Wielka radość, nadzieje, z któremi jechał spiesząc tu, wszystko jedna chwila jakaś nieszczęsna zgruchotała.
Niekiedy przybiegali ludzie z lepszemi i pocieszającemi wieściami. Królewna spoczywała, usypiała, choroba obiecywała się przesilić. Naówczas nadzieja wstępowała w serce.
Bóg się zlitował, modlitwy były wysłuchane. Trochę spokoju przynosiło ulgę. Król Jan przysyłał od siebie, przychodził Margrabia, zbiegali się posłańcy.
Wszyscy zdawali się odżywać.
Lecz trwało to krótko; następnych dni wybuchy gorączki wprawdzie ustały, gwałtowność ich się zmniejszyła, osłabienie jednak wzrastało. Siły się wyczerpywały, lekarze nie wróżyli nic dobrego.
Nabożeństwa nieustawały.
Pomimo, że mu to odradzano i nie bardzo dopuścić chciano odwiedzin chorej Margarety, aby widok jej tem większego na królu nie zrobił wrażenia, Kaźmirz dopominał się o to jako narzeczony, żądał tak uparcie, tak natarczywie, iż margrabina Bianka poprowadziła go z sobą.
W ciemnej z osłonionemi oknami, nizkiej, sklepionej komnacie, którą lampki palące się przed obrazami i trochę światła przedzierającego się przez opony słabo rozjaśniały, na łożu otoczonem przez kobiety klęczące i stojące do koła, spoczywała blada księżna, której cierpienie wewnętrzne niekiedy gwałtownemi ruchami i zmiany twarzy się zdradzało. Oczy jej to się otwierały i nieruchomie wlepione patrzały nie widząc, to zamykały, jakby usypiała. Lecz sen ten nie był spoczynkiem. Rzucała się niespokojnie, białemi rękami konwulsyjnie chwytając okrycia, które kobiety co chwila poprawiać musiały.
Blade jej oblicze było jeszcze tak szlachetnie pięknem jak dawniej, lecz cierpienie nadawało mu wyraz litość obudzający.
Jeden z duchownych dworskich siedział u łoża odmawiając modlitwy, może oczekując na chwilę, w której umysł chorej odzyskałby przytomność.
W cichości zbliżył się Kaźmirz, idący za Bianką, aż do łoża samego. Chora, jakby uczuła przytomność jego, otwarła oczy szeroko, z ust dobył się słaby głos i gwałtownie odwróciła się na drugą łoża stronę.
Kaźmirz zbladł.
Stali tak, oczekując jakiejś oznaki pocieszającej. Bianka rozpytywała kobiety, które za całą odpowiedź płakały
Wkrótce potem stłumiony głos chorej dał się słyszeć. Wołała jak zdyszana, przerywanemi wyrazy:
Nie chcę nie chcę zdejmcie mi pierścień dary odnieście Tu umrę, nie powiozą mnie krew krew
Na królu czyniło to wrażenie tak silne, iż po chwili ustąpić musiał Wyszedł stąd oślepły, ogłuszony, z oczyma zamglonemi, z sercem ściśniętem.
Nie mówiąc do nikogo, powlókł się zamknąć w swych izbach
Wieczorem z orszakiem całym udał się na nabożeństwo do ołtarza ŚŚ. Stanisława i Oswalda w Kościele Ś. Wita. Królewską ofiarę złożył dla duchownych, którzy błagalne litanje odśpiewali.
Nastąpiła noc noc milcząca, ale bezsenna dla wszystkich na zamku. Król Jan siedział, co chwila posyłając dowiedzieć się o zdrowie córki. Kaźmirzowi przynosił wieści Kochan. Margrabia Karol przychodził go pocieszać. Po wszystkich kościołach paliły się światła i odprawiały nabożeństwa
Nazajutrz dzień był Ś. Zofji, piękny, jasny, majowy dzień, słoneczny, lecz o słońca wschodzie uderzyły wszystkie dzwony na Starej i Nowej Pradze, na Wyszehradzie, na Grodzie, uderzyły jękiem żałobnym.
Księżna Margareta nie żyła.
Do ostatniej chwili przerażony ojciec, zbolały ów narzeczony, mieli jakąś nadzieję cudu.
Gdy straszna wiadomość o śmierci księżnej rozeszła się po zamku, i płacz niewiast, całego dworu, czeladzi, zwiastował ją król Jan padł na kolana łkając. Syn podnieść musiał ojca
Prowadźcie mnie do niego zawołał przemagając ból on także, jak ja, ten cios czuć musi
Prawie razem z wiadomością o zgonie Margarety, ojciec jej i brat weszli do izby, w której Kaźmirz rozpaczał.
Rzucił się on do kolan starca, łkając i rozgorączkowany
Ty, którego ja ojcem mym już zwałem odezwał się i którego i teraz ojcem mieć chcę, ty jeden pojmiesz boleść moją.
Nie ma Margarety! a z nią poszły wszystkie nadzieje, całe szczęście moje, cała przyszłość rodu mojego!
Sami zboleli i rozłzawieni, stary król, syn jego i Kaźmirz, ściskać się i obejmować zaczęli.
Margrabia ze wszystkich najwięcej zachował spokoju i pomiarkowania w rozpaczy. I jemu żal było tego ślicznego kwiatu, ściętego na młodej łodydze, lecz życia wymagania powoływały go. On tu jeden miał przytomność jeszcze
Stary Jan, ten rycerz nieulękniony, który nieraz na śmierć się narażał z heroiczną odwagą, złamany był bezsilny. Kaźmirz, w kwiecie wieku, ale już tyle przeżywszy i przecierpiawszy, uginał się pod tym ciosem, nietylko stratę narzeczonej, ale wróżbę złą w tem upatrując dla siebie. Mimowolnie przychodziło mu to na usta
Ojcze mój, wołał, obejmując starca jęczącego, ojcze mój użal się nademną. Niezasłużone jakieś przekleństwo wisi nad głową moją zginąć więc muszę ostatni z rodu, a państwo moje pójść w obce ręce
Nie odparł stary Jan, którego syn zmusił usiąść, bojąc się, aby mu sił po bezsenności i cierpieniach nie zabrakło nie! Nazwałeś mnie ojcem, chciałem ci nim być dać własną córkę Bóg moje najlepsze chęci zniweczył, lecz nie wyrzeknę się ani tytułu tego, ani jego obowiązków.
Wtem margrabia Karol wtrącił:
Bracie mój, bo i ja nie wyrzekam się braterstwa z tobą daj słusznemu żalowi przeminąć Ja i król, ojciec mój, będziemy się starać wyszukać ci żony Ożenim cię zadasz kłam przepowiedniom nierozsądnym i złośliwym Nie dopuścim tego, aby królestwo twoje
Stary Jan począł w tej chwili żywo:
Dobrze mówi Karol niech nas ta wspólna boleść połączy, poprzysięgnijmy sobie braterstwo Ja i Karol wyszukamy ci małżonki.
Kaźmirz chwycił rękę Jana.
A ja na pamięć tej drogiej zmarłej, której mi nikt nie zastąpi, przysięgam Wam, że z ręki Waszej przyjmę narzeczoną, jaką mi dacie Ona będzie nowym węzłem między mną a wami
Tak, przy zaledwie ostygłych zwłokach, już Margrabia Karol rzucił myśl dla polityki swej potrzebną, i mającą związek pomiędzy Polską a Luksemburczykami utrzymać.
Kaźmirz przyjął ją ze ślepem zaufaniem, pod ciężarem przepowiedni i trwogi zejścia bezpotomnym.
Córka, którą mu zostawiła Aldona, nie mogła wziąć na skronie korony tej, której obrona męzkiej potrzebowała dłoni
Z równie wielkim żalem, jak przed chwilą radość była pogrzebowe odbyły się obrządki. Kaźmirz pozostał, aby zwłoki narzeczonej odprowadzić do grobu królewskiego na Zbrasławiu.
Ponowiono jeszcze po smutnym obrzędzie zapewnienia przymierza i nierozerwanej przyjaźni, a Jan i Karol zobowiązali się uroczyście wynaleźć dla króla nową narzeczonę którą on z ich rąk przyjąć miał bez wyboru.
Pożegnanie było uroczyste i najczulsze, lecz orszak polski, który z tryumfem, weselem i wrzawą wjeżdżał do złotej Pragi, wyciągnął z niej rankiem, po cichu, przeprowadzony przez Margrabiego Karola odziany żałobą i smutny.
Król Kaźmirz we wszystkich litość obudzał. Wprawdzie po przemożeniu pierwszego wybuchu rozpaczy, odzyskał on męztwo i siłę ducha, lecz głęboki smutek czynił go martwym na wszystko.
Jechał, dając się prowadzić nie okazując niczem zajęcia zobojętniały i pogrążony w sobie.
Jechał, dając się prowadzić nie okazując niczem zajęcia zobojętniały i pogrążony w sobie.
Takim na pierwszym noclegu na czeskiej ziemi wieczorem, znalazł go ulubiony mu powiernik, ksiądz Suchywilk, Grzymalita, który mu towarzyszył do Pragi.
Był to jeden z najpoważniejszych, najuczeńszych swojego czasu duchownych, mąż dobrej rady, nieskazitelnego charakteru, a wielkiego przywiązania do Kaźmirza, który mu miłość jego dla siebie zupełnem odpłacał zaufaniem.
Jak wuj jego, Arcybiskup Bogorja, tak on kształcił się za granicą, w Bononji, Padwie i Rzymie dokończył nauki, a oprócz suchej ich treści, przywiózł z sobą zdrowe i żywe pojęcie wszystkiego, co własny kraj wymagał.
Wielkiej siły ducha mąż, umiejący prawdę mówić i nie zniżający się nigdy do pochlebstwa cenionym był przez króla wysoko.
Szanował go Kaźmirz i często mu był posłuszny.
Sama postać jego wrażała uszanowanie i oznaczała męża charakteru energicznego a nieulęknionego. Król po nim miękkiej pociechy innych spodziewać się nie mógł.
Suchywilk, wszedłszy do izby, w której król siedział pogrążony w sobie, a Kochan stał u proga popatrzył chwilę nań, nim się zbliżył.
Wstydząc się swojego tak jawnie słabość odkrywającego smutku, król powstał, zmuszając się do uprzejmego uśmiechu. Kochan czuł się tu już niepotrzebnym, i zniknął.
Zostali sami.
Czas jakiś Grzymalita milczał.
Miłościwy panie odezwał się, mierząc króla swem wejrzeniem spokojnem nie trzeba się tak poddawać boleści, choć jest ona bardzo usprawiedliwioną. Lecz, taka kolej rzeczy ludzkich takie są losy nasze, nic na ziemi nie ma pewnego. Bóg doświadcza i próbuje.
Po tej przedmowie Suchywilk począł zwolna.
Ludziom, co dla siebie żyją, boleć i lubować się w boleściach swych jest wolno nie wam, nie nam. Kapłani i królowie synami są bożemi. Mocarze w dłoni trzymają losy państw Macie, miłość wasza, co czynić. Kraj cały odłogiem leży, czeka na was Nie godzi się wam nad własną niedolą łzy wylewać.
Kaźmirzowi oczy zabłysły, począł słuchać z uwagą. Ksiądz mówił dalej, ożywiając się
Miłościwy Panie pomyślcie o owczarni waszej a ból wasz własny nie da się wam tak uczuć uciskająco i przygnębiająco.
Ojcze mój odezwał się Kaźmirz macie słuszność, lecz są cierpienia nad siły
Siły wola wywołuje, a ta od człowieka zależy rzekł Suchywilk.
Wnijdźcie w położenie moje Ta groźba straszna, iż mogę być ostatnim z rodu mojego! szepnął Kaźmirz. W chwili, gdym sądził, iż przeczucia przełamię, gdym miał nadzieję
Ale nadzieja straconą nie jest rzekł energicznie duchowny. Przeczucia i przepowiednie są to pokusy szatana. Bóg rzadko objawia przyszłość, a gdy to czyni, dzieje się objawienie jej przez usta poświęcone i wiary godne.
Lecz wy, królu miłościwy dodał gdyby nawet, od czego Boże uchowaj, ta jakaś przepowiednia ziścić się miała, możecie po sobie zostawić więcej niż potomka, więcej niż potomstwo dzieło wasze, pamięć spraw wielkich, dłużej trwającą, niż rody.
Król spojrzał nań z ożywieniem i ciekawością.
Cóż ja uczynić mogę? zapytał smutnie.
Tu, u nas, w tej Polsce, ledwie do kupy jako tako orężem ojca waszego sklejonej? odparł Suchywilk z mocą wielką. Pytacie, miłościwy królu, co czynić?
Aliści żywota ludzkiego najdłuższego nie starczy na to, co tu jest do czynienia!
Miłościwy królu, widzieliście to miasto Pragę tak wspaniale się wznoszące, alboż my miast takich mieć nie możemy i nie powinniśmy? Wszystko u nas odłogiem! Cóż to są te zamki nasze, stosy drzewa, jakby na opał przygotowanego? Szkół u nas mało, kraj na pół pusty, ludu mało, ściągnąć go trzeba
Kaźmirz słuchał, ożywiając się.
Naostatek, miłościwy panie dodał kapłan gdzież u nas prawa są? Inne kraje mają je spisane, u nas każdy sędzia podług jakiegoś starego obyczaju inaczej sądzi jako sam chce. Jakież to królestwo jedno, gdy w niem zwyczajów tyle, a pisanego prawa lub nie ma, albo je sobie pisarczyki notują dla pamięci, jak się im podoba, a potem te ich mazaniny służą za kodeksa? Alboż i to godzi się, żeby nasze mieszczaństwo, gdy się sądzi, a wyrokom nie rade, do Magdeburga pod cudze panowanie słało z apelacyą?
Suchywilk, który równie biegłym teologiem jak prawnikiem był, mówiąc o tym przedmiocie, mimowolnie się zapędził.
Zmiarkował sam prędko, że nie pora była królowi szczegóły te teraz stawić przed oczy, i zwrócił mowę swą inaczej.
Ojciec wasz wojował rzekł wy budować musicie i gospodarzyć. Alboż to nie boleśnie nam słuchać, gdy obcy, o kraju naszym rozpowiadając, dzikim go zwą, barbarzyńskim, zarosłym, niewytrzebionym, na pół pogańskim? Albo nie wstyd, gdy nam gościńców naszych niebezpieczeństwa i niewygody zarzucają w oczy?
Rzemiosł u nas mało, wszystko u obcych kupować musimy
Kaźmirz zdał się zapominać o swej boleści.
Ojcze mój przerwał to ty wiesz najlepiej, bom ci się nieraz spowiadał z myśli moich, że całą żądzą mą i staraniem było i jest na ten cel pokój utrzymać, okupić go, aby lud ubogi się wzmógł, bezpiecznie zasiedlił, wzbogacił! Pragnę tego wszystkiego co wy, lecz jak i czem tak wiele rzeczy razem dokonać możemy?
Jak? zawołał Suchywilk rozpoczynając od najpilniejszego.
Wasza miłość daliście najeżdżanym i pustoszonym ziemiom wytchnienie, to już dobrodziejstwo wielkie. Zważmy, co czynić, i bierzmy się do dzieła.
Król się zadumał.
Widocznem było, że Grzymalita zręcznie potrafił odwrócić myśl jego od tych dręczących wspomnień, co ją zajmowały. W Kaźmirzu odezwało się to, co go od młodości obchodziło najżywiej, chęć podźwignięcia kraju i postawienia go na równi z innemi królestwami w Europie.
Cóż więc najpilniejsze? zapytał.
Suchywilk spojrzał nań.
Chleb i zamożność da nam pokój odezwał się a po nich co najpierwszą wszelkiego kraju potrzebą?
Kaźmirz łatwo mógł w myśl mówiącego trafić, wiedział, co go najżywiej obchodziło zawsze.
Sprawiedliwość odparł nieśmiało.
Tak jest odparł Suchywilk z radością. Miłość wasza nieśmiertelną po sobie zostawić możesz spuściznę Polsce. Prawa jej daj!
Kaźmirz powstał odżywiony.
Dobrze rzekł lecz wy mi bądźcie do wielkiego dzieła pomocą. Pociechą ono dla mnie się stanie
Zamilkł. Ksiądz przedłużał rozmowę znalazłszy w niej dzielne lekarstwo.
Prawa pisanego tak jak nie mamy rzekł co gdzie jest z ust i tradycyj ludzkich pozbieranego, jedno się drugiego nie trzyma, trzeba to zebrać, zjednoczyć, zlać, aby, jak król jeden jest, i prawo było jedno
Kaźmirz począł go ściskać.
Pomóż mi zawołał pomóż! Trzeba, aby to prawo osłoniło lud biedny, kmiecie wzięło w opiekę. Na to umierającemu ojcu słowom dał, iż bronić go będę
Chrystus ten lud, jak nas, krwią przenajświętszą odkupił dodał kapłan.
Taką rozmową Suchywilk zajął króla do nocy.
Nazajutrz rozpoczął ją znowu. Kaźmirz sam wznawiał chętnie przedmiot ten, do którego serce go ciągnęło i poczciwa chęć zostawienia po sobie pamięci dobrej.
Tak dojechali do Krakowa. Stolica, do której spodziewał się, wyjeżdżając z niej, powracać szczęśliwy obok młodej małżonki, wznowiła bolesne wspomnienia. Zatrzymać się kazał na drodze, aby przybyć ukradkiem, nocą, wprost na Wawel pusty do swej sierotki, której matkę obiecał.