Chłopi, Część trzecia Wiosna - Reymont Stanisław Władysław 9 стр.


A jakoś na samym odwieczerzu zjawiła się znowu Jaguś, ale wespół z matką.

Witały się, kieby w najlepszej zgodzie żyły, i tak przyjacielsko a przychlibnie, aż to Hankę tknęło, i chociaż odpłacała im tym samym, nie żałując dobrych słów ni nawet gorzałki, miała się jednak na baczności. Ale Dominikowa odsunęła kieliszek.

 Wielki Tydzień! Gdzieżbym to gorzałkę piła!

 Nie w karczmie i przy okazji, toć nie grzech! usprawiedliwiała Hanka.

 Człowiek chętliwie se folguje i rad zawżdy sposobnością wymawia

 Przepijcie, gospodyni, do mnie, ja to nie organista! wykrzyknął Jambroż.

 Niech ino szkło brzęknie, to was zarno grzysi ponoszą mruknęła Dominikowa zabierając się do opatrzenia głowy chorego.

 Cie komu sygnaturka sprawia, że bije się pięścią pokutnie, a drugiemu zaś flaszkowy pobrzęk to czyni, że w podle za kieliszkiem maca

 Leży se ten chudziaczek, leży i o Bożym świecie nie wie! zawołała żałośnie nad Boryną.

 I jadł kiełbasy nie będzie, i gorzałki nie posmakuje! ciągnęła tym samym sposobem, a wielce szydliwie Jagustynka.

 Wama ino prześmiechy na pamięci! zestrofowała ją gniewnie.

 A cóż to? płakaniem biedy se odejmę? Tyla mojego, co się pośmieję.

 Kto sieje zło, niech se smutki zbiera i pokutę odprawuje!

 Nie darmo powiedają, że Jambroż, choć przy kościele służy, a gotów się by i z grzychem pokumać, bych jeno sobie pofolgować i użyć! rzekła wyniośle Dominikowa obrzucając go srogimi oczyma.

 Przeciwić się dobremu i ze złym kumać potrafi, któren jeno nie baczy, jaką potem weźmie zapłatę dodała ciszej, jakby grożąc.

Milczenie padło na izbę. Jambroż zakręcił się gniewnie, ale zdzierżał w sobie ostrą odpowiedź, boć wiedział, że i tak każde jego słowo znał będzie dobrodziej najpóźniej jutro po mszy; nie darmo Dominikowa przesiadywała cięgiem w kościele A i reszta zwarzyła się też pod jej sowimi ślepiami, nawet nieustępliwa Jagustynka przymilkła trwożnie.

Jakże, cała wieś się jej bojała; już pono niejeden poczuł na sobie moc jej złych ślepiów, niejednego już pokręciło albo rozchorzał, gdy nań urok rzuciła.

Pracowali w cichości z pochylonymi trwożnie twarzami, że jeno jej biała gęba, sucha i poradlona, kieby z blichowanego wosku, nosiła się po izbie. Nie odzywała się również zabierając się z Jagną do pomagania tak ostro, że Hanka wzbronić nie śmiała.

Że zaś Jambroża odwołał księży parobek do kościoła, ostały jeno same, pilnie układając mięso i połcie w cebrzyki a beczkę.

 Po tej stronie w komorze będzie chłodniej la mięsa, mniej się w izbie pali zarządziła stara, wraz zataczając statki z Jagusią.

Tak się to prędko stało, że nim się Hanka mogła sprzeciwić, nim pomiarkowala, już one powtaczały do komory, więc srodze rozeźlona zaczęła śpiesznie przenosić na swoją stronę, co ino pozostało, przywołując Józkę i Pietrka do pomocy.

O samym zmierzchu, gdy już zapalili światło, zabrali się pośpiesznie do robienia kiełbas, kiszek i onych grubaśnych salcesonów. Hanka siekała mięso z jakąś ponurą wściekłością, tak była jeszcze wzburzona.

 Nie zostawię w tamtej komorze, żeby zechlała albo wyniesła! Niedoczekanie twoje! To ci fortelnica! szepnęła wreszcie przez zęby.

 Rano, po cichuśku, jak pójdzie do kościoła, przenieść wszystko do swojej komory i będzie po krzyku! Nie odbije wam przeciech! radziła Jagustynka szprycując mięso w długachne flaki, że się skręcały po stole, kiej te węże czerwone a tłuste, i co trochu rozwieszała je na żerdce nad kominem.

 Niech spróbuje! Zmówiły się i z tym przyleciały!

Nie mogła się uspokoić.

 Nim Jambroż wróci, kiełbasy będą gotowe zagadywała stara.

Ale Hanka zmilkła, zajęta pracą, a głównie rozmyślaniem, jak by odebrać połcie owe i szynki.

Ogień trzaskał na kominie i tak się galanto buzowało, że w całej izbie było czerwono, w garach parkotały gotujące się różności, z których czyniono kiszki, a dzieci cosik trwożnie gaworzyły nad nieckami z krwią.

 Laboga, jaże me mdli od tych smaków! westchnął Witek pociągając nosem.

 Nie wywąchuj, bo możesz co oberwać! Krowy ano pój, siano zakładaj i sieczkę na noc zasypuj Późno już! Kiedy to obrządzisz?

 Pietrek zaraz przyjdzie, sam przeciek nie uredzę

 A kajże to poszedł?

 Nie wiecie? pomaga sprzątać na drugiej stronie!

 Co? Pietrek! ruszaj bydło obrządzać!

Krzyknęła naraz Hanka w sień z taką mocą, że Pietrek w ten mig poleciał w podwórze.

 A przyłóż kulasów i sama se izbę wyporządź! widzisz ją! dziedziczka jakaś, rączków se szczędzi, parobkiem się wyręcza! wołała rozzłoszczona do ostatka wywalając jednocześnie na stół z garnka dymiącą się wątrobę i dutki, gdy jakiś wóz zaturkotał i dzwonek zajęczał na dworze.

 A to ksiądz z Panem Jezusem jedzie do kogoś! objaśniał Bylica akuratnie wchodząc do izby.

 Któż by zachorzał? nie słychać było!

 Za wójtową chałupę pojechali! krzyknął przez okno zadyszany Witek.

 Ani chybi do któregoś z komorników

 A może do waszych, do Pryczków, tam ano siedzą

 Hale! zdrowe były, takim ścierwom nic się złego nie stanie szepnęła Jagustynka, ale chociaż w niezgodzie żyła z dziećmi, a w ciągłych procesach, zadrżała.

 Przewiem się nieco i zaraz przyletę

Wybiegła śpiesznie.

Ale kawał wieczoru się przewlekło i Jambroży zdążył z nawrotem, a ona nie powróciła; właśnie był stary powiadał, iż księdza wzywali do Agaty, Kłębowej krewniaczki, co to w sobotę z żebrów przyciągnęła.

 Jakże? nie u Kłębów to siedzi?

 U Kozłów czy ta u Pryczków pono się przytuliła na skonanie.

Tyle jeno o tym przerzekli, zajęci wielce robotą, jeszcze i bez to opóźnianą, że Józka, a to i sama Hanka cięgiem odbiegały roboty, by lecieć w podwórze do wieczornych obrządków.

Wieczór się ciągnął z wolna i przykrzył się wielce a dłużył, że to i ciemnica zwaliła się na świat, iż pięści nie dojrzał, deszcz zacinał ziębiący, wiater ciepał się raz po raz o ściany i tratował sady, że drzewiny z szumem tłukły się w ciemnościach, a niekiedy buchał w komin, aż głownie wyskakiwały na izbę.

Prawie przed samą północą skończyli, a Jagustynka jeszcze nie wróciła.

 Plucha i błocko, to się jej nie chciało po omacku utykać! myślała Hanka wyzierając na dwór przed spaniem.

Juści, czas był taki, że psa żal by na świat gonić, wiejba, aż dachy trzeszczały, chmurzyska opite deszczem, bure i napęczniałe przewalały się po zmętniałym niebie, a nikaj w wysokościach ni jednej gwiazdy, ni też ogniowego migotu w chałupach, zgoła przepadłych w nocy. Wieś już dawno spała, wiater jeno hulał po polach i barował się z drzewami, a wody stawu przegarniał ze świstem.

Zaraz poszli spać, już nie czekając.

Jagustynka zaś dopiero nazajutrz rano się zjawiła, ale mroczna kiej ten dzień przebłocony, wiejny i zimny; ugrzała jeno w chałupie ręce i zaraz poszła do stodoły przebierać ziemniaki, już tam z dołów na kupę zwalone.

Robiła prawie w pojedynkę, bo Józka odbiegała często nakładać gnój, któren od świtania wywoził śpiesznie Pietrek, niemało już dzisia skrzyczany od Hanki, że to wczoraj się lenił i nie zdążył; poganiał też tęgo, na Witka hukał, konie batem prażył i jeździł, aż błoto się otwierało.

 Wałkoń jucha, na bydlątkach tera się odbija! rzekła stara ciskając na gęsi, bo się przywiędły całym stadem na klepisko i nuż szczypać ziemniaki a przykry gęgot czynić. Zagadnęła potem do niej Józka: nie odezwała się siedząc kiej ten mruk i pilnie kryjąc pod nasuniętą na czoło zapaskę oczy zaczerwienione jakoś.

Hanka zrazu jeno raz jeden zajrzała do nich czatując w izbie na wyjście Jagny, by wtedy zabrać mięso do swojej komory i spenetrować zarazem beczki ze zbożem, ale jakby na złość Jagna ni krokiem nie ruszała się z chałupy, że już nie mogąc wstrzymać, zaglądała do chorego, to zamówiwszy się o coś, wlazła do komory.

 Czegoj szukacie? dyć wiem, gdzie co jest, to wama pokażę! wołała Jagna idąc za nią, że trzeba było wychodzić, ledwie co wraziwszy ręce we zboże, a pieniądze mogły być głębiej, na spodzie

Zrozumiała też rychło, że tamta jej stróżuje, więc choć po niewoli, dała spokój odkładając swoje zamysły na sposobniejszą porę.

 Trza się wziąć do szykowania podaronków pomyślała żałośnie przyglądając się kiełbasom, rozwieszonym na drążku; we zwyczaju bowiem było u Borynów i co pierwszych gospodarzy, iż któren świnię zaszlachtował, ten zaraz nazajutrz rozsyłał w podarunku najbliższym krewniakom albo z którymi przyjacielstwo trzymał, po kiełbasie lebo czego inszego po kawale.

 Juści, łacno nie jest, ale dać musisz, powiedziałyby, co żałujesz rzekł naraz Bylica utrafiając w sam raz w żałośliwe strapienia.

Więc chocia serce ściskał żal, jęła rychtować na talerzach i miseczkach z ciężkim westchnieniem zmieniając nie po raz jeden zbyt krótkie kawałki na dłuższe, to przydając niektórym po kawale kiszki, to znowu odbierając, aż w końcu, zmęczona i rozbolała, przywołała Józki.

 Przyodziej się pieknie i rozniesiesz po ludziach

 Jezus, tylachna wszystkiego!

 Cóż poredzić, kiej trzeba! Sam Maciek stłoczy, ale sam nie wyskoczy! Te dłuższe nieś stryjnie najpierw, zbójem na mnie patrzy, pyskuje, ale nie ma rady; to ci z miseczkom wójtom, łajdus on, ale z Maciejem żyli w przyjacielstwie i może być w czym pomocny; cała kiszka, kiełbasa i kawał boczku la Magdy, la kowali, niech nie szczekają, że sami zjadamy ojcowego świniaka, juści, całkiem im tym pyska nie zatka, ale przyczepkę będą miały mniejszą Pryczkowej tę tu kiełbasę, harda, wynośliwa, pyskata, ale z przyjacielstwem szła pierwsza Kłębowej ten ostatni

 Dominikowej to nie ślecie?

 Później się da, po połedniu juści, że trzeba z taką to jak z tym łajnem, nie porusz i jeszcze z dala obchodź. Noś posobnie, ino nie zagaduj się tam z dzieuchami, bo robota czeka.

 Dajcie i Nastce, one takie biedne, nawet na sól nie mają prosiła cicho.

 Niech przyjdzie, to dam niecoś. Ociec, la Weronki zabierzecie, miała wczoraj zajrzeć

 Młynarzowa ją przed wieczorem wezwała sprzątać pokoje, bo pewnikiem goście do nich zwalą na święta.

I długo jeszcze jąkał nowinki, ale Hanka, wyprawiwszy Józkę, przyodziała się nieco cieplej i pobiegła pomagać Jagustynce a poganiać chłopaków.

 Czekalim na was z kolacją zaczęła, zdziwiona milczeniem starej.

 I najadłam się tam patrzeniem, jaże me jeszcze dzisiaj w dołku gniecie

 To Agata pono zachorzała?

 Juści, u Kozłów se dochodzi sierota.

 Jakże, nie u Kłębów leży?

 Krewniakiem przyznają, któremu niczego nie potrza albo i z pełną garścią przychodzi, na inszych, choćby rodzonych, piesków się ano spuszcza

 Co wy też! przeciek jej nie wygnały!

 Hale, przywlekła się do nich w sobotę i zaraz w nocy zachorzała Powiedają, że Kłębowa wziena jej pierzynę i prawie nagą we świat puściła

 Kłębowa! Nie może być, taka poczciwa kobieta, cheba plotki pletą.

 Swojego nie mówię, ino co mi w uszy wlazło

 I u Kozłowej leży! A któż by się spodział, że taka litościwa

 Za pieniądze to i ksiądz litościwy. Kozłowa wzięła od Agaty dwadzieścia złotych gotowego grosza i za to mają ją przetrzymać u siebie do śmierci, bo stara liczy, że lada dzień zamrze. Ale pochowek osobno, a stara se nie dzisia, to jutro dojdzie, niedługo jej czekać nie

Zmilkła naraz, usiłując na próżno powstrzymać chlipanie.

 Cóż to wama, chorzyście? pytała Hanka ze współczuciem.

 Tyle się już ludzkiej biedy najadłam, że me w końcu do cna rozebrało. Człowiek nie kamień, broni się przed sobą choćby tą złością na cały świat, ale się nie obroni, przyjdzie taka pora, co już nie zdzierży więcej i w ten piasek dusza mu się rozsypie żałosny.

Zaniesła się płaczem i długo się trzęsła nos głośno wycierając, aż znowu jęła mówić boleśnie, że te jej słowa kiej łzy gorzkie i palące kapały na Hanczyną duszę.

 I nie ma końca tej ludzkiej marnacji. Siadłam przy Agacie, kiej już ksiądz odjechał, aż tu przylatuje Filipka zza wody z krzykiem, że jej najstarsza kończy Poleciałam juści Jezus, w chałupie żywy mróz siedzi Okna wiechciami pozatykane jedno łóżko w chałupie, a reszta w barłogu kiej psy się gnieździ nie pomarła dzieucha, ino ją tak z głodu sparło ziemniaków już brakło, pierzynę już przedali każdą kwartę kaszy wymodlają u młynarza, nikt nie chce zborgować i pożyczyć do nowego bo i kto? Poratunku nie ma, Filip przecież w kreminale z drugimi Ledwiem wyszła od nich, powieda Grzegorzowa, że Florka Pryczkowa zległa i pomocy potrzebuje Łajdusy to i krzywdziciele moi, choć dzieci rodzone zaszłam, nie czas krzywdy pamiętać No i tam niezgorzej bieda kły szczerzy, drobiazgu pełno, Florka chora, grosza jednego w zapasie nie ma i pomocy znikąd grontu przeciek nie ugryzie jeść nie ma kto uwarzyć, pole odłogiem stoi, choć zwiesna idzie bo Adam jak drugie w kreminale Chłopaka urodziła zdrowego kiej krzemień, żeby się jeno odchował, bo Florka wyschła kiej szczapa i tej kropli mleka w piersiach nie ma, a krowa dopiero na ocieleniu I wszędzie tak źle, a u komorników to już trudno wypowiedzieć Ni komu robić, ni gdzie zarobić, ni grosza, ni poratunku znikąd Mógłby już to Jezus sprawić, by choć letką śmiercią pomarły, nie męczyłby się naród co nabiedniejszy.

 A komuż się to we wsi przelewa? wszędzie bieda i ten skrzybot serdeczny.

 Hale, i gospodarze turbacje niemałe mają jeden się frasuje, czym by lepszym kichy nadział, a inszy, komu by na większy precent pieniądz rozpożyczył, ale żaden się nie poturbuje o biedotę, chociaby ta pode płotem zdychała Mój Boże, w jednej wsi siedzą, przez miedzę, a nikomu to śpiku nie psuje Juści, każden Jezusowi ostawia starunek o biedotę i na zrządzenie boskie zwala wszystko, a sam rad przy pełnej misce brzuchowi folguje i choćby ciepłym kożuchem uszy odgradza, by ino skamlania biedujących nie posłyszeć

 Cóż poredzić? któryż to ma tylachna, by wszystkiej biedzie zaradził?

 Kto nie ma chęci, ten wie, jak wykręci! Nie do was piję, nie na swoim siedzicie i dobrze wiem, jak wam ciężko, ale są takie, co by mogły pomóc, są: a młynarz, a ksiądz, a organista, a drugie

 By im kto podsunął o tym, to może by się zlitowały tłumaczyła.

 Kto ma czujną duszę, ten sam dosłyszy wołanie cierpiących, nie potrza mu o tym z ambony krzykiwać! Moiściewy, dobrze one wiedzą, co się z narodem biednym dzieje, boć tą biedą ludzką się ano pasą i na niej tłuścieją Młynarzowi to żniwo teraz, chociaż do przednówka daleko, procesjami ludzie ciągną po mąkę i kaszę, za ostatni grosz, na bórg, za odrobek albo dobry precent, a choćby pierzynę Żydowi sprzedać, a jeść trza kupić

Назад Дальше