Franciszek Mirandola
Pociąg nadzwyczajny
Tętniły sygnały. W czarnej nocy jarzyły się ślepia czerwone, zielone, żółte. Jasne trójkąty zwrotnic, plamy lamp i latarń nie oświecały niczego, jakby w zawoje, we mgły kłęby okryte. Majaczyły tu i ówdzie kawałki szyn, porudziałe od drzemiącej na nich poświaty, ale nie szły w głąb, przerywały się co chwila, w głębi zaś była niepewność, ruch chaotyczny i szerokie, czarne pole dla wszelkiego przypadku. W ciemności poruszały się nieokreślone postacie, pląsały cienie dziwne, zmienne, nieuchwytne, szemrały w rytm deszczu słowa, brzmiały rozkazy, nawoływania, a wszystko było niespokojne, niepewne, zachwiane w mocy swej przez mrok, mgłę i sieczenie kropel wody. Zdawało się, iż wszystko co ludzkie, co rozumem urządzone i przewidziane, co doświadczone w rozlicznych wypadkach i w warunkach światła i pogody, teraz skurczyło się, zmalało i tylko jeszcze sili się na ton pewności, na spokój i powagę, ale wszelaka gromkość i rozmach zatapia się w pomroce, staje bezsilną demonstracją, pozorem niczym.
Panował LOS. Właśnie przed chwilą objął służbę. Siedział niewyspany, spotniały u stolika i poruszał drżącą ręką papiery. Przed nim giął się w dziwnych ruchach młody człowiek. Naciągał pośpiesznie mundurowy płaszcz, jednocześnie recytując sprawozdanie:
Pan naczelnik spóźnił się nieco, przeto odebrałem z przestrzeni co trzeba regularnie tylko nadzwyczajny ostre krzyżowanie z personką1 nic szczególnego jakaś wycieczka zatrzyma się aha tu nowe doniesienie na Gnoma Rył, prosił Zresztą najmocniej przepraszam mam tu pożegnać siostrę sługa najniższy upadam do nóg Pana naczelnika dobrodzieja!
Znikł w otworze drzwi, zanim zawiadowca mógł mu rzucić swe ospałe Dziękuję!. Zawiadowca potniał i trząsł się jednocześnie. Kołnierz munduru podstąpił w górę skutkiem siedzenia na niskim krześle. Dławił go. Lekki, ale nieznośny szum w głowie drganie jakieś ogromnie przykre w całym ciele od czasu do czasu strzyknięcie ale nade wszystko ten straszny ruch w żołądku, ten dziwny ruch skądś z głębi trzewi ku gardłu uuuch! Ta fala kwaśna, gryząca, co niesie na siebie różne smaki Drżał ale poprzez wszystko słyszał jeszcze tętnienie dzwonka elektrycznego Służba
Zwlókł się z krzesła, westchnął i skierował się ku drzwiom. Idąc, otulał się starannie płaszczem.
Wkroczył w noc i począł się posuwać naprzód, nastawiając głowę pod prąd wiatru, który mu rzucał deszcz w oczy. Nie widział nic. Ledwie postąpił kilka kroków zatoczył się, z nagła potrącony.
Uważaj cymbale! krzyknął za śpieszącą się postacią.
Sameś2 cymbał! usłyszał odpowiedź.
Zatłukło mu się w żołądku, uczuł zawrót głowy. Za chwilę, gdy jakoś przeszło, powlókł się dalej drogą, przecinaną przez światło i ciemność, ku zwrotnicy.
Irytowało go wszystko. Podniesione kołnierze płaszczów u służby kolejowej, wciśnięte na czoła czapki, ostrożne chlupanie nóg po wodzie, to, że nikt go nie spostrzegał, nie kłaniał się
Michał! zawołał wściekły.
Ale nikt mu nie odpowiedział.
Bydło! Bydło! mruczał pod nosem. Niechże was diabli
Uczuł, że idąc, ociera się o ludzi, o większe grupy ludzi szepcących.
Tyle ludzi tutaj w takiej dziurze i to wśród deszczu?
Przyśpieszonym krokiem ktoś biegł za nim. Obrócił się.
Coś dźwięczało, światło latarki podskakiwało.
Zatrzymał się.
Człowiek ociekający wodą, zadyszany począł mu się w pas kłaniać.
Melduję się posłusznie Gnom ślusarz kontrola osi proszę też łaski Pana naczelnika przepraszam ale potem odjeżdżam szesnastką
Wielka torba zwisała mu z ramienia niemal do ziemi, na piersiach miał latarkę, w ręku młotek na długiej rękojeści.
Zawiadowca wyprostował się z godnością.
To wszystko nieprawda co on tam napisał to fałsz klnę się, przysięgam proszę też łaski wielmożnego pana naczelnika
Daj mi spokój! Co mnie to pójdzie do dyrekcji!