Pułapka - Mirandola Franciszek


Franciszek Mirandola

Pułapka

Trzymał się półprzytomny ze strachu zimnych, rdzawych krat więzienia i szeptał w czarną noc:

 Słuchaj! Słuchaj!

 Słucham! mówiła noc czarna i wył wichr1.

 Zbłądziłem w zakamarek, zbłądziłem Coś zatrzasnęło drzwi wyjść nie było sposobu domy się poczęły ruszać obstąpiły mnie parkany przygięły się drzewa od góry a nade wszystko, ktoś zatrzasnął drzwi

 Ja noc, ciemność

 Ty? Nie, nie mów tak Nie przerywaj Nie może być Więc mówię zbłądziłem A chciałem jeno czekaj coś chciałem Aha Coś połyskało na bruku

 Szkło! Szkło! Rozbita flaszka z wódki Przeglądał się w niej Syriusz świetny

 Skąd wiesz? Nie, to było coś cudnego I po cóż bym.

 Nie nie

 I po cóż bym dlatego miał zbaczać? Zresztą wszystko jedno nic zmienić tego nie zdoła, że: zbłądziłem.

 Nieprawda

 Zbłądziłem błądził dził.. dził eeeem em! Żeeee błądził błą Żeee

Coś jak papuga wrzeszczało gdzieś z góry spod sufitu.

Więzień zeskoczył z przymurka, na którym wisiał, kurczowo trzymając się kraty.

Papuga się zbudziła. Sumienie! Cała znów noc męczarni Co począć co?

Wyciągnął pięści w stronę ptaka i wbiwszy oczy w ciemność, rozkazał:

 Milcz!

Przez chwilę łopotały skrzydła i rozlegały się gardłowe dźwięki. Potem nastała cisza. Liczył sekundy: jedna, dwie, trzy dobrze!

 Posłuchaj! szepnęła znów ciemność To było tak

 Czekaj! Czekaj! Jest tu pewnie jeszcze druga bestia. Poczekaj. Wlecze się przecież za człowiekiem druga forma sumienia poczekaj

Z wyciągniętymi ramiony2 obszedł całą celę. Nic.

A może tam w górze, pod sklepieniem? pomyślał.

I jakby w odzew przypuszczeniu rozległ się kędyś spośród rozgałęzień gotyckich żeber cichy, szyderczy śmiech.

Szukał skrzętnie za czymś3, co by mu posłużyć mogło.

 Mam! odetchnął radośnie.

Znalazł deskę ze sporym, sterczącym gwoździem.

Oparł ją o mur, wspiął się wzwyż i szukał po sklepieniu.

Natrafił na gotyckie wypukłe żebra, niby napęczniałe krwawe żyły ciała ludzkiego czy gałęzie drzewa.

Szedł po konarze żebra i wnet dotknął zwornika.

Misternie był wyrobiony w kształt małpy.

Położył dłoń na jej ustach. Śmiały się szyderczo, cicho.

Zamachnął się i trzasnął pięścią w te usta.

Zeskoczył na dół, rad bardzo.

Kopnął deskę. Padła z łoskotem. Zahuczało rozgłośnie, potem kaźnię zaległa cisza głęboka.

 Teraz mów! powiedział w ciemń nocy. Jak się to stało?

Nic mu nie odpowiedziało. Czekał, czekał daremnie. Ta cisza wprowadziła go w rozpacz. Zrozumiał, że chcąc nawiązać kontakt z zaświatem zerwał go.

Chcąc uprościć drogę, zadeptał ślady w gąszczu życia.

Cisza.

Rad by był usłyszeć cokolwiek, bodaj głos jakiś, bodaj papugi wrzask, bodaj śmiech małpy.

 Mów! prosił jak dziecko spłakane, zestraszone4.

Nie odpowiadało nic.

Jak człowiek, który wszystko utracił, począł rozumować trzeźwo, zimno, porządnie. Był zdany na siły własne. Przede wszystkim więc: Jak się to stało?