Chore dusze - Józef Kraszewski 4 стр.


Zwykle niemiły, suchy, ironiczny głos hrabiego Filipa, czy się istotnie rozgrzał uczuciem jakiémś, czy umiał je naśladować, zadrgał sympatyczniejszym tonem.

Towarzysz spojrzał ku niemu. Każda najlżejsza oznaka uwagi dodawała Filipowi coraz większéj ochoty do przedłużania swych postrzeżeń i zwierzeń.

 Przeznaczenie! fatalność! mówił. Piękna, młoda, bogata, dostała się, dziwnym zbiegiem okoliczności, intryg, człowiekowi najpotworniéj zepsutemu, satyrowi bez sumienia i wstydu, możeż być los okropniejszy? Żyć z nim tyle lat, ociérać się takiemu aniołowi o takie brudy!

 Do aniołów brudy ziemskie nie przystają! zawołał jakby mimowolnie hrabia August.

Niezmordowany mówca zdawał się chciéć jeszcze przedłużać swe uboléwanie nad losem pięknéj wdowy, gdy uczuł że hrabia August pochwycił go ręką silną i nakazująco podniesionym głosem zawołał:

 Proszę cię, zlituj się, dosyć już o tém!

Stosunek tych dwóch na jednym szczeblu społecznym stojących ludzi cały się uwydatnił w téj rozmowie. August miał uznaną wyższość nad swym towarzyszem, który mu był powolnym i chętnie posłusznym.

Nie szemrał, nie obrażał się, nie protestował, natychmiast zastosowywał się do rozkazów i dosyć było żądania hrabiego Augusta, aby Filip zamilkł. Szukał już tylko nowego do rozmowy przedmiotu.

Szli teraz jedną z tych starych uliczek miasta, które na Corso ujście mają; ale była to jedna z najszérszych i najczystszych, do któréj najwięcéj wpadało powietrza, którą zamieszkiwało nie pospólstwo samo, ale i zamożniejsi ludzie. Tu i owdzie bruk ciemny przerzynał pasy świetlane z otwartych drzwi domostw i kilku kawiarń.

Pół we mroku, napół w świetle widać było u stoliczków, na chodniki powystawianych, spóźnionych gości z cygarami, na cichéj rozmowie. Czerwone końce cygar świéciły niby gwiazdki w cieniu.

Mijali właśnie, drugą stroną ulicy idąc, jednę z niepokaźnych kawiarni i garkuchni razem, szczycącą się przydomkiem antica, gdy mimowolnie wzrok ich padł ku wnętrzu wielkiéj izby, w któréj gości już było mało. Hrabia Filip silnie potrącił w bok łokciem swojego towarzysza, zwracając uwagę jego na widok, jaki mieli przed sobą.

U małego stoliczka, z krótką fajeczką w zębach, w kapeluszu nabakier fantazyjnie rzuconym, siedział niedawno zbiegły z salonu ów pan Wiktor, którego Filip pół-artystą, pół-bandytą mienił. Siedział wygodnie, rozparty széroko, pochylony nad szklanką limonady.

Przed nim stała, poufale jedną ręką o stół oparta, drugą podtrzymująca głowę pochyloną, młodziuchna dziéweczka, nędznie, ubogo odziana, w sukni bez barwy, w trzewiczkach podartych na małych, ale pobrukanych bosych nóżkach. Prawdziwa Włoszka, była zarazem zaniedbaną i strojną. Gałganek jedwabny, niegdyś jaskrawy, zastępował chusteczkę na ramionach i szyi, a we włosach czarnych, bujnych wpięte miała błyszcząca szpilki i grzebyki. Ręka sparta na stoliku świéciła pierścionkami, sznurek paciorek widać było z pod chustynki.

Najwięcéj jednak zdobiła ją ledwie z pączka dobywająca się krasa młodości. Z téj sylwetki ciemnéj, malującéj się na tle izby jasném, zdala odgadnąć było można prześliczne kształty ubogiéj Psychy, pół-dziécięcia, pół-dziewicy.

Nędzne ubranie, przystające do ciała, nie osłaniało, ale uwydatniało kształty postaci, jak z marmuru wykutéj, instynktowo przybiérającéj wdzięczne ruchy i postawy.

Hrabiowie mogli się przypatrzyć, zbliżywszy nieco, profilowi jéj greckiemu, utoczonéj szyi, popiersiu i archaicznie szczupłéj figurze, jak rysunek Flaxmana, kilką prostemi liniami okréślonéj na dnie jasném.

Wiktor rozmawiał z tą dziéweczką, która się zdawała z nim spoufaloną i szczebiotaniem wesołém mocno zajętą. Nie słychać było nic, lecz odgadnąć mogli łatwo, że swobodnie, wesoło gwarzyli z sobą, pewnie nie poraz piérwszy.

Artysta, nie spuszczając z niéj oczu, patrzył w pochyloną ku sobie; ona bez obawy uśmiéchała mu się, niekiedy żywiéj potrząsała głową, groziła palcami, pomagając sobie, zwyczajem Włochów, rozmaitemi ruchy. Wszystkie one były wdzięczne, bo młodość ma ten dar, że piękną być musi, choć o tém nie myśli, choć tego nie pragnie.

Wiktor z tą dziéweczką, w oświéconych drzwiach malując się en vigueur, tworzyli jakby w ramy ujęty obrazek, wcale ładny, któremu nic nie brakło, nawet dobrze ugrupowanych akcesoryów. Dwaj panowie, napatrzywszy się na nich, długo oczów oderwać nie mogli.

 Mamy tedy czarno na białém odezwał się, dowcipkując, hrabia Filip dowód, jakie tu ten jegomość ma stosunki w wiecznym grodzie. Birbanta kawał, z oczów mu to patrzy!

Zamiast odpowiedzi, hrabia August mruknął sam do siebie:

 Gdzie ja tego człowieka widziałem? bo twarz ta mi niezmiernie znajoma! Co u licha!

 Zbliżmy-no się, zrobimy mu nieprzyjemną niespodziankę podszepnął złośliwie Filip.

Z innych zapewne powodów milcząco przystawszy na to, hrabia August począł wolnym krokiem zbliżać się ku drzwiom kawiarni.

Usłyszawszy chód, dziéwczę, bez trwogi i wcale niezakłopotane, zwróciło główkę ku przychodzącym, ale się z miejsca nie ruszyło. Po chwili zwolna obejrzał się na nich także pan Wiktor, z równym spokojem.

Poznawszy hr. Augusta, pozdrowił go uśmiéchem i lekkiém głowy skinieniem. Dziéwczę, widząc że nadchodzący byli znajomi, uśmiéchnęło się do siedzącego i założywszy ręce na piersi, odeszło parę kroków w głąb izby.

 Zastaliśmy pana w bardzo miłém towarzystwie! oderwał się szydersko hrabia Filip.

 Wistocie odparł swobodnie, nie wstając z miejsca i nie zmieniając postawy, Wiktor. Nie może być nic przyjemniejszego, nad świegotanie ptaszka na wiosnę, nad szczebiot takiego naiwnego dziéwczęcia, zwłaszcza gdy tak jest piękne, jak ta Pepita.

Usłyszawszy wymienione imię swoje, dziéwczę się trochę zarumieniło; ściągnęło brwi czarne, ustąpiło krok jeszcze, ale nie uciekało.

Obaj przybyli przyglądali się jéj zdaleka. Po piérwszym rumieńcu, już dalsza rozmowa i wejrzenia niewiele zdawały się obchodzić pannę Pepitę. Poprawiła tylko trochę chustynki i bose nóżki wycofała tak, aby je suknia wązka zasłonić mogła.

 Robisz pan studya artystyczne, czy etnograficzne? zapytał hrabia Filip.

 Etnograficzne, psychologiczne, artystyczne, najrozmaitsze studya, to powołanie moje odparł, nową nakładając fajeczkę, pan Wiktor. Jest-to zadanie tych, co w życiu innego nie mają.

Hrabia August usiadł tymczasem milczący przy tym samym stoliku i zażądał limonady. Hrabia Filip poszedł za jego przykładem.

Gdzie ja widziałem tego człowieka? zdawał się ciągle powtarzać sobie pocichu, wzrokiem badawczym wpatrując się w niego, hr. August.

Postawszy trochę, Pepita, któréj wejrzenie padło raz jeszcze na siedzącego artystę, usunęła się powoli i znikła w drugiéj izdebce.

 Darujesz mi pan odezwał się po chwili hrabia August ale jestem zmuszony zadać mu niedyskretne pytanie. Mylę się może, pamięć zamglona, podobieństwa jakieś łudzić mnie mogą, lecz widząc pana, coraz mocniejszego nabiéram przekonania, żeśmy się chyba już gdzieś, kiedyś w życiu spotykać musieli. Nie możesz mi pan tego wyjaśnić? Nazwisko jego jest mi nieznajome, ale twarz, twarz

Wiktor, który oczy miał spuszczone, podniósł je na hrabiego. Długo patrzył nań, jakby namyślając się, spojrzał na towarzysza i począł głosem urywanym:

Wiktor, który oczy miał spuszczone, podniósł je na hrabiego. Długo patrzył nań, jakby namyślając się, spojrzał na towarzysza i począł głosem urywanym:

 Żeśmy się gdzieś na świecie spotkali, ta bardzo być może. Nie potrafię jednak panu hrabiemu wyjaśnić gdzie i kiedy. Zmuszony byłem, niestety, zerwać z moją przeszłością: dziś zowię się Wiktorem Gorajskim. O wielu rzeczach chciałbym i muszę zapomniéć, a radbym, żeby ich i drudzy nie pamiętali. Gdyby nie ta okoliczność, miłoby mi było przypomniéć się zaszczytnéj dla mnie znajomości pana hrabiego. Są położenia wyjątkowe, które godzi się jeśli nie poszanować, to miéć dla nich względy pewne.

Hrabia August skłonił głowę i zamilkli. Odpowiedź ta hrabiego Filipa mocno zaintrygowała. Więcéj jeszcze zdumiéwało go to, że człowiek tak niepozorny, wyglądający na ubogiego jakiegoś artystę, wcale się nie żenując w towarzystwie dwóch hrabiów państwa rzymskiego, siedział rozparty na stole, nie zważając na nich, nie okazując im najmniejszego respektu.

W téj chwili właśnie zapalał fajkę tytuniu, który ani z tureckim, ani z hawańskim, ani z Latabią najmniejszego nie miał pokrewieństwa, a cuchnął francuzkim kapralem.

Limonadę żądaną przyniesiono im w prostych, dużych szklenicach, tak jak ją tam podawano wszystkim, od wyrobników począwszy.

Hrabia Filip spoglądał na zielonawą szklankę z podejrzliwością przywykłego do kryształów człowieka.

 Lokal pan sobie wybrałeś wcale niewykwintny odezwał się po chwili. Jedno co pana uniewinnia, to owa prześliczna Pepita. Nietrudno odgadnąć, że chyba ona mogła tu pana sprowadzić o téj godzinie.

 Wcale się tego nie zapiéram odpowiedział Wiktor. Z wielką przyjemnością słucham szczebiotania tego ślicznego dziécięcia, medytując nad tém, jakim cudem z tak wdzięcznéj istoty, za lat dziesiątek może wyrosnąć tak straszliwa baba, jaką jest jéj cara mamma. Są bowiem do siebie charakterem, twarzami, krwią i duchem najzupełniéj podobne, a Pepita jest w swym rodzaju arcydziełem, gdy mammita stała się okropną potworą.

 Ha! czas płaci, czas traci! szepnął ironicznie hrabia Filip.

 Ciągle się mówi o zagadkach życia dodał Wiktor. Ale ja prawdziwie nie wiem, co nie jest zagadką. My, świat, żywot nasz, jego błyski i cienie to zagadki same wszystkie ich tłumaczenia są śmiesznémi farsami!

Zapatrzył się w stół. Hrabia August, nie spuszczając z niego oczów, słuchał go z uwagą wielką; Filip w głowie szukał tematu do opozycyi i znaléźć go nie mógł. Po pauzie dodał z wysiłkiem:

 Najmędrsza pono rzecz głowy sobie nie łamać nad zagadkami, życie brać, jak Francuzi powiadają, au jour le jour, i iść spokojnie drogą, którą nas fatalizmy praw nam nieznanych prowadzą.

 Tak, byłoby to doskonałém począł Wiktor gdyby każdy wykształcony, a sądzę że nawet każdy człowiek wogóle, nie miał w sobie dwóch ludzi. Jest-to osobliwy fenomen, nad którym się mało zastanawiano. Jeden z nas idzie z tym prądem, któremu się oprzéć nie może; drugi patrzy, zżyma się, krytykuje, radby sobie wytłumaczyć dokąd on sam chce iść, a dokąd prądy go pędzą. Jeden jest ciągłą afirmacyą życia, drugi negacyą jego. W każdym człowieku odbywa się, mniéj lub więcéj wyraźnie, walka tych dwóch prawie nieprzyjaznych potęg nieznanych.

Dla hrabiego Filipa nieco dziwaczne, ale niezwyczajne postrzeżenie Wiktora już było zagłębokiém i zaniespodziéwaném, aby na nie mógł dorywczo odpowiedziéć. Zaciął usta, na wszelki wypadek nadając im wyraz ironiczny. Hrabia August, dotąd milczący, spojrzał z niejakiém zdziwieniem na mówiącego i przysunął się do stolika.

 Jeżeli nie ciągle objawiają się te dwie siły odezwał się fenomen ten przynajmniéj zdarza się bardzo często w ludziach myślących. Psychologowie tłumaczą go dwiema władzami jednego ducha, płynącemi ze wspólnego źródła. Wszakże w jednéj machinie elektrycznéj dwa przeciwne téż powstają prądy. Dlaczegóżby z duszy jednéj nie mogły płynąć dwa strumienie, których przeznaczeniem stworzyć ruch i życie, a potém się zlać znowu?

 Tylko że w nas one nie zléwają się nigdy odparł Wiktor.

 Dopókiśmy żywi rzekł hrabia August. Charakterem życia wszelkiego jest nieustanne rodzenie sprzeczności, jednanie ich i tworzenie nowych.

 Więc słowo zagadki i synteza wszystkich sprzeczności byłyby po za życiem naszém? wtrącił Wiktor.

 I tak jest niewątpliwie odparł żywo hrabia August. Nietylko jeden człowiek jest ułamkiem, ale narody są także ułamkami i cała dopiéro ludzkość skończona, gdy z niéj nic nie zostanie, oprócz dziejów jéj ducha, wypisze na ostatniéj mogile wielkie słowo swéj zagadki.

 Strasznie to smutne i upokarzające dla ułamków! westchnął hrabia Filip.

 Smutne dla tych, co koniecznie chcą być czémś więcéj niż są: jednostkami odrębnemi i niezawisłemi, któremi my nie jesteśmy ciągnął hrabia August. Niestety! trzeba się wyrzec dumnéj samoistności!

 Puściliśmy się na bezdroża przerwał Filip. Ostrożnie jama! Wpadniemy w nią!

 Wolno ci nie iść za nami, jeśli się lękasz natrącił z trochą niecierpliwości hr. August, który tak się ożywił, iż nagle stał się jakby innym człowiekiem, znalazłszy sympatycznego sobie do rozmowy. Zwrócił się cały ku niemu, wyzywając go i przysłuchując mu się z uwagą. Wiktor także wolał słuchać i hrabia August ciągnął sam daléj:

 Każdy z nas ma w sobie jakąś cząstkę ogólnego ducha ludzkości, pożyczoną na czas pewien. Wraca on potém do ogólnéj skarbnicy. Jesteśmy ułamkami wielkiéj całości, od któréj się nam oderwać niepodobna, czémś nakształ kropel wody, które się odrywają w postaci kulek na chwilę, lecz muszą się rozpłynąć późniéj, albo w parę przemienić. Wszystko w nas pożyczone od matki, z któréj łona wychodzimy. Dziécię nowonarodzone na miękkiéj tkance mózgu przynosi już wyciśnięte macierzyńskich myśli zarody, które się w niém rozwijać mają. Zowią się one instynktami. Późniéj w życiu, ucząc się, czerpiemy ze skarbnicy ogólnéj doświadczeń, które uzbiérały pokolenia Szczęśliwy, kto temi na dzień jego pracy danemi mu narzędziami i materyałem cóś mającego wartość stworzy. Najgenialniejszy twórca pół swego geniuszu bierze z mniéjwięcéj wyposażonéj kolébki.

 Uczysz nas, hrabio, pokory! odparł hrabia Filip kwaśno.

Wiktor patrzył na stół, nie śpiesząc z odpowiedzią; parę razy rzucił okiem na hrabiego Augusta, który wcale do siebie nie był podobny. Zdawał się przetworzony, ożywiony, zelektryzowany. Nie zważając na hr. Filipa, mówił daléj:

 Tylko taką cząstką się pojmując, człowiek samego siebie, a nawet historyą, dzieje narodów pojedynczych zrozumiéć może nieco lepiéj. Odcięty od ogółu człowiek, od ludzkości naród, wzięty sam w sobie, niezrozumiałym się staje. Inaczéj Opatrzność względem obojga wydałaby się niesprawiedliwą.

Mówiąc to, hrabia August zwracał się ciągle do siedzącego z coraz smutniejszą twarzą artysty, jakby pragnął z ust jego wywołać odpowiedź. Wiktor palcem rysował cóś po stoliku.

 Tak jest odezwał się wkońcu masz hrabia słuszność. Słowo zagadki leży po za tym światem, jest w ręku śmierci. Nam pozostaje w naszych pragnieniach absolutnéj wiedzy rezygnacya dzieci, które się napiérały gwiazdki z nieba.

Назад Дальше