Gdy się Fürstemberg ociągał, naglić tak i tupać poczęto, iż król nakazać musiał milczenie i wskazując na Fürstemberga powtórzył:
Niéma litości, maluj tę malowaną kochankę, któréj palisz ofiary.
Dla nabrania odwagi młody roztrzepaniec wychylił swój kielich do dna.
Kochanka moja jest najpiękniejszą w świecie zawołał możeż mi kto zaprzeczyć, znaż kto co się ukrywa pod tą maską, którą dla śmiertelników oczu nakłada? Moja kochanka należy do bóstwa bo jéj jednéj nie zagraża to, co wszystkim innym piękność jéj dojrzała, jaką jest pozostanie na zawsze. Ząb czasu skruszy się o marmurowe jéj kształty
Śmiech mu przerwał.
Obok niego siedział Adolf Hoym. Mężczyzna był pięknie zbudowany, ale twarzy nie miłego wyrazu. Małe jego oczki świdrujące gdy się w człowieka wpatrywał, cechowała przenikliwość jakaś trwożna. Zbladły i wyżółkły w téj chwili dopiéro po ambrozyi nieco rumieńca nabierał. Hoym słynął z donżuaństwa, ale jego miłostki od lat kilku były tak tajemnicze i skryte, że już myślano że się ustatkował. Chodziły wieści iż się ożenił, ale żona jego nie pokazywała się nigdzie, nie widział jéj nikt siedziała podobno na wsi.
Hoym, który miał słabszą od innych głowę, a był już zmęczony przez dni kilka, dotrzymując królowi w nocnych jego biesiadach, widocznie był mocno napiły. Poznać to było łatwo po mimowolnych głowy jego ruchach, po wysileniach z jakiemi dźwigał ręce ociężałe, po uśmiechu ust krzywym, po przymykających się powiekach i całéj postawie zdradzającéj, że sobą władać przestał.
Była to najmilsza gratka dla króla i jego towarzyszów, ministra od akcyzy schwytać w takim stanie ubłogosławionym, gdy rozum języka powstrzymać nie może.
Koléj na Hoyma! rzekł król. Hoym dodał znasz mnie, niéma wymówki. Wiemy wszyscy żeś wielkim znawcą i wielbicielem wdzięków niewieścich, że bez miłości żyć nie możesz; poza te ściany nie wychodzi nic. Spowiadaj się!
Hoym głową na wszystkie strony wykręcał, a ręką z próżnym bawił się kielichem.
Hę! hę!, zaśmiał się.
Z cicha nalał mu wina Kyan.
Minister machinalnie podniósł kielich do ust i wypił z tą bezrozumną chciwością właściwą już napiłym, których szatańskie pali pragnienie.
Lice mu zaszło purpurą.
Hę! hę! począł bełkocząc chcecie wiedziéć jak wygląda moja kochanka ale ja mili panowie niémam i nie potrzebuję miéć kochanki, bo mam za żonę boginię!
Rozśmieli się wszyscy chórem, król tylko ciekawie, poważnie wpatrując się w niego, słuchał.
Śmiejcie się mówił Hoym kto jéj nie widział, ten nie widział Wenery, a myślę że i Wenus obok niéj wydałaby się praczką z przedmieścia. Mogęż ja ją opisać? W jedném jéj oku czarném jest tyle potęgi i wdzięku, iż żaden śmiertelny oprzéć mu się nie potrafi. Postać jéj Praxytelesa dłutoby zawstydziła na jéj uśmiech niéma wyrazu, ale to bóstwo surowe i straszne i ten uśmiech nie rozkwita co dzień.
Kiwali głowami przytomni niedowierzająco, Hoym chciał przerwać, król uderzył o stół. Opiszże ją lepiéj: to są westchnienia, nie obrazy.
Któż opisze doskonałość dodał Hoym z podniesionemi w sufit oczyma
Wszystkie piękności ma, a żadnéj wady.
Gotowem uwierzyć że piękna zawołał Lagnasco jeśli niestały Hoym od trzech lat się w niéj kocha i po cudzych kniejach nie poluje.
Przesadza! pijany jest! przerwał Fürstemberg. Jakto? piękniejsza od księżnéj Teschen?
Hoym ruszył ramionami, trwożliwém okiem mierząc króla; ale król rzekł spokojnie:
Tu niéma innych względów nad prawdę piękniejsza od Lubomirskiéj?
Najjaśniejszy Panie krzyknął unosząc się Hoym księżna jest kobietą piękną, a moja żona jest boginią. Na całym dworze, w całém mieście, w całéj Saksonii, w Europie drugiéj takiéj niéma!
Śmiechem ogromnym, olbrzymim, szalonym zabrzmiała sala.
Jaki zabawny Hoym pijany!
Jaka pocieszna akcyza pijana!
Co za nieoszacowany człowiek
Król się nie śmiał, Hoym widocznie był pod wpływem ambrozyi i zapominał się gdzie był i przed kim to mówił.
Śmiejcie się zawołał znacie mnie przecie wszyscy: sami mnie Don Żuanem nazywacie: oddajecie mi tę sprawiedliwość że na piękności niewieściéj nikt się lepiéj nie zna nademnie. Dlaczegóżbym miał kłamać? to bóstwo nie kobieta; dość jednego jéj oka, aby w najzimniejszém łonie pożar zapaliło; jéj uśmiech To mówiąc spojrzał mimowolnie na króla Wyraz twarzy Augusta chciwie słuchającego wykrzykników i śledzącego każde jego słowo, przeraził go tak, że niemal się z trwogi wytrzeźwił. Radby był się cofnął lecz nie mógł sobie zadać kłamu, i jak stężały, zamilkł pobladłszy
Próżno śmiechami i wywoływaniami starano się go zmusić by szedł daléj: Hoym ze strachu oprzytomniał, ręka jego machinalnie obejmowała kielich, ale oczy trzymał wlepione w ziemię i zamyślił się dziwnie.
Na znak króla Kyan nalał mu ambrozyi, stuknięto w kielichy.
Piliśmy boskiego naszego Herkulesa zdrowie! zawołał Fürstemberg teraz zdrowie Najjaśniejszego Apollina naszego
Niektórzy pili na klęczkach, inni stojąc; Hoym wstał chwiejąc się i musiał oprzéć się o stół. Skutek wina, który na chwilę trwoga zawiesiła, powracał. W głowie mu się kręciło: wypił duszkiem.
Poza krzesłem królewskiém stał Fürstemberg, którego król Fürstchen przez pieszczotę nazywał i w swych miłosnych wycieczkach zwykle za towarzysza miewał. Apollo odwrócił się ku niemu:
Fürstchen rzekł cicho akcyza nie kłamie; od lat kilku zamyka i tai się ze swym skarbem: trzeba go zmusić aby nam ją pokazał Użyj takich środków jakich chcesz, niech kosztuje najdrożéj, ale ją trzeba widziéć.
Fürst się uśmiechnął, szło to bardzo i jemu i innym na rękę. Panująca dotąd królewska kochanka en titre, księżna Teschen, miała przeciwko sobie wszystkich przyjaciół obalonego przez nią wielkiego kanclerza Beichlinga, po którego upadku pałac na Pirnajskiéj ulicy odziedziczyła a Fürstemberg choć w swoim czasie służył Lubomirskiéj przeciwko innym paniom dobijającym się serca króla, gotów był Augustowi służyć przeciw wszystkim w świecie. Piękność Lubomirskiéj nie zbyt świetna, nieco przekwitająca, jéj pańskie obejście się i ton, zaczynały nudzić króla, który wolał rezolutniejsze, śmielsze, żywsze charaktery w kochankach Fürstemberg odgadł to wszystko z wejrzenia i mowy króla. W jednéj chwili odskoczył od jego krzesła i znalazł się poufale sparty o poręcz Hoyma, nachylony do jego ucha
Kochana akcyzo! zawołał głośno wstyd mi za ciebie, kłamałaś bezwstydnie i to w obec króla jegomości, żartowałaś sobie z nas i z niego. Przypuszczam chętnie, że żona takiego łotra jak ty i kobieciarza, nie może być koczkodanem, ale do Wenery i bogini, a nawet do księżnéj Teschen ją porównywać, to były żarty!
Hoymowi znowu wino grało w głowie.
Com mówił rzekł z gniewem to była prawda! Tausend donner-wetter! Potz und Blitz!
Śmiano się z rubasznego wykrzyku, ale przy biesiadzie poufałéj król wszystko przebaczał po pijanemu prości śmiertelnicy chwytali go za szyję i całowali, nie lękając się by ich Goliat zdusił w objęciach
Hoymowi znowu wino grało w głowie.
Com mówił rzekł z gniewem to była prawda! Tausend donner-wetter! Potz und Blitz!
Śmiano się z rubasznego wykrzyku, ale przy biesiadzie poufałéj król wszystko przebaczał po pijanemu prości śmiertelnicy chwytali go za szyję i całowali, nie lękając się by ich Goliat zdusił w objęciach
Stawię tysiąc dukatów w zakład o! krzyknął Fürstemberg że żona twoja od innych dam dworu piękniejszą być nie może
Hoymowi dolewano wina akcyza piła z rozpaczy
Trzymam zakład! zgrzytnął zębami blady i pijany trzymam
Sędzią ja będę sędzią! wyciągając rękę dodał August.
A sądu zwlekać się nie godzi dodał August. Hoym natychmiast sprowadzi tu żonę i na pierwszym balu u królowéj ją przedstawi
Hoym! pisz! Kuryer królewski powiezie list do Laubegast dodał któś z boku.
Pisz list natychmiast! zaczęto znowu wołać ze wszystkich stron
W jednéj chwili podsunięto mu papier, Fürstemberg gwałtem wcisnął pióro, król wzrokiem naglił do wykonania. Nieszczęśliwy Hoym w którym chwilami odzywała się trwoga mężowska i pamięć zalotności królewskiéj, sam nie wiedział jak dyktowany mu rozkaz przybycia do Drezna żonie napisał, i w mgnieniu oka wyrwano mu go z rąk ktoś po wschodach zbiegł w dziedzińce, aby królewski posłaniec natychmiast z nim do Laubegast wyruszył.
Fürstemberg szepnął August ja widzę po Hoymie że jeśli się wytrzeźwi dziś, rozkaz odwoła; trzeba go spoić na śmierć, by nogą ani ręką nie ruszył
Jest już tak pijany, że się o życie jego lękam dodał książe.
A ja nie spokojnie rzekł król czyżby już Hoyma nikt w świecie zastąpić nie był w stanie? A takibyśmy mu pyszny z mnóstwem palm i wieńców pogrzeb sprawili
Uśmieszek króla tak podziałał, iż koło Hoyma kółko się skupiło z kielichami; wyzywano go, wymyślano toasty, doléwano ambrozyę różnemi z flaszek podstawianych kryjomo dobywanemi płynami, i w pół godziny Hoym blady jak trup, z głową zwieszoną, z usty okropnie otwartemi spał leżąc na stole Hajducy królewscy na dany znak ponieśli go do łóżka. Dla ostrożności wszakże, raczéj niż z troskliwości o zdrowie, zamiast w lektyce odnieść go do domu na Pirnajską ulicę, położono go w jednym z gabinetów królewskich i dodano na wartę Cojanusa olbrzyma, który miał rozkaz nie puszczać go do domu, gdyby się obudził. Hoym jednak wcale się nieprzebudziwszy i stękając tylko przez sen ciężko, bezprzytomny przeleżał do rana. Na sali po wyniesieniu tego trupa rozpoczęła się dopiero bachanalia przy zamkniętych drzwiach, w ciaśniejszém kółku, któréj świadkami były tylko zwierciadła sali.
Król był w najpiękniejszym humorze, a promienistość tego oblicza odbijała się na twarzach dworzan jego. Już się miało dobrze na brzask, gdy dwaj hajducy nareszcie ostatniego ze wszystkich i Augusta Mocnego jak dziecię do łóżka zanieśli.
Zarzucicie mi przesadę w obrazie! Niestety! wszystkie jego rysy aż do najdrobniejszego są prawdziwe
Fürstemberg został sam na ruinach, prawie zupełnie trzeźwy, zdjął perukę tylko aby ochłodzić głowę i zamyślił się głęboko mówiąc do siebie:
Będziemy tedy mieli nowe panowanie Lubomirska nadto się téż wdawała w politykę mogła opanować króla na co mu rozumna kochanka? niech go tylko bawi i kocha! to jéj powołanie
Zobaczymy Hoymowę
II
Laubegast leży nad samym Elby brzegiem, o dobrych parę godzin od Drezna. Mała wioseczka już naówczas miała kilka domków, widocznie przez możniejszych postawionych i panujących okolicy. Kryły się one w starych lipach i bukach i czarnych sosen i jodeł gałęziach.
Pałacyk Hoyma do którego on się czasami z domu swojego wykradał, aby tu spędzić wieczory i część dnia, a czasem nawet całe pod niebytność króla tygodnie, wyglądał jak wszystkie owego czasu z wysokim dachem i poddaszami na sposób francuzki z wyginanemi ozdoby i floresami po murach. Sprowadzeni ze stolicy murarze ukrasili go jak najstaranniéj i o ile znieść mogły skromne pałacyku rozmiary. Znać było wielką troskliwość pana o upiększenie miejsca tego. Mały dziedzińczyk opasywała krata żelazna w słupach murowanych, na których stały piękne wazony kamienne, na wznioślejszych nieco, przy bramie grupy aniołków trzymały latarnie. Wchód do domu z galeryą kamienną przybraną w wazony i figurki, okrywały piękne kwiaty. Dom wyglądał pańsko z za drzew, ale smutnie jak klasztor, jak pustkowie.
Nie było tu życia, ani licznych sług, ni ruchomego dworu. Dwóch starych kamerdynerów, kilkoro czeladzi pokazywało się czasem około pałacyku, a nad wieczorem niekiedy z książką w ręku wychodziła z niego postać, któréj cała ludność Laubegastu z za płotów i krzaków z trwogą i podziwem się przypatrywała. Było to w istocie dziwne w tym zapadłym kącie zjawisko, któremu właściwszym pobytem zdawała się sama stolica.
Nikt nie widział tu nic podobnego, ani mógł marzyć o takiéj piękności. Młodziuchna kobiéta wysokiéj i szlachetnéj postawy, biała jak marmur, z czarnemi, jasnemi, bystremi oczyma, gdy szła ulicą w majestacie swéj młodości, piękności i dumy mimowolnie trwoga ogarniała patrzących na nią nawet ukradkiem, takiego coś w sobie miała królewskiego i rozkazującego. Chciało się na twarz padać przed nią.
A była smutną przy téj powadze jak żałobny posąg zdjęty z grobowca nigdy się nie uśmiechnęło jéj oko ni usta, nigdy nie spojrzała weseléj w niebo Spoglądała na ziemię czarną, na szare Elby wody, na kwiatki których ani zrywała, ani się poiła ich wonią. Zdawała się nieszczęśliwą, może była tylko znudzoną. Wiedziano że od lat kilku siedziała tu tak zamknięta nie widując prawie nikogo oprócz siostry Hoyma Vitzthumowéj, któréj brat téż rzadko przystępu do żony dozwalał. Wiedział zapewne że i ona chwilowo miała szczęście być w łaskach u króla a nadzieję pozostania w nich dłużéj, która się nie ziściła. Strzegąc żony od wpływu dworu i intryg jego, własną nawet siostrę od niéj odsuwał. Vitzthumowa ruszała ramionami pogardliwie i wszystko było jéj jedno.
Ale bratowa śmiertelnie się nudziła. Całą jéj zabawą były książki pobożne marzycieli protestanckich, które czytała skwapliwie i ustronne przechadzki pod nadzorem starego kamerdynera.
Życie to było jednostajne i ciche jak grób, ale za to namiętności w niém nie wywoływały burzy. Hoym zrazu bardzo czuły, z natury bałamut i bałamuctwem dworu podżegany, znużył się żoną i zapomniał już o niéj. Kochał ją jednak po swojemu, zazdrośnie i chciał ten skarb miéć zatajonym przed oczyma ludzkiemi. Tylko gdy króla i dworu nie było w Dreznie, pani Hoym miała pozwolenie na krótko przybyć się rozerwać w stolicy, która naówczas śmiertelnie nudną była.
To kilkoletnie zamknięcie napoiło ją dumą, żółcią, goryczą, smutnemi myślami, pogardą dla świata i ascetyzmem dziwacznym. Wystawiała sobie życie swe jako skończone, zamknięte jako wyczekiwanie równie samotnego zgonu, a była jak anioł piękną i nie miała jeszcze skończonych lat dwudziestu czterech i ci co ją zdala widzieli, nie daliby jéj z twarzy dziecinnéj niemal, ani ośmnastu, tak dziwnie wyglądała młodo.
Panią Vitzthum, która w gorętszém życiu postradała świeżość i część młodego wdzięku, ta nieśmiertelna dziewiczość bratowéj gniewała. Gniewały ją i inne jeszcze w niéj przymioty: szlachetna duma cnoty, oburzenie na zepsucie, pogarda, intrygi i kłamstwa, królewski majestat z jakim z góry swéj potęgi spoglądała na ruchliwą, śmiejącą się, pełną fałszu bratowę. Gdyby nie była bratową, możeby jéj nawet życzyła upadku i upokorzenia. Hoymowa nie lubiła jéj wzajemnie, wstręt ku niéj czując instynktowy. Dla męża okazywała teraz niemal chłodną pogardę przez samą panią Vitzthum, pocichu szepczącą nieraz tajemne skandaliki, wiedziała Anna Hoym, że mąż nie był jéj wiernym. Mogła go łatwo jedném czulszém wejrzeniem u stóp swych położyć, znała swą potęgę, była jéj pewną: nie chciała. Wydał się jéj już zbyt nikczemną istotą, aby się o niego starać było warto. Przyjmowała go zimno, odprawiała obojętnie; Hoym się burzył, ale z żoną gdy przyszło do otwartéj kłótni czuł się tak słabym, że zwycięztwa szukał w ucieczce.