i pieśń niech zapłacze - Eliza Orzeszkowa 3 стр.


 Le reine est morte, vive le roi! Przekwitła konwalia, rozkwitł storczyk! Oto żniwo!

Ostatnie słowa wymówiła głosem podciętym, bo spostrzegła stojącego obok Krystyny mężczyznę.

 Janko, czy nie poznajesz?

Poznali się nawzajem i byli tak zdumieni, że na chwilę oniemieli.

 Pan tu?

Z głębokim ukłonem dotknął ustami jej ręki.

 Góra z górą

Nie dokończył. Podnosząc głowę, spotkał się oczyma ze spojrzeniem dwojga oczu szafirowych, szeroko otwartych, rozbłysłych i pomyślał: Gwiazdy!

 Nie spodziewałem się panią tu znaleźć

 Ani ja pana zobaczyć

Słowa były zwyczajne, lecz głosy więzły w gardłach. Janina machinalnym ruchem poprawiała sobie włosy, ale poprawić się nie dawały, złotymi pasmami wciąż opadając dokoła policzków, których doskonały owal i przeźroczystą białość powlekły blade rumieńce.

Dębsia zwykłym sobie majestatycznym krokiem weszła na ganek i postawiwszy na stole wieczerzę, witała gościa z szerokimi uśmiechami na dobrodusznej twarzy.

Zasiadając do wieczerzy, Krysia szepnęła coś siostrze, która natychmiast i śpiesznie weszła do domu.

 Poszła do matki naszej, która po kilku godzinach niewidzenia jej niepokoi się i tęskni.

Więc i matka tu jest! Prawda! Czesław pamięta doskonale tę miłą, dobrą kobietę, którą niegdyś sam wraz z jej córkami nazywał matusią. Lubiła i pieściła dwóch małych, a potem dorastających chłopców, którzy wcześnie stracili matkę. Jednak to gromadne życie rodzinne, które tu znalazł, obudziło w nim uczucie głuchego podrażnienia. Coś się w nim uśmiechnęło ironicznie.

 Więc państwo wszyscy tu ciągle razem

Jerzy wtrącił.

 Gdy mówisz do nas, Czesiu, opuszczaj tytuły.

 Przyzwyczajenie! odrzucił Czesław.

Krysia mówić zaczęła, że nie, nie mieszkają ciągle razem. Matka i siostra jej przebywają stale w Warszawie, a tylko w porze letniej odwiedzają ich co rok na kilka tygodni. W tym roku przyjechały na kilka miesięcy z powodu choroby Janki. Właściwie nie jest to choroba, tylko przepracowanie i wyczerpanie nerwowe, dla którego kilkomiesięczny pobyt na wsi

 Przepracowanie! z akcentem zdziwienia powtórzył Czesław. Pani nazywa tak chyba rauty, wizyty, teatry i tym podobne trudy, wśród których panie

 Naprzód! żywo przerwała Krysia nie jestem dla ciebie, Czesławie, panią, tylko żoną twego brata i przyjaciółką twą od dzieciństwa, Krysią A potem: rauty, wizyty, teatry gdzież tam! Janka od lat czterech jest lekarzem, czy lekarką doktorem, czy doktorką? o Boże, sama nie wiem, jak, bo to jeszcze nie ustalone jedni są za rodzajem męskim, drudzy za żeńskim Jurku! jak trzeba w takich razach mówić: doktor, czy doktorka?

Śmiała się zwykłym sobie śmiechem srebrnym, serdecznym i nie czekając odpowiedzi męża, opowiadała dalej, że Janka, po otrzymaniu wszystkich potrzebnych dyplomów, osiedliła się w Warszawie, nie dlatego, aby sama przepadała za życiem w wielkiem mieście, ale dlatego, że matusia do niego przywykła i bez wielkiej przykrości opuścić-by go nie mogła Ma tam matusia biedna swoich przyjaciół starych, swoje wspomnienia Słaba już jest od pewnego czasu, dolegliwościami różnemi dotknięta i prawdziwe to szczęście, że Janka może w ulubionem jej mieście otoczyć ją wszystkiem, do czego przywykła i czego potrzebuje. Praktyka Janki rozwija się pomyślnie, ma ona w zawodzie swym zamiłowanie wielkie i wszystko idzie dobrze, tylko teraz zdrowie jej zachwiało się nieco. Jakaś nerwica sercowa, wcale życiu nie zagrażająca, wynikła z pracy wytężonej, z wrażeń denerwujących, których w wielkiem mieście na każdym kroku pełno. Ale to przejdzie, to ustąpi najpewniej bez śladu od kilkomiesięcznego pobytu na wsi, na powietrzu leśnem, w odpoczynku, wśród tych, którzy ją bardzo kochają

Umilkła. Czesław powtórzył:

 Bardzo kochają!

 Czy mylę się, czy istotnie w głosie twym drgnęła ironia, gdy powtarzałeś dwa te słowa? zapytał Jerzy.

 Nie mylisz się. Może dlatego że nie pamiętam już jak wyglądają ludzie, którzy się pomiędzy sobą bardzo kochają

 Przypomnisz to sobie teraz, wśród nas! zawołała Krysia, rękę ku szwagrowi wyciągając.

Ale on końcami palców tylko dotknął tej, wyciągniętej ku niemu, drobnej, ciepłej dłoni i jakby przypomniawszy sobie, że człowiek światowy milczeć w towarzystwie nie powinien, z widocznie sztucznem ożywieniem mówić i opowiadać zaczął.

Sposób mówienia jego był żywy, a chwilami ozdobny i świetny. Wyjątkowym zdolnościom swym, czy pomyślnemu zbiegowi okoliczności, czy pewnym może fluktuacyom uczuć swych, zawdzięczał, że czystości mowy ojczystej nie utracił i nie przestał posługiwać się nią w ten sposób, w jaki czynią to ludzie z wysoką kulturą umysłową i towarzyską. Czasem tylko jakieś słowo cudzoziemskie, lub jakiś zwrot kaleki wplątywały się mu w mowę, ale były to drobne skazy na tle czystem i błyszczącem. Czasem również jakiś ruch, gest, akcent, zalatywał właściwościami, tym miejscom nieznanemi.

Mówił o samych tylko rzeczach miłych, pomyślnych, pięknych: o pracach swoich, o powodzeniu swem i stopniowem wznoszeniu się coraz wyżej, o cyfrach znacznych, o rozkoszach artystycznych i komfortach przerozmaitych, napełniających stolicę, do której niedawno został powołany i w której odtąd stale będzie przebywał.

Mówił ze zgięciami głosu tak rozmaitemi, z przerwami tak niespodziewanemi i z tak zmiennym wyrazem ust i oczu, że niepodobna było powiedzieć na pewno, czy panującem w tej chwili uczuciem jego był tryumf, lub ironia, radość lub zgryzota. Może z biegiem tajemnych myśli każde z uczuć tych zapalało się w nim, to gasło, lecz wszystko razem było prawdziwą odą do wielkości, która skończyła się na tem, że twarz pieśniarza nagle jakoś zastygła, zmartwiała i z czołem zmarszczonem, w niespodziewanem zamilknięciu pochyliła się nizko nad filiżanką niedopitej herbaty.

Jerzy i Krysia żadnem zapytaniem i żadną uwagą nie przerywali mowy brata i nie odpowiedzieli na nią żadnem słowem. Przez kilka minut pomiędzy trojgiem ludzi tych trwało milczenie.

Na ganek weszła Janina, a Krysia z większą jeszcze, niż zwykle, żywością rzuciła się ku niej z zapytaniem o dzieci, które z powodu kochanego gościa sama wieczoru tego zaniedbała.

 Czy Jurek bezemnie usnął?

 Wyśmienicie.

 Mogłabym być zazdrosną Jani o tego malca; gdy ona jest tutaj, on kochać mię przestaje

 To ulubieniec mój z cicha rzekła Janina i śliczny uśmiech roztworzył na chwilę jej różowe usta.

Usiadła przy stole; twarz jej w zapadłym zmierzchu zaświeciła bladością delikatnego opłatka. Rumieńce, które przed godziną przyniosła z lasu, zgasły bez śladu.

Od dość już dawna nocna pościel świata, ze zmierzchu i gwiazd utkana, opuściła się na ziemię i gdzieniegdzie tylko, w dalekich mrokach lasu haftowały ją dogorywające purpury wieczornych, zorzowych blasków. Cisza była teraz głębszą jeszcze, niż u dziennego schyłku, bo zwierzęta i ptaki usnęły, a w powietrzu nieruchomem nie poruszał się żaden liść na drzewach i nie chwiała się u ziemi żadna łodyga, ani trawa. Na uciszoną ziemię niebo patrzało mnóstwem złotych oczu, a las rozlewał po niej rzeźwość bujnej rosy i ziemny zapach swoich zroszonych spodów.

Wśród powszechnego milczenia rzeczy i ludzi, na ganku ozwało się westchnienie tłumione, lecz do stłumienia niepodobne, jakby usiłujące zrzucać z piersi, które je wydawały, ciężar wielki, lub wielkim haustem wciągać w nie ciszę, wonie, ciepło, piękność, gwiaździstość tej nocy. Zaraz potem, prawie do szeptu zniżony głos męski wymówił:

Wśród powszechnego milczenia rzeczy i ludzi, na ganku ozwało się westchnienie tłumione, lecz do stłumienia niepodobne, jakby usiłujące zrzucać z piersi, które je wydawały, ciężar wielki, lub wielkim haustem wciągać w nie ciszę, wonie, ciepło, piękność, gwiaździstość tej nocy. Zaraz potem, prawie do szeptu zniżony głos męski wymówił:

 Jak tu cicho, ciepło, pięknie, gwiaździsto!

Kiedy po upływie chwil kilku Krysia mówić zaczęła, że po zmęczeniu podróżą możeby kochany gość chciał udać się na spoczynek, Czesław zawołał:

 O nie, nie! Pozwólcie państwo jeszcze chwilę jeszcze chwilę Pod gwiazdami!

O jakich gwiazdach myślał? o tych, co świeciły na niebie, czy o tych, co pod bladem czołem Janiny zamyślone i błyszczące, spotkały się w tej chwili z gorącym blaskiem i przepastnem zamyśleniem jego oczu?

Po upływie pewnego czasu, gdy dwaj bracia znaleźli się sam na sam w pokoju, dla gościa przeznaczonym, Czesław, bardzo blizko przed Jerzym stając, rzekł: Mam prośbę do ciebie, Jurku!

 Nareszcie nazwałeś mię tak, jak nazywali mię niegdyś rodzice nasi! Dlaczego dotąd nie uczyniłeś tego ani razu? Dlaczego mówisz do nas: państwo, do żony mojej: pani? Jest-że to przyzwyczajenie, zobojętnienie, niechęć do zbliżenia się

 Nie. To nieśmiałość. Nie śmiem

 Nie śmiesz? Ty nie śmiesz?

 Nie śmiem. Ale oddawna już imię twoje, z tem brzmieniem, jakie miało w ustach kochanej matki naszej, wróciło mi do serca i pamięci.

 Wróciło! Więc przedtem Ale, jakąż to ma być prośba twoja?

 Abyś pozwolił mi tygodni kilka przepędzić w domu swoim.

 Abym pozwolił! Czesławie!

 Tak. Bo widzisz z odległości wydawało mi się to łatwem lecz odkąd próg ten przestąpiłem Czy ty mię teraz znasz Jurku? Czy wiesz, jakim jestem, jakim się stałem, co uczynić mogłem Widzisz, można wiele błądzić, a jednak przed oszustwem cofać się, mieć wstręt! Oszukiwać cię nie chcę, oto wszystko. Możesz o mnie wiedzieć to tylko, co ci sam powiem. Chcę, abyś wiedział, że wszystkiego nie powiem. Oto. A gdybyś wiedział, to możebyś nie chciał

Chwila milczenia; potem głos Jerzego przyciszony, lecz stanowczy.

 Chcę wiedzieć to tylko, o czem ty mi powiedzieć zechcesz.

 Pamiętaj i to także, że gdybym powiedział, możebyś nie chciał.

 Nie; cokolwiek się stało i cokolwiek nas dzieli, pozostań tu jak najdłużej.

 Dziękuję. Ale pamiętaj! Podstępnie gościnności twej

 Mów: przywiązania braterskiego

 Które niegdyś było tak głębokiem, jak wszystkie twoje uczucia, ale teraz

 Trwa i pragnie, abyś w tym domu znalazł spoczynek, jeśliś zmęczony i pociechę, jeśliś nieszczęśliwy.

 Dziękuję. Jeślim nieszczęśliwy czy wyglądam na nieszczęśliwego?

 Trochę, chwilami

 Proszę cię, nie zwracaj na to uwagi i nie zapytuj

 Nie będę.

Byli tą krótką rozmową tak zmęczeni, że musieli usiąść i obaj przesunęli dłonie po czołach, które zapłonęły.

Po chwili Jerzy wahającym się głosem zaczął:

 Chciałbym tylko zapytać cię jeżeli powiedzieć możesz co było przyczyną twego długoletniego milczenia?

 Każdy fakt ma swoje przyczyny pośrednie i bezpośrednie. Najbezpośredniejszą przyczyną tego, że odzywać się przestałem, było to, że postanowiłem zerwać na zawsze

 Ze mną?

 Z tobą, z wami, ze wszystkiem co było naszem, a pozostało waszem

 Czesławie!

 Zerwać i zniknąć. Tak zniknąć, aby imienia mego nikt tu nie wymówił.

 Cóż to było? Gniew? Ambicya granic nie znająca

 Nie wyszukuj klucza do zagadki

 Dobrze przebacz jednak było coś, co cię ku nam z powrotem zawróciło?

 Ach! zawróciło mię ku wam życie, życie, które obiecuje słońca, a daje pozłacane blaszki, zawróciła mię ku wam tęsknota, która gryzie serce, gasi myśl, rujnuje organizm fizyczny, niszczy duchową równowagę

 Nostalgia?

 Nostalgia, neurastenia i wszystko w tym rodzaju. Widzisz, człowiek bywa czasem jak liść, rzucony na dwa potoki, rozbiegające się w strony przeciwne. Płynie jednym, a drugi wywiera na niego taką siłę przyciągania

 Że liść płynie na fali powrotnej

 I przez chwilę na niej odpoczywa. Spostrzegam, że mówimy metaforami. Niechże więc będzie o jedną metaforę więcej. Poczytuj mnie za zwiedzacza górskich lodowców i stromizn, który w noc burzliwą przybył do schroniska

 I po upływie godzin kilku odejdzie?

 Z powrotem do zwałów lodowych i rozpadlin skalnych.

 Niechże odejdzie z zapasem sił i pociechy

Podali i silnie uścisnęli sobie ręce. Oczy Jerzego powlekły się mgłą wilgotną; Czesław nadaremnie hamował drżenie warg.

Na stole spokojnie paliła się lampa i spokojnie za oknami stały wyniosłe drzewa. W ciszy pokoju czasem tylko słychać było jak wielki motyl nocny uderzał skrzydłami o szklaną pokrywę lampy.

Назад