Bobo - Janusz Korczak 3 стр.


Bobo znużone zasypia i przez sen się niespokojnie porusza, bo widzi w sennym marzeniu ułamki obrazów, jak widziało je niedawno na jawie.

Zdobyło zaledwie kilka pewników, posiada wiele niesprawdzonych, przypuszczalnych prawd i tyle, tyle jeszcze zagadnień, które musi rozwiązać.

*

Bobowi pokazują obrazki, patrzy i nie rozumie. Ale patrzy ciekawie, jak na wszystko, co istnieje, a więc trzeba znać, dociec czym i do czego służy. Chce obrazki pochwycić i do ust włożyć.

Bobo wyciąga ręce i śmieje się do dzieci. Są to duchy dobre, służące dla nieznanych celów.

Bobo postawiono przy lustrze. Spojrzało na matkę, zdziwiło się swym najwyższym zdziwieniem i ukryło twarz na jej ramieniu, chroniąc się przed niebezpieczeństwem. Bobo rozumuje: z chwilą gdy nie widzi niebezpieczeństwa, przestaje ono istnieć.

Bobo znów w lustro spojrzało, ciekawość badacza przemogła obawę. I tu matka popełniła błąd: zabrała bobo. A przecież bobo długo musi patrzeć i myśleć, zanim coś zrozumie.

Bobo długo bawi się kolorowym jajkiem z drzewa i umie już je przekładać z jednej ręki do drugiej.

Teraz już nie ma potrzeby robić po stokroć to samo odkrycie, bo raz dokonane pamięta.

Bobo bada mowę dobrych duchów; kiedy matka raz gniewnie przemówiła do boba, zdziwiło się najwyższym zdziwieniem:

 To ważne, bardzo ważne, bardzo tajemnicze.

Niezadługo zamiast nużącego zaklęcia krzyku i zawodnego zaklęcia wyciągniętych rąk, zdobędzie bobo zaklęcie pierwszego wyrazu.

Niezadługo zrozumie, że między ruchomą piłką a dobrym duchem matką jest różnica życia

Dobre duchy już dawno przestały być dlań cieniami na jasnym tle.

*

Matka ukazała się za szklaną szybą drzwi. Bobo wyciąga do niej ręce i uderza o szybę.

Znów tajemnica?

Cała kunsztownie i z takim wysiłkiem wzniesiona teoria o dobrych duchach i ich właściwościach nagle rozpadła się w gruzy.

Bobo zalało się łzami.

 Ignorabimus17. Nie będziemy wiedzieli.

*

Kąpiąc się, bobo zrobiło odkrycie: prócz rąk posiada nogi dwa odległe lądy.

A może kołdra, poduszka, łóżko całe też są bobem, znów poszukiwania mozolne, rewizja gruntowna zdobytych prawd, lekkomyślnie wysnutych przypuszczeń.

 Ignorabimus. Ignorabimus.

*

Bobo stoi o własnych siłach.

Tryumfuje

Bobo, bobo, z jaką przerażającą ufnością idziesz naprzeciw życiu

Feralny tydzień

(Z życia szkolnego)

Węglarz zrobił zawód.

Tatuś bardzo się gniewał, że mama wszystko odkłada na ostatnią chwilę. Mama powiedziała, że jak tatuś nie wie, żeby nie mówił, bo węgle były zamówione już w czwartek. Tatuś powiedział; że w mieście, chwała Panu Bogu, niejeden jest tylko węglarz. Mama powiedziała, że wie o tym lepiej od tatusia, tylko że ten właśnie daje dobrą wagę. Tatuś powiedział, że mu groszowe oszczędności mamy stoją kością w gardle. Mama bardzo się obraziła. Niech tatuś sam gospodarstwo prowadzi; tatuś jest człowiek bezwzględny; mama miałaby też wiele do powiedzenia. A tatuś powiedział: Już się zaczyna stara śpiewka i wyszedł.

Działo się to w niedzielę, a w poniedziałek rano w mieszkaniu było zimno jak w psiarni.

Stasia już dwa razy budzili, raz mama, a drugi raz Ludwika. Stasio udaje, że śpi. Pod kołdrą ciepło, a w pokoju zimno i ciemno, na ulicy zimno i błotno, a w szkole

 Pani kazała się spytać, czy Stasio wstał Niech Stasio wstaje, bo późno Stasio się spóźni do szkoły.

Ludwika pociąga za kołdrę.

 Zaraz.

 Zaraz to zaraz. Proszę wstać.

 Niech Ludwika sobie idzie.

Ach, jak on nienawidzi tej wstrętnej kuchary, która do wszystkiego się wtrąca.

 Dobrze, powiem pani. Niech sobie Stasio leży. Stasio nienawidzi Ludwiki. Nienawidzi za to, że musi wstać, za to, że dziś poniedziałek, a w tygodniu nie ma święta, za to, że nauczyciel odda dziś dyktando, w którym Stasio zrobił dwa grube błędy, o których wie; a wreszcie za to, że dziś jest pierwsza geografia, z której go pewnie wyrwie, bo tylko sześciu zostało, którzy odpowiadali po razie.

 No co, wstaje? rozlega się głos mamy ze stołowego pokoju.

Stasio siada w łóżku i pod kołdrą zaczyna się ubierać leniwie.

 Acha mówi Ludwika z tryumfującym uśmiechem.

 Jak Ludwika nie pójdzie, to ja się nie będę ubierał.

 Ojoj, jaki to skromniutki żeby się kto nie dowiedział.

Żebyś zdechła myśli Stasio w najwyższej pasji.

*

Szary, posępny, gnuśny, poniedziałkowy ranek.

Szary, posępny i gnuśny jak żywot tej stokroćmilionowej rzeszy, czołgającej się w poszukiwaniu strawy i przyodziewka w kółko od niedzieli do niedzieli, w kółko leniwie i bezmyślnie, w kółko, bez szczerego uśmiechu, bez barwnego dążenia, bez mocnego oddechu płaskiej piersi, bez leśnego hop-hop, które by pochwyciło i niosło w zieleni echo donośne.

Niedziela dała nudę i rozczarowanie, poniedziałkowy ranek zwiastuje sześć długich mętnych dni, zanim nadejdzie nowa niedziela z jej nudą i zniechęceniem. Eh panowie, panowie miliony dziatwy szkolnej wprzęgliście do swego kieratu, i kręcą się biedne dzieciska w kółko od niedzieli do niedzieli, i tępieją po latach udręki i milczącego bezsilnego protestu.

Idzie Stasiek z tornistrem na plecach i troską w sercu, stara się robić duże kroki, aby każdy krok odpowiadał jednej płycie trotuaru, uderza ręką w blaszane szyldy mijanych sklepów.

 Dzień dobry.

Podają sobie obojętnie ręce.

 Wiesz, byłem wczoraj w cyrku.

Wiśnicki zawsze się musi wszystkim chwalić.

 Wielkie rzeczy pewnie na południowym.

I Stasio zbacza na stronę, aby wejść w kałużę.

Wiśnicki milknie, niemile dotknięty.

 Właśnie że byłem na wieczornym. A wreszcie to wszystko jedno.

 Jutro a nie dziś wszystko jedno. Po południu przedstawienia są dla dzieci.

 Właśnie, że nie, tylko że wolno wziąć jedno dziecko za darmo, a reszta wszystko to samo.

 Ale lwów po południu nie dają.

 A właśnie, że i lwów dawali.

 I wchodził do klatki?

 A wchodził.

 Jak kogo kochasz?

 Jak ojca kocham i patrzy Stasiowi prosto w oczy.

 No to się złapałeś, bo byłeś po południu.

 Wcale się nie złapałem.

 A skąd wiesz, że wchodził do klatki?

 Skąd wiem, to wiem.

Idą obok siebie gniewni i milczący.

 Dzień dobry.

Czerwińskiego Stasio też nie lubi, bo kowal i głupi.

 Wiecie: w tej dykcie18 nie zrobiłem ani jednego błędu.

 A jak napisałeś pośliednieje?19 pyta Wiśnicki.

 Fi, także mi sztuka.

Jest to właśnie jeden z dwóch grubych błędów Stasia.

Stasio odłącza się od nich, idzie brzegiem rynsztoka na samym brzeżuszku, rozstawił ręce i utrzymuje równowagę. Spogląda z ukosa na kolegów i myśli z niechęcią:

 Szczeniaki.

*

 Na miejsce. Dosyć.

Teraz kolej na Stasia.

Stasio szybko chowa zegarek. Trzy minuty do dzwonka.

Jeszcze zostało tylko dwóch, którzy odpowiadali po razie, a z siedmiu wyrwanych dzisiaj, aż cztery dwójki.

Stasio szybko chowa zegarek. Trzy minuty do dzwonka.

Jeszcze zostało tylko dwóch, którzy odpowiadali po razie, a z siedmiu wyrwanych dzisiaj, aż cztery dwójki.

Ostatni wydawał20 na M; na N nie ma nikogo, na O jeden, a potem P. Jednym szybkim rzutem myśli obejmuje grozę sytuacji. Prędzej, dzwonek, prędzej krzyczy myśl jego w strasznym, dzieciom tylko i obłąkanym znanym, przerażeniu. Boże, zmiłuj się.

Nauczyciel postawił stopień, naprzód21 w notesie, potem w dzienniku; przebiega wzrokiem listę, przewraca stronę notesu Stasio jest tam na samej górze.

 Prechner.

Westchnął głęboko. Boże miłosierny, dzięki Ci. Serce jego kołacące jeszcze niespokojnie po doznanym wstrząśnieniu, przyklękło w kornej modlitwie.

Więc w sobotę będzie wydawał: nauczy się na pięć przez całą dużą pauzę będzie powtarzał.

A Prechner powoli poprawia bluzę, bardzo powoli zamyka książkę, chrząka.

 Do tablicy niecierpliwi się nauczyciel.

Wolno wysuwa się z ławki. I dzwonek. Nasamprzód jedno uderzenie ciche, przytłumione; to stróż bierze dzwonek do ręki; a potem cała fala głośnych, jędrnych, zbawczych uderzeń dzwonka.

Nauczyciel skinął ręką, odłożył pióro, zamknął dziennik i wyszedł.

Klasa huczy dziesiątkiem głosów. Stasio przyłącza się do grupy, gdzie Prechner opowiada, że nie miał książki w ręce, że nie odpowiedziałby ani słowa. Widać, że się nie chwali tylko, że naprawdę nie umiał. I nic dziwnego: odpowiadał już trzy razy. Nauczyciel chciał go złapać to jasne.

Pierwsza pauza trwa krótko.

Na religii sąsiad daje Stasiowi obiecaną książkę. Stasio przegląda spis rozdziałów, trzymając książkę pod ławką, potem zrazu jakby niechcący, a potem uważniej przebiega treść pierwszego rozdziału; wreszcie kładzie książkę na ławkę, przykrywa do połowy religią, ciekawe.

 Co czytasz? pyta kolega z tylnej ławki.

Stasio spogląda z niepokojem na księdza.

 Nie twoja rzecz; pilnuj swego nosa.

Godzina przemija szybko.

W serce Stasia wkrada się niepokój. Już posłowie donieśli, że Szparag przyniósł kajety22, już dyżurny woła, żeby siadać na miejsca, już pedel23 dwa razy uderzał kluczem w szybę oszklonych drzwi, aby uciszyć klasę. Uderzenia kluczem w szybę nauczył się od inspektora: małpuje.

Lekcja się zaczyna.

 Kogo nie ma w klasie?

Szparag przepisuje stopnie z notesu do dziennika. Uczniowie pierwszej ławki unoszą się, aby z ruchów pióra odgadnąć, ile kto dostał z dyktanda, pokazują na palcach.

 Dyżurny!

Obaj wyskakują po kajety: jeden żyd, drugi katolik; Szparag żydowi kajetów nie daje; boć to bądź co bądź czynność odpowiedzialna.

 O, mój kajet dawaj.

 Poczekaj po kolei.

 Przemyski.

 Dawaj.

Stasio nie ma odwagi spojrzeć. Przewraca kartkę po kartce: dwa, trzy, trzy, dwa, trzy, dwa, trzy, trzy a teraz?

Rumieńce wystąpiły mu na policzki. Serce bije tak mocno, jak na geografii. Na pierwszej stronicy dwa małe błędy, raz podkreślone, trzeci podkreślony falistą linią i jeden z owych dwóch grubych błędów. Nie ma co patrzeć: dwójka.

 Ile?

 Odczep się.

Stasio przymyka oczy, przewraca kartkę i nakrywa bibułą. Bibułę odsuwa powoli. Nie ma czerwonego atramentu, nie ma, nie ma, może choć z dwoma minusami? I oto fatalne zdanie. Sen czy jawa? Nie ma. Stasio gotów jest krzyknąć z radości: błąd jest siedzi bestia ale go Szparag nie zauważył. Śmiałym ruchem odkrywa stopień: trójka z minusem. Gdyby zauważył, byłaby dwójka. I Stasio doznaje bardzo złożonego uczucia: wdzięczności dla Szparaga, że nie zauważył błędu, i gniewu, że mu za jeden gruby błąd i dwa małe postawił tylko trójkę z minusem: przecież mógł czystą postawić.

 Widzisz? pokazuje sąsiadowi.

Sąsiad powitał odkrycie życzliwym uśmiechem.

 A ty ile?

 Trzy plus.

Zaczęli porównywać błędy.

 Ciszej upomina nauczyciel.

I zaczyna się poprawianie dyktanda, dziesiątki prawideł, powtarzanych dziesiątki, mało setki razy. Stasio patrzy na trójkę z minusem i nie myśli o niczym: jego system nerwowy wyczerpał się do dna. Siedzi bezmyślnie i nawet się nie cieszy.

 Przemyski!

Stasio wstaje.

 Dlaczego? pyta nauczyciel.

Stasio patrzy błagalnie na kolegów.

 Priewoschodnaja stiepień24 brzęczą ze wszystkich stron klasy.

 Priewoschodnaja stiepień powtarza Stasio.

 Co priewoschodnaja stiepień? pyta nauczyciel, biorąc za pióro.

 Jat'25 podpowiada klasa zbyt głośno.

 Jat' powtarza Stasio.

 Trzeba uważać mówi nauczyciel.

Uczeń z pierwszej ławki pokazuje mu na plecach dwa palce. Stasio sam przecież widzi: stoi i widzi, jak nauczyciel odszukuje jego kratkę w dzienniku i stawia powoli, i z rozmysłem wyraźną dwójkę.

Piorun z jasnego nieba

*

Józio niecierpliwie oczekuje Stasia sam mu drzwi otworzył i nie pozwalając zdjąć tornistra, zawołał:

 Chodź, to ci coś pokażę.

 Poczekaj, tylko zdejmę kalosze.

 No prędzej. Wiesz: w tym nowym sklepie dodają do każdego kajetu jedną ogromną pieczątkę albo sześć małych, i do wyboru. A do brulionu dodają łańcuszek.

 Jaki łańcuszek?

 Prawdziwy.

 Kłamiesz.

Józio jest bezgranicznie zadowolony, że udało mu się zainteresować starszego brata swoim wielkim odkryciem.

 O, widzisz: naklejka, bibuła, sześć pieczątek i stalka26.

 Ta stalka nic niewarta.

 No to co? A pieczątki ładne?

 Tak sobie.

Józio czuje żal do Stasia: sądził, że go olśni, oszołomi, a tymczasem Nie wie biedak, że Stasio ma dwójkę z ruskiego.

 Na obiad. Ludwika, zawołaj dzieci.

Zosia wpada do pokoju. Spóźniła się: była w kuchni, a chciała wiedzieć, co Stasio powie, zobaczywszy bibułę, sześć pieczątek, naklejkę i stalkę dodane do jednego zwyczajnego kajetu.

 No co? pyta zaciekawiona.

 Stasio, Józio, Zosia na obiad. Ile razy trzeba was wołać?

Mama jest w złym humorze. Ta idiotka Ludwika znów oddała klucz od góry, a przecież wiedziała doskonale, że w środę ma być pranie. Mamę to nic nie obchodzi: niech sobie na nosie wiesza bieliznę, kiedy taka mądra. Mama już z nią dłużej nie może wytrzymać. Do latania ma rozum, a do roboty zupełne cielę i w dodatku leniwe. Od pierwszego może sobie szukać miejsca. I tatuś znów się spóźnił, a później będzie się krzywił. Niech się krzywi: mamę to nic a nic nie obchodzi.

Zosia nasłuchała się tego wszystkiego w kuchni. Zły humor mamy i jej się udzielił.

 Stasiu, nie kop się.

Stasio trącił ją nogą niechcący. Ale kiedy tak, to już naumyślnie ją kopnie.

 Mamo, Stasio się kopie.

 Wstydziłbyś się: taki stary chłop, a nie umie przy stole siedzieć.

I Stasiowi przychodzi do głowy, co by mama powiedziała, gdyby przy złym humorze wiedziała jeszcze o dwójce. Zamiast: wstydziłbyś się, byłoby: Stasio, jak jeszcze raz ją ruszysz, to pójdziesz precz od stołu. I to jakim głosem!

Назад Дальше