Brühl, tom drugi - Józef Kraszewski 4 стр.


Więc cicho.

Brühl, nic nie mówiąc, wysunął się z pokoju. Salony, które przechodził, jeszcze stały oświecone; przesunął się przez nie wolnym krokiem i na drugim ich końcu wszedł do swojego gabinetu. Kamerdyner i lokaj czekali tu na niego, wiedząc, że przyjdzie się przebierać.

Na stoliczku leżał strój ranny: paradny szlafrok z lyońskiego atłasu niebieskiego w żywo barwione kwiaty i świeża, biała jak śniég bielizna, i lekkie buciki jedwabne. Wszystko to było niepokalanéj świeżości.

Ponieważ przejście przez salony miało być znakiem pogaszenia świateł, kamerdyner wziął dwa srebrne lichtarze w ręce i poszedł przodem, świecąc mu do sypialni. U drzwi jéj Brühl go skinieniem odprawił i wszedł.

W gabinecie nie było nikogo, oprócz zrzuconéj zasłony i wianka pani młodéj, jéj rękawiczek i chustki. Drzwi dalsze od sypialni, były zamknięte.

Nocna lampka paliła się w kątku w pokoju mrok panował i cisza. Zégar w mieście bił późną nocy godzinę. Brühl spojrzał najprzód przez okno, w ulicy już było pusto, illuminacya gasła. Po nad czarnemi kamienicami, stojącemi w mrokach, księżyc się wzbił wysoko i pływał w bawełnianych chmurach białych.

Noc była ciepła, letnia, milcząca otworzył zdaleka okno, bo go powietrze dusiło.

W sypialni najmniejszego nie słychać było szelestu.

Mąż pięknéj Frani, przeszedłszy kilka razy po pokoju, obejrzał się, szukając miejsca dla spoczynku. Maleńka sofka i przystawione do niéj krzesło, musiały mu zastąpić posłanie. Sparł się na ręku i dumał uśmiech ironiczny przebiegał mu usta, kilka razy spojrzał na drzwi sypialni i wkrótce, wszedłszy w innego rodzaju rozmyślania o przyszłości, znużony drzemać zaczął.

W snach przed oczyma śniło mu się złoto, świeciły brylanty, przewijały koronki, sunął cały przepych królewski, niemy, bez twarzy ludzkiéj, bez serca; potém obłoki białe, na nich cyfra z hrabiowską koroną i mroki.

Gdy oczy znużone otworzył, dzień już był biały, który go nieco przestraszył. Ruszył się coprędzéj z improwizowanego, a niewygodnego łóżka swego, krzesło postawił w miejscu, obwinął szlafrokiem i na palcach wyszedł do swoich pokojów.

Oczy jego szukały najprzód zégara z przerażeniem ujrzał na jednym z nich godzinę szóstą ranną, o któréj zwykł był dzień już rozpoczynać. Wchodząc do gabinetu swego, spostrzegł téż stojącego już w pośrodku O. Guariniego, w swym rannym surducie szarym z czarnemi guziczkami, uśmiechającego się dobrodusznie.

Jezuita pozdrowił go milczący uściskiem ręki, którą Brühl ucałował, zarumieniony nieco i zmieszany. Nim przemówili, oczy ich nawzajem się badając, po kilkakroć spojrzały na siebie wzajemnie.

Guarini zbliżył się doń z tajemniczą twarzą.

 Ministrowie, jak wy, nawet nazajutrz po ślubie, nie mają prawa wysypiać się długo, szczególniéj tacy, jak wy, co macie nieprzyjaciół groźnych.

Rękę podniósł do góry,

 Z wami Ojcze i przy pomocy królowéj, obawiać się ich nie mam potrzeby odezwał się Brühl.

 Obawiać się i być ostrożnym potrzeba zawsze szepnął O. Guarini Zawsze, choćbyście mieli za sobą królową nawet, bo królowe nie zawsze panują, mój drogi.

 Ale wy Ojcze jeszcze ciszéj dodał minister panujecie i panować spodziewam się będziecie sumieniu króla, a pana naszego zawsze.

 Moje dziecko, ja téż nie jestem nieśmiertelny, jestem stary i czuję żem grat, który wkrótce pójdzie na śmietnisko.

Chwilkę pomilczeli. Guarini się przeszedł po pokoju z rękami w tył założonemi.

 Księcia Lichtensteina trochę przysposobiłem i ja, i królowa rzekł ale powoli idzie, oględnie i w ogóle z tą całą kampanią naszą spieszyć nie można.

Dajmy czas królowi, mnie, okolicznościom, aby naszego pana przysposobiły. Dotąd Sułkowski u niego pierwszym. Sułkowski wszystkiém Wy pamięć ojca macie za sobą; starajcie się miéć coś więcéj

Zamilkł O. Guarini.

 Piano, piano, pianissimo! szeptał.

Do naszego pana, trzeba umiéć mówić, umiéć trafić. Al canto si conosce lucello, ed ad parlar il cervello (Ze śpiéwu poznać ptaka, a z mowy mózgownicę).

I uśmiechał się poczciwy Padre, a że lubił włoskie, ludowe pogadanki dodał: Duro con duro non fan mai muro. (Twardy z twardym muru nie zlepi). Sułkowski bywa duro, waćpan powinieneś być mięciuchny i giętki.

Ma piano, piano!

Tu zbliżywszy się do ucha, począł coś szeptać żywo i ruchami rąk sobie dopomagając, potém na zégar spojrzawszy, chwycił za kapelusz i wyniósł się pospiesznie.

Z drugiéj strony już pukano.

Żółta, pokrzywiona twarz Hennicke, pokazała się ostrożnie we drzwiach napół odemkniętych i cały radzca wszedł za nią. Pod pachą dźwigał massę papiérów; najprzód zmierzył okiem Brühla, jakby z twarzy się dobadywał termometru humoru.

 Ekscelencyo rzekł najprzód powinszowania moje.

 Najprzód interesa przerwał minister pieniędzy potrzebujemy, pieniędzy i zawsze pieniędzy dla dworu, dla spraw w Polsce, dla króla, dla mnie, dla ciebie, nie licząc Sułkowskiego Hennicke pieniędzy!

Zaciął usta ex-lokaj.

 Piszczą łajdaki odezwał się szlachta się zżyma, miasteczka burzą, odwołują się do przywilejów, do immunitates, do uchwał.

 Kto? zapytał Brühl.

 Prawie wszyscy.

 Ale któż ich prowadzi? Któż najgłośniéj gada?

 Jest ich dosyć.

 Trzech lub czterech posłać szwajcarów niech wezmą i do Pleissenburga; tam rozum przychodzi: reszta będzie siedziéć cicho.

 Ale kogo wybrać spytał Hennicke.

 Zwątpiłbym o sobie, gdybyś tego nie rozumiał. Za wysoko nie sięgaj, żeby którego z Sułkowszczyków nie zaczepić. Za nizko nie bierz, bo to się nie zdało na nic. Człowieka, co ma stosunki na dworze, nie ruszaj; ale pokaźnych parę

 A racya? spytał ex-lokaj.

Brühl się rozśmiał. Czy ja ci potrzebuję racyą dyktować? Słowo głośno wyrzeczone, obraza majestatu; rozumiesz, lub głupiś Hennicke.

 Rozumiem rzekł Hennicke i westchnął.

Brühl się zaczął przechadzać żywo.

 Nie wiem, czy Globiga dziś zobaczę; trzeba, żebyś mu powiedział odemnie, że moich rozkazów nie spełniają.

Na ostatniém polowaniu o włos mały, nie podano petycyi królowi Szlachcic się zaczaił w krzaku. Na kilka godzin wprzódy przed polowaniem, przejażdżką, wyjściem, drogi powinny byś oczyszczone, postawione warty: żywéj duszy nie można się dać docisnąć Kto wié, w jakim zamiarze

 Ja, Ekscellencyo, wszystkiego sam dopilnować nie mogę a Loss, a Stammer, a Globig, a inni, co robią?

 Hennicke powinien mieć rozum za wszystkich, jeśli za nich chce mieć łaski.

Znowu rozmowa w poufały się szept zmieniła, ale ten trwał niedługo. Brühl ziewał znużony. Hennicke zrozumiał to i wysunął się. Przyniesiono czekoladę. Połknął ją z kilką biszkoptami prędko Brühl, wody się napił i dzwonił już na swojego mistrza garderoby.

W pokoju do ubiérania było wszystko gotowém, tak, że ranny strój nie wiele czasu kosztował. Port-chaise stała u ganku z hajdukami.

Była godzina dziewiąta prawie, gdy minister kazał się wieźć do mieszkania posła austryackiego, księcia Wacława Lichtensteina. Poselstwo naówczas zajmowało jeden z domów w Starym Rynku; podróż więc długą nie była. O téj godzinie zwykle Brühl bywał już u króla, tego ranku korzystał ze swobody, jaką mu dawał ślub wczorajszy, aby odwiedzić księcia Lichtensteina.

Gdy oznajmiono o Brühlu, książę sam wyszedł naprzeciw niego do sali. Minister nie zapominał o tém, że dziś dla całego świata powinien miéć twarz najszczęśliwszego w świecie człowieka. Chociaż nieco znużenie na niéj widać było, promieniała doskonale przybraną radością i swobodą.

Książe Lichtenstein w całém znaczeniu wyrazu pan i dworak, jednego z najstarożytniejszych w Europie domów panujących, miał fizyognomią do swéj roli wybornie stworzoną. Słuszny, piękny, rysów szlachetnych, postawy pańskiej, grzeczny, miły, w oczach miał połyski rozumu i przebiegłości dyplomatycznéj. Jakkolwiek Brühl niedawno małym był szlachetką, dziś pierwszy minister spokrewnionego z austryackim domem, mąż hrabianki Kolowrath, stał prawie z Lichtensteinem na równi. Miał jednak takt nie okazywać tego po sobie i z grzecznością tylko, ale z uszanowaniem, przywitał posła.

Wymieniwszy słów kilka, wyszli do gabinetu. Książe podał mu krzesło i posadził go naprzeciw siebie.

 Wracam rzekł do wczoraj tak nieszczęśliwie przerwanéj rozmowy.

Mój drogi panie Henryku, zapewniam was, możecie się wszystkiego dobrego spodziewać od mojego dworu: tytułu, majątku, protekcyi, opieki w każdym razie, ale musimy z sobą iść ręka w rękę rozumiecie mnie.

Brühl podał rękę natychmiast.

 Musimy iść ręka w rękę rzekł tak jest; ale rąk naszych nikt nie powinien widziéć najgłębsza tajemnica: inaczéj wszystko to pryśnie jutro. Padnę ja, a ze mną ten, co wam jeden służy tu wiernie.

 Czyż wątpicie? zapytał książe moje słowo waży, jak cesarskie

 Pierwszego mi starczy podchwycił Brühl.

 Jestże to prawdą, możeż to być, ażeby Sułkowski miał jakieś myśli i plany na przyszłość? spytał książe.

 To nie ulega wątpliwości.

 Ale nic okréślonego.

 A! zawołał Brühl określonego tak dalece, iż wiem, że się tyczy zajęcia Czech plan jest osnuty nie w myśli, ale na papiérze

 Wyście go widzieli!

Brühl się uśmiechnął tylko.

 Moglibyście go miéć? dodał nagląco książe Lichtenstein.

Uśmiech ministra stał się jeszcze wyrazistszym.

Książe pochylił się doń i pochwycił go za obiedwie ręce.

 Jeśli mi dacie ten plan na piśmie, jeśli mi go dacie

Zawahał się nieco.

 To tak, jakbym głowę moją dał w ręce księciu odparł cicho Brühl.

 Ale spodziewam się, że moglibyście i ją mi powierzyć przerwał Lichtenstein.

 Bezwątpienia mówił daléj minister lecz gdy plan będzie w rękach waszych, naówczas nie ma innéj alternatywy: jeden z nas paść musi. Wiecie książe, jak król jest do niego przywiązany

Lichtenstein porwał się z siedzenia.

 Ale my mamy królową, my mamy O. Guariniego, my mamy was i O. Voglera, i Faustynę! zawołał szybko.

Brühl się uśmiechnął.

 Sułkowski ma słabość i serce królewskie.

 Prawda, że ludzie słabi bywają uparci odezwał się książe lecz na słabych zawsze powolnie i zręcznie działając, wpłynąć można. Nigdy nagle, bo ich słabość, którą czują sami, rodzi upór: należy ich tak brać, aby nie wiedzieli, że są wzięci, aby sądzili, że działają przez się sami. Od czegóż poczciwy O. Guarini!

 Sułkowski jest towarzyszem młodości króla, jest jego powiernikiem w tych sprawach, w których król nie zwierza się nikomu.

 Nie przeczę, że robota trudna; nie uznaję jéj jednak niepodobną odparł Lichtenstein Ale ten plan? na Boga! widzieliście go? czytaliście go?!

Niecierpliwą tę natarczywość księcia, powstrzymał Brühl zimną twarzą i postawą.

 Pozwolisz książę, abyśmy mówili najprzód o warunkach.

 Z największą chęcią.

 Ubolewam nad tém, bo cenię Sułkowskiego z innych względów mówił minister jest przywiązany do króla, jest mu wierny; zdaje mu się, że Saxonią uczyni potężną ale, jeżeli wpływ jego się zwiększy, ambicya może na niebezpieczne poprowadzić drogi. Sułkowski świętéj naszéj królowéj ocenić nie umié, Sułkowski nie dosyć szanuje duchowieństwo

 A! mój Brühlu kochany przerwał Lichtenstein ja go znam, jak wy, a może lepiéj, bo się przedemną nie maskuje, znam go, gdy był z królem w Wiedniu.

 Sułkowskiego obalić potrzeba rzekł Brühl stanowczo. Więcéj nie żądam nic, ale tego dla dobra króla i państwa wymagać muszę. Naówczas ja się potrafię utrzymać sam, a we mnie miéć będziecie najwierniejszego sługę cesarskiego domu.

 Ale ten plan? ten plan? powtarzał Lichtenstein daj mi go, na wszystko się zgadzam.

Brühl jakby od niechcenia rękę prawą założył za suknię, szukając bocznéj kieszeni; na ten znak książę drgnął, przysunął się, ręce obie podniósł.

W białych palcach powoli Brühl podniósł do góry papiér, trzymając go przed oczyma księcia.

W chwili gdy z ręki jego miał on się przenieść już do ambasadora, zapukano do drzwi; kamerdyner oznajmił:

 Hrabia Sułkowski!

W mgnieniu oka papiér znikł w kieszeni, a Brühl rozparty zażywał tabakę z małéj emaliowanéj tabakiereczki, którą już dobył z kamizelki.

Sułkowski stojąc w progu mierzył oczyma Lichtensteina i Brühla. Z większą ciekawością niż na posła, zwracał oczy na swojego towarzysza, który się pochylił i z uśmiechem doń dłoń wyciągał.

 Otóż to ranny ptaszek! Od młodéj żony nazajutrz po ślubie już biega po ambasadorach. Sądziłem mówił Sułkowski żeście jeszcze u nóg swéj pani.

 Obowiązki przedewszystkiém odparł powiedziano mi, że książe wyjeżdża do Wiednia, nie mogłem się powstrzymać, aby mu nie złożyć mojego uszanowania.

 Książe wyjeżdża do Wiednia? zapytał zdumiony Sułkowski, zabierając piérwsze miejsce na kanapie nic o tém nie wiém.

Lichtenstein zdawał się nieco zakłopotany.

 Nie wiém jeszcze, może może wyjąknął po chwili wczoraj coś podobnego powiedziałem na dworze, i widzę, że Brühl, który wié wszystko, wié już i o tém dzisiaj.

Zaśmiał się, Sułkowski ramionami ruszył.

 Więc to niepewna jeszcze

 Nie wiém, ale być może rzucając znaczące wejrzenie na Brühla rzekł Lichtenstein. Czekam na pewne depesze, jeśli te otrzymam, choć mi żal Drezno opuszczać, pojadę.

Rozmowa zwróciła się ku plotkom miejskim.

III

Najpoufalsze stosunki łączyły jeszcze dwóch przeciwników, chociaż z obu stron rozpoczynała się walka dla oczu niewtajemniczonych nie dostrzeżona. Tego samego poranku Sułkowski z Ludovicim, powiernikiem swym mówili o zamążpójściu Kolowrathównéj.

Ludovici podejrzliwszym był daleko od swojego naczelnika.

 Panie hrabio rzekł mu ożenienie to powinno nam dać do myślenia. Hrabia Brühl nie z jedną Kolowrathówną się ożenił, ale z dworem austryackim, z O. Guarinim, z Wielką ochmistrzynią, a potrosze z królową.

Brühl jest jak miód słodki, ale podstawił nogę Fleuremu i Manteuflowi, wywrócił Wackerbartha i Hoyma; wpakował na Königstein Watzdorfa i Hoym się z jego łaski obwiesił: ja Brühlowi nie wierzę.

Sułkowski śmiać się zaczął i ramionami ruszył.

 Mój Ludovici rzekł z dumą pamiętaj kto oni byli, a kto ja? Mnie on razem z O. Guarinim i Austryakami nie obali O. Guariniego i cały ten pułk Jezuitów ztąd wypędzę. Królowéj dam dwór inny. Księża ci mi już dokuczyli: nie lubię ich.

Назад Дальше