I był przekonany, że nie jest to tylko jego własne, bezpodstawne urojenie.
Teraz już wargi chorej nie wypowiadały ani docinków, ani gorzkich uwag. Pytania jej były podyktowane, jak by można sądzić, wyłącznie zainteresowaniem gospodyni domu: chciała wiedzieć o wszystkim, aby się uspokoić, że wszystko idzie porządnie, ustalonym torem. Ze zdumieniem jednak przekonywał się na podstawie jej zapytań, że niejednokrotnie bywała w tajemniczy sposób powiadomiona o tym, co się dzieje. Tak na przykład wiedziała kiedyś, że pomagał dziewczynie w zbieraniu płótna wyłożonego do bielenia, aczkolwiek było wykluczone, aby do pokoju chorej doszły echa rozmowy z miejsca, gdzie to robiono, i aczkolwiek Janek, który mógłby to zobaczyć, nie był wcale u niej.
Przy pewnej sposobności przekonał się najzupełniej dowodnie o tej tajemniczej zdolności swej chorej żony, a mianowicie w chwili, kiedy się zapomniał po raz pierwszy.
Był w magazynie i zamierzał wejść na górę do młyna, gdy właśnie Liza schodziła po stromych szczeblach; wracała, zaniósłszy parobkom strawę. Kiedy dostrzegła go na dole, odwróciła się, nie chcąc schodzić tyłem, jak to zazwyczaj czyniła. Prawą ręką opierała się o mur, a nie chcąc zaczepić spódnicą o szczeble, podniosła ją lewą ręką w górę, przy czym ukazała się silna, ładnie ukształtowana noga, odkryta prawie aż po kolano. Stopa w wełnianej pończosze szukała najpierw szczebla, a potem zakrzywiała się na nim jak ręka; całe jej ciało, dążące do utrzymania równowagi, było ożywione łagodnym, kocim, giętkim ruchem. Niby trwożny, a pełen wdzięku uśmiech oczarował do reszty młynarza. Gdy wreszcie zeskoczyła z ostatnich paru szczebli, pochwycił ją w ramiona i ucałował usiłując nadać temu erotycznemu porywowi cechę zwykłego wiejskiego flirtu, jednakże bez powodzenia, bo śmiech jego brzmiał wymuszenie. Młoda zwodnica spojrzała na niego dziwnym wzrokiem, wyrwała się szybko z uścisku i wymknęła za drzwi.
Młynarz udał się na górne piętra, zabawił tam mniej więcej kwadrans, a potem wrócił do mieszkania. Teściowa przywitała go rozpaczą: przed kwadransem córka zerwała się nagle, miotana gwałtownym atakiem duszności, i wpatrzyła się nieruchomo przed siebie, nie poznając wcale matki. Aż do tej chwili leżała spokojnie, zwłaszcza że w ostatnich dniach nastąpiło pewne polepszenie. W ciągu całego wieczoru majaczyła, a z poszczególnych jej słów młynarz wywnioskował, że musiała być chyba naocznym świadkiem sceny, jaka rozegrała się we młynie. Nie wydawało mu się to bardziej niepojęte aniżeli inne, wprawdzie mniej znaczące objawy telepatii, jakie już poprzednio u niej zaobserwował.
Od tego dnia jednak rozpoczął się bardzo niespokojny zwrot w jej chorobie.
VIII
Młynarz siedział jeszcze ciągle nieruchomy i rozmyślał o tym wszystkim. Wspomnienia otaczały go kołem żadne nie było odleglejsze aniżeli inne. Wydawało mu się, że to wczoraj jeździł do Smoczego Dworu, a ona wyszła przed bramę i odbierała dymiące jeszcze chleby; wydawało mu się, że niedawno jeszcze stali razem w kapturze młyna, gdy śmigi nastawiono pod wiatr; właśnie wczoraj przypomniał sobie o tym, kiedy chora wśród gorączkowego snu zakrzyknęła nagle: Ach, zgniecie ich zatrzymajcie obrót ściskadło ich zgniecie!. Widział wszystko wyraźnie: jej dziecięcą twarzyczkę z owego czasu, okoloną jedwabistym włosem spadającym na policzki, duże, osłupiałe oczy i skrzywione przerażeniem usta. I kiedy teraz wpatrywał się w to oblicze wsparte na poduszkach, odnajdywał w nim bardzo dużo z tamtego dawnego zwłaszcza to samo skrzywienie ust, których jeden kącik unosił się nieco w górę. Nie mógł uwierzyć, aby ta istota, której widzialny kształt nie zatracił jeszcze całkowicie dawnych dziecięcych rysów, dosięgła już swego kresu i aby ich współżycie, rozpostarte przed jego oczyma jakby jeden jedyny dzień, już było skazane na śmierć.
Przypomniał sobie jej słowa: Kiedy człowiek umiera, życie wydaje mu się takie krótkie. Czyżby już i on sam przyswajał sobie poglądy umierającej?
Nagle zachciało mu się pić. Nie znalazłszy wody w dzbanku, poszedł przez świetlicę do swej sypialni. Drzwi pokoju chorej pozostawił niedomknięte.
W sypialni świeciło się. Liza stała przy jego łóżku.
Czemu jeszcze nie śpisz?
Miałam tyle roboty.
Niepotrzebnie słałaś moje łóżko.
Sądziłam, że może pan zechce przespać się trochę tej nocy.
W tym okresie młynarz sypiał po parę godzin podczas dnia, pozostawiając chorą pod opieką teściowej, a w nocy sam czuwał przy łóżku żony.
Gdybym przespała parę godzin, mogłabym także posiedzieć przy pani dodała Liza.
Nie, nie! Co za pomysł! odpowiedział niemal szorstko.
Ogarnęło go wprost przerażenie na myśl, że chora mogłaby się przebudzić i ujrzeć Lizę siedzącą przy łóżku.
Liza odwrócona tyłem do niego, uśmiechnęła się podstępnie.
W tej chwili Janek zajęczał przez sen i poruszył się w łóżeczku. Ojciec podszedł ku niemu, poprawił poduszkę i kołdrę i lekko pogłaskał głowę chłopca. Dziecko uspokoiło się natychmiast, wydawało się, że zapada w głębszy sen, jak gdyby pod wpływem magnetycznego pociągnięcia.
Młynarz rozejrzał się wkoło, wahając się. Nie mógł sobie przypomnieć, po co tu przyszedł Ach, prawda. Po wodę!
Podszedł do umywalni i nalał sobie z dzbanka pełną szklankę wody.
Woda jest świeża, właśnie przyniosłam ją ze studni zauważyła Liza.
Wypił duszkiem. Chłodny płyn pokrzepił go duchowo i cieleśnie. Wydawało się, że ta woda spłukuje atmosferę pokoju chorej i niesie mu wzmacniające pozdrowienie z żywych, świeżych źródeł przyrody.
Poprzez szkło szklanki spojrzał na Lizę.
Wydało mu się to tak niezwykłe: tam wewnątrz leżała chora, a tutaj stała zdrowa, ścieląc mu łóżko. Liza wyglądała jak samo zdrowie, a pęd powietrza wzbudzony jej silnymi ruchami podczas układania materaców, prześcieradła, poduszek i kołdry owiewał go niejako życiodajną atmosferą.
Właśnie w tej chwili, kiedy odstawiał szklankę, Liza cofnęła się o krok w bok, ale stąpnęła nierówno skręciła nogę w kostce i byłaby upadła, gdyby jej nie pochwycił. Cichy okrzyk świadczył o bólu, a zarazem o panowaniu nad sobą obawiała się obudzić chorą. Ociężale i bezradnie zawisło mu na ręku jej ciało, głowa wsparła się na jego ramieniu, wyczuwał uderzenia bijącego przestrachem serca.
Nie było to dla niego nieprzyjemne, że przez parę chwil wspierał ją a raczej dźwigał.
Potem stanęła na prawej nodze, odwróciła głowę ku niemu i szepnęła:
Dziękuję!
Twarz jej wyrażała wdzięczność i jak gdyby dziecięcą ufność.
Nie zwichnęłaś chyba nogi? zapytał troskliwie.
O, nie! Już mogę stąpać.
Zaniechaj tego! Usiądź tutaj na łóżku.
Szkoda tylko, że znowu je rozburzę zauważyła, uśmiechając się i sadowiąc na brzeżku łóżka.
Pst! szepnął nagle przerażony.
Usłyszał dziwny, niesamowity dźwięk dochodzący z oddali.
Drzwi do świetlicy były przymknięte. Zbliżył się ku nim.
Liza powstała z wysiłkiem i kulejąc postąpiła naprzód, chcąc mu towarzyszyć i ewentualnie dopomóc, gdyby zachodziła potrzeba. On gwałtownym skinieniem zatrzymał ją w miejscu i poszedł do pokoju chorej.
Chrystyna siedziała na łóżku, przyciskając lewą rękę do piersi, jęcząc i łapiąc chciwie powietrze. Szeroko rozwarte oczy nie widziały go wcale, nie zwróciła też uwagi na niego, gdy podtrzymywał jej drgające ciało.
Nie było to dla niego nieprzyjemne, że przez parę chwil wspierał ją a raczej dźwigał.
Potem stanęła na prawej nodze, odwróciła głowę ku niemu i szepnęła:
Dziękuję!
Twarz jej wyrażała wdzięczność i jak gdyby dziecięcą ufność.
Nie zwichnęłaś chyba nogi? zapytał troskliwie.
O, nie! Już mogę stąpać.
Zaniechaj tego! Usiądź tutaj na łóżku.
Szkoda tylko, że znowu je rozburzę zauważyła, uśmiechając się i sadowiąc na brzeżku łóżka.
Pst! szepnął nagle przerażony.
Usłyszał dziwny, niesamowity dźwięk dochodzący z oddali.
Drzwi do świetlicy były przymknięte. Zbliżył się ku nim.
Liza powstała z wysiłkiem i kulejąc postąpiła naprzód, chcąc mu towarzyszyć i ewentualnie dopomóc, gdyby zachodziła potrzeba. On gwałtownym skinieniem zatrzymał ją w miejscu i poszedł do pokoju chorej.
Chrystyna siedziała na łóżku, przyciskając lewą rękę do piersi, jęcząc i łapiąc chciwie powietrze. Szeroko rozwarte oczy nie widziały go wcale, nie zwróciła też uwagi na niego, gdy podtrzymywał jej drgające ciało.
Powoli spazm przeminął, górna część ciała zwiotczała i opadła w jego ramiona, głowa pochyliła się na piersi.
Chrystyno! zawołał parokrotnie z rozpaczą, układając ją na poduszkach.
Ale nic nie wskazywało, by ludzki głos mógł dotrzeć do jej świadomości.
Oddech słabł wśród silnego rzężenia.
I ten odgłos posłyszała Liza, stojąca w sypialni w odległości paru kroków od na wpół otwartych drzwi.
Na jej ustach pojawił się uśmiech tryumfu.
Księga II
I
W następną środę odbył się pogrzeb.
Oprócz najbliższych krewnych, matki i brata, byli obecni tylko leśniczy z siostrą, proboszcz, nauczyciel i kilka rodzin chłopskich byli to po części sąsiedzi, po części dalecy krewni mieszkający w odległości paru mil, których nie chciano puścić do domów, nie ugościwszy poprzednio.
Dla Lizy był to dzień ciężkiej pracy, ale także dzień chwały, albowiem mogła przedstawić swą dzielność w najlepszym świetle i miała doskonałą sposobność, by wystąpić wobec gości w roli gospodyni domu. Najważniejsze było, aby ci goście szkoda, że nie przyjechało ich więcej wracali do domów, rozpływając się w pochwałach: to istotnie dziewczyna, z której młynarz powinien być zadowolony! Byłoby bezwstydem zauważyć, że w młynie odczuwa się brak gospodyni.
Bądźcie spokojni, kochani ludzie! Znajdzie się jeszcze i pani domu! Wszystko we właściwym czasie! W tym dniu miała Liza przed oczyma inny cel i doprawdy warto było napocić się nieco. Dlatego też nie zgodziła się na propozycję młynarza, aby podać zimną wieczerzę. Ładnie by to wyglądało, gdyby ludzie rozgadywali, że Liza nie ugościła ich gorącą pieczenią.
Skoro więc kawa pokrzepiła na początek umysły, uroczyście przygnębione pogrzebem, wspomniana pieczeń olbrzymia cielęcina skoncentrowała despotycznie wszystkie wysiłki, a Liza była zadowolona, że Hanna z leśniczówki, pomagająca już przy kawie, zapytała, czy nie mogłaby jeszcze w czymś dopomóc. Do siekania szpinaku pomoc jej okazała się pożądana.
Natomiast nie zgadzało się to z planami Lizy, że nieco później pani Andersen, matka Chrystyny, wtłoczyła się do kuchni z całą bezceremonialnością otyłej, bogatej chłopki i zapytała łaskawie:
Ano, Lizko co słychać? Czy tylko dasz sobie radę?
Co cię to obchodzi, ty stara purchawko? pomyślała Liza, mrucząc jednocześnie jakieś słowa, mogące uchodzić za uprzejmą podziękę w odpowiedzi na łaskawą troskę.
Stała właśnie przy piecu i wyjęła pieczeń, aby ją posolić. Olbrzymi kawał mięsa wzbudził podziw chłopki; pochyliła się nad dziewczyną.
No, trzeba przyznać, że dzisiaj nie pomrzemy z głodu.
Nie zdaje mi się, aby na stole u dziedzica pojawiła się lepsza pieczeń.
Dziedzic! To był jej syn, Henryk, o którym powszechnie mówiono, że nie obchodzi go nic, prócz rozkoszy jedzenia. Aluzja była dyskretna, ale nie chybiała celu.
Tak, miałaś istotnie szczęście oświadczyła pani Andersen zaczepnym tonem. Taki kawał można upiec porządnie.
Jak to szczęście? Nie spadł nam przecież z nieba!
Hm, pozostajesz widocznie w dobrych stosunkach z rzeźnikiem Fredriksen ugania zawsze za dziewczętami.
To był strzał z ciężkiego działa. Liza jednak strzeliła jeszcze dalej.
Fredriksen? odpowiedziała z poczuciem wyższości. Nie, posłałam Chrystiana do miasta.
Słowa posłałam Chrystiana do miasta miały przedziwnie słodki smak, zwłaszcza że nie były przesadą. Młynarz pozostawił jej swobodę działania, a więc kierowała wszystkimi przygotowaniami do przyjęcia gości wedle własnej woli.
Na starą chłopkę uwaga ta podziałała zgodnie z zamierzeniem Lizy: Aha! Więc już się zaczyna? Już gra rolę gospodyni tu w młynie? No, zaczekaj! Trzeba zawczasu uderzyć cię po palcach!.
Otyła kobieta okręciła się na obcasie, a odziedziczony stuletni jedwab zaszeleścił na niezbyt czystych flizach podłogi, podczas gdy wielmożna posiadaczka sukni gotowała się obejrzeć wszystko, co stało na stołach i półkach lub wisiało na ścianach. Liza posłała jej przez ramię wymowne spojrzenie: Tak, tak, przyjrzyj się swojej gębie na wszystkich kotłach i garnkach nie będzie i tak piękniejsza!. I istotnie, nie stała się piękniejsza ta twarz, która już od urodzenia nie wyróżniała się urodą. Tam maszynka do herbaty odportretowała jej minę idiotycznego rozczarowania, gdzie indziej brzuch miedzianego kotła tak ją poszerzył, jak gdyby z całych sił ciągnięto ją z obu stron za uszy. Pomijając zniekształcenia w odbiciu, zwierciadlane obrazy nie grzeszyły też zbytnią jasnością. Ale pani Andersen nie należała do osób, które oburzają się odrobiną brudu, więc niestety, nie znalazła nic, czemu można by przyganić.
Jeszcze nie osiągnęła tego niepożądanego wyniku, kiedy drzwi wiodące do izby czeladnej, obok których stała, rozwarły się z taką siłą, że klamka niezbyt łagodnie zetknęła się z jej szerokimi plecami.
No Lizo! Teraz będziemy
Wpadający do kuchni Jörgen nie dokończył swego przemówienia, ponieważ karcące spojrzenie Lizy, poparte własnym spostrzeżeniem, że drzwi uderzyły o coś, skłoniło go do obejrzenia się. Najpierw dostrzegł Hannę, co już przytłumiło jego zbyt głośne zachowanie się, a potem ujrzał dziedziczkę, której obrażona mina z powodu uderzenia zgasiła całkowicie jego młodzieńczy zapał. Wyjąkał przeproszenie, niezbyt łaskawie przyjęte, a potem przypomniał sobie, że właściwie przyszedł po ogień do fajki, ponieważ w izbie czeladnej brakło zapałek.
Zaradzono temu brakowi. Ale Jörgen był jeszcze ciągle tak zakłopotany, że wychodząc, nie zamknął porządnie drzwi za sobą. I słychać było, jak w izbie czeladnej pędrak Lars sobie folgował:
Niech mnie diabli wezmą, jeżeli młynarz nie ożeni się prędko powtórnie. I wiem, do kogo się zaleca!
Do diabła! burknął Chrystian.
A tak! I niedługo poczekamy na to.
Liza pospieszyła domknąć drzwi, objaśniając:
Ten paskudny dym tytoniowy zasmrodzi całą kuchnię!
Potem szybko spojrzała w bok, chcąc się upewnić czy owe słowa z izby czeladnej dosłyszano tutaj. Dziedziczka wpatrywała się z przejęciem w jedno z humorystycznych odbić jej twarzy i skierowała właśnie jakieś obojętne pytanie do Hanny, która zrazu nie dosłyszała go wcale, a po powtórzeniu zapytania odpowiedziała z widocznym pomieszaniem. To zwróciło uwagę Lizy: wydało się jej, że pobożna siostra stała się ofiarą świeckich wzruszeń, a jeden z tych nagłych, wyjaśniających sytuację błysków, jakie fosfor kobiecego mózgu tak zręcznie zapala, powiązał te świeckie wzruszenia z głosami dochodzącymi spoza drzwi izby czeladnej, bo, na szczęście, nie można już było dosłyszeć słów. Zdecydowała się szybko, schwyciła miskę z ciastem, które pozostało po wypiciu kawy, i poszła do izby czeladnej.