sumie pan niewiele umie!
Sum ze wstydu schnie i chudnie,
Już mu liczyć coraz trudniej…
A tu minął wieczór cały,
Wszystkie ryby się pospały
I nastało znów południe,
A sum chudnie, chudnie, chudnie…
I nim dni minęło kilka,
Stał się chudy niczym kilka,
Więc opuścił wody słodkie
I za żonę pojął szprotkę.
Назад Дальше