Oprócz tego osobliwszego dworu, wiodła z sobą księżna Jadwiga synowę, nieszczęśliwą a zbolałą niewiastę, żonę Henryka Pobożnego, matkę kilkorga dzieci, której mąż właśnie się przygotowywał w Lignicy na odparcie dziczy tatarskiej.
A gdy Anna zalewała się łzami o mężu myśląc, kamienna święta matka, zawczasu już widziała, że syn jej polegnie śmiercią męczeńską i synowej nie czyniąc żadnej nadziei powiadała jej.
Zabiją go! zabiją! Ty stracisz męża, ja syna, ale umrze święcie za wiarę chrześciańską, w walce z pogany i odkupi krwią grzechy swoje.
Bezlitośnie, okrutnie, nie szczędząc synowej ni siebie, powtarzała te słowa mieczowe, wprost je miotając do jej serca.
Tak jest, Anno! padnie mąż twój, padnie syn mój, a nam się go opłakiwać nie będzie godziło. Łza grzechemby była.
Taką była Jadwiga wyschła od postów, z poranionemi od mrozów i chodzenia po kamieniach nogami, z ciałem od chłost codziennych popadanem ubłogosławiona za życia, lecz nic już ludzkiego nie mająca w sobie.
Czczono ją też jak świętą, lecz na widok jej nie miłością a trwogą napełniały się dusze.
Dorównać jej nie mógł nikt, wstydzić się musiał każdy spojrzenie napełniało strachem.
Był dzień wczesnej wiosny, zimny i wietrzny. Księżna, która i tej nocy do snu się nie kładła, spędziwszy ją na modlitwie w kościele, gdy rano wyszła ku dworowi swemu, rzekła obracając się do kapelana swego Lutolda i komorników.
Patrzajcie, aby na stół była strawa gotową, bo tylko nie widać Henryka, który tu nadbieży z Lignicy.
Przytomna synowa księżna Anna stojąca za nią, zbliżyła się w rękę ją całując.
Matko kochana zawołała żywo i rumieniec na twarz jej zbladłą i zmęczoną wystąpił matko! mieliście więc posłanie od Henryka?
Księżna Jadwiga potrzęsła głową.
Posłaniec niebieski powiedział mi na modlitwie, iż go tu dziś widzieć będziemy! Tak, przybędzie tu raz jeszcze po błogosławieństwo moje, na pożegnanie z tobą.. raz ostatni
Spojrzawszy na synową zachodzącą się od płaczu, zamilkła ks. Jadwiga, ale twarz jej smutna zawsze, przybrała wyraz surowy.
Nie płacz że dodała sucho nie godzi się przeciwić woli Boga, ani żałować tych, co idą ku niemu do wiekuistej światłości.
Księżna Anna nieśmiejąc odpowiedzieć, stłumiła łzy swoje.
Przepowiednia przybycia radośna walczyła w niej ze straszną wieszczbą śmierci, w której niechybność wierzyć się nauczyła.
Nieporuszona temi łzami, które łkanie zdradzało, księżna Jadwiga poszła wedle zwyczaju do ubogich Izby u furty dla nich wyznaczone, nizkie, ogrzane i okadzone pełne były dzikiego, niesfornego gwaru. Wybrańców tych księżnej żadna siła poskromić nie mogła, czuli że tu panami byli.
Izba przedstawiała obraz wstrętliwy i ohydny.
Na posłaniu ze słomy do koła leżeli ludzie z nieludzkiemi twarzami, ranami okryci szpetnemi, z narościami, które ich twarzom i głowom nadawały potworne, niebywałe kształty.
Zaraz u drzwi leżący, kijem wywijając kłócił się wszetecznemi słowy człek z okiem wysadzonem z powiek, ogromnem, sinem, sterczącem jak szyszka.
Był to najzuchwalszy z nich krzyk jego, a raczej wycie namiętne, rozlegało się po izbie. Dalej na przemiany w łachmanach brudnych i kosztownych płachtach przez księżnę darowanych, które się wśród śmiecia z niemi tarzały, leżeli garbaci, chromi, okryci trądem śliznącym, ranami ciekącemi, ulubieńcy księżnej.
Wszystko to rwało chciwie z mis stojących między niemi, piło z kuflów drewnianych i rozzuchwalone waśniło się, wyrazy plugawemi i sprośnemi w oczy sobie rzucając.
W chwili, gdy się otwarły drzwi, a księżna stanęła w nich z dwiema towarzyszkami, ulubioną Rasławą i Pianozą syknął jeden z ubogich, i nagle nastąpiło milczenie. Nie trwało ono długo, wrzawa nastąpiła straszniejsza jeszcze.
Bliżsi drzwi wyciągając ręce poczęli za szaty chwytać wchodzącą, która się ku nim z kolei dobrotliwie pochylała drudzy przywoływali ją ku sobie. Nie unikając zetknięcia z niemi, szukając go księżna szła zwolna lubując się widokiem tego cielesnego plugastwa, które dla niej wszystką świata marność i brzydotę uosobiało.
Tu na tej męczarni oczów i oddechu, wśród tych wyziewów choroby i zgnilizny było jej najlepiej, tu uczyła się pogardzać skorupą życia, tu nie spotykała ani zwodniczego wdzięku, ani uroczej młodości, ani tego, co świata kusi ponętą. Tu się jej usta nieco uśmiechnąć umiały, nawet niezdarnym wyrazom tych istot potwornych, które uszanować jej nie nauczyły się.
Dwie towarzyszki księżnej szły za nią strwożone ale posłuszne, na licach ich widać było obrzydzenie, wstręt do tej rozpasanej zgrai.
Drgały i bladły, a gdy spowiednik księżnej opat Gunther otworzył drzwi wołając, iż książe Henryk przybywa odetchnęły lżej, bo księżna iść musiała na powitanie syna, które dla niej ostatniem było żegnaniem. Żywym oglądać go miała, a widzieć martwym w duszy.
Orszak książęcy nadciągał właśnie. Był on nie wielki ale świetny. Nie ustępował blaskiem ani okazałością żadnemu z najwspanialszych niemieckich książąt, a cudzoziemski miał pozór i był w istocie prawie z samych obcych złożony.
Rycerstwo już na śmierć przeznaczone, jakby po raz ostatni wystąpić chciało pańsko, świeciło całe zbrojami polerownemi, hełmy pozłocistemi, przepaskami jedwabnemi, pasami sadzonemi i łańcuchy.. Sam książe Henryk miał na sobie płaszcz fioletowy sobolami podbity, zbroję misternie rysowaną, a na głowie szyszak zamknięty, którego wierzchołek zdobił czarny orzeł rozpięty.
Męzka to była postać i ojca przypominająca, z twarzą ogorzałą wyrazu dumnego, z wzgardą jakąś na ustach, z wielką siłą we wzroku.
Za nim jechali dobrani doń, dorodni, butni towarzysze broni, przednich rodów niemieckich i ślązkich mężowie, wszyscy niemal tego co i książe wieku, lat dojrzałych, ale jeszcze trzymający się dzielnie i młodzieńczo.
Na widok matki jak najuboższa zakonnica odzianej, bo Jadwiga tylko w razach, gdy obcych przyjmowała, lepszy płaszcz ciemny na ramiona sobie narzucać kazała; Henryk wzruszony z głową spuszczoną pośpieszył ku niej.. Za nią stała z zapłakanemi krwawo oczyma ks. Anna, żona jego, której się uśmiechnął smutnie.
Skłonił się do kolan matce, która rękę położyła na głowie jego i razem z nią weszli wewnątrz klasztoru.
Rycerstwo księcia Pobożnego, choć samo też pobożnem było, a o płochości teraz myśleć nie miało czasu przecież do młodszych zakonnic, które z za furty ciekawie wyglądały, uśmiechać się zaczęło.
Takie to były czasy. Z jednej strony surowość bezlitośna, z drugiej namiętności ludzkie niczem się poskromić nie dające, wyrywające z żelaznych oków, jakie na nie wkładano. Nie za jedną też nowicyuszkę tej najsroższej reguły ręczyć by trudno, by się zapłoniona rycerzowi nie uśmiechnęła nawzajem. Tem gorętszą była potem modlitwa.
Księżna za sobą wiodąc w milczeniu syna, który żonę trzymał za rękę i po cichu szeptał coś do niej, weszła do małej komnaty, w której obcych zwykła była przyjmować. Nie była to ta cela, w której się biczowała i noce trawiła czasem na twardem z desek posłaniu, gdy znużenie już jej się na nogach utrzymać nie dawało.
Tu jeszcze księżnę poznać w niej było można po bogatym sprzęcie, gdy w celi swej jako zakonnica uboga mieszkała. Tam wisiały tylko krzyże, obrazki patronek, Maryi Magdaleny, Katarzyny, Tekli, Urszuli i lampki gorejące przed niemi.
Tu jeszcze księżnę poznać w niej było można po bogatym sprzęcie, gdy w celi swej jako zakonnica uboga mieszkała. Tam wisiały tylko krzyże, obrazki patronek, Maryi Magdaleny, Katarzyny, Tekli, Urszuli i lampki gorejące przed niemi.
Jak zwykle, księżna Jadwiga nigdy nie wypuszczająca z ręki małego z kości słoniowej wyobrażenia Matki Boskiej, które z sobą ciągle nosiła zbliżyła je naprzód do ust bladych i pocałowała, nim do syna mówić zaczęła.
W tej praktyce pobożnej czerpała jakąś siłą. Wychudłe jej palce, kości skórą powleczone z namiętnością obejmowały, ściskały ten wizerunek Matki boleści. Ona sama była nią też w tej chwili, ale ból okrywała chłodem, tak, że oko ludzkie dostrzec go nie mogło.
Rozmowa toczyła się, jak zawsze, po niemiecku.
Przybyłem po błogosławieństwo wasze westchnął książę Henryk. Dzicz z pod Wrocławia, którego dobyć nie mogła, ciągnie na nas na Lignicę czekamy na nią. Na Dobrem Polu rozstrzygną się losy nasze, a może dodał książe i całego chrześciańskiego świata, a pewnie tej całej ziemi naszej stojącej otworem.
Księżna słuchała całując wizerunek Matki Bożej i nie przerywając synowi, oczy jej patrzały gdzieś daleko, zdawała się go nie widzieć.
Pięć silnych oddziałów ciągnął dalej syn postawiemy przeciwko nim, mąż w męża dobrani ludzie.. każdy z nas przeciw temu gadowi, jeden na dziesięciu ustoi.
A ich jest stu na jednego z was zawołała księżna Jadwiga. Widzą ich oczy moje, widzą! Jest ich mnogość wielka, nieprzeliczona, tak, że gdybyście zgnietli jej połowę, starczy drugiej, by was pochłonęła.. Plaga to niebieska.. karanie Boże za grzechy Umrzeć musicie za wiarę waszą, aby krew zmyła winy
Księżna Anna słuchając matki, zanosić się z płaczu zaczęła surowe wejrzenie jej zmusiło łzy połknąć.
Nie zwyciężycie ich! nie! mówiła powolnie. A jakżebyście mogli, Henryku mój, tam pobić nieprzyjaciela, na tem Polu Niedobrem, gdzie w piersi się uderz ty, z własnym niegdyś walczyłeś bratem?
Tak było w istocie, na polu pod Lignicą w krwawej walce potykali się zwaśnieni Henryk z Bolesławem, rodzonym swym. Usłyszawszy to wspomnienie, drgnął książe.
Nie mogłem uczynić inaczej, zawołał wyzwanym był!
Lecz walczyłeś z bratem i nie o sprawiedliwość, ale o panowanie marne, o ziemię tę lichą, której na grób tak mało potrzeba, a dumie waszej zawsze jej nie staje do syta. Więc dziś, gdy o życia swe i za sprawę świętą, bić się będziecie poginiecie! bo taki jest sąd Boży!
O, matko moja! jęknął Henryk, którego głos powtórzył się w piersi żony.
Wyrok to nie mój a Boży! chłodno odparła Jadwiga całując pobożnie wizerunek ja go tylko wam zwiastuję, abyś ty i rycerstwo twe wiedziało, że na śmierć idziecie, żebyście się pojednali z Bogiem, wzięli błogosławieństwo kapłana, tak jak ja wam moje daję
To mówiąc ręką, w której trzymała posążek, krzyż zakreśliła nad schyloną głową syna i usta jej cichą jakąś poczęły szeptać modlitwę, którą łkanie tylko księżnej Anny, spartej na ramieniu męża i płaczącej przerywało
Henryk stał z twarzą smutną, ale męzką. Przepowiednia ta może godziła się z przeczuciem jego, chociaż po cichu starał się uspakajać żonę.
Przypomnienie tej krwawej rozprawy z bratem pod Lignicą, serce mu boleśnie ściskało.
Mamy odezwał się, chcąc rozmowę odwrócić mamy rycerzy niemieckiego zakonu z sobą i polski oddział nadciągnął niepośledni.. Morawianie też przyjdą i Czesi. Wszystek lud dorodny i mężny.
Księżna Jadwiga potrząsnęła głową.
Stu na jednego i więcej ich będzie rzekła nie zmożecie! Stoi w piśmie, iż przyjdzie lud ze wschodu, który chrześciaństwo wytrzebi, aby ono może zakwitło bujniej na pognoju ludzkich ciał i grzechów.
Wartli ten świat i ten wiek, aby nad niemi miał Bóg miłosierdzie? dodała wzdychając ciężko. W grzechach brodziemy, brniemy w nich. Usty wyznajemy Chrystusa a sercami ciało miłujem, pruchno i zgniliznę! kto z nas godzien miłosierdzia?
Ty, matko kochana! zawołał książe Henryk przejęty ty! I gdyby Bóg, jak stoi w piśmie, dla jednego sprawiedliwego gród był gotów ocalić, czyż dla cnót twych nie powinienby nas uratować?
Z groźnym krzykiem oburzenia przerwała mu matka.
Nie bluźnij! Azali wiesz, ile ja grzechu na duszy mej noszę? ile słabości ile plam, których pokuta zmyć nie może??
I pocałowała obrazek gorąco.
Inne są sądy Boże a sądy ludzkie, bo On na serca patrzy, nie na twarze.
Książe Henryk spuścił głowę smutnie. Milczała modląc się księżna stara.
Ciało posilić trzeba, odezwała się po przestanku, słysząc dzwonek, który się odzywał zdaleka. Tam dla was już stoi przygotowane jadło Idźcie więc, a ja do kościoła muszę
Zawróciła się prędko ku celce swéj, księżna Anna ujęła męża pod rękę i wywiodła go z sobą do izby jadalnej, która po za klasztorem żeńskim dla gości była przeznaczoną. Tu towarzystwo księcia Henryka znajdowało się czekając nań.
Osobny stół zastawiony był dla książąt na podwyższeniu. Siadła przy nim księżna Anna posługując mężowi, który mimo smutku i złych wróżb, znużony drogą, chciwie począł głód zaspokajać.
Inni też przy stołach zasiadłszy chwytali już z mis i z drewnianych naczyń mięsiwa.
Uczta była więcej klasztorna niż książęca, a życie wówczas nawet po dworach pańskich dostatnie bardziej niż wykwintne. W dzień powszedni mięsiwo, polewka, kasza, składały całą zastawę, w post ryby i mączne potrawy. Piwo stało przed panami, wino przed księciem, woda obficie.
Całe prawie towarzystwo, gdy głośniej odzywać się zaczęło, okazało, iż wcale nie straciło ducha. Była chwila zwątpienia, gdy Ślązacy sądzili się osamotnieni, teraz przy nadciągających posiłkach nabrali otuchy.
Hej! odezwał się Henno z Rohrsteinu, nie dziw, że to chłopstwo pogańskie Ruś pokonało, bo tam nigdy dobrego oręża i sprawy wojennej nie było. U nas w Niemczech inaczej jest. Pogańska wojna wszędzie jedna, dość popatrzeć, jak krzyżacy prusów motłochy rozpędzają i Litwę gonią a mordują kupami Ta hołota zbroi nawet nie ma.
Kilku ich zabitych nasi ludzie pod Wrocławiem widzieli, rzekł drugi. To bydło i nie rosłe nawet, chuderlawe, mizerne, tylko zuchwale na śmierć idzie. Z przodu ledwie cokolwiek okryci są, a pospolity lud ledwie w łachmanach, na pół goły.
Zbroje nasze pewnie coś warte, odparł zdala zasłyszawszy zasępiony książe Henryk, ale liczba też znaczy! Liczba nie jest bez wagi. Nie zmogą nas, jeden przeciw drugiemu stojąc, ale zasypią i zduszą
O! o! Bóg przecie z nami! ozwał się jakiś głos z cicha.
A grzechy nasze przeciwko nam, wtrącił duchowny, który siedział w końcu stoła. Gdyby nie one, bylibyśmy zwycięzcami w Palestynie i odzyskalibyśmy grób Pański a ziemię Świętą, przecież i tam Pan Bóg nie chciał błogosławić orężowi naszemu dla grzechów i przestępstw naszych Saraceni precz wyganiają Franków, z tych miejsc, które już zajęli
Cesarz by nam przyszedł pewnie w pomoc, rzekł książe Henryk, bo niebezpieczeństwo i jemu grozi, gdy nas zmogą, ale ten jest we Włoszech zajęty.