Nasza szkapa - Maria Konopnicka 2 стр.


Nazajutrz przyszedł zziębnięty i, zacierając skostniałe ręce, od progu zawołał:

Ciesz się, Anulku! Wisła tylko patrzeć jak puści, bo się wiatr na zachód obrócił.

A matka, spojrzawszy na ojca, klasnęła w ręce i aż na pościeli siadła.

Filip! krzyknęła a kożuch?

Teraz dopiero zobaczyłem, że ojciec bez kożucha wrócił.

Nie miałem jednak czasu wielce się rozglądać, gdyż ojciec Piotrusia za ręce chwycił i siarczystego młynka z nim wywinął. Potem głośno się rozśmiał, Piotrusia puścił i, na łóżku matczynym siadłszy, śmiał się, aż mu łzy po twarzy sczerniałej pociekły. Otarł je prędko rękawem starego spencerka.

I cóż, Anulku? Jak ci tam?... zapytał.

Ale matka, na poduszki opadłszy, leżała, jak nieżywa.

Filip! szepnęła wreszcie z wyrzutem. Co ty?... Kożuch przedałeś?...

Kożuch! Kożuch! powtórzył ojciec. No i cóż kożuch?... Wielka parada kożuch! Dość go się nadźwigałem przez tyla czasu. A to ciężki, psia noga, jak młynarskie sumienie[5]

Назад