U niego wszystko, co go otaczało, aż do najprostszej czeladzi18, strojne być musiało. Konie też pobrzękiwały i połyskiwały, a na głowach ich kity sterczały i na piersiach chwostów było pełno i blaszek. Cały orszak wielkopolskiego księcia połyskiwał i błyszczał. On sam, żywo z konia skoczywszy, hełm zdjął i do stryja podszedł uniżenie, pokornie się kłaniając a po rękach go całując.
Ten oburącz go chwycił za szyję i ściskał jak własne dziecko, a gdy Przemko głowę podniósł, z rozkoszą mu się przypatrywać począł.
Szesnaście lat! Młokos! zaśmiał się. A takie to już wybujałe, zmężniałe, jak gdyby miał dwadzieścia! Co ci tak pilno!
Pewno, pewno, pilno mi, stryju kochany, pilno! odparł Przemko wesoło. Już bym w pole rad! Czas! Moi wszyscy w tych latach co ja, już się ucierali, a ja muszę z kapelanem czytać i w dziedzińcu do tarczy oszczepem ciskać, gdy mnie świerzbi dłoń użyć go na tych Sasów lub
O, będziesz tej zabawki dosyć jeszcze miał! westchnął Bolesław. Niemców się nie przebierze tak prędko! Zaczekaj!
Przerwał mowę wojewoda Przedpełk, przystępując dla powitania. Spojrzał nań Bolesław i uprzejmie go pozdrowił, a potem innych przybyłych z synowcem witał poufale, uśmiechając się do nich, całą tę starszyznę pociągając za sobą do dworu.
Że w izbach duszno było, zasiedli znowu w podsieniach, gdzie już księżnej Jolanty nie było. Staruszek tylko ksiądz Malcher stał na uboczu. Był to ulubiony obojgu księstwu, pobożny a jak oni łagodny człowiek, spokojnego ducha, pokory wielkiej, która przy świątobliwości zdała się ubłogosławieniem. Przemko postąpił ku niemu, aby go, jak należało, w rękę pocałować, a staruszek pobłogosławił go z rozrzewnieniem.
Książę Bolesław, wnet biedę swą przypomniawszy, począł na zimnicę narzekać.
Gdyby to licho później choć przyszło! zawołał. Mnie tu potrzeba iść na tych przeklętych zbójów, na Santok, na Strzelce a jam się do niczego nie zdał. Jeszcze dopóki trzęsie, nie dbałbym o nią; gdy zacznie palić, łeb trzaska i człowiek sobą nie władnie.
Przemko popatrzył na swego wojewodę, przemówili do siebie oczyma.
Stryju kochany rzekł gdyby to nie był grzech i niepoczciwość wielka, powiedziałbym, że się z tej choroby cieszę. Zimnica przejdzie, a teraz ona tego dokazać może, iż mnie pozwolicie iść na Santok za siebie.
Książę Bolesław ręce podniósł żywo do góry.
Nie pozwolę! zawołał. Nie pozwolę! Z tymi zbójami nie twoja rzecz się mierzyć; na pierwszą wyprawę ja cię sam będę prowadził.
Przemko się zasępił i obrócił ku swemu wojewodzie.
Mówcież wy za mną! zawołał. Mówcie wy!
Wojewoda podszedł krok ku księciu Bolesławowi.
Miłościwy Panie! odezwał się. Naszemu młodemu księciu czas by siły spróbować i trudno nam go utrzymać, rwie się strasznie!
Ale nie pora dlań jeszcze! Nie pora! rzekł książę Bolesław spokojnie. Kiedy czas ma być, mnie do sądu zostawcie! Jednego jego mamy! I poszedł Przemka uścisnąć.
Stryju miłościwy! Puść! Puść mnie! Wrócimy cali. Przedpełk mi za kuma do tego chrztu krwi służyć będzie. Mąż jest doświadczony.
Nie przeczę zawołał książę ale i ja w kumy nie gorszym od niego!
Wojewoda cofnął się, schylając głowę.
Ja bo sam chciałem cię w pole prowadzić, gdyby nie ta nieszczęsna zimnica mówił stary. A! W poręż ona mnie złapała! W porę! Tymczasem Sasy i Branderburgi okopują się, pale biją, zamki klecą, a coraz mocniejsi się stają. Dać się im tu osiedzieć, później trudno będzie wykurzyć! Ze spoczynku korzystają, a tu pasza, a tu ludek wypoczęty!
Skińcież tylko! Pozwólcie, na miłego Boga! My z wojewodą ruszym jutro!
Na to właśnie wszedł Jan, zwany Janko, kasztelan kaliski, poufny ksiącia, przyboczny sługa i przyjaciel, mąż jak on niemłody, ale zawiędły, krzepki, twarz spalona, aż brunatna, w marszczkach cała, włos przerzedzony, ramiona szerokie, pierś duża, nogi krótkie i jakby przegięte od konia. Odzież miał domową, prostą, jak książę, dlatego może kwaśno się oglądał po strojnym dworze młodego pana.
W porę mi przychodzisz zwrócił się do niego Bolesław ty, stary mój! Pomożesz mi! Ten młokos, patrzaj go, wyrywa mi się. Słyszysz? Chce mu się Santoka!
Janko zadumany spojrzał na Przemka i na wojewodę, ale co miał wziąć stronę swego pana, ramionami ruszył.
Ano zamruczał książę pan zostałbyś z zimnicą doma, a my, z księciem młodym i wojewodą ruszylibyśmy Sasów nastraszyć. Czemu nie?
To i ty, niegodziwy zdrajco, przeciwko mnie?! rozśmiał się zafrasowany książę.
Skłonił się kasztelan.
Wasza Miłość przebaczy, staremu słudze wydaje się, że to by było niezgorzej.
Beze mnie się obchodzić! dodał książę.
Z Waszą Miłością byłoby nam lepiej odezwał się prawdomówny przyjaciel toć pewna. Ale jak nam książę pojedziesz słaby, a będziemy go musieli w drodze strzec, to nas Niemcy strzepią.
Książę Bolesław obejrzał się dokoła, a wojewoda poznański dodał:
Naszemu panu, daj Boże zdrowie, jużci też pora skosztować pola. A od czegóż my we dwu z kasztelanem? Strzec go będziemy lepiej niżli oka w głowie, bo każdy z nas by zań oboje oczów oddał.
Stryju odezwał się Przemko, podchodząc ku niemu i śmiejąc się wesoło byłeś mi zawsze ojcem, bądźże dobrym i łaskawym! Mnie już wnętrzności goreją, aby raz w pole wyciągnąć!
Na te pierwociny jam właśnie sam chciał być z tobą rzekł stryj smutnie a ty mi się wyrywasz! Należy mi się do twojego rycerskiego pasa podać ci samemu rękę, kiedym się chował i chuchał nad tobą. Ty, niewdzięczny, dla pośpiechu i mnie się wyrzekasz!
Przemko aż pokląkł przed nim i ręce złożył. Stary skłopotany przysunął się, ściskając go, milczący. Nie odpowiedział nic. Sprawa młodego zdawała się wygraną, ale słowo stanowcze wyrzeczone jeszcze nie było. Wojewoda i kasztelan stali milczący, spoglądając na księcia, który zadumał się i coś jak łzę otarł z oka.
Ale boś ty mi jedyny! rzekł powoli i łagodnie. Strach mi o ciebie. Przy moim boku bezpieczniejszym byś był.
My go też nie spuścimy z oka! zawołał Janko czule. Waszej Miłości potrzebny spoczynek. Choróbsko to na wyprawę, gdzie trzeba w polu na rosie spać nie mając się gdzie ogrzać, a uznoić, a znużyć to najgorsze utrapienie! Z zimnicą w pole iść nie można, a w pole ciągnąć musiemy. Niechaj młody pan popróbuje!
Niech próbuje! wstawił się wojewoda poznański.
Drudzy z dala stojący poczęli też mruczeć, prosząc za nim. Bolesław stał w niepewności, wahając się i raz jeszcze uścisnął chłopca.
A, a mówił ja bo na tej twej głowie wszystkie przyszłości złożyłem nadzieje! Śmieje mi się na niej więcej niż książęca czapka. Kto wie? Odrodzona korona może!
Przemko się zarumienił, oczy mu się zaiskrzyły, wtem Bolesław nagle umilkł, spuścił wzrok ku ziemi, posmutniał.
Wola boża, wola boża szepnął cicho. Niech będzie, jako pragnie i jak wy żądacie, ale strzeżcie go! Strzeżcie!
Przemko upadł na kolana i natychmiast porwał się, rękę podnosząc do góry, zwrócony ku swoim.
Wojewodo! Kasztelanie! krzyknął podniesionym głosem, który brzmiał radością i zwycięstwem. Na Santok! Na Santok! Choćby dziś jeszcze!
Przemko się zarumienił, oczy mu się zaiskrzyły, wtem Bolesław nagle umilkł, spuścił wzrok ku ziemi, posmutniał.
Wola boża, wola boża szepnął cicho. Niech będzie, jako pragnie i jak wy żądacie, ale strzeżcie go! Strzeżcie!
Przemko upadł na kolana i natychmiast porwał się, rękę podnosząc do góry, zwrócony ku swoim.
Wojewodo! Kasztelanie! krzyknął podniesionym głosem, który brzmiał radością i zwycięstwem. Na Santok! Na Santok! Choćby dziś jeszcze!
Rozdział II
W kilka dni potem książę Bolesław sam znowu ze swą zimnicą i starym księdzem Malcherem siedział na kaliskim zamku, szerzej niż zwykle wiosenną wodą Prosny oblanym. Przemko z wojewodą i kasztelanem dodanymi mu za opiekunów pociągnął na Santok. Stryj miał się czym niepokoić. Chłopię to było jego marzeniem, nadzieją, przyszłością. Bolesław w myśli swej budował na nim przyszłe odrodzenie kraju. Chciał go mieć rozumnym, pobożnym, wstrzemięźliwym, miłość i poszanowanie u ludzi umiejącym sobie pozyskać.
Obok wychowania sieroty, wedle ówczesnych pojęć o nim, książę chodził bardzo troskliwie, najlepszych, najzdolniejszych ludzi przydając mu do boku. Tylon kanclerzem był razem i nauczycielem młodzieńca, wojewoda Przedpełk uczył go rycerskiej sprawy i obyczaju książęcego. Oba mężowie stateczni nie spuszczali go z oka, kształcili tak, aby nadziejom stryja odpowiedział. Często też Bolesław brał go do siebie i nauczał sam, ale za miękkim się czuł dla niego i długo nie trzymał. Kochał go nadto, więc mu pobłażał.
Rosnąc tak Pogrobek na prześlicznego wybujał młodziana, któremu nic zarzucić nie było można, oprócz że w nim za wcześnie gorąca krew Piastowska grać zaczynała, którą w innych ledwie najpobożniejsze ówczesne niewiasty pohamować mogły i poskromić. Ciągnęły go już nad miarę wdzięczne liczka, a choć mistrzowie do zbytku surowymi nie byli, choć Tylon patrzał na to przez szpary, niepokoili się trochę tą za wczesną dojrzałością.
Księża, nie bacząc na to, że miał zaledwie lat szesnaście, już go żenić chcieli. Wojewoda nie był też od tego. Pociągało to za sobą usamowolnienie, a choć książę Bolesław nie był zazdrosnym władzy synowca i puściłby mu chętnie, co trzymał pod opieką, lękał się, aby gorącością młodzieńczą nie popsuł, co on z wielkim trudem mu zabezpieczał.
Teraz, gdy go już puszczono w pole, na wojnę, szły za tym następstwa konieczne, trzeba go było żenić i wypuścić na wolę. Książę Bolko więcej myślał o tym niż o swojej zimnicy, którą pora wiosenna i błotniste zamku okolice sprowadziły.
Księże Malcherze mówił do staruszka mężu dobrej rady, powiedz mi, poradź mi, co poczynać z tym kochanym Przemkiem! Poszedł już w pole! Niech go tam Bóg uchowa całym! Wojewoda i kasztelan ręczyli mi głowy swoimi, że go nie odstąpią. Młodość zawsze zbyt gorącą bywa. Da Bóg powróci, trzeba go będzie wypuścić na swobodę.
Ksiądz Malcher począł z cicha:
Tak należy. Wasza Miłość za żywota swojego właśnie cugli mu popuść. Zobaczysz, jak wolności zażywać będzie. Sposób to najlepszy. Zapędzi się za daleko, to go swą powagą powstrzymacie. Gdyby później nagle całą wolę oddzierżał19, nie wypróbowawszy siebie, mógłby się nadto rozbrykać.
I to prawda! rzekł Bolesław. Rad bym go wodził i z oka nie spuszczał. Wojewoda donosił mi, że na niewiasty już rzuca nadto pożądliwymi oczyma, więc go i żenić trzeba.
Ksiądz potwierdził wniosek.
Młodyć jest bardzo dodał ale wedle rady św. Pawła lepiej, by się ożenił, niżby gorzeć miał.
Z wyborem żony troska nie mała westchnął stary książę. Niemieckich dziewek na seciny jest, które by nam chętnie dano dla niego, ale patrząc na Śląsko i na innych naszych, którym za żonami Niemcy dwory poobsiadali, Niemki nie chcę. Rusinka mi też nie do smaku, bo dumne są i samowolne. Dalej szukać trudno.
Wzdychał biedny opiekun ciężko.
Byle pobożna, świętobliwa niewiasta była zamknął ks. Malcher.
Takich jak moja w świecie mało odezwał się Bolesław zaś świętych jak Jadwiga, Salomea i Kinga20 dla Przemka nie chcę, bo mu potomstwa trzeba. Prostemu człowiekowi łatwa rzecz ożenić się, byle niewiasta do serca przypadła, a dziedzicowi ziem znacznych na wszystko zważać trzeba.
Ksiądz Malcher słuchał z uwagą, lecz nie odzywał się już, w politykę mięszać nie chcąc.
Jedną z moich dziewcząt byłbym mu swatał mówił Bolesław choć powinowactwo bliskie, ale wiek nie przystał i rachuba była niedobra. Po mnie on i tak Kalisz zabierze, a trzeba mu innej, co by albo ziemię, albo nadzieję dziedzictwa przyniosła.
Wzdychał staruszek, gorzkie ziele popijając, które przed nim stało, krzywił się i spluwał.
Niemało, księże mój, troski z tym synem przybranym, więcej niż z dziećmi własnymi. Żony mu teraz potrzeba rychło, aby dziewki nad nim nie przewodziły, co zła rzecz i grzeszna. Rok jeszcze jaki przebrykać może swobodnie, dalej go do domu przywiązać trzeba, aby i ziemianom ich niewiast nie bałamucił lub jak Mestwin mniszek po klasztorach nie szukał i gorszej jeszcze obrazy bożej się nie dopuszczał.
Nawzdychawszy się, książę wstał i począł przechadzać. Zaledwie wyprawa na Santok poszła, coraz się nią mocniej niepokoił. Pilno mu było dostać języka.
Sasy te mruczał do księdza się zbliżając biją się wściekle. W pierwsze pole na nich iść, guza można napytać. Źlem zrobił, że na nich Przemka puściłem, na Litwę bezpieczniej było, ale wstrzymać takiego w ukropie kąpanego sposobu nie było.
Bóg łaskaw rzekł starowina uspokajając.
Dzień tak minął jeden, drugi i trzeci, rósł niepokój straszny. Bolesław gniewać się już chciał, że mu ani Janko jego, ni Przedpełk nic znać nie dawali; kazał im przecież mieć gońców pogotowiu. Milczenie uparte złe myśli nastręczało.
Któż wie mówił książę dnia trzeciego te łotry Sasy, przebiegli ludzie, mogli się zawczasu dowiedzieć o wyprawie i uczynić na nich zasadzkę.
Ksiądz staruszek i księżna Jolanta próżno się go uspokajać starali. Słowa ich pomagały mało. Zbierał się już słać za wojskami, tak go gryzło, iż nic o Przemku nie wiedział. Rozważniejszy ksiądz Malcher bardzo dokładnie obrachowywał panu, iż, przy największym pośpiechu, wiadomość żadna przyjść tak prędko nie mogła. Nic i to nie pomagało. Wyrzucał sobie stryj, iż nierozważnie młokosa puścił.
Gotów wojewodę swego i kasztelana opętać, a do jakiego szalonego namówić kroku gderał. Santok ten dla nas zawsze był nieszczęśliwym. Braliśmy go, brali i wziąć nie mogli, a co krwi kosztował!
Dopiero dnia czwartego nadbiegł goniec od poznańskiego wojewody z pozdrowieniem i wiadomością, że nigdzie nieprzyjaciela spotkać nie mogli, bo się wszystek po zamkach i gródkach pozamykał. Wtargnęli w Santockie pustosząc je, ale bić się z kim nie było i młody wojak narzekał. Sasi, zawczasu pomiarkowawszy, iż siłom połączonym Bolesława kaliskiego, Ziemomysła kujawskiego, który też im wysłał posiłki, i poznańskiego Przemka nie podołają, skryli się do miejsc obronnych, dopóki by nawała nie przeszła.
Młody książę, z męstwem swym na popis wyjść nie mogąc, rozpaczał. Bolko, wieść o tym odebrawszy, gońca nazad21 odprawił z krótkim słowem: Nie chce się Brandeburczyk bić, kraj mu obrócić w perzynę, wykurzycie go z jamy!