Nazajutrz przyszedł zziębnięty i, zacierając skostniałe ręce, od progu zawołał:
Ciesz się, Anulku! Wisła tylko patrzeć jak puści, bo się wiatr na zachód obrócił.
A matka, spojrzawszy na ojca, klasnęła w ręce i aż na pościeli siadła.
Filip! krzyknęła a kożuch?
Teraz dopiero zobaczyłem, że ojciec bez kożucha wrócił.
Nie miałem jednak czasu wielce się rozglądać, gdyż ojciec Piotrusia za ręce chwycił i siarczystego młynka z nim wywinął. Potem głośno się rozśmiał, Piotrusia puścił i, na łóżku matczynym siadłszy, śmiał się, aż mu łzy po twarzy sczerniałej pociekły. Otarł je prędko rękawem starego spencerka.
I cóż, Anulku? Jak ci tam?... zapytał.
Ale matka, na poduszki opadłszy, leżała, jak nieżywa.
Filip! szepnęła wreszcie z wyrzutem. Co ty?... Kożuch przedałeś?...
Kożuch! Kożuch! powtórzył ojciec. No i cóż kożuch?... Wielka parada kożuch! Dość go się nadźwigałem przez tyla czasu. A to ciężki, psia noga, jak młynarskie sumienie[5]