Między ustami a brzegiem pucharu - Rodziewiczówna Maria 5 стр.


Podniósł się chór głosów.

 Szczególne! Poleciał chyba na księżyc, bo i w domu panna Dorota go opłakuje.

 Jesteśmy obydwaj poszkodowani, panie baronie wtrącił markotnie admirał. Pan szuka przyjaciela, a ja się nie mogę żony doczekać

Uhm te obie zguby pewnie się znalazły pomyślał Schöneich.

 To jednak osobliwość! zawołał Herbert. Przez cztery miesiące Wentzel nie zrobił głośnej awantury. Ani jednego pojedynku.

 Nikt go nie zaczepił z polskiej strony jak ja! zaśmiał się Wilhelm Wertheim.

 Może się ożenił i święci miodowy miesiąc.

 To ostatnie nadzwyczaj prawdopodobne! potwierdził szyderczo Schöneich.

Wszyscy wybuchnęli homerycznym śmiechem82.

 Może umarł?

 Pewnie pojechał do Konstantynopola!

 A może go pan, hrabio, spotkał na Ladronach?

Robiono coraz dziwaczniejsze przypuszczenia.

 A ja wiem, co się z nim stało! ozwał się Herbert wydymając się jak paw.

 No, no, że też ty coś wiesz nowego! szydził Schöneich.

 Przegrał zakład ze mną. Wstydzi się pokazać i żałuje Scherza.

 Jaki zakład?

 O piękną damę, kiedyś w teatrze.

 Aha, na wiosnę Ta w opalach! Wiemy, wiemy. Znalazłeś ją? Słuchamy!

Herbert uśmiechnął się triumfująco. Wypił kieliszek wina, rozparł się jak basza i odchrząknął do narracji. Schöneich odchrząknął także.

 Było to w Ems

W tej chwili za drzwiami rozległo się szastanie lokajów i głos rozkazujący.

 To dobrze. Otwieraj!

Herbert zamilkł. Na progu stał Wentzel Croy-Dülmen we własnej osobie.

 Prosit83 Mahlzeit84! powitał wesoło.

 Aaaa! rozległo się na wszystkie tony.

Porwano się gromadnie z powitaniem. Dobry kwadrans krzyżowały się wykrzykniki, pytania, śmiechy, koncepty; potem usadowiono ulubieńca na honorowym miejscu i zaczął się formalny szturm ciekawości.

Schöneich rzucił binokle, oparł łokcie na stole, oglądał przyjaciela od stóp do głowy; sam nie badał, ale słuchał, obserwował, kiedy Wentzel kłamał czy prawdę mówił. Podrzucał co chwila nieznacznie jakiś dowcip.

Admirał pierwszy przyszedł do słowa.

 Czy nie spotkał pan przypadkiem mojej żony? zagadnął naiwnie.

 I owszem. Miałem przyjemność podróżowania jednym pociągiem odparł spokojnie.

 Czyż tylko jednym pociągiem? zamruczał Schöneich.

 Jak to! Kiedyż pan wrócił?

 Przed godziną. Ledwiem się przebrał i rozmówił ze Sperlingiem, i oto jestem.

 Więc Aurora już jest?

 Jest i czeka na pana niecierpliwie.

 Uhm, niezawodnie! burczał gdzieś w pobliżu niemiłosierny dowcipniś.

Admirał rzucił cygaro na obrus, zapomniał rękawiczek, nie wziął reszty z pieniędzy i wyleciał, ubierając się na schodach.

Za nim pogonił grad dowcipów.

 Pośpiech wart szczęśliwych rezultatów. Fregata zawija do portu w archipelagu Wysp Złodziejskich, po hiszpańsku Ladrony! objaśniał serio baron.

Wentzel z miną niewiniątka spożywał obiad. Opadnięto go znowu na wyścigi.

 Coś porabiał tyle czasu? Można było podbić Europę!

 Objechać kraj cały! Napisać strategiczne dzieło!

 Posądzają, żeś się ożenił, żeś się sturczył, żeś umarł nawet!

 Lidia lada dzień

 Co lada dzień? przerwał niespokojnie.

 Lada dzień wypowie ci służbę. Urlop jej się sprzykrzył! krzyczał Herbert.

 Czemuś nie przyjechał na polowanie?

 Znalazłem dziś zaproszenie na biurku.

 Gdzież ciebie szatan nosił?

Wentzel zaspokoił głód i pragnienie zabrał głos.

 Byłem, koledzy, w srogich opałach. O mało mnie nie ożeniono.

 A to gdzie?

 Nad Renem.

 Pewno z Emilią Koop! zawołał Schöneich.

 Naturalnie. Czy ciebie ciotka wtajemniczyła?

 Jakżeś się obronił?

 Uciekłem i schowałem się we Francji.

 Aha, żeglowałeś po admiralskim morzu!

 Broń Boże! Studiowałem naszych sąsiadów.

 Kierujesz się na ambasadora, wedle mojej rady. Winszuję.

 Nie, mam zamiar wydać dzieło statystyczne!

 O pięknych damach! No, no, te sąsiedzkie studia musiały cię słono kosztować.

 Ani grosza. Jeździłem od miasta do miasta, od domu do domu prywatnymi ekwipażami.

 W roli sąsiada?

 W roli stroiciela fortepianów. Czegóż się śmiejecie? Mein Wort85! Miałem kamerton i klucz.

 Cha, cha, cha! A toś im urządził instrumenty! Pyszny koncept! śmiał się Herbert.

 Zostawiam ci go do dyspozycji w razie potrzeby.

 I twój Urban stroił fortepiany?

 Urban udawał, że ma niezawodny sposób wypędzania szczurów. Ladaco, jeszcze się obłowił. A ja przywiozłem trzysta franków cioci Dorze jako trofea mych trudów. Żebyście ją widzieli w tej chwili! Radziłem za ten kapitał nabyć chińskie dziecko!

 Gdzież się zjechałeś z admirałową?

 Po drodze, wypadkiem86. Mein Ehrenwort87!

 Chcemy wierzyć, chcemy! kiwał głową Schöneich. A wiesz, co się tymczasem stało z twym Scherzem?

 Pochwalił mi się dżokej, ledwiem wysiadł w domu. Wygrał 25 000 w Baden.

 Uhm? To i koniec. Herbert dowodzi, że koń już jego.

 Jego? A to jakim sposobem?

 Znalazł piękną nieznajomą.

 Cooo? Herbert! Potz Blitz88! Gdzie? Jak?

 Było to w Ems zaczął dumnie triumfator.

 W Ems? Ty tam jeździłeś?

 A tak. Towarzyszyłem pani

 Mniejsza, komu towarzyszyłeś. Więc ta dama była w Ems na kuracji? Kto ona? Włoszka?

 Ale gdzież tam! Poddana pruska z Poznania.

 Taak? Nie może być!

 Ależ niezawodnie. Czytałem w spisie gości

 No, no, do rzeczy! Nie kłóćcie się. Polka czy Hotentotka, dość że kaducznie piękna! Wygrałeś zakład? Posiadłeś jej serce?

 Tak prędko?! Za wiele wymagasz!

 Dostałeś pocałunek?

 Nie, tak dalece

 Uścisk dłoni, spojrzenie, obietnicę?

 Nie.

 Cóż pleciesz o wygranej?

 Bo jestem na drodze do wygranej. Znalazłem ją, wiem, jak się nazywa, gdzie mieszka; posłałem jej bukiet z cyklamenów

 Który przyjęła?

 No, nie odesłała

 A to dopiero droga szczególna do wygranej! Jesteście obydwaj fryce89. Zabieram sobie Scherza i Fingala. Wentzel stroił fortepiany, a ty posyłałeś bukiety nieprzyjęte. Istotnie, rezultat zdumiewający!

 Powoli, powoli, powoli Michel! zawołał Croy-Dülmen. Jeszcze termin nie upłynął. Niech Herbert powie, co zdziałał.

 Przecie już słyszałeś. Dostał figę.

 Dostałem fotografię! pochwalił się właściciel Fingala.

 Pokaż, pokaż! zawołali wszyscy.

Herbert dobył z pugilaresu ozdobną kartkę. Tak, była to ona, ta sama cudownie piękna dziewczyna o dumnych ustach i poważnych, głębokich oczach.

Schöneich z kolei wziął fotografię, obejrzał i ruszył ramionami.

 I takiej ty posyłasz bukiety? Przyznaj się, że i tę podobiznę kupiłeś u fotografa.

 A, no, prawda! Przecie nie mogłem prosić, bo

 Boś jej głosu nie słyszał.

 Owszem, ale mówiła do swej towarzyszki.

 Więc była i eskorta?

 A jakże. Stara, okropna megiera w przeraźliwej żałobie. I panienka ubierała się czarno. Chodziłem za nimi jak cień i może wreszcie znalazłbym sposobność poznajomienia się, choć z trudem, bo ci Polacy trzymają się klanem, gdyby nie to

 Że usłyszałeś impertynencje

 A gdzież tam! Na domiar nieszczęścia pod koniec sezonu przyjechał do nich jakiś facet, jak siarka chłop, i nie odstąpił na krok.

 Pewnie narzeczony.

 Nie, krewny. Nazywali się po imieniu.

 No, więc ty go wyzwałeś i zabiłeś

 Jakże, bez powodu? Dałem za wygraną i wyjechałem, ale mam plan obmyślony, niezawodny.

 Ciekawym usłyszeć ten twój plan pierworodny! szydził Schöneich

Croy-Dülmen zrazu słuchał zawstydzony.

Herbert okazał się rozumniejszy od niego.

Była to hańba, skaza na opinii.

Ale w miarę opowiadania uspokoił się zupełnie. Przeciwnik, wedle wyrażenia barona Michała, zjadł mydło. Więc hrabia uśmiechnął się lekceważąco, sięgnął po ananas i począł go krajać na wety90. A Herbert roztaczał swój plan.

 Jadę do Poznania, kupuję w sąsiedztwie majątek i zaczynam starać według wszelkich form. W ostateczności gotówem91 się ożenić.

 Jeżeli cię zechcą! mruknął Schöneich.

 Mnie?! oburzył się magnat.

 Żebym był panną, to bym odmówił.

 Kto by tam tobie proponował!

 Możem nieładny, nieszykowny?

 Śliczny! parsknął śmiechem Wentzel. Jakże się wabi ta piękna Polka, Herbercie?

 Jadwiga.

 One wszystkie widocznie Jadwigi.

 Albo znasz więcej tego imienia?

 Moja matka była Jadwiga mruknął niewyraźnie, spuszczając oczy nad talerzem.

 Nazwisko dzikie, trzeba się zakrztusić: Chrząstkowska

 Jak? Co?

Hrabia upuścił nóż na stół: twarz jego wyrażała okropne zdumienie i komiczny przestrach.

 Chrząstkowska! powtórzył Herbert, kalecząc niemiłosiernie wyraz i krzywiąc się, jakby jadł cytrynę.

 A ten młody, co jej towarzyszył, także Chrząstkowski?

 Zdaje mi się.

 Jan?

 Skądże mogę wiedzieć? Co tobie?

 Verflucht, verdammt92 krzyknął hrabia, zrywając się na równe nogi. Bywajcie zdrowi!

 Sfiksował! wołał Schöneich.

Jak admirał, Wentzel nie wziął reszty; z paltotem dogonił go lokaj na schodach; kapelusza zapomniał. Jak szalony wyleciał na ulicę.

Taranty stały przed bramą. Skoczył do karety.

 Do pana Sperligna! Galopem!

Konie pognały jak wicher, krzesząc iskry z kamieni; latarnie migały jak błędne ogniki, stangret bezustannie krzyczał: baczność! policjanci daremnie wołali konie niosły aż na drugi koniec miasta, gdzie mieszkał plenipotent hrabiego, młody jurysta93, kolega z uniwersytetu.

Wentzel wyskoczył w biegu, zginął w bramie.

 Jest pan Sperling? spytał szwajcara.

 Nie wychodził, a może nie wrócił.

 Cóżeś robił, słomiana lalko? zawołał panicz groźnie i ruszył na schody, skacząc po cztery stopnie.

Od urodzenia tak się nie zmęczył i od urodzenia nie odwiedzał plenipotentów dawał audiencje u siebie w pałacu. Toteż, gdy zadzwonił Sperling, otwierający zamiast lokaja, aż się cofnął z podziwu.

 Pan hrabia? Co się stało?

 Gdzie listy, któreś ode mnie zabrał?

 Są u mnie.

 Pokaż ten z dzikim podpisem, z Poznania, gdzie pytają o metrykę mej matki.

 Zaraz, proszę do gabinetu.

Weszli do izdebki, zawalonej foliałami94; przy biurku pisała młoda kobieta.

 Moja żona, hrabia Croy-Dülmen przedstawił adwokat, a potem, zwracając się do niej, spytał:

 Gdzie są listy hrabiego, Lili?

Kobieta w milczeniu podała pakiet, skłoniła się i wyszła.

Sperling przerzucił zwitek, Wentzel targał wąsy. Nareszcie znaleziono kwestionowany95 list. Nosił adres pałacu Pod Lipami i pisany był złą niemczyzną. Hrabia go znalazł w stosie innych na biurku, odczytał, a ponieważ był w interesie prawnym, polecił odpowiedzieć Sperlingowi. Teraz porwał go gorączkowo i przeczytał raz, drugi; zawierał, co następuje:

Szanowny Panie! W imieniu pani Tekli Ostrowskiej udaję się do niego w następującym interesie. Po zgonie śp. Wacława Ostrowskiego, w maju bieżącego roku, potrzebne są dla formalności prawnych spadkowych: metryka i świadectwo ślubu i zgonu śp. Jadwigi Ostrowskiej hrabiny Croy-Dülmen, o które to papiery w kopii ośmielam się upraszać. Na koszta stemplowe i pocztowe załączam 25 marek ufając, że Szanowny Pan drobnej tej prośbie nie odmówi.

Przy czym pozostaję z należnym szacunkiem

Jan Chrząstkowski.

Adres mój następujący: Provinz Posen, poczta Braniszcze, majątek Mariampol.

Wentzel przetarł oczy i powtórzył półgłosem:

 Chrząstkowski, Chrząstkowski! potem spojrzał na Sperlinga i spytał Aleś jeszcze nie odpisał, sądzę?

 Owszem. Nie odkładam nigdy do jutra.

 Człowieku! I cóżeś odpisał?

 Co pan hrabia polecił: że nie ma ani czasu, ani ochoty na szperanie w dokumentach, a papierów po matce nie wie nawet gdzie szukać; dawno je darował szczurom.

 Donner und Blitz96! Czarno na białym Taka monstrualna obraza! Czyś zwariował?

 Nie ja, panie hrabio rzekł z ukłonem jurysta.

 I list poszedł?

 Przed godziną.

Wentzel garściami wziął się za włosy.

 Trzeba go wycofać!

 Poczta nie wydaje.

 Zum Kuckuck97 poczta! Ja ją własnymi rękami podpalę, byle ten nieszczęsny list zatrzymać. Prędzej, bierz kapelusz, jedźmy.

I stała się rzecz niesłychana: Wentzel, patriota i zapaleniec pruski, klął tego wieczora zarząd niemiecki, złajał od lumpów urzędników pocztowych, groził pobiciem starszemu, proponował łapówki i nareszcie około północy znalazł się w kancelarii cyrkułu98, oskarżony o naruszenie porządku, o gwałt, o nieposzanowanie przepisów, o obraźliwe słowa i ruchy.

Sperling dawno był uciekł. Bojąc się awantury i rozgłosu młody człowiek uznał się winnym, zapłacił sto marek kary i został przez żandarmów odprowadzony do karety.

Postawił jednak na swoim: list Sperlinga miał w kieszeni okazał się mocniejszym nad rygor pruski.

Nazajutrz ciocia Dora wracała wcześniej z rannej mszy rozpromieniona powrotem wychowańca. Radość przy spotkaniu z nim zagłuszyła dawny żal, zawód i słuszne oburzenie. Przyjęła go zgodnie z parabolą99 o synu marnotrawnym.

Powóz jej wyminął przy bramie inny. Był to wolant hrabiego a dalej dorożka, przy której krzątał się Urban, ładując walizy.

Cioci Dorze zastygła krew w żyłach.

Назад Дальше