Paziowie króla Zygmunta - Domańska Antonina 3 стр.


Księżniczka Jadwiga przysunęła się do królowej i szła ciągle tuż przy jej boku, z pogodną twarzyczką, jakby niepomna tylko co doznanej przykrości.

Nowy ogród zawiódł nadzieje Bony: piękne krzewy południowe, z największą troskliwością zasadzone o wczesnej wiośnie, do starannie przyrządzonej i użyźnionej ziemi, strzeżone i pielęgnowane umiejętnie przez ogrodników nie chciały się jakoś przyjąć, wyglądały słabo i wątło, marniały w oczach, a niektóre z nich uschły na dobre i wznosiły w górę nagie, czarne badyle. Królowa spoglądała z gorzkim uśmiechem na biedne karłowate roślinki, obeszła kilka ścieżek, dotknęła ręką więdnących liści, pochyliła się nad grządkami zamorskich kwiatów, wreszcie ruszyła ramionami i rzekła z gniewem:

 Zaiste, martwe stworzenia rozumniej się zachowują od ludzi, nie chcąc żyć w tym kraju bez słońca i ciepła. Stęsknione oczy moje nie ujrzą już pinii rozłożystych ani cytryn o połyskliwych liściach i złotych owocach, ani wysmukłych cyprysów, ani srebrnozielonej oliwy Ach, co za kraj! Niedźwiedzi i turów ojczyzna jakże dumną jestem, że danym mi było urodzić się w słonecznej Italii.

 Słowa najmiłościwszej pani znajdują echo w naszych sercach rzekła z przymileniem donna Arcamone lecz komu los pozwolił zażyć szczęścia z przebywania w pobliżu waszej królewskiej mości, ten jako żywo nigdy dziwić się nie będzie, że dla kwiatu tak doskonałego ino boska Italia mogła być ojczyzną.

 Gdy sobie spomnę55 mówiła dalej Bona z łaskawym wejrzeniem na ochmistrzynię to nasze niebo z ciemnego szafiru, tak przecudne, tę wieczną zieleń i z różnobarwnego kwiecia kobierce, to słońce pełne żaru, te wonne gaje pomarańczowe, a patrzę na smętne szare obłoki, przysłaniające przez połowę roku blade słońce Północy, próżne siły żywiącej, gdy widzę one wierzby i brzozy ze zwieszonymi żałobnie gałęźmi, to mi jakiś lęk serce ogarnia i zda mi się, że nie wytrwam na tym wygnaniu i raczej królowanie porzucę, byle

 Najmiłościwsza pani król jegomość przechadza się po tamtej ścieżce z mistrzem Bereccim; zapewne ku nam się zwrócą.

 Lauretta pojrzyj no, kto jest ten przygarbiony człek, co się tam na ławie w słońcu wygrzewa. Głowę wsparł na ręku, nie widzę twarzy.

 To magister Johannes Krabatius, miłościwa pani.

 On? Przecz56 tak znękany?

 Rozkaże najjaśniejsza pani spytać go?

 Nie trzeba, sama go zagadnę.

Jedną ręką wspierając się na lasce, drugą na poręczy ławki, z ciężkim wysiłkiem powstał stary Niemiec na powitanie królowej.

 Dzień dobry, signore57 Krabatio rzekła Bona uprzejmie cóż tam u was słychać?

 Pokorne służby u stóp waszej królewskiej mości składam; ze mną jest bardzo źle.

 Czy kłopot, czy zmartwienie jakie?

 To jest największy kłopot to jest największe zmartwienie ja jestem bardzo słaby58.

 Nie trapcie się waszmość; wżdy, jako medyk, łacno zwyciężycie chorobę.

 To jest właśnie największe nieszczęście, że ani przyczyny zrozumieć, ani symptomatów poznać dotąd nie mogłem. Jak piorun to na mnie nagle spadło wczoraj w południe zdawało mi się, że ja jestem zdrów jak jedna ryba.

 A dziś?

 Na przemian ogień mię59 pali, to jest mi zimno jak lód, głowa chodzi w kółko, żaden apetyt, serca pukanie, ani godzina snu ach, darujcie mi, najjaśniejsza pani, nadto się rozgadałem; lecz wiadomo: ex abundantia cordis60

 Życzliwym uchem słucham i chętnie bym ulżyła. Nie próbowaliście żadnych leków?

 Zaraz wieczorem puściłem sobie sześć uncyj61 krwi; dziś południe jeszcze jeden raz tak wiele.

 Powinno się okazać polepszenie; co by to była za chorość? Ni stąd, ni zowąd; czy nie zawianie, a prędzej jeszcze malocchio62 nie macie posądzenia, by was kto urzekł podstępnie?

 Żaden ślad takiej myśli, miłościwa pani! Chorość już z dawna we mnie skrycie musiała tkwić, ino nie dawałem na to uwagi. Przed wieczorem dopiero paziowie, co podle mej sypialni od wczoraj zamieszkali, spostrzegli, że idzie mi źle i wiele mi przychylność okazali. Niech, jak się to nagle objawiło, Szydłowiecki sam powie, prawda? Waszmościowie ze mną sąsiadujecie; ten drugi młodzieniec takoż. Bardzo poczciwe chłopcy.

Gedroyć i Szydłowiecki, na poły zmieszani, na poły rozbawieni widokiem choroby z przywidzenia, którą Jaś Drohojowski jednym niebacznym żartem wywołał, stali zaczerwienieni po uszy i milczeli.

 A czyby nie było dobrze, gdybyś waszmość wyjechał na południe? Często zmiana powietrza gubi chorobę. Ot, wysyłam w tych dniach zaufanego a wielce uczonego męża do Italii, by zakupił dla Akademii Krakowskiej dzieła autorów greckich i łacińskich, świeżo wydane w typografii weneckiej. Moglibyście się wybrać razem.

 Silvius Siculus?

 Tak jest; wyjeżdża w przyszłym tygodniu. Miłym byłby dla waszmości towarzyszem, a podróż do ukochanego kraju mego, ojczyzny wszelkich nauk wyzwolonych, kolebki sztuki i poezji, odświeżyłaby i podniosła ducha waszego. Choćbyście nic więcej widzieć nie mieli, jak najnowsze dzieło mistrza Leonarda, malowidło przedstawiające Wieczerzę Pańską, tuszę śmiele, że od zachwytu dusznego63 zdrowie by wam w pełni powróciło. A tu czyż w tym barbarzyńskim kraju wiedzą, czują, rozumieją cośkolwiek? Czy tu jest jaka nauka albo sztuka?

 Wdzięcznie przyjmie Akademia wspaniały dar waszej miłości rzekł król, stając niespodzianie pomiędzy rozmawiającymi. Cieszyć was będzie, małżonko miła mówił dalej gdy spomnicie, że w godne ręce dostaną się one księgi uczone; toć przeszło od wieka szkoła krakowska wydaje męże64 mądrością sławne, a jej uczeń, Mikołaj Kopernikus, nieśmiertelną chwałą polskiego imienia właśnie napełnia świat cały.

Bona słuchała słów męża ze spuszczonymi oczyma, zmieszana i zawstydzona.

 Prośbę mam wielką, miłościwy królu zawołał znienacka Stańczyk, nieodstępny trefniś Zygmunta I, i pokłonił się do samej ziemi, aż dzwonki u czapki zabrzęczały.

 Cóż tam nowego umyśliłeś?

 Aha, zgadłeś, królu, o nowość mi chodzi. Wybieram się jutro do Włoch; dasz mi pieniędzy na drogę?

 A ty tam po co?

 Po błazeństwo.

 Zaliż65 go mało masz w Polsce? ostrym głosem spytała Bona.

 Jest ci ta coś niecoś na codzienną potrzebę; lecz gdy wszystko zdaniem pani najmiłościwszej znamienitsze jest w tej krainie wybranej, przeto i błazeństwa nowomodnego, a doskonalszego nie gdzie indziej dostanę. Daj, królu, na drogę; zobaczycie, jakim ja to arcybłaznem powrócę.

Roześmiał się Zygmunt, zachichotali paziowie, królowa skrzywiła usta z niesmakiem, a panny dworskie, znalazłszy się między młotem a kowadłem, stały sztywne, poważne i bez wyrazu, istne lalki drewniane.

 A gdy chodzi o sztukę mówił król, nawiązując przerwaną rozmowę nie tak znów ubodzy jesteśmy, byśmy się aż trapić mieli, toć mistrza Wita piękne dzieła nie mają sobie równych. Co się zaś tyczy nowej sztuki, radzi ją w naszym kraju zaszczepimy. Oto właśnie mistrz Bartolomeo wykończył abrysy do budowy nowego pałacu, jaki wasza królewska mość mieć żądasz. Oglądałem to już i właśnie zdania waszej miłości przyszliśmy zasięgnąć, czy krużganki kolumnowe, okalające podworzec, należy dać ino na pierwszym i drugim piętrze, czy takoż i na dole?

Mistrz Berecci rozwinął przed królową plany i tłumaczył, co te lub owe linie oznaczały, a król, zadowolony z delikatnej nauczki, jaką dał żonie za jej niesprawiedliwe mowy, uśmiechał się nieznacznie i w roztargnieniu głaskał po główce małą księżniczkę Jadwigę.

Król Zygmunt, mężczyzna wówczas pięćdziesięciokilkoletni, robił wrażenie człowieka jeszcze młodego, w całej pełni sił męskich. Wyniosłej budowy ciała, szeroki w ramionach, dobrej, lecz proporcjonalnej tuszy, postacią swą uosabiał potęgę i silną wolę. Głowę miał bardzo foremną, profil rzymski, oczy przenikliwe i mądre, ocienione gęstymi brwiami, usta dumnie zarysowane z wysuniętą naprzód dolną wargą, wspólne Jagiellonom dziedzictwo po Elżbiecie austriackiej. Ciemne włosy nosił ówczesną modą długie, lecz dla wygody lub w gorące dni letnie podczesywał je nieco w górę i pokrywał nagłownikiem siatkowym, z cienkich jedwabnych sznurków złocistych plecionym. Toteż dziejopis jego robi wzmiankę, że w czepcu rad chadzał66.

Nosił się zazwyczaj ciemno i dziś więc odziany był w szubę67 z cienkiego, cynamonowej barwy sukna, bramowaną68 sobolami69. Nogawice obcisłe, ciemne, ciżmy naturalnego koloru skóry. Tak przedstawiał się król Zygmunt na zewnątrz.

Dusza królewska równie wspaniałe i imponujące miała cechy, jak ciało. Z natury małomówny bardzo, roztropny i sprawiedliwy, nad czynem każdym, jak i nad słowem rozważał długo; za to raz powziąwszy jakiś zamiar lub wypowiedziawszy stanowcze zdanie, trzymał się go uparcie i nigdy nie zmieniał. Gdy co przyrzekł, dotrzymał święcie i za największą chlubę uznawał, jeżeli sprawdził, że na czyimś słowie polegać było można.

Jedyne, co go kiedykolwiek zastraszało, to myśl, czy ten lub ów postępek zgodny jest z prawem i z chrześcijańską uczciwością. Nawet w rzeczach małej wagi pytanie: uchodzi? nie uchodzi? było mu zawsze probierzem70. Szczęście osobiste, pomyślność kraju niczym mu były, gdyby je przyszło okupić czynem nieprawym. Przysłowiowe wyrażenie dedecet (nie uchodzi) często bardzo miał na ustach. Gorliwy chrześcijanin, brzydził się nowatorstwami religijnymi i wzgardę miał dla odstępców od Kościoła rzymskokatolickiego.

Gdy tak stali przy sobie oboje z Boną, tworzyli parę małżonków skończenie piękną i fizycznie jak najdoskonalej dobraną. Rozum i wykształcenie Bony również znakomitymi nazwać można było; jedynie dusza jej i charakter odbiegły od ideału, którego żywym wcieleniem był Zygmunt.

Budowniczy, odebrawszy pewne wskazówki i zanotowawszy sobie życzenia królowej, oddalił się; król pozostał z całym towarzystwem.

 Wybrałyście się, wasze miłoście, jak widzę, z robótkami71 do ogrodu na pogawędkę. Gdzież dziatki? Czy w sadzie?

 Bellina kaszle, a Zygmunta lękam się wypuszczać z komnaty, powietrze za ostre.

 Pieścisz je wasza miłość nad miarę; ciepło, sucho, powietrze zdrowe; ja bym radził nawet Zosieńkę wynosić na parę godzin na słońce, a starsi śmiało po całych dniach bawić się mogą z Jadwisią przy Szczepanowej.

 Obawiam się

 Pomnijcie, królowo moja, że nie ino włoska, ale i pełna wigoru polsko-litewska krew płynie w żyłach naszego potomstwa. Nie wygrzewać przy piecu, nie chronić od lada powiewu; zdrowe córy chcę mieć i syna dzielnego, a nie panięta z morskiej piany!

 Jutro nie omieszkam spełnić wolę waszej miłości; dziś zda mi się już za późno.

 Zapewne. Aa księgi na stole! Jejmość panna Beltrani przeczyta nam coć pięknego. Zasiądźmy i słuchajmy.

 Na czymżeśmy to stanęli? spytała Bona.

 Czytałam wczoraj, jako Rugier zwyciężył Eryfilę dziewięsiłkę i szedł do pałacu Alcyny odpowiedziała Laura.

 Ariosto? spytał król.

 Tak jest, proszę waszej królewskiej mości, Orland szalony.

 A Jadwisia rozumie do tyla włoską mowę?

 Przysłuchuję się ciekawie i rozumiem bez mała, najmiłościwszy ojcze odpowiedziała dziewczynka, całując króla w rękę.

 Zacznijcie, proszę, słuchamy.

Laura szukała chwilę po strofach oczami i tak zaczęła:

Zbiwszy bohatyr z konia sprosną białogłowę
Dobył miecza

 To już było przerwała czytanie królowa.

Mrucząc półgłosem, lektorka przebiegła parę strof i czytała dalej:

Sama tylko Alcyna wszystkich zaś pięknością
Przechodzi, jako słońce, gwiazdy swą jasnością.

Stan tak piękny i tak ma dobrze pomierzony,
Jaki tylko zmaluje malarz nauczony;
U długiej i na węzły powiązanej kosy72
Lśniły się jako złoto jej żółtawe włosy.
Róże się, wychowane w sabejskich ogrodach,
Z fijołkami rozeszły po gładkich jagodach;
Z gładzonych alabarstrów ma wyniosłe czoło,
Którem po wszystkich stronach obraca wesoło.

Pode dwiema cienkiemi, czarnemi łukami
Są dwie oczy73, ale je lepiej zwać gwiazdami,
Oczy, pełne litości, samy w się ubrane,
W których skrzydlata Miłość gniazdo ma usłane,
I widać prawie dobrze, kiedy z nich wychodzi
I łuk ciągnie, i w serce widomie ugodzi.
Twarz dzieli nos tak piękny wolę was nie bawić
Że sama Zazdrość nie wie, gdzie by go poprawić.
Pod niem wdzięczne, w nie mniejszej zostawując chwale,
Są usta, w przyrodzone ubrane korale.
W nie dwa rzędy wybranych pereł74

 Morisco! Dio mio sono morta!75 przeraźliwy pisk Lukrecji Caldorry przerwał czytanie.

Najmłodsza z panien dworskich tak się czegoś przelękła, że nie bacząc na majestat i osoby królewskie, wskoczyła na ławkę i drżąc na całym ciele, krzyczała wniebogłosy. Wszyscy patrzyli na nią ze zdumieniem; biedactwo było tak nieprzytomne, że nawet Bona nie poczuła się obrażoną jej niesfornym zachowaniem.

 Czego krzyczysz?

 Co ci się stało? Czy cię żmija ugryzła? pytały towarzyszki przestraszone.

 Tam tam potwór ach! sunie ku nam Santa Margueritta! San Giorgio! Diffendete mi!76 wzywała świętych skutecznych przeciw smokom.

Inne panny, spojrzawszy w kierunku jej oczu osłupiale zapatrzonych, zerwały się jak oparzone i chórem zawiodły wrzask nieludzki.

A na samym końcu ścieżki, tuż za wirydarzykiem królewny Jadwigi, poruszało się ciężko jakieś istotnie niesamowite stworzenie

Mała księżniczka przytuliła się do ojca, który ją objął ramieniem i patrzał ze śmiechem na dziwaczne miny i konwulsyjne podskoki panien dworskich.

 Idźże waść, zobacz, co tam takiego! krzyknął na Stańczyka.

Ale ten padł na trawnik i tarzał się ze śmiechu, wierzgając nogami jak źróbek, rozhukany w szale wesołości.

 Co za uszy kłapciaste! wołała jedna.

 Czerwone jak płomień! wrzeszczała druga.

 Pysk biały, ślepia w krwawych orbitach!

 Cielsko obmierzłe!

 Pręgi jak u tygrysa!

 Co za sierść niewidzianej maści!

 Zielona niczym trawa, a smugi po niej ceglaste!

 Ogon ptasi!

Назад Дальше