To znów zrywał się do działania:
Nie wolno usuwać się, nie wolno robić sobie widowiska z łez i cierpień ludzkich. Należy wejść między ludzi, cierpieć, a pracować, cierpieć i łzy ocierać.
Wówczas brał garść srebra, wychodził z lekarzem na miasto i rozdawał jałmużnę.
I znów następowało zniechęcenie.
Nie, jałmużna, złoto to nie działanie. Kto tak rozumie swoje obowiązki, ten źle je rozumie, nie pojmuje ich wcale. Od razu należy oddać cały majątek i później w nędzy na chleb zarabiać, i wówczas czynić dobrze.
A nad wszystkimi uczuciami górowała tęsknota za siostrą.
Stryju, musisz mnie pogodzić z siostrą. Ja chcę ją widzieć, inaczej zwariuję. Toż dwadzieścia lat jeden grób nas ukrywał, ja nie mogę, nie mogę jej nie widzieć dłużej.
W okresie choroby poznał był Zarucki młodego lekarza, Polaka, przywiązał się do niego całą duszą i wymógł obietnicę, że się nie rozłączą.
W tym właśnie czasie, kiedy Zarucki przychodził do zdrowia, nawiedził stryja trzeci atak apoplektyczny i stary w kilka godzin umarł, pozostawiając bratankowi ogromny majątek.
I znów nawiedzały młodego hrabię dawne lęki. Lekarz nie odstępował go ani na chwilę.
Gdzie się obrócę, wszędzie groby, groby, groby wołał, trzęsąc się z trwogi. Nic dziwnego, w grobie wychowany, śmierć niosę, zarazę. Zabijcie mnie, spalcie, a prochy moje ukryjcie głęboko, by z nich zaraza nie powstała.
A w chwilach smutku szeptał bezradnie:
Ja chcę do siostry. Ja tęsknię.
I znów mały światek zaruczajski wstrząśnięty został do głębi.
Młody wariat ma przyjechać gruchnęła wieść z początku wśród chłopów, potem w okolicy. Hrabianka zgodziła się go przyjąć, bo ukazał jej się podobno nieboszczyk ojciec i powiedział, że młodemu rozum wróci, gdy znów zamieszka w Zaruczaju.
Na dnie każdej gadaniny, choćby najgłupszej, jest jakiś okruch prawdy.
W rzeczy samej, pewnego pięknego poranku zajechali przed bramę pałacu hrabia i jego doktór na wynajętym wózku chłopskim.
Gdy wysiedli przybyli, chłopiec zaciął konie i co tchu uciekał, i opowiadał potem, że czuł jakieś dziwne zimno, że widział cień starego, choć to był ranek jasny, a nieboszczyk tylko w nocy przecież wychodzi z grobu.
Widać na spotkanie syna wyszedł.
I znów cisza zapanowała we dworze, i jeszcze staranniej mur obrośnięty winem omijano. Raz krowa się tam zabłąkała i poczęła dawać krwawe mleko. Kobieta pewna słyszała jakieś jęki idące ode dworu. Prawda i to, że krowa dawno już była chora, a kobieta, która słyszała jęki, była nałogową pijaczką i kazała sobie niejeden kieliszek postawić, nim wszystko dokładnie opowiedziała. A gdy już sądzono, że nic więcej powiedzieć nie może, dodawała stale:
A jak postawicie, kumie, jeszcze jeden harak14, to wam najciekawsze opowiem.
I niby to ludzie nie wierzyli słowom pijaczki, mimo to harak jej stawiali.
Znów czasu sporo upłynęło, aż tu dnia pewnego hrabia młody z Grzegorzem i doktorem wyjechali. W parę dni później doktór wrócił z robotnikami z Warszawy. Robotnicy kilka dni coś tam majstrowali, na wieś ani razu nie wychodzili, a potem razem z doktorem (czy kto go tam wie jak mówiono) wyjechali na stację.
Doktór wrócił, a w trzy dni później hrabia z Grzegorzem i dwojgiem dzieci przyjechali do Zaruczaju. Wiadomość ta jak grom uderzyła w świat zarucki.
Co to za dzieci? skąd? jak? co z nimi zrobią?
Jakkolwiek Antoś i Mańka nic nie wiedzieli o dziwnej historii ich nowego mieszkania, ani o ich nowych opiekunach, jednakże mocno serce im biło, gdy wchodzili przez wielkie drzwi dębowe do ciemnego korytarza.
IV. Zwierzenia
Nazywaliśmy kilkakrotnie grobem pałac w Zaruczaju. Wstąpmy więc wraz z Mańką i Antkiem do tego grobu i przyjrzyjmy się mu szczegółowo.
Korytarz, jak się rzekło, był ciemny i długi; po obu stronach korytarza były drzwi, które prowadziły do pokojów. Pokojów tych było po trzy z każdej strony: biblioteka, sala gimnastyczna, stołowy, dwa mniejsze pokoje i gabinet hrabiego. W bibliotece, która mieściła się w ogromnej sali z wielkimi oknami wychodzącymi na ogród, nie było szaf, tylko półki, na półkach ponumerowane książki, a numerów tych było z górą pięć tysięcy. Sala do gimnastyki prócz przyrządów, zawieszonych na suficie sznurów, kółek, trapezu, drygów i porozwieszanych na ścianie szpad, rusznic i masek drucianych nie zawierała nic. W stołowym środek pokoju zajmował wielki stół dębowy, przy nim krzesła; pod ścianą stał wielki kredens dębowy, na ścianach portrety przodków rodziny Zaruckich. Gabinet hrabiego posiadał biurko wielkie, fotel, ceratą kryty, globusy, mapy, książki, papiery i wielką ogniotrwałą kasę.
A do dwóch małych pokoików wprowadzono osobno Antosia i Mańkę.
Mańka, pozostawszy sama, usiadła na krześle i senna, znużona, oparła głowę na dłoniach i zamyśliła się.
Za to Antoś rozglądał się po swym pokoju uważnie.
Pi! pi! Jest łóżko, szafka, stół, dwa krzesła, umywalka. Okno wychodzi na ogród, Wcale nieźle. Tylko że tu chyba będzie piekielnie nudno pomyślał sobie. Ano, zobaczymy.
Ta cała awantura zaczynała mu się teraz podobać. Gdyby to towarzysze z Warszawy wiedzieli o jego przygodzie, dopieroż by się zdziwili dopieroż by on urósł w ich oczach, no, no!
W szafce tkwił klucz; otworzył ją. Pół szafy zajmowały półki, na których poukładana była bielizna.
Pi! pi! dwanaście czystych koszul powiedział półgłosem to ci pycha dopiero. Ciekawym, czy mi to pozwolą zabrać ze sobą.
Drugą połowę szafy zajmowały ubrania: palto, spodnie, bluza.
Wcale nieźle, wcale nieźle ciągnął Antoś tylko warto by coś zjeść przecież.
W tej samej chwili wszedł stary Grzegorz i na tacy przyniósł mu dzbanek mleka, chleb i cukier.
Pan prosił, żebyś się umył przed śniadaniem rzekł służący i wyszedł.
Ano, umyć się to umyć. Zabawna historia sobie. Tylko mogłoby tu być trochę cieplej.
Antek umył ręce i twarz (szyi i uszów nie mył prawie nigdy) i zasiadł do śniadania.
Dobre mleko, jak prababkę kocham. A chleb jaki, phi!
Położył się w ubraniu na łóżku:
Fu, twarde łóżko. A ja myślałem, że tu będą ci takie puchy, jak u szynkarza, albo i lepsze. No, trudno.
Wyjął ostatni papieros, który mu pozostał z wczorajszego zakupu, i zapalił.
Żyć nie umierać. Tylko żeby tak zawsze było. I żeby tu znaleźć kolegów jakich.
Z zagasłym papierosem w ustach Antek usnął.
I Mańka spała.
W jednym z górnych pokojów zebrali się tymczasem: hrabia, hrabianka, lekarz i radzili.
Dzieci te pochodzą z najgorszej rodziny pijackiej mówił hrabia wpływy miały jak najgorsze. Charaktery ich są zupełnie różne. Dziewczynkę łatwo nam będzie wprowadzić na odpowiednią drogę, ale z chłopcem, zdaje mi się, nie poradzimy sobie tak łatwo. Jest zepsuty, zdaje się, że mu nieźle było w domu, i jest uparty, samodzielny.
Co robić teraz? zapytał lekarz.
Ja sądzę zaczęła hrabianka że należy pozostawić je przez pewien czas samym sobie: niech rozmyślają, rozważają. I tak nagła zmiana musiała podziałać na nie silnie.
I ja tak sądzę rzekł lekarz ale jeśli zauważymy, że samotność i bezczynność im ciąży zbytnio.
Ja twierdzę rzekł hrabia że przede wszystkim należy je obserwować nieustannie.
To było już postanowione.
I tego trzymać się musimy ściśle. Więc kto z nas idzie na wartę?
Ja pójdę rzekł lekarz i wszedł do sąsiedniego pokoju, z którego przez dwa niewielkie otwory widać było cały pokój Mańki i Antosia.
Hrabianka udała się do kaplicy na modlitwę, hrabia zeszedł do swego gabinetu, i na przygotowanych dwóch grubych zeszytach położył dwa napisy: na jednym Antoś, na drugim: Mania.
Potem wziął pierwszy i równym drobnym pismem zaczął kreślić historię spotkania i kupna Antosia, historię, która znana jest czytelnikom z pierwszego i drugiego rozdziału niniejszej powieści.
Zejdźmy do pokoju Mani i przyjrzyjmy się śpiącemu tam dziecku.
Mania spała niespokojnie. Wzdychała ciężko, jakieś urywane wyrazy wybiegały z jej ust, ręką przyciskała czoło, na policzki jej wystąpiły rumieńce. A jednak się nie budziła.
O zmierzchu do pokoju jej weszła kobieta, zapaliła lampę wiszącą wysoko i zbudziła ją.
Niech się Mania rozbierze i położy.
Co? zapytała Mańka, szeroko otwierając oczy. Gdzie ja jestem?
Proszę do mnie nie mówić, bo jestem głucha.
Ale gdzie ja jestem?
Nie słyszę. Proszę się rozebrać i położyć.
I wyszła.
Dziewczyna usiadła na łóżku i przypominała sobie z trudnością całą historię dnia ubiegłego.
Ach, tak!
Przypomniała sobie.
Ale co jej ta kobieta mówiła?
A, prawda, mam się rozebrać.
Rozebrała się ze swych łachmanów, zarzuciła je na poręcz łóżka, położyła się, ale już zasnąć nie mogła.
Zegar wybił godzinę dziewiątą. Lampa, przyćmiona zielonym kloszem, słabo rozpraszała ciemności. Manię przestraszył dźwięk zegara. Nakryła się kołdrą na głowę.
Jest sama! Tam, w Warszawie, miała matkę pijaczkę, a teraz nie ma nikogo.
Było jej gorąco. Wysunęła głowę spod kołdry i wzrok jej padł na krzyż, który zawieszony był nad łóżkiem.
Co matka sobie myśli? Dostała przecież pieniądze. Pewnie ją ojciec Antka oszukał. Dziewiąta godzina Pewnie jest w szynku. Co to za głucha kobieta tu była? Gdzie Antoś? Co z nim zrobili? Dlaczego go nie widziała tu w pałacu? Antek palił papierosa. Ten pan tak strasznie patrzał. Ojciec Antka pijak.
Myśli jej się wikłały, zapadała w ten stan, który poprzedza sen, ale nie zasypiała.
Zdawało jej się, że wiszą nad nią dwie olbrzymie donice piasku i jakaś niewidzialna ręka przesypuje piasek z jednej donicy do drugiej. Za każdym razem część piasku wysypuje się na nią, piasek jest gorący i ciężki, i lada chwila całą ją przysypie.
To znów starała się połknąć kawał drzewa, który miała w ustach.
Zegar wydzwonił dziesiątą. Drgnęła, obudziła się. Pot kroplisty spływał jej z czoła.
Spała czy nie spała?
Nie, nie spała. Przecież i teraz nie śpi, a jednak widzi to wszystko tak wyraźnie, słyszy tykanie zegara.
I nagle usłyszała jakiś szept cichy i rozróżniła płynące ku niej z góry wyrazy:
Idź do niej!
To wstrząsnęło nią, Kto to mówi? Do kogo? Do niej, Mańki. A do kogoż ona ma iść?
I dziecię matki-pijaczki, dziecię, przez występną, upadłą matkę katowane, jęknęło boleśnie i bezradnie:
Mamo!
I przeraziło się dźwięku swego głosu, obcego mu i jakby pchane siłą wyższą, znów zawołało:
Mamo, mamo, mamo!
Łzy puściły się Mańce z oczu strumieniem.
W tej chwili drzwi się cicho otworzyły i we drzwiach stanęła hrabianka Irena w czarnej obcisłej sukni, i wzrok jej łagodny spotkał się z rozognionym wzrokiem Mańki. Kobieta ta dziwnie podobną była do tego pana, który ją tu przywiózł.
Może to on zamienił się w kobietę? przemknęło przez myśl dziecku w gorączce.
Hrabianka zbliżyła się do łóżka Mańki, uklękła przy nim, jedną rękę wsunęła pod poduszkę, a drugą otoczyła drobną postać Mańki.
Dziewczynce oddech zamarł w piersi.
Maniu, dlaczego nie śpisz? szepnęła cicho.
Bo się boję, strasznie się boję.
Czego się boisz, Maniu?
Jakiś smutek i wielka życzliwość, i pieczołowitość dźwięczały w głosie kobiety.
Nie, Maniu, nie należy się bać. Jesteś wśród dobrych ludzi, dziecko moje. Uspokój się, zaśnij.
Nie mogę.
Złożyła na rozpalonej główce dziecka, cichy pocałunek.
Biedne, dobre dziecię moje.
Mania wstrząsnęła się.
Dlaczego mnie pani całuje?
Bo cię kocham.
A za co mnie pani kocha?
Za to, że cierpisz, dziecino.
A skąd pani wie?
Czuję to, maleńka moja.
Te trzy pytania Mańka wyrzuciła ze siebie jednym tchem prawie, rzucając je jedno po drugim.
Co pani za jedna? zapytała znów Mania.
Jestem tą, która pragnie zastąpić ci matkę.
Ja przecież mam matkę.
Ale twoja matka jest nieszczęśliwa.
Po długiej chwili milczenia Mańka mocnym, stanowczym głosem rzekła:
Moja matka nie jest nieszczęśliwa, ale jest podła i ja jej nienawidzę. Ja bym ja bym ją ją zamordowała. Ona
Nie mów, Maniu, teraz. Staraj się usnąć. Pomówimy o tym jeszcze. Śpij, Maniu.
Ale pani tu zostanie?
Zostanę.
Całą noc?
Całą.
Niech się pani położy tu przy mnie.
Nie, Maniu, mnie tak dobrze.
Ale pani nie pójdzie, bo ja się boję.
Zostanę tu przy tobie.
Zamknęła oczy i starała się usnąć, ale myśl, że znów zostanie sama, odganiała sen z jej powiek.
Po długiej chwili ciszy otworzyła znów oczy i spotkała się ze wzrokiem nowej opiekunki. Usta kobiety poruszały się w szepcie.
Co pani mówi?
Modlę się.
O co?
O twoje szczęście.
Nie o swoje?
Nie.
I ja się modliłam dzisiaj, ale o swoje szczęście. Prosiłam pana Jezusa, żeby ten pan, z którym jadę, dał mi bardzo dużo pieniędzy i żebym mogła matce rzucić w twarz jakieś sto albo tysiąc rubli i bić ją, bić, aż by krew płynęła. O, za pieniądze ona pozwoliłaby się bić.
Maniu, twojej modlitwy pan Jezus nie wysłuchał.
Dlaczego?
Bo to była zła modlitwa.
To są złe i dobre modlitwy?
Tak.
A dlaczego to była zła modlitwa?
Pomyśl sama.
Pewnie dlatego, że chciałam bić matkę.
Tak, dziecko.
O, pani nie zna mojej matki
Mańka oparła głowę na dłoniach, uniosła się na poduszce i mówiła.
Pani nie wie, że matka zabiła ojca mojego. Nie znałam ojca, bo umarł, kiedym miała trzy lata. Wcale go nie pamiętam. Ale ona mi to sama mówiła. Mówiła mi: Ty gadzino, ty duszo podła, ja ciebie tak zatłukę jak twego ojca zatłukłam. A wie pani, za co matka mnie biła? Bo jak ojciec umarł, to matka wyszła za mąż za innego. I ten był taki sam, jak ona. Bili się ciągle i mnie bili. Potem on gdzieś się podział. Ale było jeszcze gorzej, bo potem matka miała znów innego męża, potem znów innego. Ja miałam siedem lat. Musiałam im usługiwać. A ona chciała, żebym ich ojcami nazywała, a ja mówiłam, że nie chcę. To mnie biła i głodziła. Wyganiała mnie, żebym żebrała. Ojciec jak umierał w szpitalu, to ciągle tylko prosił, żeby mnie u niej nie zostawiono. Ale do kogo miałam iść, co? Jakem już była duża, to mnie się bała. Jak przyszła pijana tak, że nie miała sił się ruszyć, tom ja ją biła.