W Letnim Słońcu - Emmanuel Bodin 5 стр.


Swietłana kilkukrotnie mówiła, że musi już wracać. W ciągu tygodnia dozorca zamykał drzwi na noc o godzinie pierwszej, w weekend o drugiej, a właśnie zbliżała się już ta pora. Franck nie chciał jej puścić, a Swietłana wcale nie miała ochoty wracać do siebie. Ich pożegnanie przedłużało się.

Gdy wreszcie nadchodząca noc zmusiła ich do oderwania od siebie chciwych ust i ramion, Swietłana zapytała Francka, kiedy będą się mogli znowu zobaczyć. Następnego dnia wyjeżdża do Brukseli, którą pragnęła zwiedzić, i wróci dopiero we wtorek wieczorem. Ponieważ pociąg odjeżdżał dość późno, Franck zaproponował, że odprowadzi ją na dworzec. Przyjdzie po nią bezpośrednio do domu, gdy tylko skończy pracę. Zanim Swietłana zdążyła otworzyć usta, odpowiedź była widoczna w jej radośnie roześmianych oczach, po czym potwierdziła w kilku słowach spotkanie. Pocałowali się jeszcze ostatni raz.

Franck zaczynał następnego dnia pracę w charakterze dozorcy. Miał pełnić tę funkcje przez trzy tygodnie. Wiedział, że to zatrudnienie nie przyniesie mu najmniejszej satysfakcji, ale było niezbędne do przetrwania. Wynoszenie śmieci i sprzątanie klatki schodowej nijak nie miało się do jego planów życiowych. Jedyne, co mu odpowiadało, to wysokość wynagrodzenia dzięki dodatkowej premii wypłacanej na zakończenie umowy. Dodatkową korzyścią miało być niemal darmowe zakwaterowanie, która ze względu na dogodną lokalizację w Paryżu stanowiłoby nieomal luksus, niezwykłe dobrodziejstwo, biorąc pod uwagę astronomiczną wysokość czynszu w tym mieście o nadzwyczajnym statusie. Z tego powodu nie brakowało chętnych ubiegających się o tę posadę.

Obecnie jednak premia ta została zlikwidowana przez rząd, który wydał nowe przepisy i uznał, że tacy ludzie zatrudniany na zastępstwo prekariat za dużo zarabiają, skazując ich na jeszcze gorszą sytuację finansową. Od tej pory motywacja finansowa znikła, a pozostał jedynie pewien niesmak: zarówno wobec rządu gnębiącego proletariat, a działającego wyłącznie w interesie wyższych sfer finansowych, od których sam jest w pełni uzależniony niczym niewolnik; jak i niesmak wobec samej pracy zupełnie nieadekwatnej do wysokich aspiracji. Prowadzona przez naszych przywódców surowa polityka nadmiernych wyrzeczeń doprowadziła do absurdów, do których musieliśmy przywyknąć wbrew swojej woli. Żaden bezrobotny nie czuje się zmotywowany do podjęcia zatrudnienia za wynagrodzenie niewiele wyższe od otrzymywanego zasiłku. Zwłaszcza w Paryżu, gdzie czynsz za wynajem najnędzniejszej kawalerki sięga siedmiuset, a najczęściej ośmiuset euro. Jak się utrzymać z minimalnej pensji, która wynosi niewiele więcej? Łatwo i szybko można wyliczyć, że tysiąc euro netto przy takich kosztach życia nie wystarczy na godne życie. Jest to raczej walka o przetrwanie.

Życie człowieka nie liczy się jedyna ważna sprawa to pomnażanie wielkiej fortuny bogaczy cieszących się uprzywilejowaną pozycją. Jeżeli zwykły człowiek wyląduje na ulicy albo przymiera głodem, nikt się tym zbytnio nie przejmie Zepchnięty na margines, nieistotny członek społeczeństwa, o którego nikt się nie troszczy Politycy to przyjaciele milionerów. Ręka w rękę działają dla swojej korzyści, a ludzie nie budzą w nich najmniejszego zainteresowania. Potrafią tylko używać wzniosłych słów, wygłaszać płomienne mowy, aby jeszcze bardziej uśpić czujność mas, byle tylko społeczeństwo nie zaczęło się sprzeciwiać, oburzać lub, co gorsza, buntować się. W najlepszym razie ich odczucia wobec ludzi określić można mianem pogardy. Nic ponadto. Są zbyt zajęci negocjowaniem kontraktów na dostawy broni lub udziałem w nowym konflikcie zbrojnym. Niech tam ludzie sobie krzyczą: Stop!. Nie słuchają nikogo i ignorują wszelkie przejawy sprzeciwu. Otchłań zionąca między oderwanym od rzeczywistości rządem a realiami życia ludzkiego jest nie do pokonania. To nasi przywódcy wpędzają nas w ruinę. To oni są odpowiedzialni za upadek.


Franck przyglądał się, jak Swietłana wchodzi do budynku. Teraz została już oficjalnie jego nową dziewczyną. Ruszył w kierunku domu czekał go jeszcze trzydziestominutowy marsz do stacji metra Denfert-Rochereau. Przez całą drogę z ust nie znikał mu uśmiech, oczy radośnie błyszczały, a w myślach rozpamiętywał każdą chwilę wspólnie spędzonego wieczoru. Następny dzień miał się jednak rozpocząć zupełnie inaczej: czekała go wczesna pobudka, a następnie miał zakasać rękawy i wziąć się do roboty czekała go bezgranicznie nudna, mechaniczna harówa, którą miał wykonywać beznamiętnie jak robot, żywy trup, bez pasji ani zapału.


Miniony dzień był dla Swietłany wyjątkowy nigdy dotąd nie doświadczyła tak gwałtownych emocji. Nie miała dotąd do czynienia z wieloma chłopcami, a jakiekolwiek uczucia okazywały się ulotne. Spotkanie z Franckiem obudziło w niej błogą nadzieję. Czy może być coś bardziej romantycznego niż spotkanie dwóch istot, które wyrosły w odległych od siebie światach, ale jakimś sposobem zdołały zetknąć się ze sobą? Franck urzekł ją swoją prostolinijnością, delikatnością i uważnym wysłuchiwaniem się w jej potrzeby. Był nią szczerze zauroczony. Zanim jeszcze wymienili pierwszy pocałunek, Swietłana obdarzyła go zaufaniem. Spodobało jej się również to, że Franck miał duszę artysty. Jako artysta był nieco oderwany od rzeczywistości, pogrążony w swoich wizjach i marzeniach, lecz przy tym niewątpliwie bardzo oryginalny nieczęsto się trafia na tak wyjątkową osobę.


Leżąc w łóżku Swietłana musnęła swoje usta opuszkiem palców, a przed oczami ukazał się jej cały przebieg spotkania, które wyzwoliło w niej niezwykłe doznania. Zastanawiała się, dlaczego żaden ze spotkanych dotąd mężczyzn nie wyzwolił w niej tak intensywnych uczuć. Co takiego nadzwyczajnego miał w sobie Franck, który na pierwszy rzut oka zdawał się zupełnie zwyczajny? Wysoki, szczupły brunet o nierzucającej się w oczy twarzy, którą okalały krótkie włosy kogoś takiego można spotkać w każdym mieście. Kilkudniowy zarost i nieco zapadnięte oczy mogły świadczyć o przynależności do bohemy artystycznej. Ciekawe, kiedy ostatnio się golił? Na pewno nie spełniał biurokratycznych norm decydujących o dopuszczeniu do pracy w szanującej się korporacji, gdzie wymagane są gładko wygolone policzki. Swietłana nie mogła się oprzeć jego ujmującemu zachowaniu: traktował ją z wielką uwagą i uprzejmością. Czyżby poznała właśnie kogoś, kto zaspakaja wszystkie jej pragnienia, kto wzbudza w niej nowe i nieznane uczucia? Czy był to mężczyzna, który odciśnie piętno na jej życiu, czyżby miała się w nim naprawdę zakochać? Swietłana odczuwała gwałtowną potrzebę ponownego spotkania, aby utwierdzić się w prawdziwości swych uczuć. Nie mogła się doczekać, kiedy ponownie znajdzie się w jego ramionach. Pogrążyła się w marzeniach Swietłana nigdy nie była jeszcze zakochana. W głębi duszy, miała nadzieję, że pozna wreszcie alchemię miłości. Dlaczegóż by nie miało to nastąpić właśnie teraz? Jakie ryzyko wiązało się z tym, że zawrócił jej w głowie mieszkający siedem tysięcy kilometrów od jej domu Francuz? Czy zaangażowanie się w ten związek to jak próba przebicia muru głową? Targało nią mnóstwo pytań i wątpliwości, a sen nie nadchodził. Mimo tego czuła błogi spokój. Nigdy dotąd żaden mężczyzna nie uwiódł jej tak skutecznie, nie wzbudził w niej pożądania w pierwszy wspólnie spędzony dzień. W tej chwili Swietłana zrozumiała, że to niepowtarzalna szansa, że tym razem wszystko będzie przebiegać inaczej niż kiedykolwiek dotąd.

Rozdział 3

Po powrocie do domu Franck wziął prysznic, a zaraz potem poszedł spać. Wyczerpany, lecz szczęśliwy, musiał wstać po zaledwie czterech godzinach snu. Przynajmniej tym razem przyczyną zarwanej nocy nie był nieprzyjemny sąsiad z piętra, który zachowywał się jak pan na włościach. Nic sobie nie robił z innych mieszkańców bloku, odnosił się do nich z pogardą i patrzył na nich z góry.

W pracy Franck najpierw skontrolował stan śmietnika. Panujący tam po weekendzie chaos zmusił go do uporządkowania nieco przepełnionych kontenerów, z których śmieci wysypywały się aż na podłogę. Na sam widok Franck poczuł rozgoryczenie z powodu swego podłego zajęcia. Następnie zabrał się za sprzątanie: trzeba było pozamiatać klatkę schodową, umyć ją, by nieco ogarnąć nagromadzony brud. Trudno sobie wyobrazić pracę bardziej odległą od skrywanych w głębi duszy aspiracji. Z biegiem lat zrozumiał wreszcie, że nigdy pewnie nie uda mu się utrzymać z pracy fotografika. Nie miał jeszcze świadomości, że w przyszłości czeka na niego inna, zaskakująca kariera, która będzie dla niego nawet większym źródłem satysfakcji.

Wiedział już, że im mniej nawiązuje kontaktów z mieszkańcami bloku, tym lepiej mija mu dzień. W przeciwnym razie, zawsze czyhał na niego ktoś, chętny do opowiedzenia, przeważnie mimochodem, swojej historii życia. Wystarczyło jedno nieuważne słowo, drobne potknięcie, aby taka osoba poczuła się urażona. Lepiej było więc zachować anonimowość, pozostać w cieniu, odwalać bez słowa całą robotę, jak najmniej mówić, zwłaszcza o swoich ambicjach, mimo tego, że towarzystwo najbardziej ciekawskich osób okazywało się przeważnie najprzyjemniejsze. Problem polega na tym, że plotki szybko się rozchodzą. Wyznanie, że jego pragnieniem jest odniesienie sukcesu w środowisku artystycznym, podczas gdy od wielu lat spędza dni na zamiataniu korytarzy, okazywało się delikatną kwestią, fantazją graniczącą z absurdem, świadczącą o tym, że żywiący ją nieszczęśnik w najlepszym razie buja w obłokach i jest ślepy na otaczającą go rzeczywistość oraz kwestie finansowe.

Po zakończeniu porządków Franck wyciągnął się na kanapie, w oczekiwaniu na przyjście listonosza. Musiał walczyć z ogarniającym go zmęczeniem. Odebrał wreszcie pocztę, posortował listy, a następnie przydzielił je poszczególnym lokatorom. Od tego momentu jego praca w tym dniu polegać będzie wyłącznie na obecności oczekiwaniu, czy ewentualnie jakiś mieszkaniec nie będzie potrzebował jego pomocy, jeżeli w budynku wystąpi jakiś problem, co zdarzało się niezwykle rzadko.

Wybicie godziny dwudziestej oznaczało koniec pracy Francka, który szybko zamknął za sobą drzwi i pospiesznie ruszył w kierunku metra. Wybrał kierunek Montparnasse, a gdy był już pod domem Swietłany zadzwonił do niej. Właśnie kończyła się wybierać i zeszła na dół po dziesięciu minutach. Na ich twarzach pojawił się szeroki uśmiech, Swietłana rzuciła się w ramiona Francka i wymienili długi pocałunek. Mężczyzna wziął ją za rękę i wrócili na dworzec Montparnasse, aby pojechać na Gare du Nord.

Usiedli obok siebie, a Swietłana położyła głowę na jego ramieniu. Franck bawił się pieszczotliwie jej włosami. Zdawać się mogło, że są zakochaną parą, a przecież od pierwszego pocałunku dzieliło ich mniej niż dwadzieścia cztery godziny. Franck uwielbiał te chwile, które wydają się zupełnie zwyczajne, a jednak nadają życiu jakiś magiczny wymiar. Takie momenty należą do rzadkości, dlatego są tym bardziej cenne.

Razem tworzyli malowniczy i harmonijny obrazek, a siedzący naprzeciwko mężczyzna bacznie im się przyglądał. Miał zaczerwienione oczy, jakby przepełniał go wielki smutek. Franck przyjrzał mu się ukradkiem i utwierdził się w tym przeświadczeniu. Zaciekawiony, jeszcze raz spojrzał w kierunku nieznajomego i stwierdził, że ten nie odrywa on nich wzroku. Co wprawiło go w taki stan? Czy chodzi o wzajemny magnetyzm, jaki od nich emanuje? A może przypomina sobie o swojej byłej partnerce, w której był bardzo zakochany, a która go rzuciła? Franck wyraźnie widział cierpienie mężczyzny, ale każdy musi sam dźwigać swoje brzemię. On sam także miał za sobą bolesne doświadczenia, kiedy to spotkał go zawód miłosny, po którym czuł się odrzucony i całkowicie pozostawiony samemu sobie, skazany na życie w totalnej izolacji. Dobrze wiedział, jak trudno poradzić sobie z samotnością. Miał także świadomość, że im dłużej trwa cierpienie, tym większa radość, gdy znowu dopisze nam szczęście.


Pociąg TGV Thalys został już zapowiedziany i Franck odprowadził Swietłanę do właściwego wagonu. Pocałowali się przed wejściem, przedłużając w ten sposób chwilę rozstania. Pasażerowie wsiadali do pociągu, a pocałunki zakochanych przedłużały się. Konduktor cierpliwie czekał przy drzwiach. Zbliżała się godzina odjazdu. Swietłana wyrwała się wreszcie z uścisku Francka i zostawiła mu swoją różową kurtkę zgodnie z prognozą pogody miało być gorąco, przy dużej wilgotności powietrza. Poprosiła, by zwrócił jej okrycie po powrocie. Był to swego rodzaju test zaufania. Czy Franck wyjdzie po nią na dworzec? Czy będzie pamiętał, żeby zabrać ze sobą kurtkę? A może zapomni? Czy okaże się, że Franck to poważny mężczyzna, na którym można polegać, czy też kolejny playboy paryski i lekkoduch? Ten prosty test pozwoli szybko postawić wstępną diagnozę.

Franck po raz ostatni szybko się pożegnał i Swietłana zniknęła w pociągu. Zarzucił sobie kurtkę na ramiona i poszedł w kierunku metra. Powierzony mu element stroju traktował z niemal nabożnym szacunkiem.

Kiedy wchodził po schodach, beztroski uśmiech zamarł na jego ustach. Znalazł się twarzą w twarz z formacją militarną. Stanęło przed nim trzech potężnie zbudowanych żołnierzy uzbrojonych w karabiny szturmowe. Różowa kurtka zamotana zawadiacko na ramionach wzbudziła ich podejrzenia! Co ukrywał pod tym gejowskim wdziankiem?

Takie widma nawiedzające dworce Paryża stanowią stały lecz odpychający element krajobrazu miejskiego, ze swoją bronią i zielonkawym ubiorem w sraczkowatym kolorze zwiastującym złe dni, przetaczają się rok po roku w przygnębiającej defiladzie. Z ostentacyjnej dbałości o bezpieczeństwo nie może wyniknąć nic dobrego. Nawet jeżeli takie postępowanie rządu stwarza wśród Francuzów pozory bezpieczeństwa, to wywołuje raczej strach, a nawet pewną odrazę. Bardziej skutecznym rozwiązaniem byłaby dyskretna ochrona, niezauważalna dla obywateli. Taki sposób działania policjanci w cywilu rozmieszczeni na terenie całego Paryża nie byłby tak prowokacyjny ani drażniący. Wojsko na ulicach ta natrętna obstawa, której celem jest stworzenie poczucia bezpieczeństwa mieszkańcom Paryża i turystom tworzy szpetny wizerunek: oto Francja, która się boi, Francja zepchnięta do defensywy, od 2005 roku na czerwonym poziomie zagrożenia w ramach planu antyterrorystycznego Vigipirate! Czy zresztą żołnierz jest w stanie odróżnić terrorystę od zwykłego obywatela? Nie ma wątpliwości, że takie indywiduum może bezkarnie przechadzać się pod czujnym okiem żołnierzy, których jedyną funkcją jest zapewnienie rządowi czystego sumienia.

Powołani w tym celu włóczą się bez celu na kształt poliszynela, sami sfrustrowani swoją rolą. Nie mają jednak wyboru ci młodzi ludzie nijak nie mogą się sprzeciwić wydanym im rozkazom. Po prostu stosują się do instrukcji, by udać się w to czy tamto miejsce i krążyć tam bez ustanku, najwolniej jak się da, za co pod koniec miesiąca otrzymują marny żołd jako wynagrodzenie za ten nieciekawy spektakl. W świadomości zbiorowej wojsko na ulicach wzmaga tylko poczucie wojny i zagrożenia. To wręcz zaprzeczenie cywilizowanego i spokojnego społeczeństwa.

Назад Дальше