teraz nie będziemy mówić o nas. [Siedział wypięty i po wojskowemu stężały. Ta kupa elementów przed nim była tak daleka (oto inny wymiar jak byk w tej samej przestrzeni), że nie mógł pojąć, nawet w przybliżeniu, jakim cudem mógłby sobie pozwolić na najlżejszy nawet, najsiostrzeńszy pocałunek. Męka rozkładu za życia, i to na zimno, trwała. Ach wyrwać się już raz na szeroką falę bez tych przeszkódek, zastawek, drobnych hamulczyków ciągle miał uczucie, jakby mu kto laskę między nogi wstawiał. Koniec szkoły oto termin ostatni wtedy on im pokaże Ale żeby nie było tak, jak z maturą, kiedy to najważniejsze problemy osobowości wylazły wtedy, gdy wszystko zdawało się być załatwione, skończone.] to najmniej ważne (niby my) Ważniejsze jest to, kim ty będziesz dalej. Ty właśnie, Zypciu, z twoją naturą pełną tajemniczego, bezforemnego żaru, nie możesz żyć tak bez żadnej idei. To grozi pęknięciem, obłędem w najlepszym razie. W tobie odbija się, jak przelatujący obłok w lusterku, cała ludzkość. Ja wiele zrozumiałam, patrząc na te twoje szamotania się. (Mówiła jak jakaś stara ciotka, będąc tak piękną! To piekielne) Idea organizacji pracy nie doprowadzi nikogo do wielkich czynów. To są koncepcje szarej przyszłości i dla tej przyszłości istotne ale my musimy patrzeć na ich wcielanie się w dawne organizmy społeczne, których częściami na pół jeszcze jesteśmy i dlatego czujemy tylko ból i nudę wrastamy sami w siebie w obcych nam formach. (»Cóś« w piętkę goni ten babon pomyślał Zypek). Są to idee pomocnicze, techniczne, które obecnie zużywać może każda partia dla swoich celów, począwszy od nas: Syndykatu Zbawienia, aż do zbolszewizowanych Książąt Mongolskich ale kiedyś będą one urzeczywistnione w całej ludzkości i na szczęście nas już wtedy nie będzie. Właściwie nie są to żadne pomysły, którymi można żyć, albo się im poświęcać o ile się nie jest specjalistą w danym zakresie.
Genezyp: Tak, ale idea ciągle i to pokojowo wzrastającego dobrobytu, połączona z ideą zamazania walki klas, w stylu dawno-amerykańskim, do którego rozkwitu doprowadziła kiedyś idea organizacji pracy, może już być, dla dostatecznie zmaterializowanych ludzi, dostateczną podporą dla przetrwania choćby istnienia nie mówiąc już o jego przetwarzaniu i stwarzaniu nowych zupełnie wartości, w co wierzą tylko oportuniści i zwykli durnie, i karierowicze. Przetrwać to już jest wiele, gdy naokoło widzi się zalewającą nas pustynię ducha pogodzić się z beznadziejnością i żyć w prawdzie, a nie omamiać się urojonymi nowaliami, które niby nadejść mają nie brać ostatnich podrygów za zaczątki rzeczy nowych (przecież to ona sama kiedyś to mówiła!) Jakże łatwo jest obiecywać jasną przyszłość, bełkocąc nieszczerze, ze skłamanymi łzami w oczach, banalne, oklepane pocieszenia ludzi niezdolnych do okrutnego myślenia: że przecież zawsze były wahania i oscylacje i ludzkość coś sobie dla uciechy zawsze wynalazła (Tracił zupełnie poczucie, w imię czego mówi czy przekonywa ją, czy siebie samego z nią razem przeciwko sobie powtarzał, jak papuga, rzeczy, których mu naopowiadał jeden z jego kolegów, były ekonomista-amator, Voydeck-Wojdakiewicz).
Księżna: Pleciesz, drogi, jak na tortiurach. Dobrobyt nie może wzrastać nieograniczenie, a uspołecznienie jako takie als solche, powtarzam może, i to niezależnie od dobrobytu, którego rozwój może się zatrzymać i żadna siła go nie wzmoże. Nie mówiąc już o Europie, widzimy to jasno na Ameryce: mimo wszystkich wysiłków organizacji pracy i maksymalnych wynagrodzeń, i oszałamiającego dobrobytu tych tam robotników, i wzrastającego współudziału w przedsiębiorstwach, nic nie mogło uratować tego lądu od komunizmu. Apetyty ludzkie są niezmierzone
Genezyp: Stępią się niech pani będzie spokojna. To było tylko kwestią czasu: jeszcze chwila i załatwiłoby się wszystko bez przewrotu. Właśnie w nowych społeczeństwach
Księżna: Nigdy się nie dowiemy, jak to być mogło, gdyby i tak dalej Fakt dowodzi mojej słuszności. Widać stąd, że jeszcze jeszcze, powtarzam trzeba idei wyższej, której tam brakło, a jakaż idea wyższa jest od narodowej?
Genezyp: O, to pani plecie! (Postanowił być brutalnym). Bez żadnego komunizmu, na tle ekonomicznej współzależności narodów, która wyszła na jaw po wojnie narodów, okazało się, że narodowość jest humbugiem, fikcją byłych rycerzy, tajnych dyplomatów, ciasno patrzących przemysłowców i operatorów czystego pieniądza. Wszystko tak się splątało na świecie, że mowy nie ma o oddzielnych narodach w znaczeniu samodzielności (znowu zabrnął i nie wiedział, czy to, co mówił, jest jego własnym przekonaniem, czy tylko bezmyślnym małpowaniem Wojdakiewicza. )
Księżna: To, co nastąpiło po Wielkiej Wojnie, to był właśnie zamaskowany bolszewizm pod pozorami międzynarodowych, ponadnarodowych, ale pozostawiających im jakieś niby odrębne życie, instytucji. I dlatego klapnęły te wszystkie ligi i międzynarodowe biura pracy i jest tak, jak jest teraz. (Księżna używała ordynarnych słów polskich, nie zdając sobie sprawy z ich właściwego smaku). Może być tylko narodowość, albo mrowisko trzeciego wyjścia nie ma. Musisz żyć ideą narodową, bo należysz do tej ginącej części ludzkości. To trudno: nie można kłamać: nie być tym, kim się urodziło. Lepiej wcześniej zginąć prawdziwym, niż żyć zakłamanym. Musisz mi się poddać, o ile nie chcesz dojść do swej własnej odwrotności, co z twoją naturą jest bardzo prawdopodobne. Musisz zostać tajnym członkiem Syndykatu, o ile w ogóle chcesz przeżyć samego siebie na swoich własnych szczytach, a nie na cudzym śmietniku. ( Genezyp zakrył twarz rękami: teraz go wzięła! Skąd ona mogła znać słowa, wcielające się w jego bezpojęciowy gąszcz, raczej wywlekające stamtąd, nadziane na symbole jak na patyczki, kawały żywego mięsa jego najistotniejszego trwania. Czyniła to oczywiście przy pomocy swych organów płciowych bezpośrednio, tak intuicyjnie (he, he, panie Bergson!), jak klasyczny do znudzenia sfeks swoją sprawę z przeklętą liszką. On to wiedział i palił się ze wstydu, mimo że pochłonął jeszcze w szkołach całą literaturę biologiczną od Loeba i Bohna począwszy, tych wielkich panów, co pojęcie instynktu rozbili w puch i proch, niszcząc pośrednio jedną z najpotworniejszych blag jakie były: bergsonizm). Coś dziwnego przygotowuje się w atmosferze są to ostatnie podrygi zgadzam się, ale jest w tym posmak wielkości, której brak wszyscy tak boleśnie i obleśnie odczuwamy: Die Freude zu stinken jak pisał ten nieszczęśnik Nietzsche. (I zaraz dalej:) Dotąd nie zdołaliśmy, mimo szalonych wysiłków, nikogo z nas wkręcić w najbliższe otoczenie kwatermistrza. Ty jeden, jako specjalnie przez niego wybrany, mówią, że twój ojciec coś nie coś wiedział o jego dalszych planach możesz nam dostarczyć niezmiernie cennych wiadomości, choćby o jego sposobie życia, o tym, jak pije śniadanie i zdejmuje te swoje historyczne lakiery na noc. Przecież nikt z naszych nie wie nawet w przybliżeniu, jak przechodzi codzienny zwykły dzień tego monstrumu. A potem oczywiście mógłbyś wślizgnąć się w rzeczy daleko ważniejsze
Z najniższych nizin, z moczarów, z tyłów ohydnych bud i śmietników, ale własnych, odpowiedział Zypcio: (rzeczywistość jak na niego wspaniała, ale wstrętna i zgnicie w małym loszku na brudnej słomie dwa obrazy tańczyły w jego umęczonym mózgu, nie mogąc się przemóc. Załatwiła to mowa, niezależna jakby od osobowości. To pewno tamten trzeci, wariat, mówił w imieniu szlachetnego chłopczyka, sam szlachetnym wcale nie będąc miał tylko wolę, den Willen zum Wahnsinn).
Z najniższych nizin, z moczarów, z tyłów ohydnych bud i śmietników, ale własnych, odpowiedział Zypcio: (rzeczywistość jak na niego wspaniała, ale wstrętna i zgnicie w małym loszku na brudnej słomie dwa obrazy tańczyły w jego umęczonym mózgu, nie mogąc się przemóc. Załatwiła to mowa, niezależna jakby od osobowości. To pewno tamten trzeci, wariat, mówił w imieniu szlachetnego chłopczyka, sam szlachetnym wcale nie będąc miał tylko wolę, den Willen zum Wahnsinn).
Przede wszystkim na wszystko to nie będzie już czasu czy wy sobie wyobrażacie, że Chińczycy będą czekać, zanim wy załatwicie wasze wszystkie brudne rachunki w imię waszych bezpłodnych, utuczonych brzuchów? Śmieszne złudzenia!
A fe! Co za bolszewik! Opamiętaj się. Nie bądź ordynarny jak agitator jakiś.
Mówiłem już, że szpiegiem nie będę warknął i to w imię żadnej idei, nawet absolutnie najwyższej.
Nawet szpiegostwo dla celów wyższych jest czymś wzniosłym. A tu przecież Nawet dla mojej przyjaźni?
Pluję na taką przyjaźń! Czy pani miłość poprzednia do mnie i demoniczne sztuczki były również wynikiem jakiejś, czy tej samej politycznej kombinacji? O, jakże upadłem strasznie znowu ukrył twarz w dłoniach. Patrzyła na niego jednocześnie z czułością matki i drapieżnością kota o włos od pochwycenia zdobyczy. Wypuczyła się cała, sprężyła ku niemu, ale dotknąć go jeszcze nie śmiała. Mogło to być przedwczesne, a jeśli nie w tej chwili, to nigdy już. Genezyp czuł się jak mucha w lepie o wyciągnięciu połamanych nóg mowy być nie mogło, a skrzydła brzęczały rozpaczliwie w powietrzu, dając złudzenie swobody. Malał aż do zaniku z niemożliwego wstydu do siebie i do całej sytuacji. Posłyszał dzwonek od drzwi wchodowych, dochodzący gdzieś z dalekich zakamarów nieznanego pałacu.
Ty nic nie chcesz zrozumieć. Najpierw chodzi o ciebie samego, o twoją jedyną drogę życia, na której możesz się istotnie przeżyć. A potem o twoją karierę także, w razie zwycięstwa Syndykatu. Pamiętaj, że to nie wszystko jedno, skąd się patrzy na życie: czy z loży parterowej, czy z przesyconego wyziewami paradyzu. Leute sind dieselben, aber der Geruch ist anders jak powiedział pewien wiedeński fiaker Piotrowi Altenbergowi. Nikomu jeszcze nie pomogło programowe zdeklasowanie się, a powrót na swoje miejsce trudniejszy jest niż się to zdaje. (Przerwać jakim bądź sposobem to walenie się ciężkich jak jakieś potworne kufry (właśnie) słów).
Czyż pani myśli naprawdę, że my możemy zatrzymać Chińczyków i ostać się w tej parszywej, umiarkowanej demokracji wśród tego morza bolszewizmu?
I to mówi wielbiciel i przyszły adiutant kwatermistrza! Sprzeciwiasz się, moje dziecko, zasadniczej myśli twego idolu.
Nikt nie zna jego myśli w tym jest jego wielkość
Dość wątpliwa co najmniej. Jest to siła, nie przeczę, ale wichrowata, siła dla siły to jest jego idea, siła w czystej formie. My, Syndykat, musimy go zużyć dla naszych celów.
I taka galareta, która co chwilę mówi co innego, ma być wyrazem organizacji, która jego, JEGO chce zużyć! Cha, cha, cha!
Nie śmiej się. Jestem zdenerwowana i gubię się w sprzecznościach. Ale któż się w nich dziś nie gubi? Widzisz: tam z Zachodu będziemy mieli tajną pomoc. To, że upadła Biała Rosja, niczego nie dowodzi. Tam nie było ludzi, takich właśnie, jak Kocmołuchowicz. Tam, na Zachodzie, młode bolszewizmy, jeszcze z lekka od spodu podnacjonalizowane i używające tajnie faszystowskich metod, pod pozorami tego, że czas jeszcze nie przyszedł co za sprzeczność! drżą, powiadam ci, przed możliwością chińskiego gniotu, niwelującego wszelkie subtelniejsze różnice. Dlatego muszą nam pomagać, nie tylko w utrzymaniu status quo, czyli obecnego marazmu, ale muszą nas czynnie pchać w ideowo przeciwną im stronę, ze względów technicznych. W głowie się mąci, gdy się pomyśli do czego doszła komplikacja życia. Finanse z Zachodu to jest ten cud polski, którego te żółte małpy, z ich uczciwością, zrozumieć nie mogą. Potworne tajemnice ci mówię za to śmierć w tortiurach. A jeśli to się nie uda, to ostatnia zapora dla Chińczyków przerwana, żółty potop i koniec rasy białej. Niestety, tak się wszystko uspołeczniło, że kwestia ras nawet przestaje coś znaczyć na wielką skalę kolory skóry nawet stają się obojętne. Właśnie przychodzi pan Cylindrion Piętalski, baron papieski i szambelan, były dowódca kulomiotów gwardii Jego Świątobliwości. Genezyp poczuł się owadem w tym domu: karaluchem, prusakiem, pluskwą. Ha gdyby można czasem całego siebie wyrzygać prosto w nicość, nie przestając przy tym istnieć! Cóż to byłaby za frajda!
Wszedł ohydny (przecież mógłby być pięknym tego gatunku osobnik więc po co? Po co i to jeszcze? Przypadek.), wymokły, obwisły, chudy na gębie, a brzuchaty na brzuchu blondyn, z rozczesanymi po lordowsku faworytami, w monoklu na czarnej tasiemce. Zaczął mówić zaraz (był widać uprzedzony). (Bezpłciowość jego była aż nazbyt widoczna ten przynajmniej na pewno nie był kochankiem księżnej.) mówił i obecnym zimno robiło się od trupowatości pojęć, których używał. Po prostu czuło się, że kwestia narodowości w ogóle, a polskiej w szczególności, na skutek przemacerowania w literaturze od romantyzmu aż po ostatnich neo-zbawicieli, jako też z powodu przegwajdlenia jej na wylot na wszystkich obchodach, uroczystościach, wiecach, posiedzeniach i rocznicach w bezdusznych frazesach i obietnicach bez żadnego skutku, jest czymś tak martwym, wyczerpanym i dalekim od rzeczywistości, że nikogo nigdy naprawdę poruszyć już nie będzie zdolna. Jadowite kłamstwo ścinało żywe białko w promieniu sięgającym po orbitę Neptuna. Zdawało się, że na innych planetach i ich księżycach zamiera wszystko od nieznośnej nudy i jałowości problemu, że jeśli na satelicie Urana czy Jowisza zaczyna tworzyć się coś w rodzaju narodu, to oddech Piętalskiego, zionący potworną pustką frazesu, musi zwarzyć i zamrozić ten żywy kiełek na odległość bilionów kilometrów. Wszyscy wiedzą, jak taki sos wygląda i pachnie, tym bardziej na tle zgniłego kawała rzeczywistości, którą podlewa i usmacznia można nie cytować dosłownie. Było w tym coś niesłychanie męczącego to samo-załgiwanie się typowego poważnego człowieka, czy też programowa blaga jakiegoś równie poważnego demona. Dobrze, dobrze ale w imię czego? Nie tak bezsensownej politycznie sytuacji nie było nigdzie, nawet w Hyrkanii, gdzie obok rządu bolszewickiego trwał błazeński król, pozostawiony niby na pośmiewisko dla innych w gruncie rzeczy bardzo wtrącał się do rządów i sam bawił się znakomicie. A ten gadał i słowa takie jak: miłość do kraju, ojczyzna, poświęcenie dla dobra narodu itp. (chociaż już mało było w ogóle takich słów pozapominano wiele kursowały tylko najmniej wyświechtane, w których jeszcze resztki znaczenia tłukły się jak ćmy o lampę łukową o tajemnicze ciemne ognisko ostatecznego sensu istnienia) padały z oślinionych, sinawych warg siwiejącego blondasa, filaru Syndykatu. On istniał tylko w tych słowach poza tym był widmem, plamką na siatkówce Boga.
Genezyp dusił się ze wstydu za ten naród (i za siebie jako element tego właśnie narodu). Co za pech! A jednocześnie brał odpowiedzialność za to, że wszyscy byli tacy taki mały, różniczkowy Mesjaszek! Też się wybrał w porę! A tu myśl podła: czy warto w ogóle być czymś w takiej klapzdrze? Po co? Przypomniało mu się zdanie Tengiera: urodzić się garbatym Polakiem to wielki pech, ale urodzić się do tego jeszcze artystą w Polsce, to już pech najwyższy. Dobra nasza (bonne la nôtre jak mawiał Lebac), że artystami nie jesteśmy. Nie nie miał racji ten bluźnierca. Z takich oto powiedzonek składa się ta parszywa atmosfera Die Kerlen haben keine Ahnung was arbeiten heiss und dazu haben sie kein Zeitgefühl tak mawiał Buxenhayn. Otóż: każdy swoje, nie oglądając się na innych, a może kiedyś Ale znowu chińska nawała i ogólne spóźnienie się z tymi kwestiami. Poczuli bestie, że czas ucieka, jak zawisła im nad łbami (nic nie lepszymi od dawnych golonych pałek) żółta fala, niosąca niewymierne już z tymi dawnymi przeznaczenia. Za późno! Zatulić łeb w brudną pierzynę i robić swoje: odtąd dotąd, nie myśląc o niczym przeczytać głupią powieść, pójść na dancing, kogoś poobłapiać i zasnąć. Jeszcze nie przyszedł czas tak doskonałej organizacji jeszcze trzeba było myśleć Zjedzona przez dziki kapitał Europa nie mogła wyciągnąć ręki ku wstającemu Wschodowi trzeba było wszystko stracić, aby wszystko zyskać jak pisał kiedyś Tadeusz Szymberski. Coś takiego kołatało się jeszcze w niektórych pół- i ćwierć-duszach i wyłaziło, gdy już bardzo na nie pluto, ale cóż to takiego było: jakaś cieniutka ambicyjka, że to niby jego naród, takiego oplutego, jakieś czysto zmysłowe przywiązanie do pewnych dźwięków (na Zachodzie Esperanto gnębiło coraz bardziej rodzime mowy), jakieś pół-bydlęce uczuciątko do krajowego narzecza, to był ten tak zwany i znienawidzony patriotyzm. A w gruncie rzeczy maska dla apetytów. A to straszne, psia-krew!