Bardzo cudnie było na świecie, słońce ogrzewało coraz barzej i ciepło, sycone zapachem kwiatów, co tliły się nieprzeliczone we zbożach i wszędy, zwiewało z pól taką lubą, żywiącą mocą, jaże dusze rozpierało radością i same łzy cisnęły się do oczów.
Świętaś ty i rodzona! Święta wyrzekła pochylając głowę.
Sygnaturka zaświergotała w powietrzu kiej46 ten ptaszek.
Za Twoją to sprawą wszyćko47 na świecie, mój Jezu kochany! Za Twoją! szepnęła gorąco, bierąc48 się z powrotem do pacierza.
Kajś49 w pobliżu cosik50 zatrzeszczało, obejrzała się uważnie; pod wiśniami o płot pleciony wsparta stojała51 Jagusia, jakoś smutnie wzdychająca.
Że to ni minuty spokoju! zabiadała Hanka, gdyż przypominki chlasnęły ją kiej52 te parzące pokrzywy. Prawda, dyć53 ona ma zapis! przypomniała sobie. Całe sześć morgów! Złodziejka jedna! Aż ją w dołku sparło54 ze złości. Odwróciła się plecami, jeno co już nie poredziła55 zebrać się na modlitwę, bo dawne urazy i żale opadły ją kiej te złe, rozszczekane psy.
Południe już przechodziło, chude cienie jęły wypełzać spod drzew i domów, a we zbożach, co się ździebko kłoniły za słońcem, zagrały z cicha koniki polne, bąk też kajś niekaj56 zahuczał i przepiórki odzywały się po swojemu.
Ale upał wzmagał się coraz barzej i prażył już niemiłosiernie.
Suma się wnet skończyła i nad stawem jęły gęsto przysiadać kobiety do zezuwania trzewików, zaś drogi tak się zamrowiły ludźmi, wozami a gwarem, że Hanka spiesznie powróciła do chałupy.
Boryna już był całkiem wyrychtowany57.
Leżał w pośrodku izby, na szerokiej ławie, nakrytej płachtą i obstawionej płonącymi świecami, juści, co wymyty był, wyczesany i ogolony do czysta, jeno na policzku miał długą zadrę od Jambrożowej brzytwy, zalepioną papierem. Ubier58 też miał wdziany co najlepszy: białą kapotę, którą se był sprawił na ślub z Jagusią, portki pasiate i buty prawie całkiem nowe.
W spracowanych, wyschłych rękach trzymał obrazik Częstochowskiej, pod ławą stała balia z wodą, bych przechładzać powietrze, zaś na glinianych pokrywach dymiły jałowcowe jagody zapełniając izbę kieby59 tą mgłą modrawą, w której wynosił się straszliwy majestat śmierci.
I leżał se tak paradnie w onej trupiej cichości Maciej Boryna, człek sprawiedliwy i mądry, chrześcijan60 prawy, gospodarz z dziada pradziada i pierwszy bogacz we wsi.
Pod dachem ojców przyłożył se po raz ostatni głowinę strudzoną, kiej ten ptak na wyraju, nim weźmie lot podniebny, a poniesie się tam, kaj61 od wiek wieka wszystkie odlatują.
Gotowy ci już był do pożegnań znajomków a powinowatych i gotowy do onej drogi dalekiej.
Już mu się ano dusza korzyła przed sądem Pańskim, a jeno ten jego trup lichy, ta człowiecza zewłoka, próżna żywiącego dechu, leżała jakby prześmiechając się leciuśko wśród świateł, dymów i modłów nieustannych.
A ludzie szli już a szli tym ciągiem nieskończonym; kto wzdychał żałośnie, kto się bił w piersi i modlił gorąco, kto zaś medytował kiwając smutnie głową i obcierając tę ciężką, żalną łzę, że szmer pacierzy, ściszone szlochy i pogwary wzdychliwe trzęsły się kiej te przejmujące siąpania deszczów jesiennych. A ludzie wchodzili i wychodzili bez przerwy; szli gospodarze i komornicy, szły kobiety i dzieuchy62, szli starzy i młodzi, całe Lipce tłoczyły się w izbie i w sieniach, zaś do okien cisnęło się tyla63 dzieci i tak swywoliły, jaże Witek nie poredząc ich rozegnać poszczuł psem, ale Łapa go nie posłuchał, trzymał się dzisiaj Józki, a niekiedy biegał dokoła chałupy i wył kiej ten głupi.
Nad całą wsią zaciężyła ta śmierć Borynowa; dzień był przeciek64 śliczny, rozsłoneczniony, pachnący zwiesną65 i luby66, że nie wypowiedzieć, a dziwny smutek owiewał chałupy i dziwna cichość zaległa wszystkie drogi. Ludzie chodzili osowiali, markotni a srodze strapieni, każdy jeno67 wzdychał żałośnie, rozwodził ręce i zadumywał się nad człowieczą smutną dolą.
Wielu, którzy żyli z nieboszczykiem w przyjacielstwie68, ostało przed chałupą, kaj już poniektóre gospodynie pocieszały Hankę, Magdę i Józkę, poczciwie popłakując wraz z nimi, a sielnie69 się wyżalając nad sierotami.
Jeno do Jagusi nikto70 nie przystępował z tym dobrym, pocieszającym słowem, juści, co ta była niegłodna użalań się nad sobą, ale zawdy tak ją zabolało to opuszczenie, że uciekła do sadu i zaszywszy się w gęstwę, siedziała tam całe godziny, nasłuchując jeno Mateuszowej roboty kole trumny.
Że to się jeszcze śmie pokazywać na oczy! syknęła za nią wójtowa.
Poniechajcie71! Nie pora na takie wypominki! wyrzekła któraś.
I niech ją tam Pan Jezus sądzi dodała Hanka łagodnie.
Wójt ta wasze docinki dobrze jej wynadgrodzi! zaśmiał się kowal. Szczęściem, że przysłali po niego od młynarza, gdyż wójtowa rozczapierzała się kiej indyczka, gotowa zrobić kłótnię.
Kowal jeno gruchnął rechocącym śmiechem i poleciał, a one ostały, pogadując już mało wiele72 o różnościach, a coraz ciszej i senniej, jakby z tych ciężkich turbacji73 albo samego gorąca, co już doskwierało zgoła nie do zniesienia. Parno się przy tym robiło i dziwnie duszno, nie powiał wiater bych najlżejszy, że ni jeden listek i ni jedno źdźbło się nie zaruchało, a chociaż przeszło już spory kawał czasu od południa, to jednak słoneczny war lał się jeszcze żywym ogniem i tak przypiekał, jaże ściany płakały żywicą i więdły pomdlałe chwasty i kwiaty.
Ryk się naraz wydarł przeciągły i tęskliwy; jakiś chłop prowadził krowę po drugiej stronie stawu.
Pewnikiem do księżego byka! ozwała się Płoszkowa, goniąc oczami krowę, szarpiącą się na postronku.
Młynarz do niego jeszczek74 lepiej ryczy, jeno co przez złość! podjęła Jagustynka, ale żadnej już się nie chciało mówić.
Siedziały rozczapierzone kieby75 te kwoki w piasku, ledwie już dysząc z gorąca. Rozbierał je upał, cichość i ten płakliwy, nieustający głos Jagaty modlącej się przy umarłym.
Dopiero kiej76 przedzwonili na nieszpory77, rozeszły się do domów, a Hanka posłała za kowalem, bych szedł z nią do proboszcza ugodzić się o pogrzeb ojcowy.
Witek rychło78 powrócił, ale sam.
Hale, kiej się bojałem przystąpić, bo Michał se siedzą z dziedzicem u młynarza i piją arbate79 powiadał zziajany.
Witek rychło78 powrócił, ale sam.
Hale, kiej się bojałem przystąpić, bo Michał se siedzą z dziedzicem u młynarza i piją arbate79 powiadał zziajany.
Z dziedzicem?
A juści, przeciek go znam! Arbate se piją i placek pojadają, dobrze widziałem. A ogiery stoją w cieniu i jeno kulasami80 przebierają.
Zdziwiła się temu, ale po nieszporach, nie doczekawszy się kowala, ogarnęła się świątecznie i poszła z Magdą na plebanię.
Proboszcza nie było na pokojach, choć wszystkie drzwi i okna stały powywierane81; przysiadły czekać, ale po jakimś czasie dziewka powiedziała, że ksiądz w podwórzu i kazał je zawołać.
Siedział se w cieniu pod płotem, a w pośrodku podwórza, kole niezgorszej krowiny, którą chłop trzymał krótko na postronku, kręcił się z rykiem tęgi, srokaty byk, że ledwie go parob utrzymał na łańcuchu.
Walek! Poczekaj jeszcze, niech nabierze większej ochoty! krzyknął proboszcz i wycierając spoconą łysinę, przywołał do siebie kobiety i jął wypytywać o wszystko, pocieszać i krzepić miłosiernie, a kiej go zagadnęły o pogrzeb i koszty, przerwał im ostro i niecierpliwie:
O tym potem. Nie zdzieram skóry z ludzi. Maciej był pierwszym we wsi gospodarzem, to i pogrzeb musi mieć nie lada jaki. No, mówię, nie lada jaki! powtórzył groźnie, po swojemu.
Za nogi jeno go obłapiły, nie śmiejąc się już w niczym przeciwić82.
Ja wam tu dam! Widzicie ich, zbereźniki! krzyknął na organiściaków, zazierających83 spoza płotów. Cóż, jak się wam podoba mój byczek, he?
Śliczności! Lepszy od młynarzowego! przytakiwała Hanka.
Tak mu do mojego, jak wołu do karety! Przyjrzyjcie mu się! podprowadził je bliżej, klepiąc z lubością byka, któren84 rwał się już do krowy jak wściekły. Co za kark! A jaki grzbiet, jakie to ma piersi! Smok, nie byk! wołał, jaże przysapując z radości.
Juści, jeszczem takiego nie widziała.
He, prawda! Czysty holender, trzysta rubli kosztuje.
Tylachna85 pieniędzy! dziwowały się zdumione.
Ani grosza mniej! Walek, puszczaj go ostrożnie ino, bo krowa nietęga Od jednego razu pokryje Pewnie, że drogi, ale biorę tylko po rublu i dwadzieścia groszy postronkowego, żeby się Lipce dochowały porządnych krów. Młynarz się gniewa na mnie, ale już mi obmierzły te koty, jakie macie po jego stadniku. Trzymajże, gapo, krowę przy samym pysku, bo ci się wyrwie! wrzasnął na chłopa. No, to idźcie z Bogiem zwrócił się do kobiet, widząc, że przywstydzone odwracały się ździebko na stronę. A jutro eksporta do kościoła! wołał jeszcze za nimi, biorąc się pomagać chłopu, że to krowy nie mógł utrzymać.
Podziękujesz ty mi za cielę, będzie, jakiegoś jeszcze nie widział. Walek, a przeprowadź go, niech się przechłodzi, chociaż co tam takiemu smokowi znaczy jedna mucha! przechwalał.
Kobiety zaś poszły do organisty, boć to i z nim też było trza się godzić z osobna o pogrzeb, ale że organiścina przyjęła je kawą, przy której się nieco zagwarzyły, to było pod sam zachód, i już bydło spędzali z pastwisk, kiej86 powróciły do chałupy.
Przed gankiem stojał87 pan Jacek z Mateuszem i pykając fajeczkę godził go do rznięcia drzewa na Stachową chałupę.
Mateusz jakoś nie bardzo był rad, bo się wykręcał.
Drzewo porznę, niewielka obrada, ale czy chałupę postawię, a bo ja wiem? Może kaj we świat pójdę Cni mi się już we wsi Bo ja wiem, co pocznę mówił, spoglądając na Jagusię dojącą krowę pod oborą. Z rana skończę trumnę, to się jeszcze rozmówimy dokończył prędko i poszedł.
A pan Jacek wszedł do nieboszczyka i mówił długi, serdeczny pacierz obcierając rzęsiste łzy.
By chociaż synowie wdali się w niego wyrzekł potem do Hanki. Dobry to był człowiek i prawy Polak. Był z nami w powstaniu, przystał do partii dobrowolnie i gnatów nie żałował. Widziałem go przy robocie. A zmarnował się przez nas Przekleństwo ciąży nad nami gadał jakby do siebie, a chociaż nie rozumiała wszystkiego, to jednak z wdzięczności za dobre słowa wspominek podjęła go za nogi.
Dajcie spokój! Takim człowiek jak i wy! zakrzyczał gniewnie. Głupia! dziedzic nie święty! popatrzył jeszcze na Borynę, zapalił od świecy fajeczkę i wyszedł, nie odpowiadając na powitanie kowala, któren88 był właśnie wchodził do sieni.
Coś harny dzisiaj! Dziadak jucha! rzekł za nim z przekąsem, ale że był jakiś rozradowany, to przysiadł do żony i jął szeptać. Dobra nasza! Wiesz, Magduś, dziedzic szuka zgody ze wsią. Namawia, cobym mu pomagał. Juści, co musi się nam dobrze okroić. Jeno ani mru-mru, kobieto, o wielgie89 rzeczy idzie.
Zajrzał do zmarłego, pokręcił się tu i owdzie i na wieś poleciał, wyciągając chłopów do karczmy na naradę.
Zmierzch się już był czynił, zorze ostygły kiej te ordzewiałe90 blachy przysypywane popiołem, że jeno niekajś co91 się ta świeciła jakaś chmurka nabrana złocistą światłością zachodu.
A kiej się już do cna92 zrobił wieczór i pokończyli gospodarskie obrządki, to cała rodzina znowu się zebrała przy zmarłym. U Borynowego wezgłowia było coraz widniej od świec jarzących, Jambroż raz po raz obcinał knoty i śpiewał z książki, a za nim powtarzali wszystkie, popłakując niekiej na przemian i biadoląc.
Drudzy zaś, sąsiedzi, że w izbie było ciasno i zaduch, to przyklękali na dworze, pod oknami i ciągnęli tę długą i żałosną nutę litanii, jaże się widziało, co wszystek sad śpiewa.
Noc się z wolna ściągała na świat, więc już do cna przycichło, gdzie spać się kładli, po sadach bieliły się pościele i chałupy gasły jedna po drugiej, jeno co kokoty93 piały jakoś niespokojnie, a taka parna i duszna cichość stanęła, jakby się miało na odmianę.
Do późna w noc śpiewali przy Borynie, a kiej się rozeszli, ostał jeno Jambroż i Jagata, bych już czuwać do rana.
I śpiewali zrazu rozgłośnie, ale kiej ustał wszelki ruch i zwaliła się niezgłębiona cisza nocy, wnet jął ich morzyć śpik94, tęgo wodząc za łby, że wyciągali coraz ciszej i mamrotliwiej, nie przecykając nawet wtedy, kiej Łapa przychodził i z cicha skamlący polizywał nasadlone95 buty nieboszczyka.
Prawie o samym północku gęsta ćma przywaliła ziemię, pogasły gwiazdy, schmurzyło się całkiem i jakby jeszcze barzej ścichło, że tylko niekiedy zatrzęsło się jakieś drzewo i posypał się cichuśki, lękliwy szmer albo wydarł się skądciś głos jakiś dziwny, ni to krzyk, ni to huk, ni to wołanie dalekie, i przepadał też nie wiadomo kaj
Wieś leżała w głębokim śpiku i jakby na samym dnie ciemnicy, tylko jedna Borynowa izba świeciła blado w tej mrocznej topieli, a przez wywarte okna widniał Maciej leżący wśród żółtych świateł, owiany dymami kadzideł niby tym modrawym obłokiem. Jambroż z Jagatą, wsparłszy się o niego głowami, zadrzemali już na dobre, chrapiąc, jaże się rozlegało.