Młodzian z jasną bródką drgnął.
I cóż? spytał, oczyma mówiącego świdrując.
Pili mało-wiele34, ale siła35 się nakrzyczeli. Wreszcie ten ich gaszek36 wycackany37, co nań Dziano wołają, rzecze: Panie Abłanowicz, postaw waść dla mnie beczkę małmazji38 co najprzedniejszej, bym miał co pić na swym weselu!. Sinior39 się żeni? pytam. Aż on w śmiech i wznosi pełną: Za pomyślność jejmościanki panny Barbary! Za pomyślność mojej donny40 teraz, a da Bóg i na zawsze!.
Ława dębowa zatrzeszczała i na posadzkę runęła z łoskotem. Jasnowłosy młodzian przewrócił ją, z miejsca się zrywając. Twarz mu krwią nabiegła, oczy złowrogo zabłysły. Do Ormianina przyskoczył, za ramię go porwał, pięść zaciśniętą pod oczy mu wetknął
Łżesz41 waść! głosem wrzasnął ochrypłym.
Agła uciekł za beczkę
Jur! zawołał biesiadnik w lisiej czapce. Podobasz mi się. Na pohybel42 Włochom!
Stuknął kubkiem o jego kubek, aż się na stół nieco wina wylało. Tamten nie wzdragał się teraz; wypił wino duszkiem jak wodę. Kubki powtórnie zostały napełnione i powtórnie je opróżniono.
Na pohybel Dzianowi!
Jeszcze raz wypili.
Ale się Jur opamiętał. Kubek przewrócił, usiadł, o stół wsparł się łokciami. Temperament melancholijny wziął w nim górę nad chwilowym wybuchem. Patrzył bezmyślnie na rozlane wino i milczał.
Ocknijże się! zawołał starszy. Grajkom nie damy się ograć. Jakem Szczerb!
Wyżniki43 mają w ręku
To i cóż! Daleko im do kozernego44 króla!
Kto wie
Głowę niżej zwiesił, ramiona podniósł w górę.
Myszkowski45 z nimi ciągnął smętnie Bobola46 z nimi Pono już i do Mejerin trafili
Dziewki nie przekabacą!
Kto wie
Ojca masz za sobą!
Stary Szeliga daleko Na morzach kędyś burzliwych na oceanie Bóg wie, kiedy powróci!
Słowo ci dał
Verba volant47
A ciotka?
Właśnież to najgorsze: ciotka mi krzywa48!
O co?
Bóg raczy wiedzieć. O herezję mię posądzają żem to przeciw straceniu Tyszkowicza49 gadał. Jezuitów w tym wietrzę
Uuuuu! zaśpiewał przeciągle tamten, skrzywiwszy się, jakby co zgryzł gorzkiego.
Zamilkli na chwilę obydwa. Gospodarz poruszył się za beczką, kluczami brzękając. Po północy było; godzina zamknięcia artykułami marszałkowskimi wskazana od dawna minęła. Już też w lampce, pod sklepieniem łukowym zawieszonej, oliwy braknąć poczynało. Knot dogasający skwierczał; cienie fantastyczne, kanciaste, drgające, pełzały po murach i beczkach, kładły się na stołach, stołkach i zaklęsłej, ceglanej posadzce
Starszy poruszył się i do gąsiorka zajrzał.
Jur! zawołał, trącając towarzysza. Jeszcze kropla tu jest ostatnia
Do biesa z nią! Spać chodźmy.
Wstał i wyprostował się. Pleczysty50 był i w sobie zwięzły, musiał mieć siłę dużą. Sięgnął po kołpaczek z piórkiem i na głowie go osadził. Z kolei jął szukać czekana51. Szybkie ruchy i twarz rozczerwieniona świadczyły, że już mu wino poczyna sięgać głowy.
Ostatnia, mówię, kropla wyrzekł z naciskiem starszy.
Spać, mówię, chodźmy! powtórzył Jur, również z naciskiem.
Tamten podniósł się z ławy ociężale, czapkę lisią na bok przekrzywił i żupanik jął zapinać. Chmurny był. Przywołanemu Agle rzucił pieniądz złoty z takim impetem, że moneta ze stołu spadła i między beczki się potoczyła.
Słysz, Jurach! jął mówić z wolna i obojętnie, sprzączkę u paska ściągając. Pić nie chcesz; do gadaniaś nieskory; spać chodzisz z kurami Wiesz, co ci rzekę: zostań księdzem, a Basię odstąp Dzianowi.
Jur pobladł.
Ad primum52 rzekł, z trudnością się hamując wysącz no z flaszki oną kroplę.
W jednej chwili kubki zostały napełnione. Wystarczyło petercymentu na obydwa.
Jur wychylił wino duszkiem i kubek o podłogę cisnął.
Ostatnia kropla! zaśmiał się szyderczo.
I zaraz, jakby z tą kroplą miara jego spokoju przebrała się, wpadł w furię.
Ad secundum53 krzyknął, czekan w nabrzmiałej ręce ściskając. Ad se cundum Wara z takimi słowami! Druh nie druh, a łba całego nie uniesie!
I okutym kijem puścił młyńca, aż w powietrzu zagwizdało. Agła przybiegł wystraszony, ze sztabą żelazną w ręku, którą drzwi miał zakładać. Z żelazem tym stanął po stronie Szczerba, widząc, że mu niebezpieczeństwo grozi.
Ale junak z lisim czubem odepchnął Ormianina. Zaśmiał się wesoło, ramiona szeroko rozłożył i wrzasnął:
Jur! Serce moje! A dajże gęby!
W tamtym petercyment działał. Nasrożył się i nie wiedział, co począć. Nagle jednak z buńczucznego stał się rzewny. Głowę pochylił, rękawem łzę otarł
Uściskali się, ujęli pod ręce i poczęli z trudnością dźwigać się w górę po stromych i oślizgłych schodach.
W samoś serce mię kolnął skarżył się Jur.
Boś nie po kawalersku zasypiał
Nawet gdy śpię, przeklętnika mam przed oczyma
Pereat54!
Agła uchylił ciężko okute drzwi i najpierw sam wyjrzał, czy nie ma kogo w pobliżu. Potem wymruczał niezrozumiałe pożegnanie i młodzieńców wypuścił.
Gdy wyszli, uderzyła ich wielka jasność księżyca i owiało świeże powietrze nocy. Jur zatoczył się.
Do biesa! rzekł. Zdało mi się, że kamienica Wójtowska na mnie pada
Towarzysz wsparł go ramieniem i przekrzywiony kołpaczek poprawił mu na głowie.
A gdy stali, nie wiedząc, w którą stronę kroki obrócić, dobiegły ich nagle słodkie dźwięki serenady.
III. Nie zawsze powraca się nocą tam, skąd się rankiem wyszło
Giano, po krótkiej przerwie, w której powietrze zdało się napełniać przeciągłym szmerem zachwytu, nową rozpoczął zwrotkę.
Dite, rose preziose,
Amorose,
Dite
Nie skończył
Straszne przekleństwo zahuczało mu nad głową, a potężne uderzenie czekana rozbiło mandolinę w drzazgi. Zanim zaś jeszcze ochłonął z przestrachu, już żelazna głowica czekana raz i drugi zaświstała w powietrzu tuż nad jego uchem.
A l'assassino55! krzyknął i ze zwinnością lamparta na bok uskoczył.
Dla nacierającego było to fatalne. W szalonym rozmachu, nie znalazłszy oparcia, stracił równowagę i omal nie runął.
Pochylił się jednak tylko i przyklęknął na jedno kolano, czekan z rąk wypuszczając. A w tejże chwili przed samymi oczyma mignęło mu błyskawicą ostrze sztyletu
Dla nacierającego było to fatalne. W szalonym rozmachu, nie znalazłszy oparcia, stracił równowagę i omal nie runął.
Pochylił się jednak tylko i przyklęknął na jedno kolano, czekan z rąk wypuszczając. A w tejże chwili przed samymi oczyma mignęło mu błyskawicą ostrze sztyletu
A! krzyknął i powieki same mu się przymknęły, a ręka ruch ochronny wykonała.
Błyskawica jednak nie spadła. Zamiast na dół lecieć, cofnęła się nagle w górę. Ognistą a drżącą linię zakreśliła w powietrzu i, na kształt racy gasnącej, zniknęła w kierunku przeciwnym.
Diable syny! rozległ się głos gniewny razem i szyderczy. Wprzód graliście, teraz tańczcie!
Jednocześnie wynurzył się z mroku Szczerb. Lewą ręką przewalał on na wznak Giana, ciągnąc go z tyłu za kołnierz; prawą dusił za gardło na pół nieprzytomnego Lukę, któremu oczy na wierzch już wychodziły.
A musiał mieć w rękach moc niezmierną, bo twarz jego uśmiechnięta i zadowolona wysiłku najmniejszego nie zdradzała.
Zaraz też porwał się z ziemi Jurach, czekan upuszczony podjął i z pomocą biegł przyjacielowi.
Zanim jednak dobiegł, stała się rzecz niepojęta.
Roześmiana twarz Szczerba wykrzywiła się nagle kurczem strasznym, ręce obezwładnione wypuściły wrogów, a z ust wybiegł jęk bolesny Młodzieniec przegiął się całym ciałem w tył, potem sztywno wyprostował się i okropnie zakląwszy, z odczepionym od pasa czekanem rzucił się poza siebie w uliczkę.
W mroku, na kształt gada, pełznął tam Fabio z okrwawionym sztyletem w dłoni
Doskoczył do niego, za ramiona porwał i na nogi postawił
Zbóju! wrzasnął. Niewarteś56 lepszej broni!
I przerzucając czekan do lewej ręki, prawą, w pięść ściśniętą, wymierzył mu potężny cios między oczy.
Włoch krwią się zalał i na miejscu okręcił. Potem sztylet podniósł w górę i wywijając nim wściekle rzucił się na oślep na przeciwnika.
Jezus, Maria, Józef! rozległ się w tej chwili w górze krzyk niewieści. Brzęknęły drzwi gwałtownie zamykane i dwie białe postacie, jak dwa ptaki, z belwederku pierzchnęły57.
Wszystko to nie trwało dwóch minut.
I dopiero teraz rozpoczęła się walka właściwa, obustronna.
Zaułek zawrzał krzykami dzikimi, furia już bowiem opanowała jednych i drugich. Włosi walczyli po tygrysiemu, skacząc i odskakując; nasi, jeśli nie szli naprzód, stali twardo w miejscu. Ale wino ich mroczyło i większa część ciosów ginęła w próżni. Tamci natomiast, wysuwając noże na kształt żądeł, nieraz nimi to Juracha, to Szczerba po bokach kąsali. Krew jednak płynęła i po ich stronie. Jur dojechał raz Gianowi od serca i gdyby żelazo nie oślizgnęło się po aksamitnym berecie, już by może było po Włochu. Ale i tak lewe ramię opadło mu bezwładnie i do ziemi przysiąść musiał z bólu. Szczerb załatwiał się z dwoma tamtymi. Rozdzielając ciosy między obydwóch, podśpiewywał i drwił. Głowicą grzmocił Lukę, a Fabia tylko drzewcem okładał.
Na psa szkoda żelaza! powtarzał szydząc.
Do Luki zaś mówił:
Poć się, brzuchalu, sadła się pozbędziesz
Albo pokpiwał:
Knot przez ciebie przeciągnę, lampę będę miał wieczną
Gdy go zaś ów w żywe ciało kolnął, przeklinał:
A ropucho! A tworze z kości wieprzowych! A pokrako, na obrazę i niepodobieństwo boskie stworzona!
Krew ciekła tu i tam. Z pstrej odzieży włoskiej strzępy latały po powietrzu. Po narzędziach muzycznych, rozbitych i stratowanych, deptali stopami walczący.
Szczerb poczuł raptem, że słabnie. Aby nie dać się wziąć z tyłu, pod parkan się cofnął i plecyma58 wsparł się silnie o deski. Tamtych to rozzuchwaliło. Docierać doń jęli coraz bliżej, jak ogary do ranionego odyńca
Nagle u wejścia do uliczki zagrzmiał głos tubalny:
W imieniu Jego Miłości Marszałka Wielkiego Koronnego!
Walczący ani spojrzeli w tę stronę.
Głos zahuczał bliżej:
W imieniu Jego Miłości w hareszt59 biorę waszmościów!
I to ich nie poruszyło.
Wówczas rozległa się komenda:
Węgry marszałkowskie naprzód! Milicja we środek! Oszczepnicy na boki! Rozbroić rebeliantów!
Ku walczącym pogarnęła się60 gromada ludzi cudacznie wyglądających. Jedni nieśli muszkiety61, inni wystawiali przed się klucie62, tamci machali oszczepami, a owi podnosili w górę dardy63. Szli bez ładu i składu, przepychając się, wadząc i mimo srogiego uzbrojenia, tchórząc widocznie. Istne wojsko Heroda z jasełek. Część miała kierezje64 białe i niebieskie, sznurkami wyszywane i zapinane na haftki; część, krócej odziana, zadziwiała pstrokacizną barw, wśród których czerwona z zieloną najczęściej były pomieszane.
W krótkiej chwili czereda zapchała uliczkę.
Dopiero to koniec położyło zapasom.
Rozbrojenie poszło bez trudności z tej choćby racji, że napastnicy w tłoku niezmiernym ani ręką, ani nogą poruszać nie mogli. Było to nie ugaszenie pożaru, ale raczej przyduszenie go. Wory piasku rzucane na płomień ten sam skutek wywołują.
Jur, którego energia już się wyczerpała, bez oporu dawał powodować sobą. Włosi natomiast miotali się i klęli, dowodząc, że straż gwałtu się na ich osobach dopuszcza.
My cudzoziemcy! krzyczał Giano łatając rodzinną włoszczyznę łaciną. My królewscy! Nad nami tylko signor Myszkowski My tylko signora Myszkowskiego znamy i słuchamy!
Benissime65! uspokajał go dowódca, człek brzuchaty, z potężnym nosem i brodą Ajaksa66, obwieszony dokoła żelastwem jak mur zbrojowni albo wystawa mieczownika. Właśnież my nie co innego, jeno sługi marszałkowskie
Po małej chwili zapaśnicy byli już rozbrojeni i wzięci pomiędzy halabardy, piki i muszkiety. Ale dowódcę spotkała niespodzianka. Zarzucił sieci na pięciu, a złowił w nie trzech. Dwaj przepadli bez śladu
Na dany rozkaz straż zapaliła pochodnie. Jaskrawe, czerwone światło rozlało się po zaułku. Wynurzyły się z cienia wszystkie spadzistości i załomy. Po prawej stronie zarysował się parkan z kilkorgiem wychylonych wierzchem drzewek; po lewej kawał muru szczerbatego i jakiś budynek nietynkowany, z wybitymi oknami. W głębi krwawy odblask padł na Białą Wieżę, wąską a wysoką, która była zarazem bramą miejską i basztą obronną. W okienkach jej drobnych i we wrotach, kratą przejrzystą zasłonionych67, czerwieniły się twarze i połyskiwała broń zwabionych hałasem strażników.
Przetrząśniono68 cały zaułek zbiegów nigdzie ani śladu. Zapadli się w ziemię, w dym rozpłynęli, z iskrami pochodni ulecieli i zgaśli
Czartowska sztuka! szeptano w tłumie.
Ten i ów znak krzyża zrobił na piersiach. Nawet dowódca usta szeroko otworzył i przez długi czas zamknąć ich nie mógł.
Ha! westchnął wreszcie, nie wychodząc z zadumy. I to się zdarza. Przez dwie doby nie jeść, w żywym źródle się wykąpać, psalm pewny siedem razy odmówić i oczy mocno zawrzeć Uczył mnie tego rabin jeden