Młyn na wzgórzu - Karl Gjellerup 10 стр.


Nagle w tym kole rozległ się chichoczący trzask, jak gdyby dzban pękł wskutek sympatii do kieliszka jeżeli nie było to złudzenie słuchu. Albowiem każdy, kto zerknął w tym kierunku, spostrzegł, zamiast zapowiadanego tym tonem błazeńskiego ornamentowanego dzbana, stylową urnę z prochami na czarnej podstawie.

I proboszcz zapomniał o piciu, i on wlepił wzrok w kieliszek, który trzymał przed sobą w wyciągniętej ręce. Od brzegu aż do nóżki widniało błyszczące pęknięcie. Zwykle czerwona, tryskająca zdrowiem twarz pastora pokryła się ziemistą bladością, ręka jego drżała, tak że szrama pękniętego szkła zataczała w powietrzu świetliste arabeski.

Wreszcie zapanował nad sobą, przełknął wino z taka miną, jak gdyby wypijał truciznę co oczywiście nie miało nic wspólnego z jakością szlachetnego napoju uśmiechając się niepewnie, rozejrzał się dokoła i oświadczył cienkim, suchym głosem, pozbawionym zwykłego namaszczenia:

 No nie hołdujemy przecież przesądom.

Naprawdę jednak należał pastor Schmidt do rodziny, w której, dokąd sięgała kronika rodu, wszelkie znaki tajemne i przeczucia grały doniosłą rolę, w której wydarzały się nawet przypadki rozdwojenia osobowości i która potajemnie przyznawała się do wiary w prorocze przywidzenia. Toteż pastor był przekonany w tej chwili, że owa wieczysta szczęśliwość na łonie Abrahama, której rychłe osiągnięcie sławił dopiero co jako najgodniejszy cel życia, już teraz sygnalizuje mu swoje nadejście i że już niebawem będzie mu dane zostać obywatelem lepszego świata, dzięki czemu wypełni się jego codzienna modlitewna prośba i jeszcze przed końcem roku połączy się ze swoją nieboszczką żoną. Wszak w ostatnie jej urodziny zasiedli do stołu w liczbie trzynastu osób!

Podczas tego wstrząsającego przeżycia wyczuł raczej, niż pojął zmysłami, że spoczęło na nim nieżyczliwe spojrzenie kogoś nienależącego do tego koła.

Oczywiście, nie mógł zauważyć, że leśniczy Christensen, który jeszcze niedawno, kiedy Smok wspomniał o biednym Jakubie, rozmawiał w ogrodzie z gospodarzem domu, wszedł właśnie do izby i zbliżył się do stołu, aby wziąć cygaro.

Ten leśny człowiek podobnie jak prawie wszyscy obcujący ustawicznie z przyrodą miał żyły nabrzmiałe mistycyzmem. Wierzył może bardziej niż wszyscy inni w przepowiednie i znaki, toteż niebawem pojął sytuację. Kiedy więc teraz proboszcz obejrzał się pod wpływem doznanego uczucia, spotkał się z przenikającym go spojrzeniem jasnych i zimnych oczu leśniczego. Wiedział, że ten pobożniś, ten apostoł wewnętrznego posłannictwa posądzał go o światowość, a nawet często nazywał go proboszczem do l'hombre10 jak gdyby to było grzechem zagrać w karty parę razy w tygodniu (nie mówiąc już o tym, że proboszcz hołdował wytwornemu wistowi, nie zaś poczciwemu, plebejuszowskiemu l'hombre). Czuł, że ten przeciwnik przejrzał go w bardzo niepożądany sposób; czytał w jego spojrzeniu bezlitosną pogardę dla obawy przed śmiercią, której to obawy zwiastun bożego słowa nie zdołał całkowicie ukryć.

Gdyby ten fanatyk myślał słyszał przedtem rozmowę, jaką prowadziłem w narożnej izbie z panią Andersen, uważałby mnie za skończonego obłudnika! A jednak powinien by pamiętać, co mówi Pismo Święte, że duch ci wprawdzie jest ochoczy, ale ciało mdłe.

Jego ciało było w tej chwili istotnie bardzo mdłe; czuł się nieswojo w tym wiedzącym kole, a przede wszystkim w towarzystwie tego człowieka. Przez otwarte drzwi wyszedł do ogrodu.

Ach! Jakże rozkosznie oddychało się po gęstym dymie z tytoniu, który bynajmniej nie był produktem Hawany łagodnym, wilgotnym wiosennym powietrzem, w którym mieszał się brzemienny urodzajem zapach pól ze słoną świeżością morza. Chociażby nawet był tchórzliwym człowiekiem żył jeszcze i wdychał pełną piersią powietrze tej doliny łez!

Jego wielebność rozejrzał się dokoła z uśmiechem pełnym błogosławieństwa. Chłopki, które rozsiadły się z prawej strony na długiej ławie jak kury na grzędzie, zobaczywszy go, umilkły nagle. To skłoniło proboszcza, że podszedł ku nim i zagłębił się w praktyczną, doskonale oddziaływającą na równowagę umysłu rozmowę, zasięgając dokładnie informacji o gospodarce w rozmaitych sadybach, rozwodząc się szeroko nad przypuszczalnymi widokami wiosennych zasiewów i opowiadając o dzierżawie gruntów probostwa. Obecna dzierżawa dobiegała końca, nie chciał więc pominąć tej korzystnej sposobności, by wyjaśnić tej i owej wieśniaczce, jak zyskowne byłoby, gdyby właśnie ona objęła dzierżawę. Dla tej sadyby położenie gruntów proboszczowskich było wyjątkowo dogodne, dla drugiej oddalenie z tych i innych dziwnych przyczyn nie odgrywało wcale roli, a natomiast śliczny szmat łąki zapewniał dzierżawcy wyjątkowe korzyści przy hodowli koni był prawdziwym rajem dla źrebiąt! A znowu dla innego chłopa, znanego jako Nemrod, las przedstawiał nieocenioną wartość.

Dzielne wieśniaczki nie ukrywały także swego rozumu; wytaczały wszelakie zarzuty, podnosiły te lub owe wątpliwości, a niektóre wyraziły nawet przypuszczenie, że czynsz dzierżawny będzie obniżony ze względu na złe czasy. Wywiązała się ożywiona pogawędka, w której nie brakło także żartobliwych poufałości i drwinek. Ktoś przysłuchujący się nie przypuszczałby chyba, że otyły proboszcz, tak gorliwie, zarazem tak dobrodusznie broniący swoich interesów, przemyśliwa już o rozstaniu się z doczesnością. On sam z przykrością przypomniał sobie o tym na chwilę, kiedy leśniczy wyszedł z domu i przechodząc mimo niego, obrzucił go przelotnym spojrzeniem. Ale niebawem przyłączył się do swej siostry i do młynarza i wszyscy troje zapuścili się w głąb sadu ku wielkiemu uspokojeniu proboszcza. Na ławce, stojącej z lewej strony koło drzwi, pozostał jeszcze tylko nauczyciel i mały Janek istoty tak samo nieszkodliwe jak pudel Karo, który siedział przed nimi, wtykał pomiędzy nich nos i kolejno spoglądał to na jednego, to na drugiego.

Na cmentarzu chłopak zalewał się gorącymi łzami. Ale serdeczna życzliwość wielu obcych ludzi, jaką mu okazywano, rozproszyła powoli jego smutek, a kawa i ciasto przyczyniły się również do rozweselenia chłopięcej duszy. Teraz znajdował się w lepszych rękach aniżeli poprzednio, kiedy kobiety skakały dokoła niego i wyprzedzały się w pieszczotach. Nauczyciel wyswobodził energicznie chłopca z tej niewoli babskich kiecek.

Był to młody, blady człowiek, przyjaciel dzieci raczej z wyrozumowania niż z natury, przepełniony nieosłabioną jeszcze miłością swego powołania, zbrojny naiwną wiarą w wszechpotęgę wykształcenia. Starał się rzetelnie, by umocnić tę małą roślinkę, która wyraźnie opuszczała liście. Toteż z niezwykłym zapałem kreślił obraz pięknej przyszłości, kiedy to Janeczek już w najbliższym roku zacznie chodzić codziennie do szkoły, aby tam nauczyć się czytania liter i wypisywania ich rysikiem na tabliczce. A ponieważ wspaniałość tych zajęć nie od razu przemówiła do dziecięcego umysłu, dodał jeszcze, że Janeczek będzie się także wdrapywał po słupie, stojącym prosto jak maszt sztandaru, i że w szkole jest jeszcze inny, poprzeczny drążek, na który chłopcy drapią się rękami i nogami jak małpy.

Ta myśl tak rozweseliła chłopca, że pobiegł natychmiast do domu, aby przynieść książkę z obrazkami i pokazać nauczycielowi figlarne małpy na drzewie. Dzięki temu lody zostały przełamane, a kiedy chłopiec uświadomił sobie, że do szkoły uczęszcza wielu innych chłopców i dziewcząt, z którymi wolno się bawić, okazał zadowolenie i zadając wyczerpujące zapytania, wżywał się już w tę piękną przyszłość.

Ta myśl tak rozweseliła chłopca, że pobiegł natychmiast do domu, aby przynieść książkę z obrazkami i pokazać nauczycielowi figlarne małpy na drzewie. Dzięki temu lody zostały przełamane, a kiedy chłopiec uświadomił sobie, że do szkoły uczęszcza wielu innych chłopców i dziewcząt, z którymi wolno się bawić, okazał zadowolenie i zadając wyczerpujące zapytania, wżywał się już w tę piękną przyszłość.

IV

Tymczasem młynarz, leśniczy i jego siostra przeszli parokrotnie przez sad, rozmawiając swobodnie o tym i owym. Wreszcie zatrzymali się jakby bezwolnie w najdalszym zakątku, gdzie krzaki bzów, pokryte gęstym liściem, zwieszały się nad małym stawem. Dwie białe kaczki jaśniały w cieniu, pływając; ciemna woda rozbłyskiwała szeregiem falistych kręgów tu i tam kołysał się łukowato wygięty, drobny puch niby okręt elfów.

Rozmowa rwała się; młynarz był zbyt niespokojny, aby jej tok podtrzymać. Rodzeństwo także widocznie czymś się dręczyło, nie mając dotychczas czy sposobności, czy odwagi wypowiedzenia się.

Miejsce było odległe, a czarnozielona woda szkliła się jakimś mistycznym blaskiem.

 Jakubie przemówił leśniczy cicho głosem inaczej brzmiącym niż zazwyczaj czy wiesz dokładnie, o której godzinie Chrystyna umarła?

 O tak, pamiętam dobrze Słyszałem, jak biła dwunasta, gdy jeszcze trzymałem ją w ramionach.

Hanna i jej brat wymienili porozumiewawcze spojrzenie.

 Tak, tak właśnie przypuszczaliśmy.

Młynarz spojrzał na nich zdziwiony.

 Jak to rozumiesz?

 No, otrzymaliśmy jednocześnie sygnał. Zresztą Hanna lepiej ci to opowie.

Siostra zarumieniła się i zwróciła w bok oczy, chcąc uniknąć tego dziwnego, trochę zaniepokojonego, pytającego spojrzenia, jakie utkwił w niej młynarz.

 Cóż się to stało, panno Hanno? W jaki sposób otrzymaliście sygnał?

Splotła nerwowo ręce i uporczywie wpatrywała się w białe puchy żeglujące po ciemnym stawie.

 Otóż tej samej nocy położyłam się do łóżka o zwykłej porze, o godzinie dziewiątej nagle przebudziłam się zupełnie czujna i wtedy to zapukało w szybę.

 Kto zapukał?

Młynarz zbladł i uchwycił ją za ramię, natychmiast jednak wypuścił je z uścisku bardzo zakłopotany.

 Nikt nie pukał; doznałam tylko takiego wrażenia.

 Jak gdyby ktoś pukał kością w szybę dodał jej brat.

 Czy nie wyjrzała pani przez okno?

 Nie od razu Najpierw przestraszyłam się, a potem odwróciłam się na łóżku i próbowałam znów zasnąć byłam przekonana, że to jedynie złudzenie zmysłów Potem jednak posłyszałam jeszcze raz wyraźne pukanie tak samo jak poprzednio. Zerwałam się z łóżka i podbiegłam do okna, ale na dworze nie było nikogo. Księżyc wznosił się wysoko nad szczytami jodeł i świecił dosyć jasno, można było rozróżnić wyraźnie cień drzew, ale nie dojrzałam nikogo.

 Nikogo? Ale chyba przestraszyła się pani bardzo?

 Bynajmniej, doznałam tylko jakiegoś podniosłego wrażenia. Szybko narzuciłam ubranie i poszłam do pokoju Wilhelma.

 Ja zaś właśnie w owym dniu kończyłem obrachunki, które należało odesłać nazajutrz. I właśnie spojrzałem na zegar, a zobaczywszy, że jest już dwunasta godzina, zmartwiłem się, że muszę jeszcze tak późno pracować Wtem weszła Hanna nie była wcale przestraszona, na twarzy jej malował się uroczysty nastrój, jak to sama powiada Skoro zaś opowiedziała mi o tym, oświadczyłem bez zastanowienia, jakby pod przymusem; Nie ulega wątpliwości, to młynarzowa umarła! Tak powiedziałem.

 A szczególne było i to także, iż kiedy Wilhelm wyrzekł te słowa, wydało się, że wypowiedział właśnie moje myśli aczkolwiek poprzednio, jak sobie przypominam, nie zastanawiałam się wcale, co by to oznaczało.

 Potem złożyliśmy ręce i pomodliliśmy się cicho za jej duszę.

 Bardzo to ładnie, że modliliście się za nią rzekł młynarz silnie wzruszony.

 Wreszcie zapaliliśmy latarnię i wyszliśmy na dwór, aby się upewnić I to jest pewne, że nikt nie zbliżał się do okna: nie było śladów, chociaż ziemia była tak miękka, że każdy nasz krok pozostawiał wyraźne odciski.

Młynarz wpatrzył się przed siebie nieruchomym wzrokiem i potrząsnął głową był to raczej ruch namysłu niż powątpiewania. Ale leśniczy widocznie inaczej go zrozumiał.

 Któż mógłby przypuścić coś podobnego? zauważył po krótkiej chwili milczenia. Nie, to na pewno nie ręka ludzka pukała w okno, Jakubie.

Hanna, obrażona nieco tym pozornym powątpiewaniem w jej telepatyczne zdolności, zwróciła się ku młynarzowi z rumieńcem na twarzy i z płonącymi oczyma.

 Od dawna już wiadomo, że dusza ludzka posiada tajemne siły, zwłaszcza gdy rozłącza się z ciałem w chwili śmierci

 Tak jest rzekł młynarz zresztą Chrystyna przejawiała takie tajemne siły jeszcze za życia.

 Jak to? Doprawdy? zapytało rodzeństwo z ogromnym przejęciem.

 Właściwie, prawdę mówiąc, przejawiło się to dopiero w czasie choroby.

 Tak, kiedy ciało chyli się ku zagładzie, duch rozwija skrzydła, nieśmiertelność duszy objawia się dowodnie oświadczyła Hanna z płonącym spojrzeniem, nieświadomie powtarzając frazes z jakiejś sekciarskiej broszury.

 Jakież to były siły, Jakubie?

 Wiedziała i słyszała to, czego cielesnym okiem i uchem dostrzec nie mogła to było bezwarunkowo niemożliwe wiedziała wszystko, co się dzieje w młynie.

 Hm W takim razie i to pukanie nie było czymś zgoła nadzwyczajnym oświadczył leśniczy.

 Może myślała o przyjaciołach w chwili śmierci, więc i o nas także.

 Tak, tak było istotnie. A nawet myślała specjalnie o pani inaczej aniżeli o innych z pewnym celem jakby to powiedzieć dlatego duch jej mógł powędrować ku pani, aby jednocześnie z ostatnią wolą przekazać pani niejako pewną spuściznę.

Młynarz wypowiedział te słowa w wielkim podnieceniu, równocześnie spojrzał jej dziwnie w oczy było to to samo spojrzenie, jakim obrzucił ją przy wrotach cmentarnych, tylko jeszcze bardziej pogłębione mistycznie. Słowa młynarza wydały się jej dziwnie niezrozumiałe, a spojrzenie zaniepokoiło ją.

 A więc wspominała o Hannie? pytał leśniczy.

 Prawdę mówiąc, nie bezpośrednio nie wymieniła jej imienia ale na pewno myślała wówczas o twojej siostrze. Wydawało się, że wprost uczepiła się tej myśli

 Hm więc cóż powiedziała?

 Tego właśnie nie mogę wam wyjaśnić to znaczy, nie teraz dowiecie się wszystkiego, gdy nadejdzie właściwa chwila.

Pełne tajemniczości zachowanie się młynarza podziałało na dziewczynę. Odwróciła się i poszła ku domowi; obaj mężczyźni powoli, w milczeniu postępowali za nią. Młynarz nie mógł oderwać spojrzenia od młodocianej postaci. Doznawał wrażenia, że pociąga go ku niej nie tylko przyrzeczenie, jakie dał nieboszczce, ale że oboje zostali tajemniczo połączeni ręką ducha.

Kiedy zbliżyli się ku ławce przed domem, podbiegł z naprzeciwka Janek uradowany, że może się pozbyć nauczyciela, którego szlachetne usiłowania, by rozbawić i rozweselić chłopca opowiadaniem o życiu w szkole, osiągnęły wręcz przeciwny skutek i znudziły dzieciaka. Janek przypomniał ojcu obietnicę, że niebawem odwiedzą w lesie wuja Wilhelma i ciocię Hannę. Ale zapewne nieświadomie przypomniał sobie również dzień śmierci matki, kiedy właśnie ojciec na wzgórzu w ogrodzie mówił o tych odwiedzinach. Toteż nagle wybuchnął płaczem. Hanna usiadła na ławce, wzięła chłopca na kolana i niebawem udało się jej uciszyć jego płacz. Opowiadała mu malowniczo o wspaniałościach lasu, osładzając je jeszcze obrazem poziomek i jagód, mówiła o psie Hektorze, o obu kucykach i o Jenny, sarence z bajki.

Назад Дальше