Infantka - Józef Kraszewski 13 стр.


Górnicki ledwie mógł stłumić płacz, który, mimo męztwa, pierś mu i oczy napełniał.

 Miłościwy panie rzekł żyjcie, Bóg łaskaw, zdrowie wam przywróci.

Na ustach króla widać było jakby uśmiech niedokończony.

 Ani dla siebie, ani dla was tego nie życzyć odezwał się cichym bardzo głosem. Walczyłem próżno, z dolą walczyć nadaremnie, nikt swego nie uniknie losu.

Zatrzymał się król, jakby mu tchu zabrakło, spojrzał na Górnickiego i szeptał znowu:

 Całe życie, całe stoi przedemną jak rozwinięta karta. Widzę je przed sobą. Pasmo przeznaczeń. U kolebki, matka! tak, matka, która być miała mi prześladowcą i mojego szczęścia nieprzyjaciółką. Ojciec kochający a surowy pochlebcy i kobiety a! te kobiety, te sokoły, które mi żywot zatruć miały.

Przez nie ginę! a tak je kochałem?

Zamilkł znowu. Górnicki chciał powstrzymać go i szepnął, że mówienie rozdrażnia i męczy.

August nie zdawał się słyszeć i rozumieć. Oddech stał się żywszym, powieki odkryły oczy wpadłe, ale jaśniejące blaskiem niezwykłym.

 Widziałeś Elżbietę, pierwszą moją padła ofiarą, niewinna, biedna, anielska istota. Co ona zawiniła, że jej męczennicą być przeznaczono

Barbara a! ukochana Basia moja, o którą z narodem walczyć, z matką wojnę prowadzić, z całym światem się poróżnić przyszło, ją i mnie żółcią i piołunem poili.

I ta jak kwiat w mych oczach uwiędła i ta

Górnicki dostrzegł jak dwie łzy dobyły się z pod powiek powoli i nieotarte potoczyły zwolna po twarzy, znikając gdzieś na bieliźnie, w którą wsiąkły.

I znowu było milczenie, król się podniósł nieco, uczynił wysiłek, lecz osłabłe ciało zmusiło opaść na pościel bezwładnie, oddychał coraz ciężej, ale oddech stawał się przyśpieszony.

 Chcieli bym żył z Katarzyną, to mi śmierć zadało. Nie mogłem się zwyciężyć. Przez to umrę bezpotomny, ostatni, ze mną do grobu pójdą Jagiellonowie.

Bóg, los, przeznaczenie, fatalność, żelazne prawo zniszczenia.

Górnicki chciał coś wtrącić, aby smutne te myśli odwrócić, król mówić mu nie dał.

 Bezpotomnym! rzekł to nic, ale zejść bez dobrego imienia, bez pociechy z wielkiego dzieła.

Starosto, wszystkom chciał, nic nie mogłem. Litwa dotąd dąsa się na to co jej przyszłość miało zapewnić. Na Unię pracowałem życie całe, dla niej praw się zrzekłem oni jej nie chcą.

Swobody ich szanowałem plwali mi w oczy za to.

Nie było nieszczęśliwszego nademnie. Na Ruś zbierałem się iść odzyskać zabrane zawady mi stawili.

Wrogów wszędzie, przyjaciół nie miałem nigdzie, nigdzie, nikogo.

 A! miłościwy panie przerwał Górnicki nie czyńcie nam wiernym sługom swoim krzywdy, myśmy cię cenili i miłowali!

 Wielu? kto? przerwał król. Mój starosto, śmierć oczy przemywa i wzrok daje co do głębi dusz sięga widzę w każdym co w sobie nosi, do szpiku kości.

Przyjaciół dla łupieży, kochanek dla łask i darów, jest wiele, a ktoby kochał?

Zamilkł nagle i zwolna w piersi się uderzył.

 Winienem, winienem szeptał przebacz mi panie, winienem wiele, ale przejrzałem za późno.

Starosto, pamiętajcie o tej sierocie królewnie Annie, ja życie jej zatrułem. Co z nią będzie? maż ona do końca żywota łzami się obmywać?

 Miłościwy panie podchwycił Górnicki naród nigdy panów swoich krwi nie odtrącił i nie zapomniał o niej. Nie trwożcie się o los królewnej.

 Zapóźno przyjdzie jej korona i małżeństwo przerwał znowu ciszej król. Katarzyna przecierpiała wiele, Zofia owdowiała, sierota Anna na łasce waszej.

A cóż z tem państwem?

Wstrzymał się król i milczał długo, spojrzał na starostę, jak gdyby go wyzywał.

 Wybierajcie ostrożnie, abyście za soczewicę praw swych nie pozbyli. Jest ich dosyć co sięgną po koronę naszą.

 Cesarz pierwszy podszepnął Górnicki.

 Cesarz? zamruczał król przez nich my straciliśmy Czechy i Węgrów, oba kraje Jagiellonom należały. Ojciec dał się im uwikłać i wydrzeć je sobie.

Cesarz uczynił mnie bezpotomnym, cesarz zakuje was w niewolę!

Podniósł rękę, która opadła ciężko na posłanie.

 Litwa za carem ze strachu. Tyran jest. Katarzyna truchlała, by mu jej nie wydano; nie oddawajcie mu Anny, biednej Anny. Zabije ją.

Nie śmiał Górnicki wspomnieć o Francuzie, ale król sam szepnął.

 Francuskiego króla brat się swata, obcy nam, daleki, młody. Polska niczem dla niego, on na nic dla was.

I dodał po namyśle.

 Pruski książe? któż wie? Zechcecie go?

Starosta słuchał z natężoną uwagą, lecz te myśli przesuwające się z kolei rozmarzonemu po głowie, zdały mu się go dręczyć nadto; przerwał uspokajając.

 Miłościwy panie, Bóg miłosierny. Jeśli osierocić zechce, opiekować się będzie! Pocóż trapić się zawcześnie.

 Tak! przeznaczenia są nieuniknione, konieczność żelazna westchnął. Widzę przyszłość, widzę ją smutna

 Wasza miłość odezwał się Górnicki zechcecie mi wydać jakie rozkazy. Rozkazaliście mnie przywołać.

Król niespokojnie ręką powiódł po czole.

 Nie wiem już rzekł tak potrzebowałem was Chciałem mieć kogoś przy sobie

Oczy jego skierowały się na drzwi.

 Sokoły i sępy chciwe nikogo więcej wszyscy czegoś żądają, nikt nic nie przynosi. Słowa pociechy łzy poczciwej

Jaki to dzień? zapytał nagle.

 Niedziela szepnął Górnicki.

 Tak, byłoż to dziś rano? czy wczoraj, czy miesiąc temu? już nie wiem. Wszystko się zmięszało razem, cała przeszłość leży pogmatwana przedemną.

Te sokoły

 Zbyćby się ich, miłościwy panie rzekł starosta.

 Płaczą począł król jak ojciec łez niewieścich znieść nie umiem. Giżanka ma córkę dziecko moje jedyne. Zajączkowska wiesz żenić się z nią chciałem czeka świat zawiązany.

Zuzię Orłowską aż tu przywieźli i ta A! te sokoły!

Nie śmiał nic powiedzieć Górnicki, ale mu się zrobiło przykro, a gdy potem król zamilkł, odważył się podszepnąć:

 Nie myślećby o nich!

 Tak po chwili dodał król czarami mnie i napojami wzięły, a zdrowie i życie poszło.

Te, którem kochał, los mi wydarł prędko przemknęły mi przez życie moje jak cienie, tylko śnię teraz o nich. Widzę je jakby żywe były. Stają koło mnie Elżbieta i Basia razem.

Starosto odezwał się żywiej przywiozłeś mi z sobą ich wizerunki?

 Są w Tykocinie odparł Górnicki.

 Jam je teraz chciał mieć pocieszyć się niemi rzekł król. W Tykocinie! Jedźże po nie, proszę cię, jedź po nie, a śpiesz jutro do mnie z powrotem. Chcę je mieć, chcę je koniecznie mieć teraz, choćby do trumny.

Górnicki począł się tłómaczyć, dlaczego ich nie zabrał z sobą, lecz w myślach pogrążony, już się go słuchać nie zdawał i powtórzył:

 Jutro przywieź mi je jutro.

Wtem jakby sobie coś przypomniał.

 Bieliński spytał jest w Tykocinie na zamku?

 Nie odstępuje go na krok rzekł Górnicki. To człowiek, na którego spuścić się można, miłościwy panie.

 Dla tegom go nad skarbem moim wszystkim postawił słabnącym głosem dodał August. Starej wiary to mąż, prawości starej. Mów mu, niech nikomu nie zdaje po mnie mienia, krom królewnej Anny Ona sióstr nie ukrzywdzi, a ja chcę, aby pokrzywdzoną nie została. Biedna Anna

 Dla tegom go nad skarbem moim wszystkim postawił słabnącym głosem dodał August. Starej wiary to mąż, prawości starej. Mów mu, niech nikomu nie zdaje po mnie mienia, krom królewnej Anny Ona sióstr nie ukrzywdzi, a ja chcę, aby pokrzywdzoną nie została. Biedna Anna

Na jej sieroctwo spadnie korona! Kto wie? Wydrą jej może i mój spadek i ją z Jagiellonek ostatnią

 Miłościwy panie, nie może to być przerwał starosta myśli tych nawet nie przypuszczajcie; ludzie bywają niewdzięczni, naród się niewdzięcznością splamić nie może.

Zygmunta Augusta oblicze zmieniło się wyrazem szyderskim.

 Mylisz się, starosto, mylisz odparł przeciwnie, ludzi wdzięcznych znajdzie się coś może, narody zawsze niewdzięczne być muszą!

Napróżno chciał zaprotestować starosta tykociński, król głową potrząsał.

Lecz widać było w skutek długiej już rozmowy tej znużenie.

Wśród niej Zygmunt August chwilami usypiać się zdawał. Słów mu brakło i wypełniało je mruczenie Mruczenia przerywały mowę. Starosta nie śmiał ani się oddalić bez rozkazu, ani dłużej męczyć króla, który, ile razy go zobaczył, jakby pobudzony do mówienia, usta otwierał i wkrótce wyczerpując się, słabnął.

Na ostatek sądząc, że się już nazbyt przedłużyło posłuchanie, zrobił parę kroków wstecz od królewskiego łoża, ale król posłyszał chód i oczy otworzył.

 Jedź rzekł zaraz, prędko proszę cię wizerunki, wiesz dwa razem, Elżbiety i Barbary przywieziesz mi je jutro.

 Natychmiast wyruszam spełnić rozkaz, miłościwy panie odezwał się Górnicki odchodząc.

Król nie musiał już usłyszeć odpowiedzi, gdyż starosta ujrzał go z otwartemi usty, uśpionym głęboko, oddech tylko ciężki i chrapanie piersi znużonych słychać było.

Gdy ostrożnie podniósłszy zasłonę starosta tykociński znalazł się w izbie sypialnią poprzedzającej, w której podedrzwiami stał Kniaźnik, Plat i Jakób cześnik na cichej jakiejś naradzie, potrzebował chwili długiej, aby przyjść do siebie, tak mu jeszcze w pamięci, w sercu brzmiało to, co z ust umierającego słyszał.

Nie ulegało wątpliwości dla niego, iż król już z tego łoża boleści nie miał powstać, że to były ostatnie godziny i słowa ostatnie.

Wzruszony do głębi duszy, Górnicki usiłował zapanować nad sobą, lecz łkania powstrzymać nie mógł.

Do stojącego nie opodal od progu zbliżył się Fogelweder i ujął go za rękę.

 Wszelka nadzieja stracona? szepnął Górnicki. Doktorze, macie wy jeszcze jaką?

Fogelweder potrząsnął głową.

Milczeli chwilę. Doktór ujął go za rękę i wywiódł z sobą do drugiej komnaty, w której, oprócz referendarza Czarnkowskiego, znajdował się chwilowo marszałek Radziwiłł, na uboczu rozpytujący cicho Jakóba Zaleskiego o króla.

Zobaczywszy powracającego Górnickiego, Czarnkowski się zbliżył do niego.

 Mówiłeś z nim? zapytał.

 Tak rzekł starosta i rozmowa była może dla chorego za długa. Zmęczyła go, ale odpuścić mnie nie chciał.

 Dał ci jakie rozkazy?

 Kazał mi jechać do Tykocina, abym mu jutro przywiózł dwa wizerunki: Elżbiety i Barbary, które zwykł był nosić przy sobie.

 Jutro! podchwycił Czarnkowski smutnie lecz któż wie, czyje jutro jest Biedny pan! Nie wspomniał co o królewnie?

 I owszem odparł Górnicki los jej go obchodzi wielce, troskę ma wielką o nią.

Referendarz zamilkł.

 Doktorowie obaj dodał po przestanku żadnej już nadziei nie czynią. Jutro król na śmierć dysponować się będzie.

 Tem bardziej śpieszyć muszę do Tykocina odezwał się starosta abym ostatnią jego spełnił wolę i choć małą przywiózł pociechę.

Otarł łzę, podali sobie ręce.

Noc już była, gdy Górnicki się znalazł w podwórcu dworu królewskiego, który, choć cichym był, niemniej ludzi go mnóztwo napełniało.

Znając wszystkich, mógł starosta mimo ciemności rozpoznać tych, co się tu krzątali.

Krajczy i podczaszy z Konarskim, któremu król wszystko zwierzał i klucz od pieniędzy oddawał, stali przy ładujących się wozach. Widocznem było, że się śpieszono, aby z zaborem przewidywany już zgon króla uprzedzić.

Zaprzęgano konie, szeptali ludzie: ze śpichrzów wynoszono skrzynie i różny ładunek.

Jakób cześnik królewski, znany ze swej chciwości i bezwstydu, kręcił się także około wozów innych, z dworzanami: Platem, Kolfilskim i Kazanowskim.

Niektórzy z nich wcale na starostę nie zdawali się uważać, drudzy zmięszali się widząc go powoli przechodzącego podwórze i rozpatrującego się w tem co się tu działo.

Łatwa do poznania, po swej tuszy i zuchwałej postawie, Zuzanna Orłowska, jedyna z dawnych miłośnic króla, która była przytomną w Knyszynie, chodziła także pilnując rzeczy, które na gwałt tej nocy wyprawiano w świat, aby tylko z Knyszyna, obawiając się dnia następnego, gdyż biskup Krasiński, marszałek Radziwiłł i referendarz Czarnkowski mogli łupieztwo powstrzymać.

Назад