Szewcy - Stanisław Witkiewicz 3 стр.


II Czeladnik. W tej kwestii przodków coś jest! Rodzice są czymś też to nie inkubator a więc i przodkowie dalsi są czymś też, u diabła! Tylko nie trzeba doprowadzać tego do absurdu jako te arystokraty i te demi-arystony. Tu jest istota rzeczy: w tej jednej rzeczy zalecam umiarkowanie. Bo najgorsza rzecz na świecie to polski arystokrata gorszy chyba od niego jest tylko polski półarystokrata, co się z niczego już wypusza. Geny, wicie. Ale znowu przecie dobermany i airedale-terriery...

I Czeladnik (przerywa mu). Spróbuj tu, bracie, czego w tym życiu do absurdu nie doprowadzić, jako że to całe istnienie, święte i niepojęte, to jeden wielki absurd walka potworów i tyle...

Księżna (z żarliwością). Dlatego że w Boga uwierzyć żarliwie nie... (Sajetan wali ją w pysk, tak że cała krwią się zalewa balonik z fuksyną. Ona pada na kolana.) Zęby mi wybił moje zęby jak perełki! To prawdziwy...

Sajetan wali ją drugi raz, wtedy ona milknie, tylko klęczy sobie, popłakując.

Scurvy. Irenko! Irenko! Teraz już nigdy nie wybrnę z kręgu twej księżycowej duszy. (deklamuje).

W srebrzyste pola chciałbym z tobą iść

I marzyć cicho o nieznanym bycie,

W którym byś była moją samotnością,

I w noc tę prześnić całe moje życie.

I Czeladnik. A nad ranem patrzeć, jak ze strachu wymiotują skazane przez ciebie na śmierć żywe trupy. Tym się karmisz, kanalio; ty ich jeszcze przed śmiercią wampiryzujesz! You vampyrise them. You rascal! Ja byłem w Ohio.

Scurvy. Już nie ranią mnie te powiedzenia. To, co wy chcecie zrobić na ohydnie, na śmierdząco, na parszywie, ja dokonam w przepięknym śnie o sobie samym i o was w cudownych barwach, ubrany we frak od Skwary i uperfumowany Californian Poppy jak ostatni dandys, zbawię ten świat jednym tajemniczym słowem, ale nie w waszym znaczeniu: równa się cofnięcie kultury. Jeszcze nie wygasła magiczna wartość słów, w które wierzyli dawniej nasi wieszczowie, a dziś wierzą logistycy i husserliści[32]. Ja o tym mówiłem już patrzcie: moje broszurki których notabene nikt nie czyta jeszcze przed kryzysem.

Księżna (klęcząc). Boże, jak on ględzi!

Scurvy. Arystokracja się przeżyła: to nie ludzie to widma! Za długo nosiła na sobie ludzkość te widmowe wszy. Kapitalizm to złośliwy nowotwór, który zaczął gnić, zjadać i gangrenować organizm, który go wydał oto dzisiejsza społeczna struktura. Trzeba zreformować kapitalizm, nie niszczyć inicjatywy prywatnej.

Sajetan. Banialuki!

Scurvy (gorączkowo). Albo cała ziemia przetworzy się dobrowolnie w jedną samorządzącą się elitycznie masę, co jest prawie nieprawdopodobne bez katastrofy ostatecznej a tej unikać należy za wszelką cenę albo kulturę trzeba cofnąć. Mam chaos we łbie wprost nieprawdopodobny! Stworzenie obiektywnego aparatu w postaci elity całej ludzkości jest niemożliwe, ponieważ przyrost intelektu odbiera odwagę czynu: największy mędrzec nie domyśli myśli swych do końca ze strachu choćby przed samym sobą i obłędem, a i, tak będzie to za słabe wobec rzeczywistości. Strach przed sobą to nie legenda, to fakt ludzkość też boi się samej siebie ludzkość wariuje jako zbiorowość jednostki wiedzą to, ale są bezsilne otchłanne wprost myśli... Gdybym mógł spuścić z liberalnego tonu i chwilowo połączyć się z nimi, aby potem ich rozłożyć i zresorbować! (Zamyśla się z palcem w gębie).

Księżna (wstaje, ociera chusteczką skrwawione usta i mówi). Nudno, panie Robercie. To, co pan mówi, to są frazesy społecznego impotenta bez istotnych przekonań.

Scurvy (zimno). Tak? To do widzenia. (Wychodzi, nie oglądając się).

II Czeladnik. Genialne poczucie formy ma jednak ten prokurator mops: wyszedł w samą porę. A jednak on jest za inteligentny, aby być czymś dzisiaj: żeby dziś czegoś dokonać, trzeba być trochę durniem jednak.

Księżna. Więc my teraz zajmiemy się naszymi zwykłymi zajęciami codziennymi. Pracujcie dalej jeszcze nie czas. Ja zmienię się kiedyś w wampirzycę, która wypuści z klatek wszystkie monstra świata. Ale on, aby wykonać swój program zbolszewizowanego inteligenta, musi wpierw zabić wszelki żywiołowy ruch społeczny. On wsadzi wszystko do szufladek, ale przy tym wsadzaniu połowie z was poukręca łby dla miary właściwej. On jeden ma wpływ na komendanta Dziarskich Chłopców, Gnębona Puczymordę, ale nie chciał go nigdy użyć w imię absolutnego leseferyzmu[33], lesealizmu[34] i lesjebizmu społecznego. (siada na zydlu i rozpoczyna wykład) A więc, kochani szewcy moi: bliscy mi duchem jesteście bardziej nawet od fabrycznych, zmechanizowanych dzięki Taylorowi[35] robotników; bo w was, przedstawicielach ręcznego rzemiosła, utaiła się jeszcze osobowa tęsknota pierwotnego, leśnego i wodnego bydlęcia, którą my, arystokracja, zatraciliśmy wraz z intelektem i najprostszym nawet, chłopskim po prostu rozumem zupełnie. Jakoś dziś nie idzie mi, ale może to przejdzie. (Chrząka długo i bardzo znacząco).

Sajetan (programowo, nieszczerze). Hej! Hej! Ino tym chrząkaniem długim a znaczącym nie nadrabiajcie, pani, bo to nic nie pomoże! Hej!

Czeladnicy. Cha, cha! Hm, hm. Ino tak dalej! Dobrze będzie! Hu, hu!

KsiężKsi (dalej tonem wykładu). Te kwiaty, które tu dziś wam przyniosłam, to są żonkile. Widzicie o! mają słupki i pręciki i w ten sposób się zapładniają, że owad, gdy wchodzi...

I Czeladnik. Taż ja się tego, Panie Święty, jeszcze w normalnej szkółce uczył! Ale takie mnie ciągotki biorą, gdy Księżna pani...

Sajetan. Hej! Hej! Hej!

II Czeladnik. Oderwać się od tego nie mogę. Taka płciowa ponura nuda i płciowa beznadziejność wprost straszna, jak w dożywotnim więzieniu. Gdybym teraz czego, uchowaj Boże, doznał, to byłoby chyba tak dobrze, żebym do końca życia z żalu za tym skowytał.

I Czeladnik. Jak to Księżna pani umie te najokropniejsze fibry wyrafinowanej płciowości nawet w prostym człowieku poruszyć i rozbabrać... A! Mnie to aż mgli do takiej przyjemnej ohydnej męki... Okrucieństwo jest istotą...

Sajetan. Hej! Cichajcie! Niech idzie dziwna chwila zaśmierdziałego żywota, niech się święci i mija, niech morderczą, tragiczną chucią nas, wszarzy biednych, zabija. Chciałbym żyć krótko jak efemeryda, ale tęgo, a tu wlecze się ta gówniarska kiełbasa bez końca, aż za szary, nudny, jałowcowo-nieśmiertelnikowy horyzont beznadziejnego jałowego dnia, gdzie czeka wszawa zatęchła śmierć. Wciórności do mogilnego kubła czy jak tam wszystko jedno.

Księżna (zakrywa oczy w zachwycie). Spełnia się sen! Znalazłam media dla mego drugiego wcielenia na tej ziemi, (do szewców) Chciałabym uwznioślić waszą nienawiść, zamienić zawiść, zazdrość, wściekłość i nienasycenie życiem na dziką twórczą energię dla hiperkonstrukcji tak się to nazywa nowego życia społecznego, którego zarodki tkwią na pewno w waszych duszach, nie mających na pewno również nic wspólnego z waszymi spoconymi, zaśmierdziałymi, spracowanymi ciałami. Chciałabym mękę waszej pracy pić przez rurkę, jak komar krew hipopotama o ile to możliwe w ogóle i przemieniać na moje idejki, takie piękne, takie motylki, które kiedyś wołami się staną. Nie instytucje tworzą człowieka, ale człowiek instytucje.

I Czeladnik. Tylko bez blagi, jasna pani. Instytucje som wyrazem najwyższych dążeń, z nich się wykonstruowujom a jak tej funkcji nie spełniajom, to wont z nimi rozumiesz, jasna landrygo?

II Czeladnik. Cichoj niech się całkiem wygada.

Księżna. Tak pozwólcie mi raz otworzyć na oścież czy na ścieżaj nawet moją zatęchłą, umęczoną duszę! Więc na czym to stanęliśmy? Aha żeby waszą nienawiść i złość zamienić na twórczy wybuch. Hm, jak to robić, sama nie wiem, ale to podyktuje mi moja intuicja ta kobieca, która płynie z wnętrzności...

Sajetan (z męką). Ooooch!... I nawet z pewnych zewnętrzności... ooch!

Księżna. Ale jak ułagodzić waszą złość? Przecież wiadomo, że ludzie czasem gładzą jeden drugiego, aby doprowadzić go tego drugiego do jeszcze większej pasji. Jesteście teraz wściekli na mnie, Sajetanie, a jednocześnie musicie mnie podziwiać jako coś bezwzględnie wyższego od was, ja wiem: to męka! Gdybym was teraz pogładziła po ręku o tak (gładzi go) tobyście się jeszcze bardziej wściekli wyleźlibyście wprost ze skóry...

Sajetan (usuwa, wyrywa raczej, rękę jak oparzony). O, ścierwa!! (do Czeladników) Widzieliście ta? To ci klasa świadomej perwersji! Chciałbym klasowo być tak uświadomionym, jak ta cholera, perwersyjnie, po kobiecemu, sakra jej suka, jest!

Księżna (śmiejąc się). Lubię w was tę wyższą świadomość waszej nędzy i tego łaskotliwego bólu, który was rozlizuje na wszawą miazgę. Pomyślcie: gdybym tak Scurvyego, który mnie pożąda do szaleństwa i już jest jak przepełniona szklanka, którą lada potrącenie rozbić może, pomyślcie, Sajetanie, jak by on się wściekł i oszalał, gdybym go tak pieszczotliwie, z litością pogładziła i gdyby on mógł być jednocześnie wami trzema.

Groźny ruch trzech szewców ku niej.

Sajetan (groźnie). Wara od niej, chłopcy!!

I Czeladnik. Sam se, majster, waruj!

II Czeladnik. Raz, a dobrze!

Księżna. A potem piętnaście latek więzieńka! Scurvy by was nie oszczędził. Nie a kysz! Teruś, fuj!!! Niech Fierdusieńko da mi sole angielskie natychmiast. (Fierdusieńko podaje sole w zielonym flakoniku. Ona wącha i daje do wąchania szewcom, którzy uspokajają się, niestety na krótko). Otóż widzicie: agitacja wasza wykorzystuje tylko to, że tamci pogodzić się nie mogą. Jeśli Scurvy, najwyższy dostojnik sprawiedliwości, która ma niezdrową manię niezależności, zdoła się dostatecznie podlizać organizacji Dziarskich Chłopców...

Sajetan (z niedoścignionym wprost dla nikogo bólem). I to mój syn tam je za tę parszywą flotę mój, mój własny u tych Dziarskich Chłopców, których dziarskość oby skisła w zawadiackim junactwie choćby! O żebym raz już pękł z tego bólu już mi bebechów wprost nie starczy. Chądrołaje przepuklinowe już nie wiem nawet, jako kląć nawet to mi dziś nie idzie dobrze.

I Czeladnik. Cichojcie niech ta ścierwa, guano jej ciotka, wypowie się raz do końca.

II Czeladnik. Do końca, do końca!

Szarpie się dziko.

Księżna (jakby nigdy nic). Otóż chodzi tylko o to, że wy się nie umiecie zorganizować przez obawę wytworzenia organizacyjnej arystokracji i hierarchii, choć jesteście jedyni dziś w tym smrodowisku życia cha, cha!

I Czeladnik. To ci sturba, psia ją cholera w suczą by ją wlań!

Sajetan. Już ci się też język w tych wyklinaniach skiełbasił daj lepiej pokój. Ja chcę, żeby kto ten proceder raz detalicznie wyświetlił, a ten klnie już bez żadnego dowcipu i bez żadnej francuskiej lekkości. Poczytałbyś lepiej Słówka Boya, aby choć trochę kultury narodowej nabrać, ty wandrygo, ty chałapudro, ty skierdaszony wądrołaju, ty chliporzygu odwantroniony, ty wszawy bum...

KsiężKsi (zimno; urażona). Słuchacie czy nie? Jeśli będziecie się wyklinać między sobą, to idę w tej chwili na five oclock, starodawnym obyczajem arystokracji. Tylko wasze przekleństwa skierowane do mnie bawią mnie, wy chlipacy, wy purwykołcie, wy kurdypiełki zafądziane...

Sajetan (ponuro). Słuchamy! Ni pary z pyska.

Księżna. Otóż oni naprzeciw wam tak to popularnie mówię, abyście pojęli nareszcie, w czym dzieło[36] oni są różnorodni to jest najistotniejsze. My, to jest arystokracja, to motyle różnobarwne nad ekskrementaliami[37] świata tego widzieliście, jak czasem motyl na gówienku se siada? Dawniej to byliśmy jak robaki żelazne w trzewiach samej nieskończoności bytu, w transcendentnych prawach czy jak tam: ja tam nieuczona prosta hrabianka i tyla, i tyle tylko co ale mniejsza z tym; otóż różnorodność ta nas gubi, bo dla nas, (pour les aristos)[38], Dziarscy Chłopcy zanadto demokratycznie dziarscy właśnie i nigdy nie wiadomo, w co się przetworzyć mogą, a Scurvy już się z państwowym socjalizmem dawnej daty wącha, a dla Jego Dziarskości Naczelnej, Gnębona Puczymordy, sam jest zbyt do was zbliżony ach, ta względność społecznych perspektyw! Widzicie, jak ta drabina względności się przeplata i co jednemu śmierdzi, to drugiemu pachnie i na odwrót. Ja dramatu takiego ideowego nie cierpię, co to, wicie: burmistrz, kowal, dwunastu radnych, kobieta przez wielkie K, jako symbol prachuci, On niby ten najważniejszy nikt imienia nie zna, robotnicy, robotnice i ktoś nieznany, a w obłokach Chrystus z Karolem Marxem nie Szymanowskim pod rękę; nie mnie na takie bzdury brać; mnie trzeba wbić na pal, a potem w gębę prać. Ja lubię rzeczywistość, a nie zagwazdrane symbolizmy w częstochowskich wierszydłach epigonów Wyspiańskiego, oparte o gazetkową ekonomię polityczną bez żadnych studiów.

I Czeladnik. Roztrajkotała się, psia ją jucha mierzi, jak ostatnia bamflondryga. W mordę ją, w tę anielską kufę raz by zajechać, a potem niech się dzieje to, co chce.

II Czeladnik. Ja się boję, że jak raz dam, to będzie potem lustmord[39] nie wytrzymam. O majstrowi też niedobrze z oczu patrzy, bo ją już raz zeprał. Rozerwiemy ją, chłopcy, w kawały, tę duchową, kaczanowatą dragę...

Smakuje w powietrzu rękami i wargami mlaska.

Sajetan, przysuwając się groźnie chrząka; foksterier rzuca się ku nim: Hmr, hmr, hmr...

Księżna. Teruś! Fuj!

Zawala się ściana z okienkiem; wywala się zgniły pień; nagłe ociemnienie widoku w głębi, tylko dalekie błyskają światełka i słabo rozbłyska lampa u sufitu. Spod zasłony wychodzi Scurvy w czerwonym huzarskim uniformie á la Lassalle[40]. Za nim wpadają w czerwonych trykotach, złoto szamerowanych, Dziarscy Chłopcy z synem Sajetana, Józiem, na czele.

Назад Дальше